Get your own Digital Clock

piątek, 29 stycznia 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.7 wg pod wiatr

- Cześć, Marek. Dzwonię, bo nie odezwałeś się wczoraj…

- Cześć. Zajęty byłem.

- Nie przesadzaj. Parę minut rozmowy. Przyznaj, że nie miałeś ochoty…

- Przyznaję, że nie chciałem ci się narzucać.

- Co takiego? Ty?

- No wiesz… Mogłabyś jeszcze pomyśleć…

- Niby co?

- Nie, nic…

- Marek!

- Aleks do ciebie nie dzwonił? – Marek trochę nerwowo zaśmiał się, zmieniając jednocześnie temat rozmowy.

- Nie. A dlaczego miałby dzwonić?

- Myślałem… no, bo tak dobrze wam się rozmawiało na kolacji, a potem cię odprowadził…

- I co z tego?

- No wiesz, nie chciałem…

- Sugerujesz coś?

- Nie, jak tak tylko…

- No, więc dla twojej wiadomości, to nie dzwonił, a gdyby nawet, to co z tego?

- Nie umówiłabyś się z nim?

- Dlaczego miałabym się umawiać?

- Mówiłem. Dobrze wam się rozmawiało.

- To jeszcze nie powód.

- A co?

- Są inne powody. Zresztą, ja też nie siedzę przy telefonie i nie czekam na propozycje. Mam co robić.

- Nie wątpię.

- A ja mam wrażenie, że niepotrzebnie zadzwoniłam.

- Nie, dlaczego…

- Ty mi powiedz, dlaczego nie masz ochoty ze mną rozmawiać. Albo, wiesz co, lepiej nic już nie mów. Przepraszam.

Urażonym tonem zakończyła rozmowę i rozłączyła się.

“Cholera, jeszcze tego mi trzeba. Obraziła się, ciekawe o co? Co ja takiego powiedziałem? Wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o rozmowy z kobietami, czy co? Nawet nie wiem, o co jej chodzi. Ale w końcu, co mnie to może obchodzić. Jej sprawa, czy się obraziła, czy nie. Ale jednak nie powinienem jej obrażać, jeśli mamy współpracować z ich firmą. Będę musiał jakoś to załagodzić. Czy ja ciągle muszę wszystkich przepraszać? Nie wszystkich. Kobiety ciągle przepraszam i sam nawet nie wiem, za co. Staram się być miły i co z tego… Taki Sebastian nie stara się i nie przeprasza. Albo Aleks. Czy on kogoś kiedyś przeprosił? Nie przeprasza, bo nie widzi swojej winy w niczym. Taki już jest. A ja za bardzo wszystko biorę do siebie. Ale jak mam nie brać, jeśli Monika się na mnie obraziła…”

Marek oparł się wygodnie w fotelu. założył ręce pod głowę i odchylił się do tyłu, jednocześnie kręcąc lekko siedziskiem. Uśmiechnął się do swoich myśli, tym razem nie o Monice. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór i noc z Ulą. Westchnął. “To było coś – nadal się uśmiechał – już dawno tak nie było. Aż tak…”. Miłe wspomnienia przerwał mu Aleks.

- O, widzę, że zajęty jesteś… – powiedział z lekkim sarkazmem.

- Tak, myślę.

- A o czym, jeśli mogę?

- Nie możesz.

- A, rozumiem.

- Nie rozumiesz. Nie mogę zdradzać ci swoich myśli, bo mam pewne plany wobec firmy.

- Ciekawe. Powiedz, może razem coś wymyślimy.

- Nie, to nie jest dobry pomysł.

- Nadal mi nie ufasz? Mówiłem, że chcę zapomnieć o dawnych czasach.

- Nie chodzi mi o stare czasy, ale o całkiem nowe. Bardzo nowe.

- Nie rozumiem…

- Jasne. Nie rozumiesz. Albo udajesz.

- Naprawdę nie rozumiem.

- Tak? Zdaje się, że wczoraj o coś cię prosiłem – Marek podniósł się z fotela i pochylił lekko, opierając ręce na biurku.

- O co?

- Miałeś do kogoś zadzwonić.

- A… do Moniki? O to ci chodzi? – Aleks, po chwili namysłu, jakby zrozumiał intencje Marka.

- Właśnie. O to.

- Nie sądziłem, że to takie ważne.

- Gdyby nie było ważne, to bym cię nie prosił.

- Aż tak ci zależy?

- Na Darku Terleckim i dobrej współpracy z jego firmą? Tak. Bardzo mi zależy.

- To trzeba było mówić…

- Przecież mówiłem!

- Ale nie dość podkreśliłeś znaczenie tego. Sądziłem, że to jest niezobowiązujące.

- Tak można na tobie polegać? I ty mówisz o współpracy!

- Marek, uspokój się. Przecież to nie mogło być takie ważne.

- Ale było. Inaczej bym cię nie prosił.

- Wiesz co, a mnie się wydaje, że przesadzasz.

- Możliwe, że tak, ale możliwe też, że nie. To co, zadzwonisz do niej dzisiaj?

- Nie. Dzisiaj nie mogę. Mam wizytę u dentysty.

- Dopiero przyjechałeś i już masz wizytę?

- Tak. We Włoszech jest za drogo. Zresztą, nie miałem czasu. Likwidowałem firmę.

- Wczoraj dałem ci bilety do Filharmonii. Nic nie mówiłeś o dentyście.

- Bo to dopiero później wynikło.

- Aleks, ty coś kręcisz?

- Skądże. Właśnie przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że muszę wcześniej wyjść z pracy. Twoja kolej, żeby zostać do końca.

- Wczoraj byłem do końca, a nawet dłużej.

- A, to przepraszam, nie zauważyłem.

Aleks odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Po chwili jednak odwrócił się, wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni marynarki i podszedł do Marka.

- Byłbym zapomniał. Oddaję ci bilety. Mnie się raczej nie przydadzą. Dentysta, rozumiesz. Chociaż wolałbym na koncert niż do stomatologa, ale cóż…

- Mnie też się raczej nie przydadzą.

- To zwróć. A tak w ogóle, to po co kupiłeś? – rzucił pytanie i nie czekając na odpowiedź, wyszedł z gabinetu Marka.

Marek popatrzył na leżące na biurku bilety – “Rzeczywiście, sam nie wiem, po co je kupiłem. Odbiło mi, czy co? Czasem człowiek tak coś bez namysłu zrobi i całkiem bez sensu. Ale właściwie, to dlaczego bez sensu? Przecież mogę wybrać się z Ulą. Może się zgodzi. Wczoraj było tak… łał… po prostu niesamowicie było. Zadzwonię do niej”.

Jednak nie zadzwonił, bo weszła Violetta z wynegocjowaną umową na reklamę firmy w telewizji. Położyła ją przed Markiem na biurku i nie dała się zbyć twierdzeniem, że przecież zajmowały się tym z Ulą, a on nie zna szczegółów. Stwierdziła, że umowa musi być jeszcze dzisiaj podpisana, bo czas ucieka. Marek, chcąc, nie chcąc, musiał zagłębić się w warunki umowy. Rozmowa i wyjaśnianie zawartych w umowie uzgodnień, zajęło im prawie godzinę. Oczywiście, można było krócej, ale Violetta ciągle zbaczała z tematu głównego na poboczne, jak to ona. Kiedy ostatecznie udało się dobrnąć do końca, Marek czuł się jak odwirowany w pralce. Miał dość. Odetchnął z ulgą, kiedy ostatecznie sobie poszła. Spojrzał na zegarek – było już dziesięć po trzynastej, więc najwyższy czas na lunch. “Co z tą Ulą? Dlaczego się nie odzywa? Przyjdzie dzisiaj do firmy, czy nie? Wczoraj nie uzgodniliśmy, byliśmy zajęci czymś innym… A dzisiaj spała, kiedy wychodziłem”. Znowu uśmiechnął się do swoich myśli. W końcu postanowił do niej zadzwonić, ale włączyła się poczta głosowa. Najwyższa pora iść na lunch. Po drodze wstąpił do Seby, ale go nie było. Od Ani dowiedział się, że Sebastian wyszedł z Violą. “Co za czasy, już nawet nie mam z kim pójść na lunch. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Zawsze miałem z kim iść. A teraz… właściwie, to nawet mi się odechciało. Pewnie znowu pójdę na zapiekanki albo do innego fast foodu, tam, gdzie nie trzeba usiąść przy stoliku i czekać, gapiąc się w coś mało interesującego. Ciekawe, gdzie jest Ula? Dlaczego się nie odzywa?” Wyszedł przed budynek firmy i skierował się w stronę parku. Pomyślał, że może po drodze gdzieś wstąpi, aby zjeść lunch. A przy okazji trochę się przejdzie. Gdy zbliżył się do parku, nagle zamurowało go z wrażenia. Stanął i przez moment nie poruszał się. Patrzył przed siebie i nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Zobaczył Ulę z Krzysiem i … Aleksa! Szli powoli główną alejką, jakieś 20 metrów przed nim. Wyglądali jak… rodzina na spacerze. Marek stał i patrzył za nimi. Krzyś biegł przodem, a Ula i Aleks prowadzili bardzo ożywioną rozmowę, sądząc po ich zachowaniu. Ruszył za nimi, zastanawiając się, czy podejść. Jednak nie podszedł. Liczył, że może któreś z nich się odwróci, ale też nie. Ostatecznie zatrzymał się, przez chwilę patrzył za odchodzącymi coraz dalej, a potem odwrócił się i wyszedł na ulicę. Tu jeszcze wyjął komórkę i zadzwonił do Uli. Tym razem dowiedział się, że abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem. Przez moment zastanawiał się jeszcze, co zrobić. “Co ja wyprawiam, przecież to jest bez sensu. Powinienem do nich podejść. Każdy normalny człowiek by tak postąpił. Jeszcze mogę ich dogonić, daleko nie odeszli. Pewnie jest jakieś wytłumaczenie. Spotkali się przypadkiem i tyle. Jakim przypadkiem? Aleks do dentysty miał iść, a Ula ma wyłączony telefon. I co z tego, że wyłączony? Od rana nie odbiera, a przecież Aleks był w pracy. Wyszedł niedawno. A może dawno? Ze mną rozmawiał ponad dwie godziny temu. Nie wiem, kiedy wyszedł i nie zamierzam prowadzić śledztwa w tej sprawie. Pewnie się umówili. Co tu się dzieje? Czy mnie odbija, czy jednak coś jest nie tak? Nie mam powodów… Wczoraj wieczór i w nocy Ula wyraźnie okazała, jak jest między nami… Jasne. Sam potrafię okazywać, że wszystko jest OK, nawet jak nie jest, więc może i ona to potrafi? No, to już przesada, ja przecież teraz nie okłamuję jej. Tamto, to było z Pauliną. Czyli – potrafiłem okazywać nieprawdę, a nie – potrafię. Może to był tylko seks, a nie miłość… Ula?! tylko seks?! jak możesz coś takiego pomyśleć, znasz ją przecież. Więc idź za nimi i dowiedz się, a nie będziesz się zadręczał jakimiś głupimi myślami”. Zdecydowanym ruchem odwrócił się i szybkim krokiem poszedł parkową alejką, jednak po Uli, Aleksie i Krzysiu nie było już śladu. “Gdzież oni są? Przecież park nie jest zbyt duży, powinno być ich widać… Chyba, że już wyszli. Ale dlaczego w stronę, która nie prowadzi do firmy? Marek, przestań. Później to wyjaśnisz. Porozmawiasz, zapytasz”.

Kiedy wrócił do firmy, ze zdziwieniem stwierdził, że Ula już tam jest. Stała w sekretariacie i rozmawiała z Anią, a Krzyś bawił się samochodzikami na biurku w jego gabinecie.

- O, cześć, przyszłaś. Przez cały dzień nie mogłem się do ciebie dodzwonić.

- Tak? – ze zdziwieniem popatrzyła na komórkę – zapomniałam włączyć. Wyłączyłam, kiedy usypiałam Krzysia.

- A kiedy go odebrałaś od mamy?

- Około 11.

- A teraz jest 14.30 i jesteście tutaj. To kiedy go usypiałaś?

- A co to, przesłuchanie jakieś? Nie wiem dokładnie, o której.

- Aha – Marek wszedł do gabinetu, nie zamykając drzwi – cześć, synku, co robisz?

- Bawię się autkami. Masz – Krzyś podał Markowi jeden samochodzik – pobawimy się razem.

- Nie synku, ja nie mogę teraz, jestem w pracy.

- A dlaczego nie możesz?

- Chodź, Krzysiu, nie będziemy tacie przeszkadzać. Tata nie ma humoru – Ula weszła również do gabinetu, zamykając drzwi.

- Dlaczego mówisz, że nie mam humoru? Z moim nastrojem wszystko jest w porządku.

- Jesteś pewien? Bo mnie się wydaje, że coś jednak nie jest w porządku.

- To kiedy wyszłaś od rodziców?

- Dlaczego pytasz? Nigdy nie rozliczałeś mnie z czasu.

- Nie rozliczam cię, chcę wiedzieć.

- Ale po co?

- Możesz mi powiedzieć?

- Nie, nie mogę. Nie będziemy w ten sposób rozmawiać.

- Dobrze. Możemy w ogóle nie rozmawiać.

- Marek, co się z tobą dzieje?

- Nic się ze mną nie dzieje. Zadałem ci proste pytanie, a ty nie potrafisz albo nie chcesz na nie odpowiedzieć.

- Bo nie podoba mi się sposób, w jaki prowadzisz tę rozmowę. Przepytujesz mnie i wyraźnie jesteś o coś zły.

- To odpowiesz mi, czy nie?

- Nie.

- Bo?

- Bo ostatnio mówiliśmy coś o zaufaniu, pamiętasz? Widzę, że to ty masz z tym problem, bardziej niż ja.

- Ja nie mam problemu z odpowiedzią na pytanie, gdzie byłem.

- “Jakiejś” odpowiedzi też mogę ci udzielić. Czy o to ci chodzi?

- Nie. chodzi mi o prawdę.

- Więc mówię: nie pamiętam dokładnie, o której wyszłam od rodziców, pojechałam do domu, zjedliśmy obiad, położyłam Krzysia spać, a kiedy się obudził, gdzieś po półtorej godzinie, przyjechaliśmy tutaj.

- To wszystko?

- Tak, to wszystko. Po drodze zrobiliśmy sobie spacer po parku.

- I…

- Przyjechaliśmy tutaj. Zadowolony?

- Tak. Bardzo zadowolony. Dzięki. Zostajesz, czy wychodzisz? Bo ja muszę wyjść.

- Gdzie?

- Umówiłem się.

- Z kim?

- Nie znasz.

- To nie znaczy, że nie możesz mi powiedzieć.

- Oczywiście, że mogę ci powiedzieć, nie tajemnica. Ale nie teraz. Spóźnię się. Pa. Będę raczej późno – pocałował Krzysia i wyszedł.

Po wyjściu nie mógł ochłonąć. “Skłamała. Ula skłamała. To znaczy, nie skłamała, ale nie powiedziała prawdy. W sumie na jedno wychodzi. Ale jakie to ma znaczenie? Pewnie żadne, dlatego nie powiedziała. Gdyby żadne, to by powiedziała. Widocznie miało, jeśli ukrywa. Jak ona może? Ula!? Prawdomówna Ula? Zawsze mówiła prawdę i mnie tego uczyła, a teraz co? Ja mówię prawdę, a ona nie? Niewiarygodne. Dlaczego? Już na kolacji flirtowała z Aleksem, a ten drań ją podrywał. Podoba mu się, nic dziwnego. A ona z nim flirtuje. Nawet, gdyby mu się nie podobała, to i tak chciałby zrobić mi na złość i jak zauważył, że z nim flirtuje, to zaczął ją podrywać. Zabiję drania. W końcu będę miał z nim spokój na zawsze. A Ula? O co jej chodzi? Przypadek, to zachowanie w restauracji i dzisiejszy spacer czy nie przypadek? Marek, czy ty jesteś zazdrosny o Aleksa? Masz obsesję, czy co? Więcej zaufania. Do Uli. Nawet, jeśli dziwnie się zachowuje, to nie powód. Nie, gdyby to był ktoś inny, ale nie Aleks. Znam skunksa dobrze i wiem, że nie popuści. Muszę się zastanowić, co z tym zrobić. Jeśli zapytam, to Ulka zaprzeczy i powie, że mam paranoję. Muszę poobserwować. Ale jak ona mogła nie powiedzieć prawdy? Muszę to przemyśleć i odreagować”.

