Get your own Digital Clock

środa, 30 czerwca 2010

Bez miłości, bez chwały... cz.1 wg Iwony

- Sto lat, sto lat! Niech żyje.... - niosło się po warszawskim Klubie 69. Nie był już tak modny, jak kiedyś, ale mimo to miał niewątpliwy, oldskulowy urok i swoją stałą klientelę. Tego wieczora zebrało się tu spore grono ludzi. Świętowano urodziny człowieka, który był właściwie historią tego miejsca. Był już niemłody, ale wciąż przystojny i zdolny zawrócić w głowach kobietom ponad połowę młodszym od siebie. Wysoki, o szczupłej budowie ciała i wyprostowanej sylwetce, włosy miał już niemal w całości siwe, ale wciąż gęste i lekko zmierzwione. Gładko ogoloną twarz, rozjaśniały bystre, szare oczy i pokrywała siateczka zmarszczek, ale mimo to bił z niej niemal chłopięcy urok, pogłębiany przez pojawiające się wraz z uśmiechem zawadiackie dołeczki. Pożądany, lecz tak naprawdę nieosiągalny. Mężczyzna, któremu śpiewano, kiedyś myślał, że przemijanie dotyczy każdego, ale z pewnością nie jego. Jeszcze wczoraj czuł się królem życia, odnoszącym sukcesy, wzbudzającym podziw i zazdrość. Jednak dzisiejszy dzień uzmysłowił mu nagą prawdę. Był podstarzałym playboyem. Czas tak szybko płynął. Zastanawiał się ile to już lat upłynęło od momentu, kiedy zdecydował o kształcie swojego życia osobistego. Od kiedy postanowił żyć według własnych zasad, swojego kodeksu. Od zawsze kochał kobiety, uwielbiał je. Uważał, że są najdoskonalszym przejawem życia na ziemi. Nie to, co faceci, no może są jakieś wyjątki, ale on z pewnością do nich nie należał. Sam się sobie dziwił, jak kiedyś mógł je oszukiwać. Kłamać i bez skrupułów wykorzystywać do własnych celów. Dobry był w tym. Ale został ukarany. To było tak dawno. Ale wciąż pamiętał... Nigdy nie zapomni tamtych kilkunastu miesięcy. Zakochał się nagle i niespodziewanie... Jego serce zdobyła osoba na pozór nieciekawa. Ale, jak się później okazało - niezwykła. Niestety, strasznie ją skrzywdził. A przecież to właśnie ona uświadomiła mu wiele spraw. Ważnych spraw. To dla niej próbował się zmienić. Próbował... i zmienił się, ale chyba nie o taką zmianę jej chodziło... Postanowił wtedy, że już nigdy więcej nie skrzywdzi żadnej kobiety. Aby być wiernym obietnicy, złożonej samemu sobie, z nikim się od tamtego czasu nie związał.


- No, dalej Marek, dmuchaj, ale najpierw życzenie - zachęcał przyjaciel. Kibicowali mu liczni znajomi i pracownicy. Wdzięczyły się do niego obecne wśród nich piękne i młode dziewczęta, głównie modelki, do których niezmiennie od lat miał słabość. Prezes Dobrzański uśmiechnął się smutno, nie pomyślał sobie żadnego życzenia. Nie miał już marzeń. Niczego mu nie brakowało. Miał dar do robienia interesów, był bogaty, kobiety go wręcz wielbiły. Miał wszystko, o czym kiedykolwiek marzył... No prawie. Ale o tym, czego mu w życiu brakowało, już nie marzył. Tak postanowił wtedy i tego się trzymał. Wziął głęboki wdech i zdmuchnął te nieszczęsne sześćdziesiąt świeczek. Rozległy się oklaski.


- Brawo! A teraz toast. - Sebastian Olszański uciszył zebrane towarzystwo. - Marku, przyjacielu, co roku życzę ci szczęścia, ręki do interesów, zimnej wódki i gorących dziewcząt. Do tego zdrowia, abyś mógł cieszyć się z owoców swojej pracy. I moje życzenia niezmiennie się spełniają. Nie chcę być nudny, więc dzisiaj życzę ci, aby życie jeszcze cię zaskoczyło. Sto lat!

- Sto lat! - Wzniesiono w górę napełnione szampanem kieliszki.

- Piękny toast - powiedział po chwili do Seby, uśmiechając się ironicznie.

- Nie martw się, raz w życiu kończy się sześćdziesiątkę i to w takiej dobrej formie. Zabaw się, zobacz - wskazał na przyglądające się im kobiety. - Każda z nich marzy, żeby być z tobą.

- Seba, bujasz w obłokach. One już nie marzą o nas, tylko o naszych portfelach. Jesteśmy starzy.

- Przesadzasz, co prawda już nie jest tak, jak kiedyś, ale ty wciąż wzbudzasz zainteresowanie. I nie chodzi tu tylko o kasę, o wygląd też już nie, niestety. Wydolność łóżkowa? Przyznaj, że się wspomagasz. A jednak, jak się postarasz, to jedzą ci z reki. Jak ty to robisz?

- Lubię je, rozmawiam z nimi i nie chcę ich po prostu zaliczać - Marek uśmiechnął się szeroko. - Każda z nich coś w sobie ma i nie pójdę z żadną do łóżka, zanim nie dowiem się, co to jest.

- Stary, zapewniam cię, że większość nie ma nic do powiedzenia - wtrącił Seba. - Ale fakt, ty zawsze miałeś talent do wyszukiwania takich, z którymi jest jednak o czym rano pogadać.

- Sebuś, ty chyba nie powinieneś narzekać. Przecież znalazłeś swoją połówkę i jesteś szczęśliwy - przypomniał przyjacielowi o żonie i, jak zawsze, pozazdrościł mu w duchu. Seba i Violetta, od lat tworzyli burzliwy, ale udany związek. Przyjaciel towarzyszył mu często w wypadach do klubów, ale jako partner do kieliszka i rozmowy, oraz obserwator jego podbojów.


Bawili się z do późna. Na tyle, na ile pozwalało zdrowie. Chęci wciąż były, ale niestety z wiekiem, pojawiły się pewne ograniczenia. Gdy poczuł się zmęczony, dyskretnie pożegnał towarzystwo, nakazując im jednocześnie, aby bawili się dalej na jego rachunek i wezwał taksówkę. Viki, dziewczyna, z którą spotykał się od kilku tygodni, chciała mu jak zwykle towarzyszyć, ale uprzejmie podziękował jej za towarzystwo. Chciał być tej nocy sam.

Wsiadł do samochodu i kazał zawieść się do domu. Z głośników w taksówce sączyła się spokojna muzyka. Po chwili usłyszał niezwykle znajome tony.



(http://www.youtube.com/watch?v=5YXVMCHG-Nk&feature=related)


Ta piosenka zawsze mu ją przypominała, budziła tyle wspomnień... Dał się unieść muzyce... Przed oczami stanęła mu Ula. Ostatnie tony wybrzmiały akurat w momencie, kiedy dojechali do domu. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Skierował się do gabinetu. Nalał sobie whisky i usiadł przy biurku. Z rezygnacją oparł głowę na dłoni. Po chwili sięgnął do szuflady, po stare zdjęcie, jedyne, na którym byli razem, zrobione nad Wisłą. Powoli przesunął palcami po jej sylwetce. Przymknął oczy, niemal poczuł zapach wiatru w jej włosach. Jak zwykle, nie mógł oderwać od niej wzroku i przestać o niej myśleć. Kochała go, mocno, naprawdę, wybaczyła. Ale on nie wybaczył sobie. Wróciły do niego strzępy trudnych wspomnień.


- Jak mogłeś tak kłamać, udawać miłość? Więc chodziło ci tylko o raport i udziały? - zapytała go, kiedy zorientowała się, że kocha niewłaściwego mężczyznę. Jej oczy były przeraźliwie smutne, szkliste od powstrzymywanych łez.

- Ula, to nie tak, zrozum. Nie rób tego, nie rób nic, czego kiedyś będziemy żałowali.

- Już żałuję. Żałuję, że cię spotkałam i pokochałam - powiedziała cicho, a po policzkach potoczyły się łzy. To było straszne, z całej jej kruchej postaci emanował ogromny ból. A on był jego powodem. Czuł się podle, jak nigdy wcześniej.

- Przepraszam, Ula, tak bardzo cię przepraszam, nic mnie nie usprawiedliwia.


Tamtego dnia zrozumiał, że nie wolno grać uczuciami innych. Postanowił wtedy, że już nie będzie okłamywał ani Uli, ani Pauliny. Wyznał wszystko narzeczonej, opowiedział o zdradach i wytłumaczył, że tak naprawdę już jej od dawna nie kochał. Odwołali ślub. Zrobił to, by odzyskać szacunek do siebie. Gubił się w swoich uczuciach. Kochał Ulę. Pragnął, by już nigdy nie płakała, chciał ją chronić. Najgorsza była świadomość, że powinien ją chronić przed sobą. Co by się stało, gdyby jej powiedział o swojej miłości? Pewnie i tak by mu nie uwierzyła. A nawet gdyby, to jak długo zdołałby jej nie zawieść? Była ideałem, a one pozwalają lepiej widzieć własną niedoskonałość. Bał się. Nie chciał już nigdy jej skrzywdzić. Nie miał prawa by być z nią, nie zasługiwał na to. Chciał, żeby była szczęśliwa, żeby miała dobrego, wiernego męża, dzieci, rodzinę. Wiedział, że o tym marzy. A on nie był w stanie jej tego dać. Ani wtedy, ani nigdy. Nie chciała odejść, nie poddała się łatwo. Myślała, że skoro zakończył związek z Pauliną, to będzie jej. Ale on wiedział, że to się nie uda. Po latach spędzonych z Febo wiedział to bardzo dobrze. Ją potrafił oszukiwać. Początkowo myślał, że Ulę też. Ale nie potrafił. Kochał ją i zbyt szanował, aby skazywać na siebie. Był playboyem i wiedział, że nim pozostanie. Był zmuszony rozwiać jej nadzieje.


- Ula, dziękuję ci. Jesteś najlepszym dyrektorem finansowym, jakiego kiedykolwiek miało F&D. Bez twoich pomysłów i ciężkiej pracy wykończyłaby nas ten kryzys. Wiem, że nie robisz tego tylko ze względu na swój dobrze pojmowany interes. Twoje kredyty i tak byśmy spłacali w pierwszej kolejności - powiedział patrząc jej w oczy z powagą. Musieli w końcu o tym porozmawiać.

- Wiesz dlaczego to robię, prawda?

- Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo doceniam, że po tym wszystkim potrafisz mi pomagać.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Wpatrywała się w niego badawczo.

- Ula, ja... Domyślam się. Wybaczyłaś mi tamto.

- Tak... Wybaczyłam, ale to nie wszystko... - zawiesiła głos, licząc, że jej to ułatwi. On natomiast nie wiedział, co zrobić. Jak to powiedzieć, żeby znowu jej nie zranić.

- Rozstałeś się z Pauliną. Czy to przeze mnie?

- Nie Ula, to przeze mnie. To ja i tylko ja jestem winny. Powiedziałem Paulinie prawdę o sobie i o naszym związku bez przyszłości.

- I co teraz?

- Nic, jakoś poukładamy sobie życie, osobno. Ja i Paulina... i ty. Już nigdy nie zamierzam nikogo w ten sposób oszukiwać.

- A kochać? Zamierzasz kogoś kochać? - Patrzyła na jego smutną twarz, a on podniósł na nią wzrok i nic nie odpowiedział. - Marek, ty wiesz, że nie można tak po prostu przestać kogoś kochać. Nawet, gdy ten ktoś robi... robił złe rzeczy? Ja wciąż cię... - Położył delikatnie palec na jej ustach.

- Nie kończ... Wiem, kochanie. Leżałbym teraz u twych stóp i błagał, byś mi pozwoliła się kochać, gdybym tylko wierzył, że potrafię dać ci szczęście, na jakie zasługujesz. Ze mną czekałoby cię zbyt wiele łez i rozczarowań.

- Skąd możesz to wiedzieć! Kocham cię i chcę z tobą być. Kochasz mnie? Powiedz, powiedz mi to!

Pamiętał, że wszystko w nim wtedy krzyczało - "Kocham cię i pragnę, jak nikogo na świecie!" Ale całą siłą woli zmusił się do powiedzenia okrutnych słów, którymi podpisał wyrok na ich miłość.

- Nie... Nie kocham cię. Nie będziemy ze sobą.

Ula po usłyszeniu tych słów umilkła i spuściła głowę w geście rezygnacji. On też już nic nie mówił.

- Odejdę. Po pokazie odejdę. To koniec.


Jedno sobie wtedy obiecał, że już nigdy żadna kobieta przez niego nie zapłacze. Dotrzymał słowa. Potem już żadnej nie okłamywał, na swój sposób szanował je, słuchał, był szczery. Niezmiennie go dziwiło, że one to doceniały. Kobiety go uwielbiały. Co prawda, zawsze jakaś próbowała go usidlić, ale bezskutecznie. Miał wiele przyjaciółek. Z jednymi spotykał się dłużej z innymi krócej, ale żadna nie czuła się przez niego oszukiwana. Bo żadnej nie próbował zwodzić, zawsze grał w otwarte karty i pilnował, by żadna więcej się w nim nie zakochała. Zresztą rozmyślnie obracał się w kręgach kobiet, które nie ulegały łatwo porywom serca i były raczej wyrachowane niż wrażliwe. Skoro dobrowolnie odrzucił miłość takiej kobiety, jak Ula Cieplak, to jak mógł być na poważnie z jakakolwiek inną? Takie życie miało jednak swoją cenę. Był przeraźliwie samotny i z każdym rokiem było gorzej. Najgorsze było to, że wiedział, iż to się już nie zmieni. Nie potrafił tego zmienić. Wtedy, trzydzieści lat temu, była na to szansa, ale zaprzepaścił ją.

Sześćdziesiąte urodziny skłaniały go do refleksji. Przeżył życie tak, jak chciał i ponosił tego konsekwencje. Czy żałował? Czy nie pospieszył się zbytnio z decyzją? Po latach doszedł do wniosku, że nie miał prawa decydować wtedy za ich oboje. Ula chciała spróbować, widocznie wierzyła, że mogą być razem szczęśliwi. Może była silniejsza, niż przypuszczał. Nigdy się już tego nie dowie.


Na dworze zrobiło się już jasno. Wstał z fotela i dziwnie się poczuł. Jakaś niewidzialna obręcz ścisnęła mu klatkę piersiową. Serce. Wiedział, że to nie żarty. Przed kilkunastu laty zmarł na serce jego ojciec. Od tego czasu Marek czuł irracjonalny lęk przed zawałem. Zdołał wezwać pogotowie, które natychmiast zabrało go do szpitala. Zatrzymano go tam na kilka dni, aby gruntownie przebadać. Na szczęście jego stan nie był ciężki.


Na oddziale kardiologicznym pracowało kilkoro lekarzy, poznał ich wszystkich podczas licznych testów, badań i obchodów. Jego uwagę od pierwszej chwili zwróciła pewna młodziutka lekarka, która przyglądała mu się dziwnie. Miał szczęście i trafił na nią podczas badania EKG. Obserwował ją, kiedy przypinała mu elektrody. Była niewątpliwie bardzo ładna, ale jakby speszona. W pewnej chwili zerknął na plakietkę, przypiętą do jej białego uniformu. Ku swemu zdumieniu odczytał - "Anna Cieplak, lekarz medycyny". Serce zabiło mu mocniej, co nie uszło oczywiście uwagi dziewczyny.


- Spokojnie, proszę się nie denerwować, bo wynik będzie zafałszowany - powiedziała uśmiechając się delikatnie.

- Przepraszam, zaraz przejdzie - odpowiedział. Starał się uspokoić. Pierwszym, co przyszło mu do głowy, było podejrzenie, że los go zetknął z córką Uli. To mógł być równie dobrze zbieg okoliczności, ale raczej w to nie wierzył. Przyglądał się jej ukradkiem, szukając jakiegoś podobieństwa do "jego Ulki". Jednak, po chwili, przyszło mu do głowy, że gdyby to była jej córka, to nie nazywałaby się - Cieplak. Kim była? Myślał o tym przez całe badanie, nic jednak nie mówił.

- Już kończymy. Zaraz panu to wszystko poodpinam - powiedziała, gdy badanie dobiegało końca.

- Mogę panią o coś zapytać? - zwrócił się do niej niepewnie.

- Wynik zinterpretuje ordynator, ja dopiero robię specjalizację, ale proszę się nie martwić, nie jest źle - uprzedziła jego pytanie.

- Nie o to chciałem spytać.

- Słucham pana - powiedziała i spojrzała na niego z ciekawością.

- Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Marek Dobrzański.

- Anna Cieplak. Znam pana nazwisko, jest na karcie...

- A pani na plakietce... Właśnie o nazwisko chciałem panią zapytać. Znałem kiedyś rodzinę Cieplaków, mieszkali w Rysiowie pod Warszawą. Czy to pani krewni?

- Bez wątpienia. Mój ojciec pochodzi z Rysiowa, mieszkał tam mój dziadek i ciocie - odpowiedziała.

- Jest pani córką Jaśka Cieplaka? - Marek szybko skojarzył informacje.

- Tak. Pamięta go pan?

- Owszem, nie wiem tylko, czy on mnie nie zapomniał.

- Na pewno nie - odpowiedziała zbyt szybko.

- Zaraz, zaraz. Moja osoba nie jest pani kompletnie obca?

- Mówiąc szczerze, nie. Od razu skojarzyłam pana nazwisko, a potem szukałam podobieństwa, do takiej jednej fotografii, z młodości ojca. Było to zdjęcie z pokazu mody Febo&Dobrzański. Był tam mój tato, modele, modelki, projektant - Pshemko, o ile nie przekręciłam imienia, i właśnie pan. Pytałam kiedyś ojca o tamte czasy, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Wspomniał tylko, że kiedyś u pana pracował i bywał pan w Rysiowie.

- To prawda. Pani ojciec był świetnie zapowiadającym się modelem, ale zrezygnował z kariery. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy jego siostra mieszka nadal w Rysiowie?

- Tak, ciocia Beata z rodziną mieszkają w rodzinnym domu, po naszym dziadku.

- A starsza siostra, Ula, też tam jeszcze mieszka?

- Mieszkała... - odpowiedziała i wyraźnie posmutniała.

- Ale wyprowadziła się, tak?

- W pewnym sensie... Ciocia Ula zmarła jakieś dwa lata temu - powiedziała po chwili. Marek zaniemówił, słysząc te słowa. Młoda lekarka dostrzegła, jakie wrażenie wywarła na nim ta wiadomość. - Domyślam się, że ją pan znał?

- Tak, znałem ją bardzo dobrze. Była dla mnie kimś ważnym... Nie rozumiem. Jak do tego doszło? Przecież dwa lata temu miała zdaje się pięćdziesiąt cztery lata.

- Ma pan rację. Zmarła nagle. Okazało się, że chorowała na serce. Nigdy specjalnie nie dbała o swoje zdrowie. Zawsze wszyscy inni byli ważniejsi, a o sobie zapominała. Nie robiła badań kontrolnych i chyba nie wiedziała o swojej chorobie. To był dla nas wszystkich ogromny szok. Bardzo mi jej brakuje... Muszę już iść, obowiązki wzywają. A pan niech się lepiej położy, bo źle pan wygląda.

- Tak, tak, położę się. Proszę powiedzieć mi jeszcze jedno. Czy Ula była szczęśliwa? Wyszła za maż? - zapytał łamiącym się głosem.

- Czy była szczęśliwa? Chyba tak, mimo wszystko chyba była... Nie wiem. Wierzę, że była. A za mąż nigdy nie wyszła.


Marek wrócił do swojego pokoju. Wiadomość o śmierci Uli zupełnie wytraciła go z równowagi. Nie była obecna w jego życiu, ale żył ze świadomością, że gdzieś tam jest. W pewnym sensie była przy nim ciągle. A teraz nie żyła. Czuł pustkę w sercu. Źle się stało. Wszystko było nie tak. To, co zrobił Uli i sobie, było niewybaczalne i nie miał usprawiedliwienia. Czuł się tak, jakby to on ją zabił. Myślał, że jeżeli spowoduje, że Ula odejdzie, to będzie to dla niej dobre. A tymczasem nie było. Nie miał wątpliwości, że to przez niego była sama.



( http://www.youtube.com/watch?v=cgqOSCgc8xc)


Podczas pobytu w szpitalu zrobiono mu serię badań i testów, które jednoznacznie pokazały, że nie był to jednak zawał serca. Wychodząc do domu, Marek usłyszał zalecenia i kilka cierpkich słów prawdy.

- Panie Dobrzański, musi pan zmienić tryb życia. Nie ma pan już trzydziestu lat. Całonocne imprezowanie, upijanie się, nieprzespane noce, to już nie dla pana. Proszę też nie przesadzać z seksem i viagrą. Serce dało panu żółtą kartkę. Musi pan zacząć dbać o siebie, a nie tylko o swoje przyjemności.


