Get your own Digital Clock

środa, 16 marca 2011

Dwudziesta szósta część wersji "po zakończeniu" Marty2

  1. Mimo zapowiedzi Krzysztofa, następne zebranie odbyło się bez uczestnictwa rodzeństwa Febo. Niecałe dwa tygodnie później spotkali się wszyscy ponownie w firmie. Ula niezwykle była przejęta – po telefonie od Krzysztofa nie miała bowiem pewności, czy może jednak któreś z Febo nie przyjedzie. A mimo podstępnego planu Aleksa, mającego na celu pogrążenie kolekcji, jej samej, a może nawet całej firmy – znacznie bardziej obawiała się spotkania z jego siostrą.
    Dlatego odczuła ulgę, gdy okazało się, że spotykają się w tym samym gronie co ostatnio. Krzysztof zabrał głos:
    -Podczas poprzedniego zebrania zgłoszona została propozycja, by Marek ponownie objął stanowisko prezesa. Potrzebne były w tej sprawie głosy członków zarządu, którzy obecnie za granicą, czyli Pauliny i Aleksa. Zgodnie z zapowiedzią skontaktowałem się z nimi – jednak żadne z nich nie przyjedzie w tej sprawie. Oboje napisali, że obecne zobowiązania im na to nie pozwalają. Jednocześnie na razie wstrzymują się od głosu w sprawach firmy i proszą, by pozostali członkowie zarządu podjęli decyzję bez nich.
    Ula wstrzymała oddech – więc się stało? Marek jest znowu prezesem…
    Patrzyła, jak rodzice mu gratulują. Gdy się odwrócił do niej, zobaczyła w jego oczach niepokój – czy obawiał się, że będzie jej przykro, że zajął jej miejsce? Uśmiechnęła się rozbawiona, z czułością, i padła mu w ramiona.
    Państwo Dobrzańscy pożegnali się. Na odchodnym Helena zaprosiła Marka i Ulę na niedzielny obiad.
    Ula i Marek udali się do gabinetu, by załatwić ostatnie sprawy związane z przekazaniem prezesury. Jednak nie zajęło im to długo, jako że przygotowali się do tego wcześniej. Nic więc dziwnego, że zaczęli omawiać zadziwiające wiadomości od rodzeństwa Febo.
    -Dziwi mnie, że żadne z nich nie zaprotestowało przeciw mojej nominacji. Mieliby idealną okazję, żeby się zemścić. A wątpię, by przez dwa miesiące uraza im minęła, zwłaszcza, że oboje zyskali powody do niej tuż przed swoim wyjazdem.
    -Może dla nich mimo wszystko na stanowisku prezesa jest lepszy wspólnik niż parweniuszka z prowincji – żartobliwie wysunęła hipotezę Ula.
    -Ale z pewnością doceniają korzystne wyniki finansowe, dzięki którym mogą przebywać na bardzo długich urlopach – dodał z przekąsem Marek.
    -I chwała Bogu, że doceniają – dzięki temu nie będą występować przeciwko nowej kolekcji. Zresztą teraz, kiedy znowu jesteś prezesem, macie przewagę w zarządzie i nie dopuścicie do jakichkolwiek zakłóceń w produkcji FD Gusto. Dlatego będzie ci nieco łatwiej…
    -Bez ciebie na pewno nie będzie mi łatwo – wyznał Marek, patrząc jej głęboko w oczy i gładząc palcami jej dłonie. Zadrżała. Delikatnie musnął jej usta, a gdy poczuł ich słodycz, rozpaliło to jego namiętność.
    -To piękne zakończenie mojej prezesury – szepnęła Ula jakiś czas później.
    Usiedli raz jeszcze na biurku.
    -Nie jest ci żal odchodzić? – zapytał Marek.
    -Już tyle razy to robiłam, że jestem do tego przyzwyczajona – zażartowała Ula. Już z większą powagą dodała – oczywiście, będzie mi wszystkich brakowało…, ale przecież to nie jest pożegnanie na zawsze, będę większość z was widywać, niektórych częściej niż innych – rzuciła Markowi spojrzenie spod rzęs, a on się uśmiechnął:
    -Mam nadzieję, że możemy liczyć na twoje nadejście z odsieczą, gdy firma będzie cię potrzebować.
    Dziewczyna również się uśmiechnęła, ale jednocześnie pomyślała, że taka ewentualność nie wchodzi w rachubę. Po co jakakolwiek pomoc, póki Marek jest prezesem? Wszak był najlepszym prezesem, jaki mógł się pojawić na tym stanowisku. Spojrzała na niego z podziwem w oczach, przypominając sobie wszystko, co zrobił dla firmy, a zwłaszcza dla kolekcji FD Gusto.
    -A teraz pójdziemy do bufetu, gdzie przygotowano dla ciebie przyjęcie-niespodziankę. Tylko bądź zaskoczona i nie zdradź się, że cię uprzedziłem.
    -Ćwiczyłam zaskoczenie, odkąd Wiola się wygadała o tym przyjęciu… Chodźmy już.
    Objął ją ramieniem i wyszli z gabinetu. Ula nie obejrzała się za siebie.