Zadzwonił do Moniki i zaproponował jej wyjście na koncert. Była trochę zdziwiona.

- Kiedy to wymyśliłeś? Czyżbyś chciał zrehabilitować się za dzisiejszy burkliwy nastrój?

- Nie. To znaczy, przepraszam za tę rozmowę, rzeczywiście, byłem trochę rozkojarzony.

- Jakieś kłopoty?

- Nie, nie. Wszystko w porządku. Więc jak?

- Nadal masz taki kiepski nastrój, bo jeśli tak, to ja…

- Nie, nie. Mówiłem, że już wszystko dobrze. To było tylko chwilowe.

- To się cieszę. Jesteśmy umówieni. Przyjadę pod Filharmonię.

Wyglądała ślicznie. Marek nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego przy pierwszym spotkaniu wydała mu się brzydka. Koncert również był dobry. Nawet Marek dał się unieść fali muzyki, jednak na początku co chwilę musiał walczyć z dekoncentracją i własnymi myślami, ale wkrótce poddał się muzyce i udało mu się odprężyć. Po zakończeniu nie miał ochoty na rozmowę. Monika rzuciła na niego krótkie spojrzenie i trafnie odgadła jego rzeczywisty stan.

- Mów, co chcesz, ale ty jednak masz kłopoty.

- Nie mogę się dogadać z żoną.

- Tak myślałam.

- Dlaczego?

- To oczywiste. Jak facet ma kłopoty, to zazwyczaj przez kobietę.

- Może być jeszcze przez pracę lub interesy.

- Wtedy idzie do żony.

- Niekoniecznie.

- W takim razie, masz podwójne kłopoty.

- Może, sam nie wiem. Odwieźć cię do domu? A, zapomniałem, ty sama jeździsz.

- Dzisiaj przyjechałam taksówką, więc możesz mnie odwieźć.

- Chodźmy.

- Nie chcesz porozmawiać?

- Nie będę ci zawracał głowy moimi problemami. Nie dlatego cię zaprosiłem.

- Częściowo dlatego. Gdybyś dogadywał się z żoną, to byś mnie nie zaprosił…

- Czy ty musisz być taka wybitnie szczera? Musisz mówić, co myślisz? I musisz tak wszystko dobrze rozumieć?

- Muszę. Taka jestem.

- Więc mam ci opowiadać o moich sprawach?

- Komuś powinieneś, dlaczego nie mnie?

- Bo to zbyt osobiste.

- Tak? Wolisz być tajemniczy?

- Nie jestem tajemniczy. Po prostu, trudno mi o tym mówić.

- Jak chcesz – zrobiła lekko nadąsaną minę.

- Obserwowałaś moją żonę i Aleksa na kolacji, widziałem. Co myślisz?

- O niej, o nim, czy o czymś innym?

- O nich razem.

- Dobrze się rozumieją.

- Właśnie. A to dziwne jest.

- Dlaczego?

- Kiedyś się nie znosili. Były między nimi różne konflikty, bardzo ostre, a potem on wyjechał, teraz wrócił i nagle zaczęli się dogadywać.

- I to cię niepokoi?

- Tak. Nigdy nie mogła na niego patrzeć, a teraz flirtuje z nim.

- Nie przesadzaj. Zwykła rozmowa.

- Zwykła? Możesz mnie nie pocieszać?

- Dobrze, nie będę.

- Więc?

- Faktycznie. Wyglądało, jakby się lubili. Ale daj spokój. Mówiliście, że to miało być spotkanie pojednawcze. Może za bardzo wczuła się w rolę i tyle.

- Może…

- Nie jesteś przekonany.

- Ja już nie wiem, co mam myśleć.

- Najprościej by było ją zapytać.

- Zapytam.

Przez chwilę szli w milczeniu, prawie pustym o tej porze chodnikiem.

- Wiesz, myślałem, że Aleks zainteresował się tobą.

- Skąd ten pomysł?

- Też wam się dobrze rozmawiało.

- To była tylko rozmowa.

- Ale dlaczego? Aleks może podobać się kobietom.

- Czy ty próbujesz mnie swatać? Stąd to zaproszenie na kolację?

- Nie, no skąd. Tak tylko pytam.

- Nie.

- Nie, bo? Nie w twoim typie?

- Nie o to chodzi. Mówiłam ci, że jestem singielką z wyboru.

- I to jest powód?

- Tak.

- Ale ze mną się spotykasz?

- Ty, to co innego.

- Dlaczego?

- Jesteś żonaty i kochasz swoją żonę, więc nic mi z twojej strony nie grozi. A w końcu muszę się z kimś spotykać, nie?

- Racja.

- To co, wracamy?

Odwiózł ją do domu. Na pożegnanie dostał uroczy uśmiech, połączony z patrzeniem prosto w oczy. Aż mu ciarki przeszły po plecach.

- Więc spotkamy się, kiedy znowu będziesz miał trudności w porozumieniu się z żoną?

- Nie podchodź do tego w ten sposób.

- Ale tak to wygląda.

- Ale tak nie jest.

- Przestań. Mówiłam ci, że wiem, kiedy kłamiesz.

- A jednak godzisz się na spotkania ze mną. Dlaczego?

- Jakby to powiedzieć… – znowu się uśmiechnęła – Dobranoc. Ale wyjaśnij te niedomówienia. Obiecaj mi.

- Wyjaśnię.

- To dobrze. Chociaż jest ryzyko, że wtedy już się do mnie nie odezwiesz.

- Odezwę się.

- Zobaczymy. Cześć – kolejny uśmiech i odeszła lekkim krokiem.

“Zdaje się, że trochę dzisiaj przesadziłem. Z Ulą przesadziłem. Monika ma rację, powinienem najpierw wyjaśnić, a potem się ewentualnie wkurzać, a nie odwrotnie. Sam sobie coś wymyślam i się męczę. Muszę ją przeprosić. Może będzie chociaż trochę tak, jak wczoraj. Bo raczej nie mogę liczyć, że tak samo, chociaż, kto wie… Po kłótniach dobrze jest się godzić”. Postanowił kupić Uli kwiaty na przeprosiny i wyjaśnić całą sytuację. Po prostu, powiedzieć, że widział ją w parku z Aleksem i dlatego się wkurzył. Powinna zrozumieć i wytłumaczyć się.

Jednak przeliczył się. Kiedy przyjechał do domu, zobaczył, że jest ciemno. “Ciekawe, dlaczego? Gdzieś poszła, czy co? A może śpi? Usypiała Krzysia i zasnęła. Ale wtedy nie gasi wszędzie światła”. Wszedł do domu, zaświecił światło i zobaczył Ulę wciśniętą w róg kanapy w salonie.

- Dlaczego siedzisz po ciemku? Spałaś?

- Nie, nie spałam.

- Ula, to dla ciebie. Chcę cię przeprosić za moje dzisiejsze zachowanie.

- Nie musisz. Każdy może mieć gorszy dzień.

- Muszę. Widziałem, że było ci przykro.

- Przestań. Nie chcę twoich przeprosin.

- Dlaczego?

- Wiesz, kiedy faceci przepraszają i przynoszą kwiaty? Słyszałeś kiedyś?

- Ulka, no co ty…

- Nic. Sama już nie wiem, co o tym wszystkim mam myśleć.

- O czym?

- Choćby o tym, gdzie byłeś do tej pory.

- Przecież jeszcze nie jest tak późno. Uprzedzałem…

- Tak, uprzedzałeś i co z tego? Potrafisz powiedzieć, gdzie byłeś?

- Potrafię. Tak samo dobrze, jak ty dzisiaj powiedziałaś mi, co robiłaś.

- Przecież powiedziałam.

- Ja też ci mówię: byłem na spotkaniu.

- Więc tak? Podobno chciałeś mnie przeprosić, a teraz kłócisz się ze mną.

- Ja się kłócę?

- A nie? Zarzucasz mi coś, a ja nie wiem, co.

- Nic ci nie zarzucam.

- Całe szczęście, bo już myślałam, że jesteś na najlepszej drodze, żeby mnie szpiegować. Albo prywatnego detektywa wynająć.

- Ja? Zwariowałaś?

- No co? Przepytujesz mnie, to za chwilę może zaczniesz śledzić.

- Dobrze wiesz, że ja się brzydzę takim zachowaniem.

- Tak mówisz, ale robisz coś innego. Taka mentalność Kalego.

- Co ty mówisz? O co ci chodzi?

- Mnie o co chodzi? O to, żebyś przestał mnie przepytywać.

- Przestałem. Chcę cię przeprosić. Kwiaty przyniosłem.

- Ale nie chcesz powiedzieć, gdzie byłeś.

- I ty mówisz, że ja mam mentalność Kalego? A ty, to co?

- Aha. Zaufanie. Zapomniałam. Ale w twoim wydaniu to najwyraźniej działa tylko w jedną stronę. Dziękuję za kwiaty. Włóż je do wazonu. Dobranoc.

Poszła do sypialni. Marek spostrzegł, że stoi na środku salonu z bukietem w ręce. Spojrzał na kwiaty, poszedł do kuchni, wstawił je do wazonu, potem łazienka i w końcu pytanie: “Mam iść do niej, czy lepiej nie?”. Zajrzał do sypialni, pochylił się nad Ulą, ale wyglądało, że spała. Sam nie miał ochoty kłaść się spać. Poszedł do pokoju, w którym najbardziej lubił spędzać czas, taki trochę pokój przeznaczony do pracy w warunkach domowych. Przez chwilę zastanawiał się, co robić. Włączył komputer, trochę poprzerzucał różne strony, ale ostatecznie skupił się na stronie o samochodach. Zaczął czytać i oglądać nowe modele.

- Co robisz?

- Czytam o samochodach.

- Nie idziesz spać?

- Nie chce mi się.

- Pokaż.

- Interesuje cię to?

- Mnie różne rzeczy interesują. Nie wiedziałeś?

- No tak.

Ula stanęła z lewej strony za krzesłem, na którym siedział i położyła mu rękę na prawym ramieniu. Marek trochę się zdziwił, że przyszła, ale objął ją w pasie, przyciągnął trochę bliżej i przytulił do niej głowę.

- Spójrz. To najnowszy model. Ma silnik…

Sam nie zdawał sobie sprawy, że zaczął podawać Uli szczegóły techniczne i konstrukcyjne samochodu. Po chwili dopiero to zauważył.

- Ula, ciebie to naprawdę interesuje?

- Tak… To znaczy, nie wszystko rozumiem, ale mogę się dowiedzieć.

- Ale po co?

- Żebyś miał ze mną o czym rozmawiać.

- Nie trzeba. Daj spokój.

- Wiesz, ja nie sądziłam, że ty znasz takie szczegóły. Wiedziałam, że interesujesz się samochodami, ale nie, że aż tak.

- Miałem cię zanudzać? Dopiero dzisiaj się zapomniałem.

- To dobrze. Jestem zaskoczona.

Obejmowali się i przytulali do siebie. Pociągnął Ulę na kolana i zaczęli się namiętnie całować.

- Co ja mam z tobą zrobić? Wkurzasz mnie, ale ja i tak mam do ciebie słabość.

- A ja do ciebie. Chociaż nie jestem pewny, czy nadal masz do mnie słabość…

- Co?

- Aleks.

Popatrzyła na niego jak na wariata i zaczęła się śmiać jak z dobrego dowcipu.

- Więc ten twój zły humor to z powodu Aleksa? Czułam, że na kolacji byłeś wściekły.

- Jednak flirtowałaś z nim.

- Bo chcę przeciągnąć go na naszą stronę. Próbuję się z nim dogadać, żeby nam kłód pod nogi nie rzucał.

- I tylko o to chodzi?

- A o co?

- Widziałem was dzisiaj w parku.

- Nie powiedziałeś mi…

- To ty mi nie powiedziałaś.

- Bo wiedziałam, jak zareagujesz.

- To nie jest powód. Powinnaś powiedzieć i wyjaśnić. Sama mnie tego uczyłaś.

- Kto powiedział, że nauczyciel musi postępować zgodnie z głoszonymi przez siebie zasadami?

- Ach tak.

- Żartuję. Nie chciałam cię denerwować, bo i tak widzę, że coś cię męczy. Powiesz mi?

- Spróbuję.

Marek nabrał powietrza w płuca. Poczuł, że musi wyrzucić z siebie wszystko, co ma do powiedzenia i że chce to zrobić. Był gotów na taką rozmowę i nastrój też był odpowiedni. Nie wiedział tylko, od czego zacząć. Jak wyjaśnić Uli, że zaczyna się dusić, chociaż wszystko jest dobrze i nie ma powodu, żeby tak się czuł. Czy ona zrozumie? Powinna zrozumieć. Zawsze rozumiała, więc może i tym razem zrozumie.

- Ula. Ostatnio nie mogę znaleźć sobie miejsca.

- Zauważyłam.

- Nie mówiłaś.

- Bo czekałam, aż sam powiesz.

- Nie wiem jeszcze, co się dzieje, ale wszystko… to znaczy, wiele rzeczy zaczęło mnie wkurzać. Takich, które wcześniej mnie nie wkurzały.

- Na przykład?

- Bo ja wiem? Violetta, na przykład.

- Ona zawsze cię wkurzała.

- No tak. Nie wiem… wszyscy mnie wkurzają.

- Wszyscy? Ja też?

- Nie, ty nie.
- Więc kto? Krzyś?

- No co ty? Krzyś? Nie…

- Więc kto? Konkretnie.

- Aleks.

- To też nic nowego. Zawsze cię wkurzał.

- No tak.

- Kto jeszcze? Sebastian?

- Nie, on nie. Zresztą, ostatnio rzadko razem gdzieś wychodzimy. Obaj nie mamy czasu.

- No to kto? Ania?

- Oczywiście, że nie.

- Ala? Mój ojciec? Twoi rodzice? Maciek? Pshemko? Ktoś inny?

- Nie.

- Więc kto?

- No, nikt konkretnie, ale tak wszyscy razem.

- Nie bardzo rozumiem.

- Ja też nie.

“Jak jej to wytłumaczyć, jeśli ja sam nie rozumiem?” Dalszą rozmowę przerwał Krzyś, który swoim zwyczajem, zrobił sobie nocną przerwę w spaniu. Stanął w drzwiach pokoju i dopiero po chwili zauważyli jego obecność.

- Krzysiu, chcesz czegoś? – Ula wstała z kolan Marka i podeszła do dziecka.

- Tak, chce mi się pić.

- Chodźmy pić. Marek – pamiętaj, gdzie skończyliśmy, bo to nie koniec. Wrócimy do tej rozmowy.

Jednak dość długo nie wracała. Marek wiedział, że obudzony Krzyś nie daje się tak łatwo namówić do powrotu do łóżka. Jeszcze przez chwilę przerzucał strony o samochodach, aż w końcu poczuł zmęczenie. Wyłączył komputer, zajrzał do pokoju dziecinnego i zobaczył Ulę śpiącą obok Krzysia. Przykrył ją kołdrą, zgasił lampkę i poszedł do sypialni. Wydawało mu się, że nie zaśnie. Położył się na plecach, z rękami pod głową i postanowił przemyśleć parę spraw. Cieszył się, że rozpoczął rozmowę z Ulą, że się przełamał. Teraz już będzie dobrze, bo znając Ulkę, będzie drążyć temat i wszystko z niego wyciągnie. Nawet to, czego on sam jeszcze nie wie. Chciał tego. Od dawna chciał, ale coś go blokowało. Nie jest łatwo powiedzieć najbliższej osobie, że coś jest nie tak, zwłaszcza, gdy wszystko jest w porządku. “A z Aleksem to sobie ubzdurałem. Ale ze mnie idiota. Wiedziałem, że potrafię być idiotą, ale nie, że aż takim” – zaśmiał się w myślach i niespodziewanie zasnął.

Rano przyszedł wcześniej do firmy. Obudził się wyspany i pełen chęci do życia. Wysiadł z windy i miał ochotę wszystkich wyściskać. Starał się jednak nie okazywać zbytniej euforii. Postanowił porozmawiać z Sebastianem, którego ostatnio dość zaniedbywał. Zresztą, Sebastian też nie narzucał mu się ze swoim towarzystwem.

- Cześć, Seba. Co słychać?

- Nie chcesz wiedzieć.

- Przecież pytam.