Marek po wyjściu ze szpitala, zaszył się w domu. Przez kilka dni nie chodził do pracy. Nie spotykał się również z przyjaciółmi. Przeżywał coś na kształt żałoby. Chciał cofnąć czas. Zastanawiał się czy jest coś, co mógłby teraz zrobić? Postanowił pojechać do Uli, na jej grób. Było słoneczne, późne popołudnie. Drogę do Rysiowa pamiętał bardzo dobrze. Przy kościele odnalazł niewielki cmentarz. Chodził po nim przez chwilę, ale nie mógł odnaleźć właściwego grobu.

- Dzień dobry. Nie wie pan, gdzie jest pochowana Ula Cieplak? - zapytał grabarza.

- Ula Cieplak? Pewnie, że wiem. Musi pan pójść tą alejką do końca i skręcić w prawo. Trzeci grób to Cieplakówna, leży obok ojca. Ma skromny, ale gustowny pomnik. Prostą płytę z beżowego marmuru. Pozna pan, bo zawsze leżą tam świeże kwiaty.


Marek poszedł we wskazaną stronę. Rzeczywiście, odnalazł grób bez problemu. Położył na nim białe róże. Obok stała ławeczka, usiadł na niej i pogrążył się we wspomnieniach. Przypomniał sobie, jak się spotkali pierwszy raz, jak poszli na pierwszy spacer do parku, pierwszy pocałunek. Potem całe zło, jakie jej wyrządził oraz ich jedyny wspólny weekend. Wszystkie wspomnienia, dobre i złe składały mu się w głowie na obraz kobiety jego życia, z którą nie miał odwagi żyć.

W pewnej chwili podeszła do grobu nieznana mu kobieta w średnim wieku. Położyła na nim bukiecik polnych kwiatów. Stała chwilę w milczeniu, a potem zagadnęła Marka.

- Pierwszy raz pana tu widzę. Znał pan Ulę Cieplak?

- Tak, kiedyś razem pracowaliśmy. Nie wiedziałem, że umarła - odpowiedział właściwie niechętnie, zły, że ktoś przerywa mu rozmyślania.

- Byłam jej sąsiadką, a właściwie przyjaciółką... Odeszła tak nagle. Do dzisiaj nie mogę się pogodzić z jej śmiercią. Widzi pan te wszystkie kwiaty na jej grobie. Nie ma w Rysiowie człowieka, który by jej nie żałował, bo nie ma tu chyba rodziny, której jakoś by nie pomogła. Zawsze miała czas, aby porozmawiać i pomysł, jak pomóc w kłopotach - kobieta uśmiechnęła się do Marka. On również się uśmiechnął, na wspomnienie, że jemu też nie raz pomogła i ratowała świetnymi pomysłami. Zaczął uważniej przysłuchiwać się przemowie znajomej Uli. - Miała dobre serce. A wie pan, że umarła na serce? Mówią w Rysiowie, że pękło jej z żalu po ukochanym. Ale to nieprawda. Owszem, wszyscy tu wiedzieliśmy, że w młodości zawiodła się na mężczyźnie, ale miała dla kogo żyć. Przecież, jej wnuczka miała wtedy tylko trzy latka... Ula opiekowała się nią, syn przywoził jej małą codziennie z Warszawy. Jak ona...

- Co pani powiedziała? Ula miała syna i wnuczkę? - zapytał poruszony.

- No oczywiście.

- Ale jak to? Przecież podobno była sama.

- Była sama, bo ten drań ją zostawił, gdy tylko zaszła w ciążę. Że też musiała się zakochać w jakimś warszawskim lowelasie. Tutejszy by jej tak nie zostawił.

- Jest pani pewna, że ojcem dziecka Uli Cieplak, jest ten facet z Warszawy? - Marek czuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg.

- Tak. Ula, co prawda, nigdy nikomu nie powiedziała, kto jest ojcem Michała, ale powiem panu, jak to było. Ula znalazła sobie pracę w Warszawie. Spędzała tam całe dnie i awansowała. Została w końcu dyrektorem. Zakochała się, wszyscy to widzieli. Zaczęła o siebie dbać, ładnie się ubierać. Przyjeżdżały tu po nią takie samochody, że ho, ho. A potem niespodziewanie zwolniła się stamtąd. Zaszyła się w domu, kilka miesięcy prawie nie wychodziła. Zerwała wszelkie kontakty. Nawet Szymczyk nie umiał jej pomóc, wiem, bo kiedyś mi mówił. Ale pewnego dnia, po kilku miesiącach, wreszcie jej to przeszło na tyle, że zaczęła normalniej funkcjonować. Miała już wtedy spory brzuszek, a zaraz potem urodził się Michał. Ciężko jej było na początku. Wie pan, Rysiów to nie stolica, ale dała radę. Po kilku miesiącach wszyscy się przyzwyczaili i już było dobrze. Jak ona kochała tego swojego syneczka. Wychowała go na wspaniałego mężczyznę... - przerwała i zamyśliła się na chwilę. - Późno się już zrobiło. Do widzenia.

- Do widzenia - odpowiedział automatycznie.

Był w szoku. Czyżby naprawdę miał z Ulą dziecko? Wiedział, że to możliwe. Przywołał wspomnienie tamtej nocy, najbardziej niezwykłej w swoim życiu.


Kolekcja, nad którą pracowali od tygodni, miała tamtego wieczoru swoją premierę. Wszyscy pracownicy F&D, modele i zaproszeni goście, świętowali sukces na bankiecie. Radość i duma malowała się na twarzach zgromadzonych, tylko on i Ula pozostawali smutni. Wiedzieli, że jutra już nie będzie. To były ich ostatnie wspólne chwile. Poprosił ją do tańca. Przytulił się i tańczyli w milczeniu. Ta piosenka już potem zawsze przypominała mu tę chwilę i to, co się stało później.



And so it is

The shorter story
No love no glory
No hero in her skies
I can't take my eyes off of you...
*


- Zabierz mnie stąd... Chcę z tobą dzisiaj zostać... Jedna noc za całe życie - poprosiła.

Jak mógł jej odmówić? Tym bardziej, że sam pragnął jej jak powietrza. Wyszli natychmiast. Pojechali do pierwszego lepszego hotelu...

Świat przestał tam dla nich istnieć, zatarło się znaczenie wszystkiego. Byli tylko oni i niewypowiedziana miłość, skazana na zapomnienie. Jak jedna noc może zastąpić wszystkie noce i dni? Chcieli zapamiętać się takimi na zawsze. Zatrzymać bliskość, swój zapach, dotyk, kształt. Oboje pragnęli by ta noc trwała w nieskończoność, zmysłowa, czuła, zroszona łzami, niezapomniana.

Zasnął wtulony w jej ciało, oplatające go i wciąż drżące...

Obudził się, gdy już świtało. Był sam.



(http://www.youtube.com/watch?v=5YDdcls5hNw&feature=channel )

*Damien Rice - The Blower's Daughter, fragment



A oto jest
Trochę krótsza historia
Bez miłości, bez chwały
Bez bohatera na jej niebie
Nie mogę odwrócić od Ciebie wzroku...

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Analiza uczuć Marka i Uli cz.9 wg SWB

(od odc. 156 )