- Ale masz dobry nastrój, a to u ciebie ostatnio rzadkość. Nie psuj go sobie.

- Seba…

- Nie wiem, co mam robić. Viola jest w ciąży.

- Oooo, jak to nie wiesz? Gratuluję, stary. W końcu. Strasznie się cieszę.

- Ja też.

- Czekaj, czekaj, jakoś nie widzę…

- Cieszę się, cieszę… W końcu. Skończyła studia, rozpoczęła karierę, trochę się znalazła w tym PR, więc dobry moment, nie? No bo kiedy…

- Od kiedy jest w ciąży?

- Początek trzeciego miesiąca.

- Dlaczego nic nie mówiliście?

- No wiesz, Viola chciała poczekać, żeby nikt nie mówił, że znowu coś wymyśla.

- Ale nam przecież mogliście powiedzieć. Mnie i Uli.

- No tak, rzeczywiście.

- Seba, mam wrażenie, że coś jest nie tak. Gadaj.

- Wczoraj byliśmy u lekarza. Ciąża jest zagrożona i Viola musi dbać o siebie. To znaczy, o dziecko. Nie wolno jej pracować, denerwować się, przenosić nic ciężkiego, chodzić na wyczerpujące spacery, nosić obcasów, łazić po butikach, solarium i w ogóle nic jej nie wolno. Ma siedzieć w domu, odpoczywać, nie męczyć się, nie sprzątać, nie gotować. Ona w ogóle ma nic nie robić. Stary, wyobrażasz to sobie? Ma leżeć na kanapie i nie wiem co. Właśnie o to chodzi, że nie wiem, co. Dzisiaj zostawiłem jej kupę czasopism, zanim przeczyta, to jej trochę zejdzie, ale co dalej? Nie wyobrażam sobie.

- Ale z dzieckiem będzie wszystko OK?

- Tak. Jeśli będzie stosowała się do zasad, to powinno być OK. Ale jeśli nie, to może się źle skończyć. Stary. Osiem miesięcy nic nie robienia dla Violi. Zdajesz sobie sprawę?

- Ty będziesz musiał wziąć na siebie wszystkie obowiązki.

- Wezmę. Mogę robić zakupy, sprzątać, przynosić obiady, kupować jej co chce. Nie w tym problem.

- A w czym?

- Stary. Ja nie wytrzymam. Bo ona nie wytrzyma. Już dzisiaj trochę świrowała, że ja sobie idę, a ona musi zostać. Ona kota dostanie, tak sama w domu. Z jej temperamentem.

- No, fakt. A to mnie zaskoczyłeś. Podwójnie.

- No. Z jednej strony strasznie się cieszę, ale z drugiej…

- Nic się nie martw. Spróbujemy wam pomóc. Ulka na pewno coś wymyśli.

- Dzięki. Prawdę mówiąc, liczę na to.

- Głowa do góry i jeszcze raz gratuluję. Trzymaj się, będzie dobrze. Uwierz w Violę.

Podszedł do drzwi, ale jeszcze się odwrócił, popatrzył na kumpla, który siedział z głową w dłoniach.

- To jednak jest niesamowite przeżycie. Zobaczysz, jak się dziecko urodzi. W końcu znowu będziemy się lepiej rozumieć.

- Marek, dzięki. Za dobre słowa. Trochę mi ulżyło.

- Jak chcesz, możemy później pójść razem na lunch i jeszcze porozmawiamy.

- Dobrze.

- Seba, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

Poszedł do siebie, uśmiechając się na wspomnienie rozmowy z Sebastianem. Sprawa była poważna, ale parsknął śmiechem, wyobrażając sobie Violettę siedzącą na kanapie w pozycji półleżącej, w szlafroku, bez makijażu i fryzury, przeglądającą jakieś czasopisma o modzie. Poczuł, że natychmiast musi podzielić się tą informacją z Ulą. Spojrzał na zegarek, czy nie za wcześnie. Nie, może zadzwonić, przecież i tak pewnie już wstała. Zadzwonił, tym razem bez niespodzianek w postaci wyłączonego telefonu Uli.

- Cześć, Ulka. Jak się spało?

- Dobrze, chociaż trochę niewygodnie w jednej pozycji. Sam wiesz, jak się śpi u Krzysia.

- No wiem, ale wczoraj nie chciałem cię budzić. Tak ślicznie wyglądaliście razem.

- Tak?

- Tak. Ale ja właściwie, to mówię ci to tak przy okazji. Bo mam nowinę. Nie uwierzysz.

- To musi być jakaś niezwykła nowina, jeśli nie wytrzymałeś do popołudnia.

- Ula, stoisz, czy siedzisz?

- Stoję.

- To usiądź, dobrze ci radzę.

- No mów!!!

- Violetta jest w ciąży!

- No, nie! Nic nie mówiła. Tobie powiedziała?

- Nie, Sebastian mi powiedział. Violi nie ma w pracy.

- No, tak. Teraz, to będziemy mieć przegwizdane. Cieszę się, bardzo się cieszę, ale Viola da nam nieźle popalić.

- Ulka, sprawa jest poważniejsza. Nie chodzi o fanaberie Violetty, ale jej ciąża jest zagrożona. Sebastian tak mówił, to znaczy lekarz, a więc Viola nic nie kombinuje. Raczej nie będzie przychodzić do pracy przez długi czas, a może w ogóle.

- O,o. Widzę, że trzeba będzie coś wymyślić.

- Tak. Dopiero się dowiedziałem, ale trzeba to będzie obgadać najpierw w trójkę z Sebastianem, a potem pewnie w czwórkę.

- Marek. Musimy pamiętać, że oni nie są tylko naszymi pracownikami, ale przede wszystkim przyjaciółmi.

- Właśnie o tym mówię.

- Dobra. Daj mi trochę czasu na zastanowienie. Pomyślę, zadzwonię do Violi, albo pojadę do niej z Krzysiem, a potem przyjdę do firmy.

Ulka była w swoim żywiole. Nareszcie mogła komuś konkretnemu pomóc. Wiedział, że teraz zrobi wszystko, aby Violka nie ześwirowała przez długie miesiące uwięzienia w domu. Więc może odpuścić sobie problem Violi, ale za to powinien zająć się sprawami, które prowadziła w firmie. Ktoś to musi przecież kontynuować. Ale kto? “Może ja? Ja!? A dlaczego nie? Przecież znam się na PR, zawsze to lubiłem i dobrze się czułem w tych realiach. Ale to było parę lat temu. Od dawna już tylko nadzoruję różne rzeczy, ale nie wykonuję sam, a to różnica. Przecież to żadna filozofia, szybko sobie przypomnę, jak się jeździ po mieście, próbując przekonać ludzi do swoich racji. Taaak. Kiedyś byłem w tym dobry, bo stosowałem niekonwencjonalne metody przekonywania. Teraz nie mogę takich stosować. Ale czy potrafię znaleźć inne? Jeśli Viola potrafiła, to ja też. W końcu, przez te parę lat wszyscy, którzy znali moje sposoby, zapomnieli już o tym i teraz mogę zaczynać inaczej. Ale żeby prezes dobrze prosperującej, dużej firmy, sam zajmował się PR? Na etapie finalnym to owszem, ale na początkowym? Bez sensu. Pomyślą sobie, że mnie nie stać na zatrudnienie kogoś. No nic. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Przemyśleć wszystkie “za” i “przeciw”.

Zajął się bieżącymi sprawami, prosząc jednocześnie Anię, aby skontaktowała się z Violą i przejrzała dokumenty zagadnień prowadzonych przez Violę. Powiedział Ani tylko tyle, że prawdopodobnie Violetta będzie na dłuższym zwolnieniu lekarskim i trzeba prowadzić dalej to, co zostawiła. Ania spojrzała na niego i rzuciła domyślnie:

- A co, Viola jest w ciąży?

- Ania, ja nic nie mówię. Jest na zwolnieniu i już – ale popatrzył się i uśmiechnął tak znacząco, że Ania nie miała już żadnych wątpliwości.

- Rozumiem, tajemnica. Ja nic nie powiem.

Zajęli się pracą i nie zauważyli, kiedy minęło południe. Marek siedział z nosem w papierach i nie usłyszał nawet, kiedy Ula weszła do gabinetu.

- Jestem. Jak leci?

- Dobrze. Lepiej, niż myślałem. Krzysia gdzie zostawiłaś?

- Z Dorotą. Nie chciałam go ciągnąć po mieście.

- Byłaś u Violi?

- Byłam.

- I jak?

- Dzisiaj dobrze. Ale to nic nie znaczy. Pierwszy dzień każdy wytrzyma, zwłaszcza, że wisiała na telefonie z Anią.

- No tak. Jak to widzisz dalej?

- Sama nie wiem. Znam Violettę i myślę, że może być nieciekawie. Ale kobiety też zmieniają się w ciąży. Wyciszają się tak wewnętrznie. Więc może i Viola da radę.

- Oby.

- W każdym razie, postanowiłam zająć się nią, jeśli będzie taka potrzeba.

- Będziesz ją odwiedzać.

- Obawiam się, że to na dłuższą metę nie wystarczy. Mam jej mówić o firmie? Tylko się będzie denerwować.

- Więc co?

- Mam taki jeden pomysł.

- Dlaczego mnie to nie dziwi?

- Bo mnie znasz.

- Więc co to za pomysł?

- Viola może pracować w domu.

- Co takiego? Przecież jej praca polega głównie na spotkaniach z ludźmi.

- Nie tylko. W każdym razie, te spotkania biorę na siebie, a Viola będzie uzgadniać wszystko telefonicznie i przez internet, to znaczy, będzie robić to, co można bez wychodzenia z domu, a ja to, co trzeba załatwić wychodząc z domu.

- Taki masz pomysł?

- Tak. Już to obgadałyśmy z Violą. Obie wyjdziemy na swoje. Mnie przyda się trochę więcej kontaktu z ludźmi. Muszę powoli przygotować się do powrotu do pracy.

- Rozmawialiśmy, że od września.

- Rozmawialiśmy, że od września Krzyś pójdzie do przedszkola. Na razie będzie przychodzić Dorota, twoja mama też chętnie pomoże, sama prosi, nawet uważa, że zbyt mało przebywa z wnukiem. Jedynym wnukiem, jak zawsze podkreśla.

- Tak, tak. Wiem. Jakby sama miała pięcioro dzieci.

- Z babciami tak jest, daj jej spokój. Ania mówiła, że przygotowaliście dokumenty Violi?

- Tak, tu jest wszystko.

- Biorę i zmykam do konferencyjnej. Przejrzę, żeby mieć wgląd i zobaczę, co dać Sebastianowi dla Violi.

- Zostań tutaj, ja umówiłem się z Sebastianem na lunch. W ramach terapii powstrząsowej. Chyba, że chcesz pójść z nami?

- Nie, raczej nie. Jadłam już. Biorę się do roboty, bo czas ucieka.

“No, to mam problem z głowy – pomyślał, kierując się do pokoju Sebastiana – obaj mamy z głowy. I ja i Seba. Załatwiona samotność Violki i specjalista PR jednocześnie. O nic nie muszę się martwić. W dodatku, Ula też przestanie mieć złe nastroje z powodu siedzenia w domu. Wszystko dobrze. No i będziemy częściej się widywać, razem pracować, mieć więcej wspólnych tematów. Jak za starych, dobrych czasów. Wszystko wraca do normy. Tak, nawet stary wróg wrócił. Jeszcze tylko Pauliny brakuje i będziemy mieć komplet. Możemy rozpocząć show – kopanie dołków, podcinanie gałęzi, intrygi, romanse, tajemnice. Szlag by to trafił”.

czwartek, 28 stycznia 2010

I co dalej? cz.4 wg jukaki

Życie składa się z wielu zwrotów i zakrętów.
Wbrew pozorom poczucie „bycia na prostej” jest bardzo krótkotrwałe i często bardzo zawodne….
Niby wszystko toczyło się gładko…
Firma ustabilizowała swoje pozycję, a nawet poszerzała rynki zbytu. Najnowsze kolekcje zyskały duży popyt we Włoszech, do czego przyczyniła się Paulina, umiejętnie poruszająca się w świecie tamtejszej mody.
Czas zasiewu zaczął przynosić efekty…
Wszystko wzrastało.
Pozycja firmy, związek Uli i Marka, Wiktor…
Marek nigdy nie sądził, że dziecko może tak bardzo zmienić postrzeganie świata, że może tak bardzo przebudować rzeczywistość.
Było po prostu dobrze…
Czuł spokój, stabilność, pewność…
Uwielbiał patrzeć jak Wiktorek tuli się do Uli pełen ufności, a jeszcze bardziej słuchać, jak opowiada mu bajki- zwłaszcza tę o księciu dzielnie pokonującym przeszkody w drodze ku zaczarowanemu pałacowi i Śpiącej Królewnie, która w porę zagwizdała za odjeżdżającym księciem…
Nie potrafił sobie przypomnieć takiej symbiozy ze swoją matką.
Tak, kochała go, był tego pewien, ale nigdy nie był dla niej najważniejszy.
Owszem, mieścił się w pierwszej dziesiątce, no może nawet w pierwszej piątce, ale to ojciec był number one.
Nie przeszkadzało mu to, że w jego rodzinie tak nie jest. Tak bardzo kochał Ulę, Wiktora…
Wiktor nie stanowił konkurencji…
Był rozszerzeniem Uli, JEGO Uli…
Wszystko wzrastało, a prosta… była prostą.

——————————-

Łupnęło nagle.
Nie zauważyli w porę zakrętu.
Nie przygotowali się i wylecieli z łuku…
Tylko – czy można się przygotować???
Czysta formalność.
Planowana na 20 minut wizyta u pediatry, która miała się skończyć stempelkiem pod bilansem.
I nagle zakręt.
Zakręt, z którego się wypada…
Ula wróciła bardzo zdenerwowana. Nie był z nią, nie sądził, że może być tam potrzebny. To miała być rutynowa wizyta.
RUTYNOWA…
Pediatra zaniepokoiła się jakimiś dziwnymi centylami, kolorem warg Wiktorka, a nawet tym że szybko się męczył i wolał „zabawy poziome”- klocki, autka, plastelinę…
Fakt, nie biegał jak nakręcony – był przeciwieństwem dziecka Violki i Seby, ale przecież i oni byli bardziej od Seby i Violi poukładani…

Nie wierzył w to wszystko. Nie wierzył?
Czy nie chciał wierzyć???
Ale znał strach.
Strach zakrętów…
Pamiętał go dobrze- tyle razy się bał, że straci Ulę, później że straci ja i dziecko…
Rozpoznawał go teraz w sobie…

Pogładził go czule po włoskach.
Był taki bezbronny gdy spał…
- Będzie dobrze- pomyślał –Musi być dobrze!

Ula nie spała jeszcze.
Miotała się po kuchni, zbyt głośno wkładała do szafek umyte szklanki…
Stal chwilę, oparty o futrynę drzwi, przyglądał się jej, nie wiedząc co powiedzieć.
Rozsypana puszka z herbatą przepełniła czarę. Ula stała plecami do niego i łkała coraz głośniej, bezsilnie opierając głowę o szafki…
Podszedł od tyłu, wtulił ją w siebie…
-Wszystko będzie dobrze – zobaczysz… Wszystko…
Tak bardzo chciałby w to wierzyć…

———————————

Dni wlokły się niemiłosiernie.
Wizyty, badania, oczekiwanie…
Nawet na termin prywatnego echa serca trzeba było czekać.
I decyzja o szpitalu, o konieczności potwierdzenia wyników, przeprowadzenia konsultacji…
Ula całkiem się posypała.
Nerwy, nieprzespane noce, osłabienie skończyły się zapaleniem oskrzeli.

Marek spakował torbę Wiktorka, w ostatniej chwili dorzucając jeszcze ukochanego „Kratka”, o którym Ula szczęśliwie mu przypomniała….
Chciał odwieść Ulę do Rysiowa ale uparła się, że zostanie póki oni nie wyjadą z domu.
-Wiktor musi wiedzieć, że czekam na niego w domu. W JEGO domu –protestowała.
Przysiadł przy niej na brzegu łóżka.
Może masz rację, kochanie – powiedział.- Ale nie mogę się martwić o Was oboje…
Nie wiem, czy dałbym radę…
Pogładziła go czule po twarzy. Przejechała palcem po właściwie niewidocznej już bliźnie na czole…
-Nie martw się. Obiecuje! Obiecuję, że jak tylko pojedziecie poproszę Alicje by po mnie przyjechała. Pomoże mi się spakować…. W Rysiowe będzie mi może łatwiej znieść to czekanie- dorzuciła bez przekonania.
Czuł, że jego „męstwo” za chwilę pęknie…
Szczęśliwie do pokoju wpadł Wiktorek.
Był podekscytowany tym, że pojedzie na „wakacje”. Na „wakacje” do szpitala, zobaczyć jak pracują lekarze i pielęgniarki.
Był tak bardzo ciekawski…
I tak bardzo dziecięco naiwny…
Marek złapał go, posadził na kolanach i trochę wyłaskotał. Nie za mocno, bo czuł na sobie zaniepokojone spojrzenie Uli…
- No, synuś! Całus dla mamy- powiedział – Jedziemy pomieszkać w szpitalu.
- Będę się uczył? – zapytał mały
- No pewnie! A jak wrócisz, to będziesz leczył mamusię –widzisz, że potrzebuje własnego doktora…
I chyba jakiś innych leków co szefie? – zapytał
-Noo! – z powagą potwierdził Wiktor.

———————————

Marek dusił się w sobie.
Nie radził sobie z tym ciągłym lękiem swoim i Wiktora.
Pobieranie krwi, wenflony –od tego zawsze była Ula. Nie potrafił tak łatwo jak ona „zaczarować” wiktorowych lęków.
Starał się by mały nic nie zauważył, by Ula nie domyśliła się jak bardzo mu ciężko..
Ta ciągła gra tak bardzo go wyczerpywała…
Wiktor spał, a on siedział przy jego łóżeczku.
Delikatnie wysunął swój palec z łapki małego, opatulił go kołderką, położył „Kratka” na poduszce.
Wyszedł na korytarz, ale starał się unikać innych rodziców.
Nie miał siły słuchać historii ich dzieci, nie chciał wiedzieć, nie chciał potęgować własnego lęku…
- Ula? – powiedział do telefonu –Tak, śpi –nie martw się kochanie.
Powoli , wręcz mechanicznie zdał jej relację z tego co działo się przez cały ten dzień.
Nie miał siły już dłużej być oparciem. Nie miał siły na bycie dzielnym…
- Ula? Będzie dobrze prawda? – zapytał.
Zrozumiała go jak zwykle natychmiast.
- Będzie Marku, musi być…
Jak dobrze, że z nim jesteś – dodała po chwili.- Jesteś wspaniałym ojcem, wiesz?
Szybko zakończył rozmowę.
Nie miał siły.
Nie był.
Nie był wspaniały.
Nie potrafił….

Wrócił na sale, po raz pierwszy się po niej rozejrzał.
Obok Wiktora, w łóżeczkach spało jeszcze troje dzieci. Najmłodsze miało około roczku…
Pierwszy raz czuł się tak bardzo bezradny…
-Proszę się nie poddawać – usłyszał nagle ciche słowa – Pana siła będzie mu teraz bardzo potrzebna…
To jedna z matek siedząca przy łóżku około trzyletniej dziewczynki.
- Wiem… Ale… ale to wszystko …- nie mógł dokończyć.
- Wiem. Wiem. Ale jutro też jest dzień. Niech pan spróbuje się przespać…
Musi pan mieć siłę dla… dla niego. Jak ma na imię pański synek?
- Wiktor. Wiktor Dobrzański.
- Ładnie- ja jestem mamą Asi. A teraz niech pan spróbuje zasnąć – dorzuciła po chwili.

————————–

Rysiów.
Noc wyciszyła dom….
Ale ona nie potrafiła się wyciszyć.
Nie znosiła tej ciszy…
Niosła myśli, obrazy, nasilała strach…
Znała Marka, wiedziała kosztuje go to, co się teraz dzieje.
Czuła, że jego spokój jest równie pozorny, co sztuczki magika.
A ona była zbyt uważną widownią. Zbyt dobrze go znała.
Zauważała to, czego nie chciał jej ukazać…
Jej strach o Wiktora rósł.
Na dodatek nie mogła tam być…

Tak bardzo chciała by ta noc się skończyła, tak bardzo chciała czuć znów pod stopami prostą…

————————–

Marek ścierpnięty przeciągał się na krześle.
Wiktor wciąż spał.
Dzień niestety nie przyniósł radości przebudzenia.
Nadal tu byli.
To nie był sen… Niestety.

Spojrzał na śpiąca kobietę z którą wczoraj wieczorem rozmawiał.
- Ma rację- pomyślał – moja siła będzie teraz wszystkim potrzebna. Mi też. … Mi chyba najbardziej…
Postanowił się troszkę przejść, odświeżyć.
Po cichu zabrał ręcznik, kosmetyczkę, ruszył do łazienki.
Nie zwrócił uwagi na faceta w fartuchu.
Tylu ich ostatnio widywał…
Nie chciał ich widzieć, nie patrzył na nich- w ten sposób starał się wystawić ich wszystkich poza swoje życie…
- Marek !? – Co – co ty tu robisz?- facet w fartuchu był mocno zaskoczony. Marek z ręcznikiem przerzuconym przez ramię, z kosmetyczką i szczoteczką do zębów w ręku wyraźnie nie był kimś kogo by się tu spodziewał….
Marek również był zaskoczony.
- Piotr???
Jestem tu z synem – dodał szybko i zamilkł.
Piotr przyjrzał mu się wnikliwie. Zmierzył go półprzymkniętymi oczyma.
- Pewnie jeszcze śpi , co? Chodź- zabieram cię do mnie na kawę. Coś mi się zdaje, że bardzo ci się przyda…

Siedzieli w gabinecie Piotra.
Pili kawę…
Nigdy dotąd tak ze sobą nie przebywali.
Piotr opowiadał o stażu w USA, o powrocie do Polski, o swojej pracy tutaj.
-Jak sobie radzisz z tym wszystkim? – zapytał – Bo na pewno nie jest ci łatwo…
Marek nie sądził, że tak pęknie…
I to w dodatku przed Piotrem.
-W ogóle sobie nie radzę.
Ula na dodatek też jest chora…
Oskrzela –dorzucił widząc pytające spojrzenie Piotra.
Martwię się o nią. To… to wszystko po prostu nas dobija…
Nie wiem co będzie jak się okaże, że to coś poważnego…
Twierdzi, że jestem wspaniałym ojcem.
Nie jestem.
Mam ochotę spieprzyć stąd.
Rozumiesz?
Nie potrafię…
Nie potrafię tu być i nie potrafię tu nie być…
Wiktor… – już raz bym go stracił, wiesz?
A teraz… to czekanie…
Nie radzę sobie…
W ogóle sobie nie radzę!
- Bo kochasz Marek… To wiele komplikuje. Ale i wiele ułatwia…
-Boje się, że Wiktor to wyczuje. Ten mój strach. Powinienem być twardy, silny…
- Tu nie ma silnych- uwierz mi.- Ja to wiem.
Tu… tu są tylko kameleony…
Wiesz? Codziennie widzę rodziców, którzy tak bardzo cierpią i boją się. To normalne.
Ale kiedy stają przy swoim dziecku nagle.. zmieniają kolor…
I potrafią dać oparcie.
Ty też to potrafisz… Poradzisz sobie.
Do gabinetu ktoś zapukał, drzwi się uchyliły.
-Tata?- zanim Marek zdążył się obejrzeć już na kolana grachlał mu się Wiktor.
-Przepraszam, ale prosił pan by go tu przyprowadzić kiedy wstanie – uśmiechnęła się przepraszająco sąsiadka z sali.
- Tak. I bardzo pani dziękuje za opiekę nad tym urwisem – powiedział nagle pogodnie Marek mierzwiąc wiktorkową czuprynę.
Kobieta wyszła, a Piotr porozumiewawczo mrugnął do Marka…
- Widzisz? Już działa – kameleon…
- Jak masz na imię? – zwrócił się do malca.
- Wiktorek- a ty? – rezolutnie zapytał maluch
- Ja mam na imię Piotr. Doktor Piotr Sosnowski. Pewnie jeszcze nie raz się tu spotkamy, co? – uśmiechnął się lekko do Wiktora kręcącego się na kolanach Marka.
- A wiesz, że znam twojego tatę?
- Tak?- zapytał z niedowierzaniem Wiktor.
- No – i twoją mamę też –twoja mama ma najpiękniejsze oczy na całym świecie – naprawdę!
I widzę, że ty masz takie same…
- Tata tak mówi
- Twój tata, to mądry facet, nie?

—————————–

Z Piotrem spotkał się jeszcze parę razy przelotem, w trakcie badań.
Starał się trzymać fason.
Ale czuł, że szpital wyciąga z niego radość życia…
Ulę przez te parę dni widział zaledwie raz.
Jego rodzice przyjechali do Wiktora.
Matka niepokoiła się o ukochanego wnuka, ale i Marek budził jej niepokój…
Wypchnęli go do domu.
Miał ochotę jechać do siebie, zaszyć się gdzieś, wykrzyczeć ten ból, a przynajmniej nie musieć już być dzielnym…
Nie miał siły na Rysiów, na opowieści…
Ale wiedział, że Uli jest jeszcze trudniej.
Źle znosiła rozłąkę z Wiktorem.
Wykręcił w stronę Rysiowa.

——————————

Ula siedziała skulona na kanapie, okryta kocem.
- Marek? – powiedziała do telefonu – Marek? –Nie gniewaj się- nie mogłam już być dłużej z dala i od was i od domu. Wróciłam.
- To dobrze kochanie, dobrze, że jesteś w domu.
- Nie gniewasz się? Czuję się lepiej..
- Nie gniewam. I wiesz? Zaraz tam będę.

Kolejna trudna rozmowa…
Jak wytłumaczyć komuś to czego samemu się nie pojmuje…
Jak przekazać 100% prawdy, kiedy ta prawda jest tak niepewna…
Zasnęli w rzeczach, wtuleni w siebie…
Obeschły łzy, niepokój dał się troszkę przydeptać…
I znów trzeba wstawać.
Znów trzeba wrócić… Cholerny świat.

——————————-

- Marek? Jak Ulka?- zapytał Piotr
- Lepiej – właśnie wracam. Ale tak bardzo martwi się małym.
Jak mam jej wyjaśnić to czego sam nie rozumiem?
- Marek- wejdź do mnie, pogadamy.
- A Wiktor?
- Świetnie się bawi z dziadkami – słyszałem go aż na korytarzu. Jemu też dobrze robi zmiana opiekunów- – nie martw się.

- Posłuchaj, nigdy o tym nie gadaliśmy – powiedział kiedy oboje siedzieli przy biurku z kawą w ręku.
Wiem, że nie byłem do końca w porządku.
Zależało mi na niej. Nie chciałem przegrać…
-To stare czasy
-Wiem, ale wiesz.. Pewne rzeczy trzeba zakończyć.
Chyba im bardziej czułem jak blisko ciebie jest Ula, tym bardziej starałem się ją zatrzymać przy sobie.
Jesteście szczęśliwi?
-Bardzo.
- Nie zdradzasz jej? Bardzo przez ciebie cierpiała…
- Nie, nie mógłbym. Już nie…
- No, nawet jakbyś mógł, to tylko raz –zażartował Piotr. – Potem obiłbym ci pysk, jak wtedy, na boisku –dorzucił widząc zdziwioną minę Marka
- Tam chyba był remis, co?- Marek wykrzesał z siebie odrobinę poczucia humoru. I wiesz?- dorzucił – nigdy ci nie podziękowałem za tamtą akcję przed moim wyjazdem…
- Masz rację- stare dzieje.. To co teraz?
Ja proponuje nowe otwarcie. Zerujemy liczniki?
- OK. – Marek wyciągnął dłoń
- A jeśli chodzi o Ulę…. Faktycznie- tu nie może przyjechać- za duże ryzyko dla dzieciaków.
Ale jeśli chcesz, to mogę wpaść do was. Wyjaśnię jej wszystko..
Marek zawahał się lekko.
- Nie gniewaj się. Chciałbym ustalić to wpierw z Ulką, rozumiesz?
- Rozumiem. Wiesz gdzie mnie szukać…

———————————

Wiktor na zmianę sprawdzał każdy zakamarek domu lub tulił się do Uli.
Trochę rozczarowała go tym, ze tak szybko wyzdrowiała. Przecież miał ją leczyć..
Ale przynajmniej mógł jej podawać witaminy, pilnować by nie wstawała łóżka i wylegiwać się przy niej. Mógł też osłuchiwać ją swoim fachowym zestawem „małego doktora”, który otrzymał od dziadków.
Na chwilę wróciła normalność.
A przynajmniej jej pozory…

———————————

Ula podenerwowana czekała na Piotra.
Wiktorka zawieźli do Rysiowa, do jego ukochanych dziadków i Beatki.
Marek ustawiał na stole kieliszki, Ula nerwowo poprawiała sztućce…
Nie mogła się doczekać by w końcu dowiedzieć się wszystkiego.
Tysiące pytań się jej nasuwały.
Pytań, których wolałaby nie zadawać i do których odpowiedzi nie musiałaby wysłuchiwać…
Czuła, że niedługo będzie musiała zostać specjalistką w temacie, którego wolałaby uniknąć…
Czuła żal za traconym poczuciem bezpiecznej niewiedzy…

Dziwnie było zobaczyć go znowu. Był przecież jakoś tak bliski, a zarazem tak bardzo już odległy…
Nie zmienił się bardzo- może tylko wydawał się o wiele dojrzalszy… Te lata na każdym z nich musiały pozostawić swój ślad…
Początek nie był łatwy.
Ciekawość, poczucie niezręczności, chęć szybkiego usłyszenia odpowiedzi i zarazem niechęć ich usłyszenia, rozdarcie między ciekawością, gościnnością a obawą…
Piotr potrafił mówić.
Miał wprawę, albo tak dobrze znał ich oboje… Zapewniał, że będzie dobrze, że musi być…
Uciszył trochę ich lęki.
Powiedział, że PDA nie jest wadą ciężką. I jeszcze coś co dało im możliwość, cień szansy na pocieszenie : powiedział, że diagnoza o PDA jest wręcz błogosławieństwem dla rodziców, których dzieci mają wadę serca. Błogosławieństwem, pożądaną diagnozą, bo daje szansę na stosunkowo szybkie wyleczenie, bo nie niesie nadmiernych komplikacji o ile zostanie w porę wykryta.
A jednak niesie…
Czy Wiktor został w porę zdiagnozowany???
Czy nie ma już czasem powikłań?
Jakie?
Czy operacja jest konieczna?
Czy … czy to oznacza przeszczep???
Piotr był cierpliwy.
Rzeczowy, konkretny. Budził zaufanie.
Tłumaczył cierpliwie, że przewód tętniczy u Wiktora po prostu się nie zamknął, choć normalnie następuje to tuż po urodzeniu.
Mówił coś o przeciążeniu objętościowym lewego przedsionka serca, o możliwych komplikacjach niewydolności lewokomorowej, ale to jakoś nie bardzo do nich docierało… Bardziej zrozumiale dla nich było to, ze konsekwencja tej wady może być nadciśnienie płucne, a nawet stwardnienie płuc… Te słowa przyniosły strach, a zarazem trochę ukojenia.
Bo jednak nie ma drastycznych zagrożeń, bo nie doszło do poważnych komplikacji, bo jednak to nie to co najgorsze…
Uli nasunęła się gorzka myśl- parafraza jej starego hasła:
„Dobrze jak nie za dobrze… zawsze może być gorzej”

—————————

Te dni ich zmieniły…
Tak wiele rzeczy przestało być ważnych…
Firma, póki co działała siłą rozpędu i siłą przyjaciół.
Tak, mieli wsparcie.
Czuli je.
Sebastian, Viola, Ania, Maciej, odczarowany „martwy las księgowości”…
Nawet Pshemko wyciszył się i chwilowo zszedł ze sceny- nie mdlał, nie krzyczał, satyna i wiatraczek porastały kurzem…
Życie normalne-nienormalne…
Marek starał się w tym wszystkim odnaleźć.
I coraz bardziej czuł, że to nie możliwe.
W żadnym miejscu nie był na WŁAŚCIWYM miejscu…
W pracy myślał o Wiktorze i Uli, w domu przyglądał się im z obawą a zarazem myślał o pracy….
Ulę pochłonęła sieć…
Rozumiał jej formę walki…
Dziesiątki godzin spędzone na przeczesywaniu Internetu, na forach dla rodziców dzieci z problemami sercowymi..
Rozumiał, a zarazem bał się.
Czuł, że świat Uli stanął.
A właściwie nie stanął, a kręcił się coraz bardziej koncentrycznie, zataczał coraz szersze kręgi, tworzył wir…
Potrzebował jej bliskości, jej ciepła. Potrzebował kogoś z kim razem będzie mógł przeżywać swoje obawy..
I coraz większy czuł rozdźwięk. Ula była skupiona na chorobie Wiktora, a zarazem jakby nieobecna. Wszystko to było jakoś odrealnione…
Czuł, że ten wir wciąga Ulę do wewnątrz, podczas gdy on i Wiktor tak naprawdę stoją na brzegu…
Uli świat się zamknął.
Próbował rozmawiać, próbował z nią być, przebić się. Nie miała czasu, nie miała siły na rozmowy z nim.
Mówiła, że kocha, a jednocześnie tonęła w tym całym wirtualnym świecie.
Tam szukała odpowiedzi, tam szukała pociechy, tam szukała nadziei, wsparcia, tam tworzyła bliskość relacji….