„Idzie wiosna – wszystko się budzi do snu”. Przewrotnym powiedzeniem Violi, Ula wita piękny poranek za oknem. Jest szczęśliwa, myśli o randce z Markiem, np. o… wyjściu do kina.
Swój radosny nastrój przenosi również do jego gabinetu – na biurku stawia bukiet czerwonych tulipanów, kładzie dwa bilety do kina. Wchodzi Dobrzański.
-Przyniosłam ci coś.
-Dzięki. To … miłe.
W podzięce i na przywitanie, Ula otrzymuje całusa w policzek. Taki niewiele znaczący gest, ale czyż nie tak witają się ludzie sobie bliscy? Jeszcze kilka dni temu Marek pokpiwał przed Sebą z takich gestów, mówiąc o „regularnym biurowym romansie”. Teraz sam je wykonuje, w sposób zupełnie naturalny, nie wymuszony.
Mimo to Ula zauważa, że Marek minę ma nietęgą – „Nie w każdym sercu wiosna”.
-Coś się stało?
-Wiesz co? Dzwonił Terlecki. Mówił, że jest jakiś problem.
-Jaki?
-Powiedział, że to nie jest na telefon. Miał dość oficjalny ton, no to umówiłem się z nim na lunch.
-Ale nie wiesz, o co może chodzić? Mam iść z tobą?
-Nie, nie. Co ty. To jest zupełnie nieformalne spotkanie.
-Słuchaj, a może Lew coś znowu wymyślił? Może jakieś nowe warunki?
-Ula, spokojnie. Biorę wszystko na siebie, ok? A ty załatw nam miękkie lądowanie.
-To znaczy?
-To znaczy, zaplanuj, co chcesz robić wieczorem. Jesteśmy umówieni, tak?
-Tak. Do kina.
-Tak, wiem, że do kina, ale mi chodzi o to, co będziemy robić po kinie. No. Zastanów się, a ja kupię bilety.
-Aha. Ale… ( Ula chce mu pokazać, że bilety już są)
-Nie, nie. Nie ma żadnego „ale”, Ula. Kobieta kupuje kwiaty i planuje wieczór, a mężczyźni walczą z kłopotami i kupują bilety.
-Aha, ok. – Ula jest tym tak oszołomiona, że stać ją tylko na taką reakcję i krótką konkluzję, że jeszcze sporo musi się nauczyć o podziale ról w związkach.
Cała ta scena jest tak bardzo autentyczna, naturalna, że nie może dotyczyć osób, których łączyć by miały tylko relacje służbowe i udawana zażyłość. Kino, które w rozmowie z Sebą miało być, bez mała dopustem bożym, niezbyt przyjemnym obowiązkiem, już Markowi nie wystarcza – bierze pod uwagę spędzenia z Ulą znacznie więcej czasu, co nawet ją dziwi. To jest planowanie regularnej randki z osobą, z którą CHCE się iść na tę randkę. To jest szczere i prawdziwe.
Ula wraca do swoich obowiązków i jest w takim nastroju, że mogłaby góry przenosić. Nawet Viola jej nie denerwuje ze swoim panicznym lękiem przed konsekwencjami ze strony Aleksa i podpowiada jej, co powinna zrobić, żeby, w przyszłości mogła dostać wymarzone stanowisko dyrektora PR.
Violetta postanawia „pić żelazo, póki gorące” i natychmiast udaje się do Marka, żeby uzyskać zgodę na podjęcie studiów w tym kierunku. Marek jest z lekka zszokowany planami Kubasińskiej. Trudno się zresztą dziwić – stać ją przecież na wiele oryginalnych pomysłów, ale żeby akurat studia, nauka… Poza zdziwieniem, Marek zdaje się też być w doskonałym humorze, mimo nieoczekiwanego spotkania z Terleckim, które przecież jeszcze nie tak dawno, nie napawało go optymizmem. Co sprawiło tę odmianę? Krótkie, poranne spotkanie i rozmowa z Ulą? Wyraża zgodę i daje swoje poparcie Violi, po czym wychodzi. Jeszcze tylko moment w sekretariacie – lekkie nachylenie się nad biurkiem Uli, wypowiedziana półgłosem informacja, że będzie za godzinkę i zalotne oczko puszczone w jej kierunku. I znowu, takie niby nic, ale można to odczytać „jestem z tobą, czekaj na mnie…”.
Radosny nastrój trwa jednak tylko do spotkania z Terleckim, bo tam dowiaduje się, że Lew nie jest zadowolony z wyników sprzedaży FD Sportivo i obaj zastanawiają się, czy przedłużać umowę z FD.
-[...] Darku, Lew dostał kosza od Pauliny, poczuł się urażony i nagle przestała mu się podobać współpraca z nami.
-Nawet jeśli, to te wyniki dają mu do tego świetny pretekst.
-Może, po prostu, ma zbyt wielkie oczekiwania?
-A może, po prostu, sam je przejrzyj.
Marek przegląda wyniki i przyznaje, że istotnie, nie wyglądają najlepiej, próbuje jednak przekonać Terleckiego, że wszystko jest jeszcze możliwe do naprawienia. Ten, jednak jest nieprzejednany – oczekuje poprawy wyników sprzedaży.
Tego się Marek nie spodziewał. Jest zdenerwowany. Idzie pogadać z Sebą.
-[...] To jest po prostu przerażające. Lew nawet kontraktu nie chce przedłużyć.
-A zaraz zarząd.
-On nawet palcem nie kiwnie. Woli nas pogrążyć.
-Marek, błagam cię, przestań łazić. Powiedz, że masz jakiś pomysł.
-Jak im przedstawię te wyniki, to leżę. Rozumiesz?
-To nie jest pomysł.
-Dlatego nie mogę im tego przedstawić, rozumiesz? To musi być fałszywy raport.
-I kto ci go napisze?
-Dyrektor finansowy.
-Czyli Adam? No, gratuluję. Na pewno będzie wielce zaszczycony.
-Nie Adam! To nie może być Adam!
-Ale tyle, to i ja wiem.
-Potrzeba mi kogoś zaufanego. Kogoś, kto zna się na finansach i mógłby trochę podrasować raport.(tajemniczy uśmiech, który pojawia się na jego twarzy, mówi jakby – mam kogoś takiego). Kogoś, komu mógłbym zaufać i kto by to dla mnie zrobił.
-No to chyba wiem, kto to jest.
Zastanawia mnie ta rozmowa, a raczej sposób jej przeprowadzenia przez Dobrzańskiego. Nie przypadkowy, według mnie. Mam wrażenie, jakby wynik rozmowy z Terleckim, który, de facto, jest dla Marka przekleństwem, stał się nieoczekiwanie także… błogosławieństwem. Może to dość pokrętne, ale… Wydaje mi się, że Marek nie wpadł na pomysł z zatrudnieniem Uli, jako dyrektora finansowego podczas rozmowy z przyjacielem. On już do niego z tym pomysłem przyszedł. Dlaczego więc, nie powiedział mu tego wprost, jak to zwykle czynił, ale metodycznie, krok po kroku prowadził Sebastiana do tego, by to on sam odkrył, kto powinien się tym zająć?
Najpierw, w odpowiedni sposób nakreślił całą dramaturgię sytuacji, w jakiej znaleźli się, on i firma i, potęgując napięcie i zdenerwowanie przyjaciela, przywiódł go do oczekiwanej przez siebie konkluzji.
Dla mnie wygląda to tak, jakby Marek, bardziej lub mniej świadomie chciał mieć Ulę jeszcze bliżej siebie. Bliższe związki na polu zawodowym, współodpowiedzialność za firmę daje mu właśnie szersze pole manewru, ponadto, pod takim „płaszczykiem” łatwiej ukryć coraz bardziej zażyłe relacje prywatne. Łatwiej je wytłumaczyć, uzasadnić (np. przed Paulą, ale także przed Sebastianem).Problem w tym, że do czasu wykrycia afery z Aleksem oraz jego odejścia, nie widział takich możliwości. Teraz się pojawiły, a sytuacja z Terleckim przyspieszyła jego decyzję. Wiele razy, w ostatnim czasie Marek mówił do Uli, że chciałby, żeby razem coś postanowili, o czymś zdecydowali, czy wręcz oczekuje jej zdania i godzi się z nim, przyjmuje, jak swoje. Co innego pytać kogoś zaufanego o zdanie i przyjmować je, jako jeden z wariantów do rozważenia, a co innego, pozwolić, bez mała decydować o czymś, nierzadko, bardzo istotnym dla siebie i firmy. Wiedział, że jeśli pojawi się u Seby i, od progu poinformuje go o swoim pomyśle awansu dla Uli, ten go skrytykuje, może nawet wyśmieje. Będzie go od tego zamiaru odwodził. Przedstawiając sprawę w ten sposób, zakładał, że tego uniknie, a jeszcze, będzie miał pełną akceptację przyjaciela. Innymi słowy – Sebastianowi nie wpadnie do głowy, doszukiwanie się w tej decyzji drugiego dna. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że Marek doskonale wiedział, do czego, w tej chwili jest mu potrzebna Ula na tym stanowisku. Zdawał sobie sprawę, że potrzebuje sfałszowanego raportu i, że jej może zaufać, ale także znał ją bardzo dobrze i wiedział, że jest na wskroś uczciwa i istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nie zechce tego zrobić, beż względu na całą ich zażyłość.
(Zaszalałam w nad interpretowaniu faktów? Może tak, może nie – zobaczymy.)
Po pracy, zamiast do kina, Marek zabiera Ulę na spacer do parku.
-Właśnie bardzo dobrze, że nie poszliśmy do kina.
-Dlaczego?
-Dlatego, że… wybitnie nie miałem na to ochoty. A ty?
-Ja też nie. Co robimy?
-Chodzimy, gadamy. Nakarmimy może kaczki, co?
Ula wyciąga z torby bułkę. Marek zauważa to.
-Aaa, skąd masz?… Ula, wiedziałaś. Nieee…
-Kobieta musi z góry być przygotowana na każdą ewentualność.
Nagle bierze ją za rękę.
-Chodź, usiądźmy na chwilę, dobrze? Słuchaj, bo tak naprawdę, to nie chodzi o to, że nie chciałem pójść do kina. Chciałem z tobą poważnie porozmawiać.. No…, właściwie jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Dlatego chciałbym, żebyś… żebyś mnie uratowała.
-Ja?
-Ty.
„To on powinien ratować ją, a nie ona jego. Czy nie?”
-Ula, chciałbym, żebyś zgodziła się zostać dyrektorem finansowym FD.
Mówiąc to, patrzy jej prosto w oczy i nie ma w nich cynizmu, czy interesowności. Ula jest w szoku i chyba nie bardzo wie, co odpowiedzieć.
Rano chce propozycję Marka przekazać ojcu i Jaśkowi.
-Muszę wam coś powiedzieć. Marek zaproponował mi…
-O matko… ( Józef ewidentnie spodziewał się innej propozycji i lekko się przestraszył)