——————————–

Marek wrócił do domu.
Był padnięty po całym dniu w pracy. Firma nie mogła przecież cały czas funkcjonować bez nich. Zbyt wiele spraw się nagromadziło…
Wciąż coś wyłaziło niespodziewanie z któregoś kąta, przestał już nawet zastanawiać się co jeszcze wyskoczy…
Był wyczerpany.
A jeszcze te ciągłe, pytające spojrzenia, to oczekiwanie w nich… Tak jakby nagle miał pojawić się w firmie i ogłosić że nastąpił cud albo, że to czym wszyscy żyli po kątach było po prostu głupim dowcipem…
Rozmowa z Alicją też nie należała do łatwych.
Jak powiedzieć komuś kto zna cię właściwie od zawsze, komuś komu bliska jest także Ula o tym, że sypie się nie tylko twoje szczęśliwe rodzicielstwo? Jak wytłumaczyć, że to co powinno jednoczyć w walce, tak bardzo zaczyna ich od siebie oddalać?

Całus na powitanie, pytanie o obiad.
- Nie, dziękuję -byłem coś zjeść z Sebastianem. Ale herbatę chętnie bym wypił- dorzucił podnosząc w międzyczasie w górę Wiktorka, który obłapywał go radośnie za nogi
- Jak tam synuś? Co robiłeś?
- stację
- budowałeś stację? Naprawdę?
- no! Patrz!
- Już biegnę- zaraz wrócimy – zawołał Marek do Uli.
Stacja była naprawdę godna podziwu. Co prawda klocki troszkę się chwiały, ale za to to, co miało być dystrybutorem paliwa miało nawet węże do tankowania zrobione z kawałków sznurowadła.
- No, no! Synuś! Ja widzę że ty to po prostu masz talent- głos Marka był pełen podziwu.- Pewnie ci mama pomagała, co? – dorzucił.
- Nie – ja sam. Mama pracuje
- Taaak?
- No, na kompateze – Wiktor jak zwykle przekręcił to słowo.
A więc znów…
Zaklęty krąg…
- Chyba jak będziesz duży to zostaniesz budowniczym, co?
- No. I doktorem- powaga Wiktora troszkę rozbawiła Marka.
Wrócił do kuchni. Miał nadzieję na wspólną herbatę, na obgadanie dnia…
Kubek stal na stole.
Jeden.
Uli oczywiście nie było…
Wziął herbatę, poszedł do pokoju.
Próbował rozmawiać , ale czuł że przeszkadza.
Do pokoju wbiegł Wiktor:
- Mamo, mamo zrobiłem samolot- patrz! –wołał podekscytowany
- Zaraz synku , zaraz. Mama pracuje, poczekaj…
Kiedy po paru minutach sytuacja się powtórzyła Marek wyszedł.
Czuł, że za chwile zacznie krzyczeć. Krzyczeć lub wyć.
Poszedł do łazienki, obmył twarz zimną wodą.
Nic. Zero ulgi…
Musi coś zrobić, musi…
Wpatrywał się chwilę w swoje odbicie lustrze, próbował się uspokoić, wymyślić coś…
Nie miał jej za złe tego wszystkiego, niby rozumiał, że tak oswaja swój lęk, ale zarazem czuł, że to nie tak powinno być…
- Tato, tato zobaczysz samolot?- do drzwi zaczął dobijać się Wiktor
- już, już idę synku, już zaraz…
Wyszedł z łazienki, poszedł do Wiktora. Cały dywan usiany był klockami…
- Ślicznie się bawisz, wiesz?
A teraz chodź – jedziemy do Rysiowa – taki piękny samolot koniecznie trzeba wszystkim pokazać.

Wpadli w kurtkach do pokoju, w którym siedziała Ula.
Spojrzała na nich zdziwiona.
- Dokąd to się wybieracie, panowie? – zapytała.
- Mamusia wybiera się z nami, tylko jeszcze o tym nie wie co synuś?
No wkładaj płaszcz- szybko, szybko –ponaglał Ulę, by nie dać jej dojść do głosu.
Ja go wyłączę – nie słuchając protestów Uli zaczął wyłączać komputer…

—————————-

Z rysiowskiej kuchni docierały do Uli strzępki rozmowy.
Marek tłumaczył coś Ali.
- Muszę… zrobić .. spróbować… Może tu zostać?
Była zaintrygowana tym nagłym przyjazdem do Rysiowa, nie wiedziała co o tym sądzić…
Po chwili do pokoju wszedł Marek, zabrał z jej rąk pusty już kubek po herbacie…
- Idziemy na spacer – oznajmił stanowczo. –Wiktor zostanie z Beatką i Alą –dorzucił łagodniej nim zdążyła zaprotestować.
Wyszli przed dom, rozejrzał się nagle bezradnie…
- Ulka – gdzie tu możemy spokojnie pogadać? Czy .. czy może jedziemy nad Wisłę?

Rzeka płynęła spokojnie, powoli, drzewa ogołocone z liści potęgowały uczucie pustki.
Stali obok siebie, tak jakby każdy z nich chłonął na nowo ten widok.
-Marek? Co się dzieje? – zapytała pierwsza.
- Też chciałbym wiedzieć.
Bardzo chciałbym… Ula ! czy ty nic nie zauważasz?
Wystawiasz nas za drzwi.
Nie mieścimy się w twoim świecie…
- Co ty wymyślasz!- Ula wyraźnie się zdenerwowała. – Przecież ja nie siedzę tam dla przyjemności. Przecież Wiktor…
- Tak?! Wiktor??? – w jego głosie czuć było zdenerwowanie i odrobinę ironii
- Czy ty wiesz że ta chorobę można spróbować leczyć farmakologicznie? Że można próbować podawać inhibitory obniżające poziom prostaglandyn bo ich niedobór może spowodować zamknięcie przewodu tętniczego?
- Tak? – jego głos nie wróżył nic dobrego. – I lekarze o tym nie wiedzą tak?
Ula obudź się!
To nie ty będziesz ustalać metody leczenia.
To nie ty będziesz operować, jeśli zajdzie taka potrzeba…
Ty do cholery jesteś potrzebna dziecku… mnie- dorzucił po chwili.
Jemu potrzebna jest matka.
Taka która przytuli, pocieszy, popodziwia, pobawi się z nim.
Nie widzisz tego?
Nie widzisz, że tak naprawdę przez to wszystko on jest na bocznicy?
Ja, .. ja też…
Ale ja to jakoś wytrzymam.
- To, to nie prawda- Ula starała się bronić…
- Jak, jak nieprawda! Kiedy ostatnio mu czytałaś? Kiedy się z nim bawiłaś? Ula! Zbudź się!
To nie tak miało wyglądać.
Jemu potrzebna jest rodzina. Nie kolejny specjalista medycyny.
Zaufaj lekarzom, wróć do nas- do NAS.
Chciała się wściec, chciała się bronić…
Powstrzymało ją to co zobaczyła w jego oczach…
Smutek, rezygnacja,…. łzy???
-Czy, czy możesz mnie zostawić? Na chwilę – muszę to sobie chyba poukładać ..
- Dobrze- poczekam w samochodzie..
Odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.
-Ulka, przepraszam –dorzucił niespodziewanie…

——————————-

Kiedy podeszła do samochodu bębnił palcami po kierownicy.
Wiedziała ile go kosztowała ta rozmowa.
Widziała napięcie z jakim czeka.
Zaskoczyła go wsiadając. Nie zauważył jej.
Chwilę trwała niezręczna cisza.
- Przepraszam –powiedziała cicho –przepraszam jeśli tak to odbierałeś.
Ja po prostu chciałam… – głos jej się załamał, zaczęła płakać…
Wysiadł z samochodu, otworzył jej drzwi…
Przykucnął przy niej i obtarł jej łzy. Wstał podając jej rękę
-chodź tu na chwilkę –powiedział pomagając jej wysiąść.
Kiedy wysiadła przytulił ją mocno. Wtuliła się w niego.
- Będzie dobrze, zobaczysz- usłyszała- Wracajmy do domu- musisz zobaczyć wreszcie ten samolot, który wzbudził tyle podziwu u dziadków….
Uśmiechnęła się blado do niego…

——————————–
Operacji nie udało się jednak uniknąć…
Szczęśliwie nie była to operacja na otwartym sercu.
Piotr dokładnie tłumaczył im na czym to wszystko ma polegać. Wyjaśniał, że to tak jakby na przewodzie zawiązano nitkę w supełek, że trzeba zacisnąć otwór, po to by rozdzielić przewód, który z czasem miał po prostu zarosnąć… Tak to przynajmniej zrozumieli…

Ula szykowała dokumenty Wiktora. Książeczka, wyniki…
W samym kącie szuflady dostrzegła papierową torebeczkę. Leżała tam od dawna.
Wiedziała co w niej jest…
Zawahała się chwile po czym szybko sięgnęła po nią.
Usiadła na kanapie i zastanawiała się czy ją otworzyć… Wyjęła z niej pudełeczko i małą karteczkę.
Wróciły wspomnienia tamtych pełnych strachu dni…
Kiedy opadły poczuła spokój…
Spokój i pewność, że teraz już wszystko będzie dobrze…
Zawołała Wiktora i założyła mu na szyi medalik…

——————————–

Powoli wychodzili na prosta…
Codzienność na nowo stawała się codziennością, świat normalniał.
Marek pilnował spraw firmy, Ula skupiała się na opiece nad Wiktorem.
Nie chciała go po tym, wszystkim zostawiać z opiekunką, a do przedszkola po prostu by go nie przyjęli.
Ale mieli już plan.
Właściwie to Piotr był jego kołem zamachowym, jego pomysłodawcom.
Oni zajęli się jego realizacją.
Podczas jednego ze spotkań rozmawiali o tym, jak wielkim problemem jest zapewnienie dzieciom z wadami serca, tym czekającym na operację i tym po niej normalnego dzieciństwa.
Rozmawiali o trudnej do pokonania nadopiekuńczości matek, braku kontaktu z rówieśnikami… To Piotr narzekał na brak przedszkoli, w których dzieciaki , takie jak Wiktor miały by zapewnioną opiekę i towarzystwo rówieśników…
Podchwycili ideę.
Firma prosperowała bardzo dobrze, mogli by objąć częściowym patronatem takie przedszkole…
Mogli by zapewnić lokal i pokryć część wydatków…
Zbliżał się 14 lutego- Walentynki.
Dzień, który w Stanach lansowany jest, jak twierdził Piotr, nie tylko jako dzien zakochanych, ale także jako Dzień Osób z Chorobami Serca.
Postanowili wykorzystać ten symbol…
14 lutego – Dzień Serca- Dzień Serca dla Dzieci z Wadami Serca…
Plany coraz bardziej realniały.
Zakręty jakby łagodniały…
Prosta na nowo stawała się prostą….

PS. I jeszcze coś żeby pogrążyć przeciwników Aleksa. Puszczam tu zaczepnie oko bo wiem, że idę po bandzie –ale hee hee to ja tu kreuję rzeczywistość A wiec mała doklejka dla chętnych:

Przedszkole ruszyło z półrocznym poślizgiem…
Szukanie sponsorów nie było jednak tak proste jak się to początkowo wydawało.
Mniejszym problemem okazało się zapewnienie dzieciakom opieki lekarskiej- tu pomogli wolentariusze -lekarze stażyści z warszawskich szpitali.
Pieniądze nadal jednak stanowiły pewna przeszkodę.
Problem rozwiązał się niespodziewanie…
Do Marka zadzwonił ktoś z jednej z warszawskich kancelarii. Okazało się , że jakiś jej stały klient, na stałe mieszkający za granicą zlecił wypłacanie na konto przedszkola co miesięcznej sumy. Dość sporej sumy. Tożsamości tej osoby nie mieli jednak poznać…
Zaskoczyło ich to bardzo, ale przyjęli to do wiadomości…
Upewnili się tylko, czy z punktu widzenia prawnego wszystko będzie w porządku- w końcu nie wiadomo kto stał za tymi niespodziewanymi pieniędzmi….
Kiedy ula kąpała wieczorem Wiktora myślała wciąż jeszcze o tej sprawie.
Wycierając synka spojrzała na jego medalik…
Chyba już wszystko….. wiedziała…

środa, 27 stycznia 2010

W miejsce Jaska...wprowadza się SWB :) cz.8

Długo nosił ten problem w sobie. Czasem nawet udawało mu się zapomnieć o tej całej sprawie, ale jednak uporczywe myśli pojawiały się w najmniej oczekiwanym momencie. Życie, z pojawieniem się Jaśka stało się bardziej absorbujące i, wbrew pozorom, wcale mu to nie przeszkadzało. Uwielbiał chwile spędzane z synkiem. Łapał się na tym, że ciągle uważa jego narodziny za coś niezwykłego, za jakiś cud ,tym większy, po tym, co usłyszał od Joaśki To dziwne, ale odpoczywa przy nim, udaje mu się zapomnieć o różnych problemach w pracy, tylko czasem, kiedy patrzy na niego, pojawiają się najbardziej niechciane refleksje- jakie było by tamto dziecko, gdyby się jednak urodziło, czy wiedziałby o jego istnieniu, a jeśli tak, czy potrafiłby je tak kochać, jak Jaśka?. Odsuwał te myśli, ale temat nigdy nie miał przestać istnieć. Postanowił w końcu pogadać o tym z Sebą na wspólnym lunchu. Opowiedział mu przebieg całej rozmowy. Widział, że na nim też zrobiło to piorunujące wrażenie..
- Stary, to jakiś horror jest. Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
- Bo były inne sprawy. Ulka, Jasiek. Poza tym, skóra mi cierpła na samą myśl o takim, jak teraz ,powrocie do tego wszystkiego. Tylko, co ja mam teraz zrobić, Seba?
- Jak to, co masz zrobić? Chyba już nic nie możesz. Przecież tego dziecka nie ma. Zaraz – ty chyba nie zamierzasz powiedzieć o tym Ulce?
- Sam nie wiem, ale chyba jednak powinienem.
- Oszalałeś? Co to da? Przecież to przeszłość, której ona nawet nie zna, bo jeszcze u nas nie pracowała. Skąd wiesz, jak to przyjmie? Nie, to jest zdecydowanie zły pomysł.
- Seba, nie mam absolutnie żadnej gwarancji, że Joaśce jeszcze kiedyś nie wpadnie do głowy oryginalny pomysł. Ulka chce wrócić do pracy. Rozumiesz. Teraz, kiedy jest w domu, prawdopodobieństwo jest mniejsze, ale w firmie łatwiej do niej dotrzeć. Tam zresztą, zawsze łatwiej coś usłyszeć. Nawet, jeśli nie będzie to teraz, a za jakiś czas. Co, znowu mam wyjść na kłamcę? Nie, nie. Aż za dobrze pamiętam, czym się to skończyło.
- Stary, ale musisz przyznać, że to było co innego. Ta sprawa jej nie dotyczy..
- Ale dotyczy mnie i jeśli się wyda, jeśli dowie się o tym od kogoś innego, to zaboli ją to jeszcze bardziej i nigdy mi tego nie wybaczy. Słuchaj, ja przecież zupełnie nic nie wiem o Joaśce – gdzie teraz mieszka, co robi, jakie ma plany. Nic. Powiedziała,, że przyjechała po raz pierwszy, na krótko. A jeśli to się będzie powtarzało? Jeśli spotkają się gdzieś przypadkiem, albo nie przypadkiem?
- Może masz rację, ale myślę, że prawdopodobieństwo jest małe. Przecież, gdyby chciała, znalazłaby sposób, żeby Ulce powiedzieć. Od rozmowy z tobą minęło już trochę czasu i nic.
- A mnie, po jakim czasie powiedziała? Też mogła wcześniej, nie?
Po rozmowie z Sebą, Markowi ulżyło o tyle, że podzielił się z kimś tym, co nieustannie zaprzątało jego myśli, ale nadal. nie był do końca pewien, czy mówić o tym Uli i, ewentualnie, jak to zrobić. Obawiał się, jak to przyjmie, nie chciał jej ranić, ale z drugiej strony wiedział, że jeśli tego nie zrobi, zawsze będzie się bał i zawsze będzie to stało między nimi.
Tymczasem, ona zauważyła, że coś się z nim dzieje. Niby nic się nie zmieniło – był czuły, nawet bardziej niż wcześniej opiekuńczy, zajmował się Jaśkiem w każdej wolnej chwili i widać było, że robi to z czystą przyjemnością. Nie umknęły jednak jej uwadze momenty, kiedy był jakiś dziwnie zamyślony, nieobecny. Tłumaczył to zmęczeniem, kłopotami w firmie, ale ona czuła, że nie o to chodzi. Kilka razy zauważyła, że nie może zasnąć. Kiedyś obudziła się, a jego nie było. Siedział w kuchni, nad szklanką wody i nawet nie zauważył, kiedy weszła. Mówił coś o bólu głowy, ale chyba jej nie przekonał. Ma jakieś kłopoty? Już dawno ustalili, że nie będą ściemniali, że wspólnie łatwiej znaleźć rozwiązanie. Więc o co chodzi? Postanowiła znaleźć stosowny moment i porozmawiać z nim o tym.

Marka jeszcze nie było. Jasiek od rana był jakiś marudny i niewiele mogła zrobić. Korzystając więc z tego, że akurat zasnął, włączyła pranie i zabrała się za wykończenie obiadu kiedy, niespodziewanie pojawiła się Ala. Długo jej u nich nie było, więc Ula ucieszyła się tym bardziej. Opowiadała, co w pracy, jak w domu.
- Ala, powiedz mi, czy słyszałaś coś, żeby Marek miał jakieś problemy z firmą?
- Kłopoty z firmą? Nic o tym nie wiem. Wszystko idzie dobrze. Działa, jak w szwajcarskim zegarku. Wiesz, jakieś zgrzyty zawsze są, ale to normalne. Dlaczego pytasz? Coś się dzieje?
- Nie. Nic takiego. Może jestem przewrażliwiona.
- Ulka.
- Naprawdę. Nie mam nic konkretnego na myśli. Po prostu, od jakiegoś czasu bywa zamyślony, czasem budzi się w nocy. Jakby go coś dręczyło.
- A może to wcale nie o pracę chodzi?
- Może. Nie wiem. Muszę z nim chyba porozmawiać.
- A między wami wszystko w porządku? Może odsunęłaś go na jakiś dalszy plan, przez Jaśka? Faceci podobno tego nie lubią, boją się tego.
- Tak, już o tym słyszałam. Nie, Ala. Między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku, a co do Jaśka, Marek bardzo chętnie się nim zajmuje i nawet nie muszę go o to prosić. Dobrze, nie rozmawiajmy już o tym. Powiedz mi lepiej, jak Beatka radzi sobie w szkole?

“Więc to nie o pracę chodzi. Przecież, gdyby tak było, Ala coś by na ten temat słyszała.” – myśli stawały się coraz bardziej natrętne. Kiedy Marek wrócił, uważnie się mu przyglądała. Był trochę zmęczony. Znowu były jakieś problemy z Pshemko. Tym razem pokłócił się z Wojtkiem. Zdarzało się to coraz rzadziej, ale za to, kiedy już do tego dochodziło, przybierało naprawdę gigantyczne rozmiary.. Nawet satyna i wiatraczek traciły swoją magiczną moc.
Rozmawiając, zjedli późny obiad i wtedy, Jasio, jakby wyczuł powrót taty, bo nagle, nader głośno zaczął sygnalizować swoją obecność i oczekiwanie na niego. Marek nie pozwolił mu czekać. Lubiła na nich patrzeć. Mały targał go za włosy, za nos, on się śmiał, pozwalał mu na wszystko. “Jaki on podobny do Marka – pomyślała.- te same oczy, no i te śmieszne dołeczki.”.
Wieczorem, kiedy już uporali się z maluchem, Marek wyjął butelkę czerwonego wina, nalał dwa kieliszki, usiedli w salonie, przy kominku. Przytulił ją. Przez chwilę milczeli, ale Marek już wiedział, że musi zrobić to dzisiaj. Musi z nią w końcu porozmawiać i raz na zawsze zakończyć ten temat.
- Kochanie, muszę ci o czymś powiedzieć. To nie jest dla mnie łatwe więc , proszę, wysłuchaj mnie spokojnie.
- Mam się bać?
- Nie. To może raczej ja powinienem.
Nawet nie przypuszczał, że aż tak trudno mu będzie zacząć. Nadal. bolało wspomnienie tamtej rozmowy. Nadal nie wiedział, jak na to zareaguje Ula.. Upił łyk wina i zaczął….
Mówił wolno, co chwila popijając . Ze zdenerwowania zasychało mu w gardle. Mówił… O tym, jak przyszła, chciała z nim rozmawiać, jak poszli na kawę. Opowiedział jej cały przebieg ich znajomości i jej gwałtowne zakończenie. W końcu przeszedł do najważniejszego – do tego, co mu powiedziała o sobie i , że był ojcem jej dziecka. Dziecka, którego nie ma , które straciła i o tym, że on także jest za to odpowiedzialny.

- Nie wiem, czy słusznie, ale uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć, choć na pewno nie jest to coś, czym mógłbym się pochwalić. Nie chciałem ci sprawić przykrości. Ula, wiem, to mnie nie tłumaczy, ale to było dawno. Byłem wtedy innym człowiekiem. Sama o tym wiesz najlepiej.
Milczała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, jak musiało to być dla niego trudne – usłyszeć to od niej, a teraz jej o tym opowiedzieć. Myślała też o tej nieszczęsnej dziewczynie. Pamiętając swoją niedawną ciążę, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak musiało jej być ciężko, tracąc osobę, którą kochała i jednocześnie dowiadując się, że ma urodzić jego dziecko. Co się stało z tym dzieckiem- czy sama się go pozbyła, czy może natura zdecydowała za nią? Ciekawe, co byłoby, gdyby ono jednak przyszło na świat? Myśli kłębiły się jej w głowie. Wszystkie były ważne i trudne. Wśród nich, jednak poczuła jakiś dziwny spokój, bo choć nie było to łatwe i nie dotyczyło jej – powiedział o tym. Zdawała sobie sprawę, że czeka na jej reakcję, ale nie wiedziała, jak się zachować. Nie było w niej gniewu , tylko smutek, chyba współczucie… Tak naprawdę, to przecież tamtą powinien prosić o zrozumienie i wybaczenie, nie ją.
- Ula, powiedz coś. Powiedz, że jestem… świnią.
Spojrzała na niego i zrobiło się jej go żal. Może to dziwne, ale nie potrafiła robić mu wymówek. On poniósł już karę – już zawsze będzie o tym pamiętał, czuł się winny, już zawsze będzie to obciążało jego sumienie. Nie uciekł przed odpowiedzialnością – on o tym nie wiedział. Przecież jej, Uli, nie zdradził… Próbowała go tłumaczyć, zrozumieć?
- Marek, nie powiem, że jesteś świnią. Że byłeś, już ci kiedyś powiedziałam. Nie chcę, nie mam prawa oceniać tego, co wydarzyło się tak dawno, nawet, jeśli nie najlepiej o tobie świadczy. Nie wiem, jak to wszystko naprawdę wyglądało, nie znam jej. Chyba rozumiem gorycz, a nawet nienawiść tej kobiety, bo to musiał być dla niej cios. Chciała cię za to ukarać i zrobiła to. A ja… no cóż? Dobrze, że mi o tym powiedziałeś, choć wiem, że nie było łatwo, ale pewnie gdybym usłyszała to z innych ust, dużo trudniej byłoby mi to zrozumieć, Widziałam, że coś cię dręczy. Martwiłam się. .
- Dziękuję ci – tylko tyle zdołał wydusić.
Oczy zaszły mu mglą. Siedział ze spuszczoną głową i pewnym uczuciem ulgi, że przynajmniej to ma już za sobą. Przytuliła go. Mocno. Bardzo potrzebował jej bliskości. Pocałował, najpierw delikatnie, nieśmiało, jakby bał się, że go jednak odtrąci, a potem coraz bardziej namiętnie. Spletli się ze sobą, jakby bojąc się, że ktoś, lub coś stanie między nimi. Pragnął jej tak bardzo, że aż bolało. Poddawała się jego pieszczotom, pocałunkom. Chciał całym sobą pokazać , jak bardzo ją kocha.. Nie wiadomo, jak długo jeszcze trwaliby w tym szalonym, miłosnym uniesieniu, gdyby nie… Jasiek, który zdecydował się, akurat teraz przypomnieć o swoim istnieniu.
Rozśmieszyło ich to.

- Ma chłopak wyczucie czasu, nie ma co. Poczekaj tu, pójdę do niego i wytłumaczę, że nie powinien przeszkadzać rodzicom.
- Marek, może jednak ja. Może chce pić?
Pocałował ją w nos.
- Zostań. Proszę. Dam mu pić, jak będzie chciał i przewinę, jeśli będzie trzeba.
Wyszedł. Leżała, patrząc na płonące w kominku polana. Tylko one i światła ulicznych latarni oświetlały salon. Mimo wszystko, mimo tego, co usłyszała, czuła się bezpiecznie.
Trochę trwało, nim przekonał synka, że powinien spać dalej. Wrócił. Nalał im wina..
- Wiesz co? Kocham cię, jak wariat, ale nie wiem, czy na pewno na ciebie zasługuję.
- Powiem ci, jak się zastanowię – odpowiedziała z zawadiackim uśmieszkiem. – Marek.
- Tak.
- Obiecaj mi coś.
- Wszystko, co zechcesz.
- Uważaj, co mówisz. Obiecaj mi, że … nie będzie żadnej Joaśki, ani nikogo innego w naszym życiu..
- Kochanie, Joaśka, to przeszłość, jak to że byłem świnią. Ale nie jestem idiotą. Żaden normalny facet, jeśli ma taką żonę i tak ją kocha, jak ja ciebie, nie będzie szukał przygód. Zapewniam cię.
- Z wami, facetami, to akurat nigdy nic nie wiadomo. Jest dobrze, ale chcecie sprawdzić, czy nie może być lepiej. Z inną.
- O,o. Tak, tak – a z wami, kobietami, to niby dużo lepiej?
- Na pewno inaczej. Nie rzucamy się na każdego napotkanego przystojniaka, bez zastanowienia i dla przygody. Zwłaszcza, jak mamy rodzinę, dziecko i kochającego męża.. No, ale skoro to już ustaliliśmy, to mam do ciebie jeszcze jedną sprawę. Kojarzysz ten mały domek w ogrodzie, zaraz na początku naszej ulicy? – chciała zmienić temat, nie chciała dłużej rozmawiać o Joaśce, o przeszłości. Sama będzie musiała to sobie w głowie poukładać.
- Nnnnooo… tak. I co z nim? Straszy w nim?
- Tego nie wiem, ale za to dowiedziałam się, że mieszka tam pewna miła starsza pani, która chyba mogłaby zająć się Jaśkiem.
- Ulka, chodziłaś od domu do domu i szukałaś odpowiedniej opiekunki?
- Nie wygłupiaj się. Byłam z Jaśkiem na spacerze i przypadkiem spotkałam się z naszą sąsiadką zza płotu. Taka tam rozmowa, bla, bla, bla.. O coś zapytała i powiedziałam, że chętnie wróciłabym do pracy, ale poszukujemy opiekunki do małego. Najlepiej starszej i zaufanej. Takiej trochę przyszywanej babci. I wtedy opowiedziała mi o kobiecie z tego domku. Jest samotna. Jej mąż zmarł dawno, a dzieci i wnuki wyjechały za granicę. Bardzo to przeżyła, bo wcześniej opiekowała się tymi wnukami. Myślę, że to mogłaby być odpowiednia osoba.
- Rozmawiałaś z nią? Wiesz, kto to?
- Jeszcze nie. Najpierw chciałam tobie o tym powiedzieć..
- Może to nie jest zły pomysł, ale uważasz, że sobie poradzi? To starsza osoba, a wiesz, jakie dziecko potrafi być absorbujące..
- Marek, przecież to nie jest staruszka. Z tego, co wiem, kobieta jest niewiele starsza od twojej mamy, więc nie przesadzajmy. Tylko nie wiem, co ona na to?
- No to trzeba się z nią jakoś spotkać, porozmawiać i zobaczymy.

Marek nadal nie był przekonany, czy to jest dobry pomysł. Obca osoba zajmująca się ich dzieckiem, krzątająca po ich domu…
Z drugiej, jednak, strony, często potrzebował Ulki w firmie. Ona błyskawicznie zażegnywała konflikty, chyba, jako jedyna, miała jakiś magiczny wpływ na Pshemko, o wielu sprawach myślała z wyprzedzeniem. A może, po prostu przyzwyczaił się do tego, że zawsze świetnie uzupełniali się w pracy i wszystko, jakoś lepiej i sprawniej udawało się ogarnąć?
Wiedział też, widział to niemal każdego dnia, że mimo całej miłości do dziecka, troski o nie, dbałości o dom, ona nie czuje się do końca spełniona. Nie narzekała, nie skarżyła się, ale on to czuł. Powtarzalność i przewidywalność każdego następnego dnia, chyba jednak ją męczyła. Czasem też sam odczuwał potrzebę pobycia tylko z nią, jakiegoś wspólnego wyjścia, spaceru choćby. Bez myślenia o tym, ,że dziecko, że trzeba je nakarmić, przewinąć, wykąpać… Że płacze, albo chce poznawać świat z pozycji noszenia na rękach mamy, czy taty. Nie mówił jej o tym, żeby go źle nie zrozumiała, żeby nie sądziła, że dziecko nagle zaczęło mu przeszkadzać, bo to nie tak. Kocha przecież małego ogromnie, ale czasem, po prostu, chciałby ją mieć na wyłączność. Czy to źle? Przecież chyba nie jest egoistą? Więc może, mimo wszystko jest to dobry pomysł z tą opiekunką?
Tej nocy jeszcze długo nie mógł zasnąć. Patrzył na nią, jak z głową na jego piersi, spokojnie spała. Zawsze rozczulał go ten widok. Miał wtedy wrażenie, że wtula się w niego, jak mała dziewczynka, ufna, że ochroni ją przed wszystkimi przeciwnościami losu, przed całym złem tego świata.
Delikatnie odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów. “ Jest piękna i mądra – pomyślał, nie wiedzieć który raz. Dobrze zrobiłem, że powiedziałem jej o Joaśce. Jeśli nawet pomyślała, że jej facet był niezłą świnią, to jednak zrozumiała”. Chyba nie spodziewał się aż takiej wyrozumiałości z jej strony. Zdawał sobie sprawę, ze niełatwo było jej przełknąć tę gorzką pigułkę, bo, podobnie, jak on do niedawna, sądziła, że rozliczyli się już z przeszłością. Ta rozmowa była pewnie dla nich jakimś sprawdzianem – dla niego – czy jednak zdobędzie się na szczerość, dla niej – czy potrafi zrozumieć, czy potrafi oddzielić przeszłość od teraźniejszości.. Chyba odrobili kolejną lekcją. Nie zawsze prawda wyzwala, wiedział o tym bardzo dobrze, ale tym razem, chyba jednak tak się stało.