-Stanowisko dyrektora finansowego.
Rodzina przyjmuje te wiadomość z wielką radością i dumą.
Marek i Seba, w drodze do pracy, też o tym rozmawiają.
-Zgodziła się? – dziwi się Seba.
-No, a ty byś się nie zgodził?
-Z miłości do ciebie zgodziłbym się na wszystko. Nawet na awans.
-No, miejmy nadzieję, że na podrasowanie raportu finansowego również.
-Jak to, miejmy nadzieję? Nie powiedziałeś jej? Nie powiedziałeś Brzyduli, że ma stołek na minie?
-Stary, wszyscy siedzimy na tej minie, ok?
-Ale najwyraźniej, tylko ona potrafi ją rozbroić. Marek, musisz jej powiedzieć.
-Powiem jej. Powiem.
-No, to dziewczyna, znaczy, pani dyrektor, będzie musiała się nieźle nagłowić nad tymi cyferkami.
-No, myślę, że będzie miała pewne opory, ale – postara się.
-Na pewno bardziej, niż Aleks i ten jego tajny szpieg. Matołek.
-Noo. Wiesz co, dobrze, że ta cała afera z nagraniem wyszła przed zarządem.
-A powiedz, wszystko dzięki przytomnej Violettcie. Dasz wiarę?
-A ty co? Masz nawrót? – Marka jakoś szczególnie to ubawiło.
-Yyy… Nawrót, nie nawrót, ty się martw o siebie. Wiesz co? Ja ci powiem, że od kiedy pozbyłeś się Aleksa i masz Brzydulę z powrotem w garści, zrobiłeś się po prostu, obrzydliwie pewny siebie.
-Jasne. Tak. Coś jeszcze?
Obaj są siebie warci – Marek ukrywa, jak może, że w Uli mogłoby go interesować coś więcej, niż dbałość o własne interesy, a Seba za nic się nie przyzna, że Viola, mimo wszystko, to nie tylko przelotny romansik, dawno już, zresztą, skończony. Jeszcze jedno – czy „pewność siebie” Marka, jak to określił Seba, wynika tylko z faktu, że pozbył się Aleksa i Ulę ma znowu w garści (swoją drogą, nie wiem, co to znaczy?)? Myślę, że to zupełnie nie o to chodzi i dlatego, zresztą, tak to Marka ubawiło. Jemu skrzydeł i pewności siebie dodają, zmieniające się na coraz bliższe, relacje z Ulą. Uczucie, choć nienazwane, choć jeszcze ciągle nieuświadomione, jednak istniejące przecież i coraz bardziej go wciągające.
W firmie, dziewczyny gratulują Uli awansu, natomiast u Marka pojawia się Aleks Kładzie przed nim pismo – jedyny powód, dla którego się tutaj pojawił.
-Co to jest?
-Nominacja dla Adama.
-Nie.
-Co, nie?
-Nie zgadzam się.
-Jak to, nie zgadzam się. Jako dyrektor finansowy wyznaczam Adama na mojego następcę.
-Jako prezes tej firmy, odrzucam tę kandydaturę.
-Bo?
-Dyrektorem finansowym zostanie Ula Cieplak.
-Żartujesz?
-Nie, nie żartuję. W twojej obecności jakoś nie mam natchnienia do żartów. Wyobraź sobie, że ja nawet nie czuję poczucia humoru w eterze. Coś jeszcze?
-To wszystko. Na razie.
Tego Aleks zupełnie nie przewidział. Już przecież wszystko omówił z Adamem, zaplanował jego rolę w działaniu przeciw Dobrzańskiemu, a tu taka niemiła niespodzianka. Wychodzi wściekły.
Do Marka zagląda Ula.
-Nie przeszkadzam?
-Skąd. Co ty? Wejdź.
-Przyszłam po wyniki sprzedaży FD Sportivo, do raportu, bo właśnie przeglądam prognozy i chciałabym od razu porównać.
Marek jest wyraźnie zmieszany. Nie przewidział, że moment, który chciałby odwlec jak najbardziej w czasie, nadejdzie tak szybko. Próbuje grać na zwłokę. On, w/g mnie, nie chce, żeby Ula pomyślała, że tylko dlatego chce ją widzieć na stanowisku dyrektora, bo i w istocie, nie tylko o to chodzi.
-A to nie wolałabyś najpierw przeprowadzić się do swojego gabinetu?
-Aleks tam jeszcze siedzi.
-Tak, tak. No, ja już się z nim pożegnałem. W myślach, oczywiście..
Ula czeka na te nieszczęsne wyniki, a Marek nadal jej ich nie daje.
-Mogę?
-A już sprawdziłaś inne rzeczy?
-Jakie rzeczy?
-No, jakieś bieżące. No, umowy, na przykład, przydałoby się sprawdzić.
-Już sprawdziłam.
Boi się wręczyć Uli wiadome materiały, a kolejne preteksty, żeby opóźnić ten moment, wymykają mu się z ręki.
-Coś się stało?
-Nie. Czemu? Po prostu pytam.
Nie ma sensu dłużej zwlekać. Przecież kiedyś ta chwila i tak musi nastąpić, choć Marek pewnie wiele dałby za to, żeby tak się nie musiało stać. Wyjmuje z szuflady teczkę z dokumentami.
-Tutaj masz wszystko szczegółowo opisane. Proszę. Tylko jest jeden mały problem.
-Tak? Jaki?
-Bo nie wszystkie wyniki są dokładnie takie, jak byśmy chcieli. – obejmuje ją, patrzy w oczy z nadzieją, przeprosinami, z lękiem? – No, ale na szczęście, niejednokrotnie razem wychodziliśmy z takich tarapatów, prawda?
Ula spogląda na niego niepewnie. Nie wie, o co chodzi, co Marek chce jej przekazać.
-Ula, ja tobie nie mówiłem, ale naprawdę bardzo się cieszę, że jesteś… na tym stanowisku. Że będę pracować z kimś bliskim, a nie z kimś, kto, sama wiesz – może mi wsadzić nóż w plecy. Bardzo się cieszę.
-Ja zawsze będę po twojej stronie.
Marek bierze jej twarz w swoje dłonie, głaszcze i szeptem mówi :
-Wiem.
Czy jest w tej scenie hipokryzja, granie na uczuciach dziewczyny? Myślę, że bardzo chętnie oszczędziłby jej tego, co za chwilę zobaczy. Jest mu trudno, nawet w najdelikatniejszy sposób, przekazać Uli, że tak naprawdę, podrzuca jej kukułcze jajo. Nie ma odwagi niczego jej sugerować, o nic prosić. Pozostawia jej decyzję, co zrobi po zapoznaniu się z dokumentami. Przynajmniej tyle może – nie naciskać.
Zgodnie z przewidywaniami, Ula, po przejrzeniu materiałów, dość szybko orientuje się w sytuacji. Musiałaby ukrywać, maskować dane, słowem – oszukiwać. Jest zdruzgotana. Pojawia się Maciek z gratulacjami i buteleczką szampana i idą „świętować „do parku. Ula jeszcze nie ochłonęła. Mówi więc Maćkowi o swoich wątpliwościach, jednak pomija szczegóły.
-To całe dyrektorowanie wcale nie jest takie super.
-Ojej, Ulka. Nie pękaj. Właśnie, że jest bardzo super.
-Nie, no to jest, jak zgniłe jajko. Niby masz się cieszyć i wszystko fajnie, a to jest masa decyzji, mega odpowiedzialność. Za duża. Słuchaj, wszystko, co teraz zrobię będzie miało swoje konsekwencje.
-Generalnie, wszystko, co robimy ma jakieś konsekwencje. O czym ty gadasz?
-No mówię, że naprawdę nie wiem, czy powinnam przyjąć tę propozycję.
-O, weź nie żartuj teraz. Proszę cię.
-Boję się, że w końcu będę musiała coś zmieniać, kombinować…
-Ale Ule, Ula – w wielkim świecie, to się nazywa dyplomacja.. Ula, no nie masz się co martwić na zapas . Może wcale nie będzie tak źle.
„Już tak jest” – tego, naturalnie Maciek nie usłyszał.
-Ula, ja rozumiem, że spadła na ciebie ogromna odpowiedzialność…
-No właśnie.
-…ale przecież się o to nie prosiłaś, tak?
-Właśnie.
-No to tym spokojniej powinnaś to przyjąć. To znaczy, że nie ma nikogo innego, kto mógłby to zrobić lepiej. Pnij się do góry, dziewczyno, jak ci Pan Bóg daje drabinę. Zobaczysz, ty ich tam wszystkich wykosisz jeszcze. Ba, Ula, ty przejmiesz tę firmę w końcu. (Maciek, nie może oczywiście wiedzieć, że właśnie wypowiedział prorocze słowa)..
Tymczasem Viola słyszy, jak Paula proponuje Ani, że mogłaby ją zatrudnić, jako swoją asystentkę. Robi to oczywiście z premedytacją, żeby dopiec Kubasińskiej. Viola, cały czas walcząca o awans, nie może pozwolić na to, żeby taka szansa ją ominęła. Zna słabość Pauliny – nieustanną zazdrość o Marka i postanawia to wykorzystać. Na poczekaniu wymyśla historyjkę, jakoby miała jakieś informacje o tym, że Marek się z kimś spotyka. Zadziałało.
Ula wraca z parku. Jej wątpliwości wcale się nie zmniejszyły. Wręcz przeciwnie. „Ula Cieplak, dyrektor finansowy. Gratulu,jemy awansu i przejścia na złą stronę mocy”.
Z korytarza, przez szybę oddzielającą ją od gabinetu widzi pracującego Marka. „Nie mogę. Bo… nie. Ale co? Mam go tak zostawić?”
Tymczasem Aleks nie zasypia gruszek w popiele. Nie może przecież dopuścić do tego, żeby Ula została jego następcą, żeby cały jego finezyjny plan z monitorowaniem poczynań Marka legł w gruzach. W tym celu ściąga do firmy Krzysztofa i próbuje go przekonać, że jedynym słusznym kandydatem na to stanowisko jest właśnie Adam.
Ula, po odbyciu rozmów z własnym sumieniem, postanawia porozmawiać z Markiem.
-O, Ula, dobrze, że jesteś. Właśnie miałem do ciebie iść. Chodź. Siadaj.
-Muszę z tobą porozmawiać.
-Tak, wiem. Siadaj.
Cały podekscytowany, wyjmuje zza kanapy laptop, który dla niej zakupił.
-Mam coś dla ciebie. Właśnie przyszło.
-Marek, słuchaj, to może najpierw…
-Tak, może najpierw zobacz. Ja wiem, że kryzys kryzysem, ale dobry sprzęt do pracy musi być. On jest chyba nawet trochę lepszy od mojego. Zresztą zakupiłem ci bardzo dobre oprogramowanie, które zaraz damy informatykom i się tym zajmą.
-Marek…
-Ja wiem, że sama potrafisz, ale oni też mogą, ok?
-Marek, ja nie mogę przyjąć…
-Możesz przyjąć. To jest własność firmy, którą teraz ty będziesz użytkować.
Ponieważ Ula nie może go przegadać, bierze go w końcu za ręce, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
-Marek, Marek.
-Ula…
-Nie mogę przyjąć twojej propozycji. Nie zostanę dyrektorem finansowym. Przykro mi.
Do Marka docierają jej słowa. Patrzy na nią tak, jakby chciał zapytać : co ty mówisz?