Starsza pani, imieniem Maria, z domku na rogu ulicy, rzeczywiście okazała się niezwykle miłą osobą. Właściwie, od początku wzbudziła ich sympatię. Miała w sobie jakieś ujmujące ciepło, pogodę ducha, optymizm. Kiedy po raz pierwszy wzięła na ręce Jaśka, ten popatrzył na nią ale, o dziwo, nie zapłakał, tylko na powitanie, “wymierzył jej policzek”. Ula z Markiem lekko zamarli, a pani Maria, po prostu się roześmiała. W ten sposób, polubili się i porozumieli od pierwszego spotkania. Pani Maria została zaakceptowana i, od stycznia zgodziła się sprawować opiekę nad Dobrzańskim Juniorem. Zbliżające się święta Bożego Narodzenia też były dla Uli i Marka wielkim przeżyciem – po raz pierwszy uczestniczył w nich także Jasio. Z ogromnym zaciekawieniem reagował na bombki, lampki choinkowe, wszelkie ozdoby. Trzymany na rękach, wszystkiego chciał dotknąć i, po swojemu okazywał radość, gdy mu się udało.
Przedsmak pozostawienia synka pod opieką kogokolwiek innego, niż oni sami mieli Dobrzańscy już w sylwestrową noc. Oboje, najpierw bardzo chcieli , jak w ubiegłym roku, iść na bal do klubu z Olszańskimi oraz Anią i Maćkiem. Wszystko było załatwione, ustalone, kreacja Uli przygotowana… i wtedy pojawiły się wątpliwości. Czy powinni zostawiać synka na całą noc, mimo, że pani Maria obiecała się nim zająć.?. Na przemian zmieniali zdanie, aż w końcu, sprawę wzięła w swoje ręce Ala, która zdecydowała, że przyjadą z Józefem i Beatką do nich i wszyscy razem, nie wyłączając pani Marii, spędzą ten wieczór z Jaśkiem. To ostatecznie przekonało Ulę i Marka. Dawno razem nie wychodzili, toteż, po wykonaniu kilku telefonów do domu, w celu upewnienia się, że maluch ma się świetnie, bawili się doskonale. Marek, z nieskrywanym podziwem patrzył na swoją żonę, która wyglądała olśniewająco. Widział, że przyciąga wzrok mężczyzn, ale ona była tylko jego. To z nim tańczyła, jemu patrzyła w oczy, do niego się tuliła Nie musieli nic mówić, żeby oboje wiedzieli, jakie mają życzenie na Nowy Rok – oby to, co jest między nimi nigdy się nie zmieniło.

Pierwsze tygodnie w pracy okazały się dla Uli trudniejsze, niż sądziła. Półroczne, niemal całkowite skupianie się na dziecku zrobiło swoje. W rytm pracy włączyła się szybko, ale nieustannie myślała o Jaśku – czy nie tęskni, nie płacze, jak radzi sobie z nim pani Maria.?. Marek też o tym myślał, ale widząc jej podenerwowanie, nawet nie dzielił się swoimi wątpliwościami, żeby nie dolewać oliwy do ognia.
W końcu jednak oboje się uspokoili. Kiedy wracając do domu zastawali śpiące, lub bawiące się dziecko, pogodne, najedzone, czyste, a na nich czekał przygotowany obiad, uznali, że pani Maria jest aniołem, przy którym ich dziecku nic nie grozi.
Wraz z pojawieniem się pierwszych oznak wiosny na dworze, w firmie także powiało nadzieją , a to za sprawą Violi i Sebulka. Ich starania o dziecko zostały w końcu uwieńczone sukcesem. Kiedy tylko lekarz potwierdził ich przypuszczenia, Violetta zadbała o to, żeby wiadomość lotem błyskawicy obiegła firmę i stała się niemal tematem dnia.. Co niektórzy jeszcze pamiętali niegdysiejszą, urojoną ciążę , wtedy panny Kubasińskiej i na obecną widomość reagowali z lekkim niedowierzaniem, nie wiedząc, niestety, jak bardzo narażają się przyszłej matce.. Do gabinetu Uli wpadła, jak tornado, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ta prowadzi jakąś ważną rozmowę telefoniczną Stanęła w drzwiach w tryumfalnej pozie i mimo znaków dawanych przez Ulę, zapiszczała :
- Ulka, udało się. Słyszysz mnie? Udało się. Jestem w ciąży. Dasz wiarę. Ulka!
Nagle, ruszyła w kierunku pani prezes, chwyciła ją za ramiona, ucałowała w oba policzki.
- Nareszcie. Pamiętaj, teraz nie będę mogła już tak ciężko pracować.- przeraźliwe gesty Uli zupełnie na nią nie działały.
Kiedy omal nie wypadł jej telefon z ręki, Ula zakończyła rozmowę, obiecując jeszcze skontaktować się ze swoim rozmówcą. Za to Violę, mimo radosnej wiadomości, z którą się pojawiła, maiła ochotę z hukiem wyrzucić za drzwi.
- Viola, nie jesteśmy na bazarze. Nie widziałaś, że rozmawiam przez telefon? To była bardzo ważna rozmowa, a ty wpadasz, krzyczysz, całujesz mnie. Rozumiem, że się cieszysz i szczerze wam gratuluję, ale mogłaś mi o tym powiedzieć w jakiś bardziej cywilizowany sposób, nie uważasz?
Viola, zniesmaczona takim potraktowaniem, w tej szczególnej chwili, ostentacyjnie wydęła wargi, odwróciła się z impetem i wpadła prosto w objęcia, wchodzącego właśnie Marka.
- Co ona taka jakaś niezadowolona. Od rana przecież biegała po firmie z radosną wieścią i co, już jej przeszło?
- A, daj spokój. Nie zamordowałam jej chyba tylko dlatego, że miałabym na sumieniu i ją i dziecko. Wpadła tutaj z krzykiem, choć widziała, że rozmawiam przez telefon. Naprawdę rozumiem jej radość, ale obawiam się, że jeśli będzie nam w taki sposób przypominała o tej ciąży przez całe dziewięć miesięcy, to zwariujemy. Wyobraź sobie, że ona już teraz zakomunikowała mi, że nie będzie mogła tak ciężko pracować. Rozumiesz – ona i ciężka praca! A tak w ogóle, odezwała się Ingrid. Wyobrażasz sobie? Chce zobaczyć nasz najnowszy pokaz. Tyle czasu cisza, a tu nagle taka niespodzianka. Jest w Polsce do jutra wieczora i chciałaby jeszcze na ten temat porozmawiać. Wiesz, pomyślałam sobie, że może zaprosilibyśmy ją dzisiaj na jakąś kolację. Przez te dzikie piski Violi nawet nie skończyłam z nią rozmowy i obiecałam, że jeszcze się skontaktuję. Mogłabym ją od razu zaprosić . Co o tym sądzisz?
- No można by. Moglibyśmy mieć niezłą prasę. Tylko co z Jaśkiem?
- Zadzwonię do pani Marii i poproszę, żeby została dłużej. Na pewno się zgodzi..
Ingrid zaproszenie przyjęła z przyjemnością, zapytała tylko, czy może przyjść ze swoim asystentem. Wpadli więc tylko do domu odświeżyć się i przebrać, ale Jaś nie zamierzał ich wypuścić, bez należnej mu porcji czułości, w ramach których, Marek został wyszarpany za ucho, a Ula za włosy. Dziecko przy tym bawiło się świetnie.
Ledwie zasiedli przy stoliku, pojawiła się Ingrid, z jakimś przystojnym blondynem, lat około czterdziestu.
- Paul Kubicki – przedstawiła swojego towarzysza.- Paul jest Polakiem, tylko od jakiegoś czasu mieszka w Niemczech.
Marek nie znał na tyle niemieckiego, żeby swobodnie porozumiewać się z Ingrid, za to obie panie prowadziły całkiem ożywioną konwersację. Wspominały swoje pierwsze spotkanie, przy prezentacji FD Sportivo, śmiały z ówczesnej “wpadki” Uli. Ingrid, nie kryła też zaskoczenia, że Ula w niczym nie przypomina tamtej, speszonej dziewczyny, a przede wszystkim, że zajmuje zupełnie inną pozycję, zarówno na zawodowym, jak i prywatnym gruncie. Marek zamienił kilka niezobowiązujących zdań z Paulem, ale rozmowa jakoś słabo się kleiła. Towarzysz Ingrid wydawał się Markowi jakimś nadętym bufonem, uważającym się za lepszego, czy ważniejszego tylko dlatego, że miał u boku kogoś takiego, jak Ingrid Kruger. Poza tym, zaczynało go denerwować, że ten facet cały czas przygląda się jego żonie, jakby zupełnie go nie obchodziło, że on, Marek, też tu siedzi. Ula, co prawda, zdawała się nie dostrzegać tych zaczepnych spojrzeń, ale to wcale nie poprawiało nastroju Marka. Niby wiedział, że Ula podoba się mężczyznom, że zwracają na nią uwagę, ale po raz pierwszy ktoś robił to w jego obecności, w tak bezpardonowy sposób.
W końcu, jednak, choć nie beż trudu, uświadomił sobie, po co się tu wszyscy spotkali i postanowił przyjąć rolę gospodarza spotkania. Podjął rozmowę z Paulem, dzięki tłumaczeniom Uli udało mu się wymienić kilka cennych, zawodowych uwag z Ingrid.
Ogólnie było miło, ale…
Kiedy wracali taksówką do domu zdał sobie sprawę z tego, że wreszcie jest spokojny, bo ona jest tylko jego. W dodatku położyła głowę na JEGO ramieniu, wsunęła rękę pod JEGO ramię…
Jasiek smacznie spał, a pani Maria czekała na ich powrót, czytając jakąś książkę.
Odprowadził ją, żeby sama nie wracała po nocy.
Ula była zadowolona z tego spotkania, z rozmowy z Ingrid. Miała nadzieję, że to dobrze wróży ich kolekcji oraz przyszłym relacjom. Tylko ten Paul. Widziała, że się jej przyglądał, że Ingrid też to zauważyła.. Podobać się – to miłe uczucie. Nie doświadczała tego dotąd zbyt często. Najpierw, jeśli zwracano na nią uwagę, to raczej, jak na odmieńca. Potem był Piotr, walka z uczuciem do Marka i jednoczesna tęsknota za nim. Niewiele wtedy widziała z tego, co działo się wokół niej. Poza tym wszelkie przejawy zainteresowania denerwowały ją raczej, bo świadczyły, że wystarczy makijaż, fryzura i nienaganny strój, by stać się obiektem pożądania. To, kim się jest, schodziło na bardzo odległy plan. A potem był wielki powrót do Marka i wtedy już w ogóle, niewiele ją obchodziło, co dzieje się wokół.
A właśnie, Marek. On też dostrzegł te spojrzenia i natychmiast wyczuła gniew w jego głosie, gdy rozmawiał z Paulem. Potem się trochę uspokoił, ale… Zazdrość przez niego przemawiała, jak nic. “Jak wtedy, kiedy przyłożył Bartkowi, kiedy widywał mnie z Piotrem.- uśmiechnęła się na te wspomnienia.- Przecież powinien wiedzieć, że jest dla mnie najważniejszy. A ten cały Paul nawet nie jest w moim typie”.
Wracając do domu chciał, żeby już spała. Musiał trochę pomyśleć nad wydarzeniami dzisiejszego wieczora.
Wyszła właśnie z łazienki, w ponętnie rozchylającym się szlafroku. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby ją taką oglądać, dotykać, dreszcz przebiegł mu po plecach. Podszedł do niej. Całował włosy, oczy, usta, szyję, jakby chciał się upewnić, że ma to wszystko na wyłączność
- Marek, co z tobą? Jesteś jakiś dziwny. Myślałam, że powinieneś być zadowolony z tej kolacji i zapewnień Ingrid.
- Jestem. Naprawdę. Tylko… Nic takiego. Nieważne.
- Marek.
- No dobrze. Nie mam pojęcia, po co ona zabrała ze sobą tego Paula?
- Bo to jej asystent?
- No właśnie, skoro jej asystent, to czemu gapił się na ciebie? Nie lubię takich namolnych typów.
- Kochanie, przesadzasz. Wcale nie zauważyłam, żeby się na mnie gapił. A, że spojrzał kilka razy, no cóż – przecież tam byłam i nie mógł mnie ignorować.
- Wiem, co wiedziałem.
- Kotku. Ty jesteś zazdrosny? – trochę dla rozładowania rosnącego napięcia, potargała mu włosy i pocałowała.
- Ja? Zazdrosny? – spojrzał w jej oczy. Były w nich jakieś figlarne chochliki. – No dobrze. Jestem zazdrosny. To coś złego?
- To zależy, jak bardzo i czy masz powód. Nie mogę jakiemuś Paulowi, czy jeszcze komuś innemu zabronić patrzenia na siebie, ale to nic nie znaczy. Przynajmniej dla mnie, bo to ciebie kocham, ty jesteś najważniejszy, z tobą mam dziecko.
Pewnie, że chciał to usłyszeć, że trochę go to uspokoiło, ale jednak, gdzieś, z tyłu głowy pewien niewielki niepokój pozostał. Nie zniósłby chyba, gdyby miał ją jeszcze raz stracić.. To był jeden z tych momentów, w których nader wyraźnie uzmysławiał sobie, że rzeczywiście, nie wyobraża sobie innego życia, życia z kimś innym.

Wiosna zawitała na dobre. W końcu zaczęła znikać szarość. Ludzie też, jakby radośniejsi, bardziej kolorowi. Więcej nadziei, optymizmu wokół i słońca, którego brak w ostatnim czasie chyba źle wpływał na wszystkich. Pan Przemysław częściej popadał w melancholię, Viola nieustannie miała o coś pretensje do Ani, a recepcjonistę rzuciła dziewczyna, z czym zupełnie sobie nie radził.
Uli opadały ręce, kiedy, po raz kolejny otrzymywała pocztę nie do niej adresowaną i po cichu liczyła, że z nadejściem wiosny Daniel w końcu bardziej optymistycznie spojrzy na świat.
Jeśli chodzi o Violę, chyba nie liczyła już na nic, co najwyżej na to, że kiedyś przecież ta ciąża się skończy i Violetta wróci do jakiejś równowagi. A może i dziecko trochę ją odmieni? Czasem zastanawiali się z Markiem, jak Sebastian to wytrzymuje – jej przewrażliwienie na punkcie własnej osoby z tytułu odmiennego stanu, osiągało szczyty. Okazało się, że nie wytrzymywał i czasem musiał odreagować, umawiając się z Markiem na jakiegoś drinka, czy piwo.
- Stary, nie masz pojęcia, jak się cieszę z tego dziecka. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, staram się też zrozumieć Violę, ale czasem chyba nie potrafię.. Czyta wszystko, co wpadnie jej w ręce na temat tego, co kobieta w ciąży powinna jeść, jaki tryb życia prowadzić. Co robić, a czego nie. Oczywiście tego drugiego jest zdecydowanie więcej. Już nawet nie mówię, że te informacje często się wykluczają .Kiedy proponuję, że trzeba by kupić jakąś mądrą książkę i ewentualnie tego się trzymać, patrzy na mnie, jak na idiotę. No, bo co ja tam wiem. Sam nie chcę, żeby się przemęczała, ale nic nie robienie, to chyba też nie jest dobre rozwiązanie..
- Seba, no co mam ci powiedzieć? Masz rację. Nie miałem takich problemów z Ulką. To raczej ja musiałem ją hamować. No, ale Viola, to Viola. Wiesz, ona generalnie lubi być w centrum zainteresowania, a teraz uważa, że jej się ono na pewno słusznie należy. Musisz to przetrzymać. Zobaczysz, jak urodzi się dziecko, ona też się zmieni.
- Obyś miał rację, bo ja się raczej obawiam, że wtedy dopiero zacznie się jazda.

Wiosenny pokaz nowej kolekcji zbliżał się nieuchronnie i, jak zwykle w takich przypadkach wszyscy pracowali na najwyższych obrotach. Do godziny zero pozostał jeszcze tydzień, ale ciągle znajdowało się coś do dopięcia Ula była zmęczona i pozwoliła sobie na mały relaks, czyli kawę z dziewczynami, w bufecie.
Kiedy wróciła do siebie, zastała tam Marka, z jakąś minorową miną.
- Taki piękny dzień, ale widzę, że nie we wszystkich sercach wiosna. Co się stało?
- Dzwoniła Ingrid.
- To chyba dobra wiadomość. Czy nie? Nie przyjedzie?
- Nie, no przyjedzie. Nawet nie sama , tylko z tym swoim Paulem.
- I to cię wprawiło w taki dobry nastrój? Marek, myślałam, że już to sobie wyjaśniliśmy. Na litość boską, przecież on jest jej asystentem, to z kim ma przyjechać?
- Przepraszam cię, ale na samą myśl o tym palancie… ech, nieważne.
Podeszła do niego i mocno pocałowała.
- Już dobrze?
- Zastanowię się, jak to powtórzysz.
- Wykorzystujesz sytuację, ale, niech będzie.
Powtórzyła.
W natłoku zajęć, nie rozmawiali o tym więcej, ale Ula i tak czuła, że Markowi nie daje to spokoju. Wcale jej się to nie podobało – nie dała mu przecież żadnych powodów ,a za zachowania innych przecież ręczyć nie może.. Zresztą, co się właściwie stało? Że popatrzył na nią może o kilka razy za dużo? Zwyczajnie przesadza. Przypomniało się jej, jak sama cierpiała z zazdrości, kiedy modelki kleiły się do niego, jak muchy, jak obściskiwał się z Pauliną, ale to przecież było coś zupełnie innego. Ona przecież nic nie zrobiła. Będzie musiała z nim o tym porozmawiać po pokazie, bo jeszcze zaczną się kłócić o coś, co istnieje tylko w jego wyobraźni.