-Nie rozumiem. Dostaliśmy taką szansę, pozbyliśmy się Aleksa, tak? A ty nagle chcesz się wycofać?
-Marek, nie nadaję się na to stanowisko.
-Zasłużyłaś na ten awans. Wiele razy. Ula, zrozum, będziemy mogli w końcu , razem zarządzać firmą. Nikt nie będzie nam bruździł.
-No to długo sobie nie pozarządzamy, wiesz? Sportivo ma bardzo słabe wyniki. Nie wypracowaliśmy nawet połowy założonych zysków.
-Ula, to są tylko chwilowe problemy. Mówiłem ci. Za kilka miesięcy wyjdziemy na prostą.
-Wiem. Wiem. Znaczy ja mam nadzieje. Słuchaj, zarząd będzie oceniać tylko suche fakty i przy takich wynikach odbierze ci prezesurę.
Marek patrzy na nią z powagą, ale i pewnym smutkiem.
-Ja naprawdę nie potrafię ci pomóc. Musisz znaleźć kogoś innego. Kogoś z doświadczeniem, kto będzie potrafił znaleźć wyjście.
-Nie, nie, nie, Ula. Absolutnie. Nie – ja nie potrzebuję nikogo nowego, rozumiesz? Świetnie sama sobie z tym poradzisz.
-Nie. Nie poradzę sobie, nie z tym raportem.
-Raport, to jest tylko raport. Od ciebie zależy, co w nim napiszesz.
Przez chwilę patrzą sobie bez słowa w oczy.
-Nie. Nie. Marek, ja tego nie zrobię.
On wie, że Ula już postanowiła. Jest zły? Na siebie, że jej to zaproponował, czy na nią, że się nie zgodziła? Czy dba tylko o zachowanie prezesowskiego stołka, czy wierzy święcie w to, że kłopoty, spowodowane kryzysem, są tylko przejściowe, przez nikogo nie zawinione i dlatego warto walczyć o przyszłość, za każdą cenę? Za ich wspólną przyszłość.. Tak, czy owak, nie czuje się dobrze z tym, że zaproponował Uli nie tylko dyrektorski fotel, ale także chciał ją posadzić na bombie i liczył, że ona ja rozbroi.
Tymczasem Viola nadal próbuje wrócić do łask Pauliny i nie przestaje przekonywać jej, że Marek ma romans z „tajemniczą inwestorką”. Paula trochę nie dowierza, ale ziarno niepewności zostało zasiane.
-Możesz być pewna. Przekonasz się jeszcze dzisiaj. Ja się mogę założyć, że pewnie dzisiaj, po pracy będzie chciał gdzieś znowu wyjść i to, niby w interesach.
-Zobaczę.
Marek pracuje w gabinecie, kiedy przychodzi Seba.
-Nie jest najlepiej.
-Nie dobijaj mnie.
-Zrobiłem te wyliczenia, no i zamrożenie podwyżek nic nie da. Powinniśmy zwolnic 10% załogi, żeby się jakoś odbić.
-Wykluczone. Ja nie będę zwalniać ludzi. Nie.
-Ale co chcesz? Jest kryzys.
-To trzeba poszukać innych oszczędności.
-Ale to nic nie da. Stary – zamroziliśmy pensje, polecieliśmy po premiach…
-Dziękuję ci bardzo za kreatywne myślenie.
-Taka jest prawda, Marek. Kreatywny, to możesz być w raporcie dla zarządu, a nawet powinieneś.
-Sam tego raportu nie napiszę.
-Ale przecież masz wspólniczkę na stanowisku dyrektora finansowego. To jest najwłaściwszy człowiek na właściwym miejscu.
-Ula? Odmówiła mi.
-Napisania raportu?
-Sfałszowania raportu. Też. Powiedziała, że nie przyjmie tego stanowiska.
-No to pięknie. […]
Ula też myśli nad konsekwencjami swojej decyzji ; „Co się takiego stanie? Marek zawiedzie ojca, Aleks przejmie firmę, wyjdą na jaw nasze kredyty. Koniec. Mieliśmy być razem na libor i wibor, na dobre i złe, a ja zostawiam go w takim momencie. Nie mam wyboru. Nie mogę sfałszować tego raportu. Przekroczyłabym granicę, za którą można zrobić każde świństwo. A świństwo, to zawsze świństwo. Nawet w najlepszej intencji. Tylko, czy on to zrozumie?”
Rozważając to, widzi przez szybę zdenerwowanego Marka, nadal rozmawiającego z Sebastianem.
Kumpel nie wie, jak mu pomóc. Najpierw myśli o tym, czy nie poprosić o to Adama, ale to, oczywiście jest bardzo zły pomysł. Potem proponuje, żeby Marek poprosił o przełożenie terminu zebrania zarządu. Takiego rozwiązania Marek także nie bierze pod uwagę.
-A masz lepsze?
-Nie będę szukał innych rozwiązań… Mam Ulę. – mówiąc to, Marek ma co najmniej dziwną minę. Jakby pomysł, który właśnie wpadł mu do głowy, bardzo mu się spodobał.
-Ale, jak to masz? Namówisz ją?
-Nie mam wyjścia.
Po jego minie widać, że „namawianie Uli” może być dla niego bardzo przyjemne. Wcale nie traktuje tego jak jakiegoś obowiązku. On będzie „musiał” zrobić coś, na co od pewnego czasu ma ogromną ochotę, a przekonywanie Uli jest doskonałym pretekstem do tego. Dla niego samego.
-Byle szybko, bo inaczej będziemy musieli szukać planu B.
-To jest MÓJ plan B i jeszcze dzisiaj się nim zajmę.
Marek szybko zmienia temat, jakby obawiał się, że Seba może zechcieć poznać szczegóły owego planu. Swoją drogą – gdyby całe działanie Marka, cały jego dotychczasowy i późniejszy plan był tylko zimną kalkulacją, czy nie wtajemniczyłby w niego przyjaciela? Przecież zwykle tak właśnie robił. Teraz, wręcz unika rozwinięcia tematu.
Po chwili pojawia się Paula z informacją, że w firmie jest Krzysztof, Marek jest bardzo zdziwiony. Nie może przecież wiedzieć, że to sprawka Aleksa. Paulina jednak postanawia, przy okazji, sprawdzić, czy Marek rzeczywiście, jak sugerowała Viola, ma jakieś plany na wieczór i proponuje zaproszenie rodziców na kolację. Dobrzański reaguje natychmiast.
-Nie, nie. Znaczy mam bardzo dużo pracy przed zarządem.
To jej wystarcza. To dla niej aż nadto czytelny przekaz, że Violetta miała rację – Marek kogoś ma. Zleca więc Kubasińskiej wytropienie, kto to i dostarczenie jej dowodu, w postaci nagrania na dyktafonie.
W konferencyjnej już czekają na Paulinę i Marka, Krzysztof oraz nieustannie przekonujący go do Adama, Aleks.
Krzysztof informuje, w jakim celu się spotkali. Marek, podobnie, jak to czynił wcześniej, nie chce słyszeć o kandydaturze Adama. Przedstawia swoją – Ula Cieplak. Zaskoczenie takim wyborem wykazuje tylko Paulina, ponieważ Krzysztof został już przecież, usłużnie poinformowany o tym przez Aleksa. Każdy broni swoich racji, padają coraz bardziej uszczypliwe uwagi i, żeby przerwać ten spór, senior Dobrzański proponuje dokonać wyboru dyrektora finansowego w drodze konkursu. Tę decyzję z aprobatą przyjmuje tylko Paulina. W ten sposób, zresztą, unika opowiadania się po stronie brata bądź narzeczonego, za to punktuje u Krzysztofa.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego Marek z taką stanowczością podawał kandydaturę Uli, która przecież zrezygnowała z tego stanowiska. Fakt – można powiedzieć, że przecież przygotował plan B i mógł z premedytacją liczyć na to, że ją przekona, tylko, że on ją zna i wie, że nie łatwo pewnie jej było odmówić mu pomocy, więc jeśli to zrobiła, nie zmieni zdania. Przynajmniej powinien brać pod uwagę taka opcję.
Na korytarzu Ula rozmawia z Alą.
-Zrezygnowałaś? No i co na to Marek?
-No nic. Nie był zachwycony. Zresztą, nie dziwie się, też by mi było przykro, gdyby mnie przyjaciel zostawił w potrzebie.
-Ooo, da sobie radę. Jak zawsze.
-Teraz jest akurat trochę trudniej, jak zawsze.
-I co? I dlatego Krzysztof?
-Nie wiem, ale to na pewno nie znaczy nic dobrego.
Kiedy z konferencyjnej wychodzi Marek, Ula postanawia dowiedzieć się, co się właściwie stało. On, jak widać też chce z nią porozmawiać.
-Widziałam twojego tatę. Coś się stało?
-Nie, nic takiego. Ojciec zaproponował, żeby zrobić konkurs na stanowisko dyrektora.
-O, chyba fajnie, nie? Zgłosi się kilku specjalistów. Będziesz miał z czego wybierać.
To zdecydowanie nie jest to, o czym Marek chce teraz rozmawiać. Nie chce kłamać a boi się powiedzieć, że zgłosił jej kandydaturę, mimo wszystko.
-Ula, naprawdę – na razie nie chcę o tym myśleć. Po prostu, chciałbym od tego odpocząć. Najchętniej z tobą.
Patrzy na nią takim maślanym wzrokiem, że naprawdę trudno mi uwierzyć, że miałoby mu chodzić tylko o plan B.
-To co? Wyskoczymy gdzieś po pracy?
-Myślałam, że ty jesteś na mnie zły. – Ula nie potrafi ukryć zdziwienia.
-Nie. Przy tobie udaje mi się o wszystkim zapomnieć. Nie ukrywam, że bardzo tego potrzebuję.
Przyglądałam się mu i odniosłam wrażenie, że już tam, na tym korytarzu pełnym przemieszczających się ludzi, miał ochotę przytulić ją i pocałować. Dla Uli, fakt, że Marek się na nią nie gniewa, że chce przy NIEJ zapomnieć o wszystkich problemach, jest wystarczającym powodem, żeby wyrazić zgodę na wieczorne spotkanie.
Siedzą więc, oparci o siebie na kanapie – Ula rozmarzona, on zamyślony…
-A jak się to wszystko uspokoi, to będziemy mogli zrobić sobie wagary, nie? Gdzieś wyjedziemy za miasto… albo nad rzekę. Jak tam teraz musi być pięknie. Martwisz się?
-Nie, nie. Naprawdę nie.
-Przecież widzę. Co się stało.
-Grozi nam redukcja zatrudnienia.
-Duża?
-Przynajmniej 10%. jestem fatalnym prezesem. Zamiast rozwijać firmę, wyrzucam ludzi na bruk.
-O czym ty mówisz? Przecież to są przejściowe kłopoty. Niedługo te wszystkie inwestycje zaczną przynosić zyski. Część osób pójdzie na urlopy bezpłatne, a potem…
-Jeżeli będzie w ogóle jakieś „potem”. Ula, ja naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać. Przynajmniej nie teraz.
Wstaje, bierze komórkę.
-Mieliśmy coś do jedzenia zamówić. Na co masz ochotę?
Uśmiecha się do niej, jakby rzeczywiście tamten temat był już dla niego zamknięty, ale przecież ona go zna – widziała, jak przed chwilą się martwił.
-Na nic. Na rozmowę.
Nie ma dla niej teraz ważniejszej sprawy, niż on. Nawet dzwoniąca komórka okazuje się być mało istotna, czy choćby sprawdzenie, kto i po co dzwoni. Wstaje, podchodzi do niego. Jest bliska płaczu.
-Marek, ja wiem. Gdybym złożyła ten raport, to by wszystkim pomogło – firmie, tobie. Ja, po prostu, nie mogę tego zrobić, no. Nie potrafię. To byłoby nieuczciwe.
Dobrzański widzi, że trudno jej z własną decyzją. Bierze ją za ręce i przyciąga do siebie.
-Rozumiem. Naprawdę.
Głaszcze jej włosy, przytula twarz do jej czoła. Chwyta pod brodę, by spojrzała mu w oczy.
-Nie martw się. Jakoś damy sobie radę.
Bierze w dłonie jej twarz i… zasypuje pocałunkami.
-Nie masz do mnie żalu?
-Nie mam.
Bierze ją za rękę, pociąga w stronę biurka i opiera o blat. Pocałunki są coraz bardziej namiętne.
-Marek… nie możemy…
-Ciii.
Zdejmuje jej okulary. Całuje szyję, dekolt, rozpina sweterek… Powietrze dyszy namiętnością.
Ula, poddająca się tym czułościom, nagle zrywa się.
-Nie, nie, Marek. Nie możemy przecież. Tak nie powinno być.
-Co się dzieje?
-Nie wiem. (próbuje odejść, ale on ją zatrzymuje)
-Nie, nie, nie, Ula. Zaczekaj. Ja nie rozumiem. Znaczy… mam ciebie nie całować, kiedy bardzo chcę ciebie całować ? Chyba stawiasz przede mną zbyt duże wymagania.
Atmosfera jest napięta. Pierwszy nie wytrzymuje Marek i ponownie zasypuje ją pocałunkami. Ula oddaje je, ale po chwili, ponownie wyrywa się z jego objęć.
-Nie, Marek. Przepraszam.
-Ula, no nie wiem, co się stało? Myślałem, że chcesz tego tak, jak ja, więc…
-Chcę, ale nie tak.
Marek przysiada na biurku, Ula staje obok kanapy – trzeba trochę uspokoić rozpalone zmysły. I wtedy wchodzi… Viola.
Ale, zanim o niej, zatrzymam się chwilę nad tym, co wydarzyło się do tej pory.
Prawdą jest, że Marek liczył na pomoc Uli, bo bardzo jej potrzebuje. Prawdą jest również, że, z całą pewnością, brał pod uwagę, że ona może się nie zgodzić na podrasowanie raportu. Nie bez powodu odwlekał moment, w którym udostępnił jej materiały, wskazujące na faktyczny stan firmy. Prawdą jest także, że postanowił przekonać Ulę do zmiany decyzji i, jakby się uprzeć, to można przyjąć, że na zimno kalkulował sposób, w jaki tego dokona. To może tak wyglądać. Czy jednak rzeczywiście tak było? Mam wrażenie, że raport i próba namówienia Cieplakówny, były tylko przykrywką dla wieczornego spotkania, na które od dawna miał ochotę. Fakt – temat raportu wypłynął,ale został niejako wywołany przez Ulę. Potem nastąpiły gorące pocałunki, czułości. Sceny pełne namiętności, z dużą dawką erotyzmu. Nie ma w tym gry, sztuczności, wymuszenia, jest chęć oddania się miłosnemu uniesieniu z osobą, którą się… kocha. „Bardzo chcę cię całować… […] Myślałem, że chcesz tego tak, jak ja…” Nie można zaplanować takich emocji, widocznych w każdym drgnieniu mięśni, w każdym ruchu rąk, spojrzeniu.
Trzeba przyznać, że Ula chyba jakimś ósmym zmysłem wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, bo gdyby Viola weszła kilka chwil prędzej, wszystko skomplikowałoby się dużo bardziej. Zdziwienie mal.uje się na twarzach wszystkich – Ula i Marek przyglądają się Violi, jakby ujrzeli zjawę. Gabinet prezesa, późnym wieczorem był idealnym miejscem na taką intymną schadzkę, a jednak okazało się, że nie do końca. Viola jest zdziwiona wcale nie mniej, bo czyż mogła się spodziewać, że zastanie Marka z …Ulką? Na pytanie, po co tutaj przyszła, plecie coś bez ładu i składu o studiowaniu stosunków publicznych. Zmieszana, próbuje się wycofać, ale dostrzega jeszcze, że Ula nie ma okularów. Marek, chcąc ratować sytuację, zaprasza ją do wspólnego analizowania danych do raportu. Znając pracowitość Violi, nie trudno zgadnąć, że ten pomysł zupełnie się jej nie podoba. Korzystając z tego, że Violetta zamyka drzwi, Marek błyskawicznie podaje Uli okulary. Kiedy Kubasińska zaczyna narzekać, że jeszcze nic nie jadła, Marek zwalnia ją z obowiązku siedzenia z nimi, co przecież im jest tak samo nie na rękę, jak jej.
W windzie Violetta przesłuch,uje nagranie i jedyne podsumowanie, które może jej przyjść do głowy, to „Świetnie – odkrycie roku. Marek pracoholikiem. I ma romans z Brzydulą”. Na szczęście, nie ma pojęcia, jak bliska jest prawdy.
A Ula i Marek, rzeczywiście zaczynają analizować materiały. Ula bardzo się przejęła rozważaniem różnych możliwości, zarzuca Marka informacjami, pomysłami rozwiązań, a on nawet nie ma specjalnie ochoty tego słuchać. Wcale nie raport i jakieś tam analizy mu w głowie.
-Ula, Violetta już poszła. Nie ma jej.
-Ale zarząd jest.
-Jest.
-I to niedługo. Co zamierzasz zrobić?
-Nie wiem. Czegokolwiek nie postanowię i tak wszystko zależy od dyrektora finansowego.
-A masz już jakiegoś kandydata?
-Nie. Wiesz, nie łatwo jest tak znaleźć kogoś zaufanego z dnia na dzień. Nie ukrywam, że trochę jednak liczyłem, że może się zgodzisz. Że…
-Że mnie namówisz?
-Nie dam rady?
-Nie. Mimo że tak bardzo się starasz.
Ta odpowiedź Marka zaskakuje. Przez chwilę zastanawia się, co Ula miała na myśli
-Aha, bo ty myślisz, że to wszystko po to, że tylko o to mi chodzi?
-Ja już nic nie myślę.
-Nie, nie. Ula, ty naprawdę myślisz, że wszystkie te palmiarnie, że nasza półroczna przyjaźń, nasze rozmowy, że to tylko po to, żeby namówić cię na to stanowisko? Ula, ty naprawdę masz o mnie TAKIE zdanie?
Marek wstaje. Wygląda na to, że te słowa poruszyły go.
-Nie mam. Marek, ja nie wiem, dlaczego ja to powiedziałam.
-Ale powiedziałaś, Ula. Powiedziałaś. Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, co ja powinienem zrobić, jak powinienem zareagować, jakie wysyłać znaki, żebyś zrozumiała w końcu, że… Wiesz co, nieważne.
-Marek.
-Nie, Ula. Może rzeczywiście zróbmy tak, jak mówisz. Może to jest faktycznie za trudne. Zostawmy to, jeśli o to ci chodziło.
-Nie, Marek, Marek.
Zapłakana Ula nie jest w stanie go zatrzymać. Dobrzański wychodzi.
Jak można podsumować tę scenę, zwłaszcza, w kontekście wcześniejszych wydarzeń? Można, oczywiście stwierdzić, że Mareczkowi stanęły na sztorc świńskie uszka i postanowił wzbudzić w Uli poczucie winy, a idąc dalej, zaryzykować teorię, że chciał na tym coś dla siebie ugrać. Innymi słowy – dręczona wyrzutami sumienia Ula zgodzi się przyjąć proponowane stanowisko. Pozornie, może to tak wyglądać, ale jakoś nie jestem w stanie się z tym zgodzić. Po pierwsze – po prostu nie wierzę, żeby Marek podszedł do całego tego spotkania z wyrachowaniem, z na zimno zrobioną kalkulacją. Widać to po nim od samego początku, kiedy ta sprawa się pojawiła. W rozmowie z Sebą nie musiał niczego udawać, a jednak nie wtajemniczył go w szczegóły planu B i szybko zmienił temat. Pomijam już ,jak zmieniała się jego twarz, na samo wspomnienie tego spotkania. On już o nim marzył. Podobnie było, kiedy rozmawiał z Ulą na korytarzu, prosząc o wspólne spędzenie wieczoru. Po drugie – pisałam o tym wyżej, nie sposób wyreżyserować autentycznej czułości, namiętności. On naprawdę chciał z nią być, całować ją, dotykać, pieścić. Pragnął tego już od jakiegoś czasu, a teraz w końcu nadarzyła się okazja. I nawet miał doskonałe alibi (dla swojego alter ego), bo przecież awans, raport. Mam wrażenie, że teraz właśnie zaczyna się orientować, ile ona dla niego znaczy i co to może być. I jest szczęśliwy. Jest też szczery – przyznaje, że po cichu liczył na to, że uda mu się ją namówić, jednak nie stawia sprawy na ostrzu noża, nie naciska, nie wywiera presji i traktuje jednak ten temat raczej marginalnie. Toteż reakcja Uli -”Nie. Mimo że tak bardzo się starasz”, najpierw wywołuje zdziwienie, jakby niezrozumienie, o co jej chodzi. Potem jakiś żal „jak to, teraz, kiedy naprawdę jestem szczery, kiedy wiem, czego chcę odtrącasz mnie, nie wierzysz?”
Myślę też, że Marek tak nagle wychodzi, nie dlatego, że jest obrażony na Ulę, że chce ją w ten sposób ukarać. Wychodzi, bo… zląkł się siebie, tego, co czuje, do czego omal się nie przyznał, a czego jeszcze nie jest do końca pewien. „Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, co ja powinienem zrobić, jak powinienem zareagować, jakie wysyłać znaki, żebyś zrozumiała w końcu, że… Wiesz co, nieważne” Zawiesił głos w ostatniej chwili.Co miała zrozumieć Ula? Co powinna wyczytać z jego zachowań, reakcji, czy wysyłanych sygnałów? Dlaczego nie dokończył tego zdania? Dlaczego tak bardzo się zmieszał, kiedy zorientował się, że za chwilę powie za dużo? Mam wrażenie, że on sam, w tym momencie coś ważnego sobie uświadomił i to go zaskoczyło, a może nawet trochę przeraziło.
Marek wraca do domu, a Ula idzie nad Wisłę. Oboje w nie najlepszej formie, w kiepskim nastroju. Nie tak to miało być.