Jutro dzień próby. Dzisiaj na pewno szybko stąd nie wyjdą. Postanowiła więc, podjechać do domu, na godzinkę, dwie, zobaczyć, jak Jasiek i wrócić. Czekała właśnie na Marka, żeby przyniósł jej kluczyki do samochodu, kiedy zadzwonił telefon.
- Tak, Aniu?
- Ulka, jakiś pan do ciebie. Przyjmiesz?
- Włamie chciałam pojechać do domu, czekam tylko na Marka. Kto to?
- Pan Paul Kubicki. Mówi, że się znacie.
No nieźle. Czego on może chcieć?
- Tak. Poproś.
Wszedł, trzymając w rękach wielki bukiet herbacianych róż. Czuła, jak się rumieni. Ze zdziwienia, zażenowania, zdenerwowania…?
- Witam. Proszę, to dla pani.
- Dziękuję. Są piękne.
- Piękne kwiaty, dla pięknej kobiety.
W tym momencie, drzwi do gabinetu otworzyły się i pośpiesznie wszedł Marek.
- Kochanie, przepraszam, że…. musiałaś czekać, ale zatrzymał mnie Adam.
Widok niespodziewanego, a przede wszystkim, niechcianego gościa, zupełnie wyprowadził go z równowagi…

wtorek, 26 stycznia 2010

(Nie) dorosła miłość - opowiadanie Michaliny cz.1

Kilka słów od autorki:

Witam, mam na imię Michalina, i od dłuższego czasu czytam Twojego bloga, także jestem fanką Brzyduli,i zaczęłam pisać takie opowiadanie na podstawie serialu. Chciałam dodać, że do napisania tego opowiadania zainspirowało mnie opowiadanie jukaki, również pochodzące z Twojego bloga.



Ula szła przez park znajdujący się w pobliżu firmy.
Codziennie starała się wychodzić z pracy na długi spacer.
Lubiła te chwile. Była wtedy tylko ona i ich syn. Czasem był jeszcze Marek.
Dość dobrze znosiła ciążę. Lekarz ostrzegał ją, że nadchodzi dość wyczerpujący okres, ale ona tego nie odczuwała.
Zamyślona wpadła na kogoś…
Widok Aleksa zupełnie ją zaskoczył…
- Dzień dobry Pani prezes – powiedział z nutą złośliwości –widzę, że nadal próbuje mnie Pani zmieść z drogi…
Jego postawa powinna skłonić Ulę do odejścia. A jednak coś ją powstrzymywało.
- Dzień dobry – odpowiedziała – Wrócił Pan z Włoch?
- Chyba mam do tego prawo, prawda? – jego głos był wyraźnie zaczepny.
Ula stropiła się lekko.
- Chyba, że i tego chcecie mi zabronić – dorzucił Aleks.
- Co Pan mówi? To Pan próbował zniszczyć firmę, to Pan …- usiłowała coś powiedzieć Ula.
Aleks przerwał jej gwałtownie:
-Firmę, firmę – rzucił wściekle. – Dobrze jest mieć pod ręką czarny charakter, prawda? Chce Pani poznać moją wersję?
Wykorzystał zaskoczenie Uli i kontynuował, wpatrując się w nią wzrokiem kota, przyczajonego do ataku.
Powinna Pani wiedzieć, że to Marek zniszczył moje życie.
Pani wie, że miał romans z moją narzeczoną???
Ten gówniarz dostawał zawsze wszystko co chciał! Miał dom, rodzinę, powodzenie…
Nic nie potrafił uszanować. Niszczył wszystko na swojej drodze.
Zabrał mi wszystko co miałem… Paulę …. a potem Julię…
Na koniec firmę…
Zbierał kolejne zabawki i zawsze spadał na cztery łapy.
Panią też dostał jak widzę…. – z satysfakcją obserwował symptomy zdenerwowania na twarzy Uli. Próbowała przerwać rozmowę, monolog właściwie, ale on nie zamierzał dać jej odejść. Nie odchodzi się kiedy Aleks Febo mówi!
Widział po twarzy Uli, że jego słowa nie są jej obojętne.
Wiedział, że ją to boli.
Pragnął tego.
Zauważył rękę którą położyła na brzuchu.
Na swój sposób zinterpretował ten gest…
- Może mam teraz życzyć Wam szczęścia? Gratulować dziecka??? Przykro mi nie potrafię!
Tak naprawdę, tak naprawdę to chciałbym –zawahał się chwilę, ale postanowił wbić kolec do końca- chciałbym aby ten gówniarz – ciągnął bezlitośnie dalej- nigdy nie mógł przytulić tego dziecka!
Satysfakcja na widok przerażenia w oczach Uli, na widok jej bólu nie trwała długo.
Kiedy krzyknęła i opadła na ławkę, kiedy chwyciła się za brzuch i zasłabła, Aleks stał jak skamieniały.
Początkowo nie wiedział co się stało, wkrótce wściekłość zastąpił strach.
Gorączkowo wystukiwał w telefonie numer 112.
———————————
Marek miotał się pod salą zabiegową.
Strach o Ulę, o ich dziecko był porażający.
Nie wiedział co zaszło.
Telefon od Aleksa, jego informacja, że musi koniecznie jak najszybciej przyjechać do szpitala zaskoczył Marka.
Jeszcze bardziej tembr jego głosu.
Nie przypuszczał, że może chodzić o Ulę.
Aleks nie był w stanie nic więcej powiedzieć.
Myślał, że może coś stało się z Pauliną, bo wiedział, że miała przylecieć do Polski.
Teraz miotał się pod salą, a jego emocje sięgały zenitu.
Widział poszarzałą postać Aleksa, siedzącego samotnie w kącie, na szpitalnym krześle.
Postanowił się czegoś od niego dowiedzieć…
To, co usłyszał totalnie go rozbiło.
Nie był w stanie nic zrobić, nawet walnąć Aleksa, choć tak bardzo miał na to ochotę.
- Zmarnowałem Ci życie, tak???
Mam wszystko , tak????
Mam wszystko bo o to walczyłem.
Bo oboje z Ulą walczyliśmy!
Mam wszystko, bo potrafiliśmy sobie przebaczyć!!!
Czy Ty – głos Marka zaczynał się rwać- czy Ty kiedykolwiek próbowałeś… przebaczyć????
Aleks coraz bardziej zapadał się w sobie…
- Coś ty zrobił… – zamiast wściekłości Marek miał łzy w oczach – Kiedy stracę żonę lub dziecko będziesz wreszcie szczęśliwy???!
————————–
Aleks klęczał w szpitalnej kaplicy. Tylko tu mógł być sam…
- Ave Maria, piena di grazia il Signore è con te… – łkał chroniąc twarz w złożonych dłoniach.
Coś w nim pękło,,,,
Dziecko…
Dziecko, które niczemu nie było winne….
————————————
Szczęśliwie słońce wyjrzało. Zagrożenie minęło…
Już niedługo mieli trzymać maleństwo, którego tak bardzo pragnęli. Dziecko, o które tak bardzo się bali…
Uli słowa dźwięczały mu w uszach…
- pamiętaj Marku … -jeśli… jeśli musiałbyś kiedykolwiek wybierać… – ono… ono jest najważniejsze… Obiecaj, że nie będziesz się wahał….
Nie musiał. I nie dopuszczał do siebie też strachu przed zbliżającym się porodem.
Jakże był wdzięczny losowi…
Teraz tulił Ulę w szpitalnym łóżku i starał się zapomnieć o strachu.
-Marku? Zmieniłam zdanie.
Wiesz, chciałabym aby nasz syn … aby nasz syn nazywał się Wiktor Arkady.
Wiktor Arkady Dobrzański.
-Co Ty tam kombinujesz, królewno? To pewnie coś znaczy, co?
Wiktor –zwycięzca, tak?
- Ychy – potwierdziła mruknięciem Ula.
- A skąd Arkady? Dziwne imię…
- Ten który jest szczęśliwy. Mieszkaniec Arkadii, krainy szczęścia, kojarzysz? – cichutko spytała Ula.
-Ale Wiktor przez „W” i jedno „t”? – upewnił się, żartując Marek…
Wiktor Arkady Dobrzański- powtórzył głośno – hmmmmm no dobrze- niech będzie generale!- w końcu lekarz nie kazał Cię denerwować- dorzucił rozbawiony.
———————————-
Aleksa już więcej nie spotkali.
Przysłał tylko, tuż przed Uli wyjściem ze szpitala kwiaty dla niej, z dołączoną małą torebeczką.
Marek wahał się czy ją otworzyć, ale Ula chciała by to zrobił.
Bilecik włożony do torebeczki zawierał tylko parę słów:
„ Błagam o wybaczenie
- Aleks.
PS. Jeżeli Pani się zgodzi, to proszę podarować to dziecku, którego omal nie zabiłem…”
W pudełeczku leżał złoty medalik z wizerunkiem Matki Boskiej.

By Jukaka



i od tego momentu zaczyna się moje opowiadanie:



Wydawało się że Aleks zrozumiał, że to nie Marek jest winien wszystkich jego niepowodzeń w życiu i że to on sam prowokował niektóre. Ale niestety prawda była zupełnie inna.



Rozstając się z firmą Febo&Dobrzański Aleks miał 27 lat, dziś jest 46-letnim świetnie wyglądającym mężczyzną, odnoszącym sukcesy zawodowe, w przeciwieństwie do życia prywatnego. Był co prawda żonaty, ale jego małżeństwo było fikcją, w sowim wielkim domu z żoną widywał się tylko na posiłkach, lub gdy musieli gdzieś razem wyjść, już dawno uznali ze nie są sobie przeznaczeni, ale stwierdzili że nie opłaca im się rozwodzić, więc mieszkali razem nie wchodząc sobie w drogę.

Aleksandra Dobrzańska, córką Uli i Marka, średniego wzrostu filigranową blondynka. Dziś kończyła 18 lat. W sumie nie zmieniało to wiele w jej życiu, przynajmniej jeżeli chodzi o stosunki z rodzicami, już od jakiegoś czasu mogła wychodzić na cało-nocne imprezy, czy napić się w małej ilości jakiegoś alkoholu. Ufali jej, a ona zbyt bardzo ceniła to zaufanie, żeby wystawiać je na próbę.
Ten rok, był dla niej naprawdę ważny, była bowiem w klasie maturalnej, musiała się ostro wziąć do nauki. Ale jej tego nie trzeba było dwa razy powtarzać, może nie była prymuską, ale z ocenami nigdy nie miała problemu. Jeżeli chodzi o jej przyjaciół to był to raczej nie wielki krąg oczywiście znała wiele osób z II Liceum w którym się uczyła, ale tylko jak to się mówi „z widzenia”. A miłość, co prawda spotykała się od czasu do czasu z jakimiś jak ona to nazywała „kolegami” ale jeszcze nigdy się nie zakochała.


-Dostałam się, dostałam się, tak dostałam się!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!- krzyczała Ola już od samego progu.
-Córeczko tak się cieszę…- powiedziała jej mama
-Nawet nie wiesz jacy jesteśmy z Ciebie dumni.- dodał ojciec całując ją w czoło
-W sumie to byliśmy przekonani, że się dostaniesz.
-No to ja lecę, wrócę wieczorem- rzuciła dziewczyna i już jej nie było.

-Ale ten czas leci, jeszcze nie dawno nosiłem ją na rękach, a teraz już zaczyna studiować- rzekł Marek z nutką żalu w głosie.
-Taka jest kolej rzeczy, a pamiętasz jak ją urodziłam….- i w ten sposób Ula z Markiem zaczęli wspominać.
Aleksandra, można już powiedzieć, studentka pierwszego roku szkoły teatralnej w Krakowie, w tym samym czasie świętowała swój sukces z grupą przyjaciół:
-Olka ale ty to jesteś, żeby nam nic nie powiedzieć, a ja się zastanawiałem po co ty tak jeździsz do tego Krakowa, a tu taki numer….- mówił podniecony Kuba.
- Ale ja wiedziałam- rzekła dumnie Karolina.
-No wiesz, i nie pisnęłaś, ani słówka?!- spojrzała na nią z wyrzutem Zośka.
-Ejj przestańcie się kłócić, chyba najważniejsze jest to, ze się dostałam nie??- rzekła Ola i spojrzała na nich z uśmiechem.
-No w sumie tak, no ale opowiedz coś więcej o ty egzaminach i w ogóle, kogo tam spotkałaś.- doczekiwał Andrzej.
Rozmawiali tak do 1 w nocy, a potem każdy uda się w swoją stronę.


-Aleks podpisz mi jeszcze to!- poprosiła Veronica, wchodząc do jego gabinetu.
-Już się robi złotko- uśmiechnął się do niej znacząco.
-O nie, zapomnij, dzisiaj idę do fryzjera i obawiam się że Nie znajdę dla Ciebie czasu- powiedział pokazując mu język.
-Nie, to nie- udał obrażonego, ale tak naprawdę śmieszyło go to.
W sumie sam się sobie dziwił, kiedyś pogardzał Markiem, ze sypia z każdą ładną dziewczyną, a teraz robi tak samo. Ale przywykł już do takiego życia, w którym spotkanie z kobietą ma służyć tylko do rozładowania popędu seksualnego, nigdy nie spotkał takiej z którą miałby wspólną pasje, którą bym choć w części miała takie poglądy jak on. Może z wyjątkiem Juli ale o niej już dawno zapomniał, albo tak mu się tylko wydawało.
W tym momencie, ktoś zapukał do jego gabinetu, przerywając mu rozmyślania
-Aleks mogę?
-Pewnie, sorella. Coś się stało?
-Nie, nic, tzn, tak…musisz polecieć do Polski!- powiedziała jednym tchem czekając na reakcje brata.
Odkąd wyjechali z Polski, ona bywała tam bardzo często, natomiast Aleks od 18 lat nie pojawił się w tak źle kojarzącym mu się w kraju, w zasadzie nie maił potrzeby tam jechać, nic go tam nie trzymało.
To we Włoszech wspólnie z Pauliną prowadzili firmę modową, której ubrania znane były na całym świecie, to tu miał swój cudowny, świetnie wyposażony dom, i to tu miał swoje uliczki, restauracje, miejsca, w których odpoczywał, rozmyślał, do których nikogo nie zabierał. Wydawać by się mogło, że ma wszystko…

-Paula ale po co? Chodzi o tego projektanta, tak? A nie możesz ty tego załatwić?
-Ale on chcą rozmawiać tylko z prezesem.
-No ale ty też jesteś właścicielem tej firmy!- krzyknął nagle
-Aleks, to nie jest moja wina, że on się uparł, żeby z Tobą rozmawiać. Wiem, że nie lubisz Polski.- tłumaczyła kobieta.
-Przepraszam, masz racje może trochę przesadzam, jeżeli nie ma innego wyjścia to pojadę tam.- powiedział i próbując się uśmiechnąć.

Wiedział, że współpraca z Mateuszem, „Mafinem” Krasnodębskim jest niezwykle istotna, ponieważ był on najlepszym projektantem w Polsce, znanym na całym świecie. A że obchodzili 15 lecie istnienia firmy wymyślili razem z Pauliną, że zaproszą do stworzenia kolekcji na tą okazje najlepszego projektanta z każdego z 10 europejskich krajów, aby wspólnie stworzyli niepowtarzalną kolekcję.




P.S.1 Mam nadzieję, że choć trochę interesujące. Pozdrawiam!
P.S.2 Opowiadanie jukaki było tylko inspiracją, a moje opowiadanie nie jest jego kontynuacją.