Marek wraca do domu. Pewnie dałby wiele za to, żeby nie musieć odpowiadać już na żadne, dociekliwe pytania Pauli, ale nie jest mu to dane.
-Późno wracasz.
-A, myślałem, że śpisz.
-Gdzie byłeś?
-W pracy, a gdzie?
-O tej porze?
-Pracowałem nad raportem.
-Oczywiście.
-Paula, jest zebranie zarządu. Raport sam się nie zrobi.
-Coraz mniej czasu spędzamy razem.
-Co mam ci powiedzieć w takiej sytuacji? Że po zarządzie wszystko będzie ok? Będzie ok!.
-Prosiłam cię tyle razy – mógłbyś czasem zadzwonić.
-Nie, przepraszam. Jestem zmęczony. Idę pod prysznic.
Wchodzi do łazienki, a zamykając drzwi patrzy na nią, jakby chciał powiedzieć :”daj mi w końcu święty spokój”.
Staje przed lustrem. Myśli. O czym? Rozważa słowa Pauliny, bo przecież ona ma rację – więcej czasu spędza teraz z Ulką, niż z narzeczoną? Analizuje spotkanie z Ulą i jego niefortunny finał?
Tymczasem ona, zamiast pojechać do domu, idzie nad Wisłę. Jest załamana tym, co zaszło, obawia się, jak się to odbije na ich dalszych relacjach. Zaciska w dłoni telefon i nie wie, co zrobić – zadzwonić, czy może lepiej nie… W końcu, jednak postanawia nie zostawiać tak tej całej sprawy. Dzwoni. Marek odbiera telefon w łazience.
-Ula? Co się dzieje?
-Nie mogłam wrócić do domu. Cały czas chodzę i myślę. Przepraszam, nie powinnam tak mówić. Ja nie wiedziałam, co mówię.
-Spokojnie, Ula. Oboje byliśmy zdenerwowani. – W jego głosie nie ma gniewu, żalu, pretensji. Jest ciepło ,troska i zrozumienie.
-Ja już nie wiem, co mam robić, bo jak jesteś, to…, a jak cię nie ma… jak cić nie ma, to już w ogóle…
-Gdzie ty jesteś?
-Nad Wisłą.
-Ale gdzie nad Wisłą.
-Nie wiem, pod jakimś mostem.
Marek słyszy przejeżdżający pociąg i nagle w jego głosie pojawia się lęk.
-Ula. Jesteś tam?
-Tak. Jestem. To tylko pociąg.
-Poczekaj na mnie. Zaraz tam przyjadę. – Błyskawicznie podejmuje, ryzykowna\ą przecież, decyzję.
Jeśli Paula nie śpi, jakoś będzie musiał wyjaśnić jej przyczynę tak nagłego wyjścia w środku nocy. Zdaje sobie sprawę, że cokolwiek jej nie powie, ona i tak może mu nie uwierzyć, ale w tej chwili, nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Po chwili gorączkowego zastanawiania się, wychodzi z łazienki.
-Kochanie, nie uwierzysz, ale właśnie okazało się, że muszę szybko… – zauważa, że Paulina śpi.
-Paula, Paula… – upewnia się jeszcze, po czym delikatnie przykrywa ją kołdrą (taki gest przeproszenia za kolejne kłamstwo, za to, że inna kobieta jest ważniejsza, a może chce nim uciszyć własne sumienie?) i pospiesznie, na palcach wymyka się. Tego, że Paula wcale nie spała już, niestety nie wie.
Przyjeżdża nad Wisłę i biegnie do Uli.
-Ulaaa…
-Przepraszam.
-Nie słyszę. Ja nie słyszę.
Krzyczą do siebie, żeby przekrzyczeć stukot jadącego pociągu. Na twarzy Marka, wyraźna ulga, radość, czułość – ona tu jest, nic jej się nie stało
Ula kładzie mu dłonie na uszach, a on jej, żeby odciąć się od wszechobecnego hałasu. Patrzą na siebie przez chwilę, nagle, jego twarz poważnieje, ale bije z niej jakieś niezwykłe ciepło. Zaryzykuję stwierdzenie, że tak może wyglądać tylko zakochany człowiek. Delikatnie bierze w dłonie jej twarz i zasypuje pocałunkami. Głaszcze jej włosy, policzki, całuje w czoło, jakby uczył się jej na pamięć. W końcu, mocno do siebie przytula.
Pewnie nie jestem odosobniona, ale dla mnie to bardzo piękna scena. Marek, choćby nie wiem, jak bardzo chciał ukryć swoje uczucia – nie udało mu się to. On je wyraża drżeniem każdego mięśnia twarzy, ciepłem spojrzenia, każdym gestem, tembrem głosu. Czegoś takiego nie można udawać. To trzeba czuć. Naprawdę.
Potem rozpalają ognisko, siadają na pniu, całują się. Są tylko oni, ich namiętność, ich… miłość. W tej niezwykłej scenerii – para zakochanych, bardzo bliskich sobie ludzi. Zaczynają się droczyć. Marek zdejmuje Uli okulary, ona chce mu je odebrać, śmieją się, przekomarzają. W końcu jednak, on je zakłada. Całuje ją, tak po prostu, spontanicznie, jak całuje się kogoś kochanego i schodzi na pomost. Po chwili przywołuje ja do siebie. Jest naprawdę szczęśliwy. Ona też.
Ula rusza w jego kierunku, ale wiadomo, że bez okularów nie widzi najlepiej. Potyka się i skręca nogę. Marek natychmiast podbiega do niej, bierze na ręce i zanosi do samochodu. Ogląda, głaszcze tę nogę.
-Na szczęście jest to tylko delikatne zwichnięcie. Mogło być gorzej, ale lepiej, żeby zobaczył to lekarz, ok?
-Ok. Dziękuję.
-Ula, no daj spokój.
-Dziękuję, że przyszedłeś. Już nie wiedziałam, co mam myśleć. Co mam myśleć, że ty myślisz. To zgadywanie doprowadzało mnie do obłędu.
-Ale teraz już wiesz?
-Teraz już wiem.
Sadowi ją wygodnie na siedzeniu, ostrożnie wsuwając jej skręconą nogę. Zamyka drzwi. Ula jest szczęśliwa, a Marek? Interpretacji jego zachowania w tym momencie, było swego czasu wiele ( i to się pewnie nie zmieniło). Byli tacy, którzy uważali, że wtedy właśnie, wyszedł cały jego cynizm. A co powiecie na to, że on wtedy właśnie zastanowił się nad tym , czy i on już to wie? Czy wie, rozumie, w końcu, czym jest ta nieznana siła, która pcha go do niej? Zrozumiał? Chyba tak i pewnie go to trochę spłoszyło.
Śniadanie w Rysiowie, w towarzystwie Dąbrowskiej kończy się rozmową o Bartku i o tym, że chcąc uwolnić syna od problemów i długów, zamierza zastawić dom. Ula tego nie rozumie – przecież to wszystko, co ma.
-Bartuś, to wszystko, co mam. Nic nie jest ważniejsze. Muszę go ratować. Dla kogoś, kogo się kocha można zrobić wszystko, córciu. Wszystko. Kiedyś to zrozumiesz.
Wydaje się, że Ula już coś zrozumiała.
Marek i Seba na porannym joggingu w parku.
-Próbowałem przepytać znajomych, ale wszyscy finansiści szczęśliwie zajęci. Marek, powiedz, że masz plan.
-Mam plan.
-Jaki?
-Niezmiennie ten sam.
-Namówisz ją?
-Seba, jej się nie da namówić. Ona jest zbyt uczciwa, ok?
-To może weź ją na litość?
-Słuchaj, jej się nie da wziąć na litość. Ona musi sama dojrzeć do tego, że chce mi pomóc.
-Będziesz czekał?
-Tak.
-Stary, zwariowałeś. Ty w ogóle nie masz czasu.
-Zrozum, ja nie będę czekał bezczynnie. No, a efekt przyjdzie lada moment. Zobaczysz.
Marek nie mówi Sebie ani o wieczorze w gabinecie, ani, tym bardziej o spotkaniu nad Wisłą. W ogóle, nie mówi nic o swoich relacjach z Ulą w ostatnim czasie. Czy rzeczywiście jest tak bardzo przekonany o tym, że zmiana zdania przez Ulę jest tylko kwestią czasu? Czy jest to kolejna próba uspokojenia kumpla i zamaskowania tego, co sam do niej czuje i co w sobie odkrył? Trochę trudno znaleźć mi jednoznaczna odpowiedź, bo po „ nadwiślańskich krzaczorach” naprawdę nie podejrzewam go o cynizm. Nie wierzę w to, że to była jakaś gra. Szybki, żeby nie powiedzieć, błyskawiczny efekt, rzeczywiście przychodzi, ale przecież o tym Marek nie mógł wiedzieć. Nie mógł przewidzieć, że Dąbrowska, zupełnie nieoczekiwanie i nieświadomie przyczyni się do zmiany decyzji Uli.(a, jak by to miało wyglądać, gdyby nie ten fakt? – nie wiem).
Marek pracuje w gabinecie, kiedy nieśmiało zagląda Cieplakówna.
-Marek, mogę?
-Jasne, jasne. Cześć.
Pospiesznie wstaje zza biurka i podchodzi do niej.
-Przepraszam, że nie przyszedłem od razu się przywitać, ale od samego rana rozmawiałem z firmami hedhunterskimi.
-I co? Znalazłeś kogoś?
-No, jeszcze nie.
-To możesz przestać szukać i… zgłosić moją kandydaturę.
Marek ma chyba wrażenie, że się przesłyszał. Jest zaskoczony, zdziwiony.
-Naprawdę?
-Tak Spróbuję nas wybronić przed zarządem.
-Ula, nie musisz tego robić, jeżeli nie chcesz. – widać, że ma świadomość, że ta decyzja na pewno nie była dla niej łatwa
-Chcę. Chcę,… dla ciebie. Marek, kocham cię.
Te słowa, są dla niego, jak rażenie piorunem. Jego twarz zmienia się od bardzo poważnej, do niepewnie uśmiechniętej, ale szczęśliwej. Czy to możliwe, że kochając kogoś można zrobić dla niego aż tyle? Marek pierwszy raz tego doświadcza. Co zrobiła dla niego , z miłości Paulina? Ula, dla niego, dla miłości wyrzekła się tego, co dla niej niezwykle ważne – swoich zasad. On zdaje sobie sprawę z wagi tego czynu. Obejmuje ją i przytula, ale ciągle chyba nie może do niego dotrzeć, że taką potęga jest uczucie. Prawdziwe uczucie.

Opisując te odcinki, obfitujące w wiele kontrowersji n/t szczerości uczuć Marka względem Uli, przez cały czas stąpałam po cienkim ludzie. Czuję, że nadal jestem na powierzchni, więc chyba nie utonęłam, ale Wam zostawiam ocenę, czy to mi się tylko zdaje. Ja nadal uparcie wierzę, że wszelkie gafy popełniane przez Mareckiego, to nie cynizm i zimna kalkulacja, ale nieumiejętność radzenia sobie z nieznanym dotąd uczuciem. Marek, rzeczywiście ma doświadczenie w relacjach z kobietami, ale dotyczy to raczej przelotnych romansów, wynikających z nudy i pewnej próżności.
Prawdziwa miłość jest tym, co dopiero odkrywa, uczy się jej, ale przecież, wszystko przed nim. :)

(kończę na odc. 159)