Get your own Digital Clock

poniedziałek, 6 września 2010

Piętnasta część wersji "po zakończeniu" Marty2

W następną sobotę Marek pojechał do Rysiowa, gdyż Ula obiecała mu, że pokaże lasek i staw. Jednak drzwi otworzył jej ojciec:
-Dzień dobry, panie Józefie. Przyszedłem do Uli.
-Uli nie ma – odpowiedział Józef, a po dłuższej chwili ciszy, dodał – poszła po pączki.
Ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że nie uważał pączków za potrzebne.
-W takim razie zaczekam – powiedział Marek. Józef jednak bez słowa patrzył na niego, a Markowi przypomniały się ostatnie wizyty w tym domu. Wtedy nie był tu mile widzianym gościem… Jednak teraz nie powinno tak być – teraz był częścią życia Uli. I nie zamierzał, jak kilka miesięcy wcześniej, krzyczeć pod jej oknami. Dlatego też ze zręcznością nabytą podczas lat pracy, wcisnął się do środka. Józef był najpierw zbyt zaskoczony, by zaprotestować, a później zwyciężyła właściwa mu gościnność. Jednak nie na tyle, by nie zostawić Marka samego w salonie i nie pójść do kuchni. Mężczyzna czekał i zastanawiał się, czy dostanie chociaż należną mu herbatę.
Nie dostał.
Po jakimś czasie słychać było trzaśnięcie drzwiami. Marek wyszedł do przedpokoju, myśląc, że to Ula. Jednak to tylko Jasiek wrócił. Przynajmniej on uścisnął mu rękę i przyjaźnie przyjął gratulacje z powodu dostania się na studia. Nawet zażartowali, że z tego kierunku zdecydowanie bardziej odpowiada mu część dotycząca rekreacji. Po chwili jednak przyszedł pan Józef, ciągle całkowicie skoncentrowany na ignorowaniu Marka.
W napiętą atmosferę wdarł się dźwięk dzwonka. To jednak znowu nie była Ula. Tym razem przyszedł listonosz i przyniósł ciekawą przesyłkę. Do bombonierki był przyczepiony list.
-To od Piotra – zauważył Jasiek, oglądając pudełko – o, wiśnie w czekoladzie.
Józefa jednak bardziej interesował dołączony do bombonierki list:
-Coś ty, tato, zostaw, to musi poczekać na Ulę…
-Ale na grzbiecie jest wyraźnie napisane ”Dla rodziny Cieplak”. A poczekać to mógłbyś z tymi czekoladkami…
Józef oderwał list i zaczął czytać głośno:
„Drodzy przyjaciele
Jutro wyjeżdżam do Bostonu, ale nie mogłem tego zrobić, bez pożegnania się z Wami. Mam nadzieję, że zaszłe wydarzenia nie zaciemnią Waszych dobrych wspomnień o mnie.
Pozdrawiam Was i życzę Wam wszystkiego najlepszego, łącznie z Ulą.
Piotr Sosnowski”
-Co za niezwykły gest – wzruszył się pan Józef – Piotr to wspaniały chłopak, prawda?
-Czy on naprawdę oczekuje, że się z nim zgodzę? – zapytał w duchu Marek. Jednak szczęśliwie nie musiał odpowiadać na to pytanie, bo wtedy wreszcie wróciła Ula.
-Marek, już jesteś… – rozpromieniła się na jego widok, co prawie wynagrodziło mu wcześniejsze przeżycia – wybacz, że czekałeś… – podeszła do niego i czule ujęła jego dłonie.
-Ula, czy wiesz, kto napisał? – Józef był wyraźnie podekscytowany – Piotr napisał!
-Taaak? – Ula spokojnie rozkładała pączki na talerzu w kuchni.
-Napisał, że jutro wyjeżdża. I moim zdaniem, powinnaś do niego zadzwonić i się pożegnać.
-Ale on to napisał wczoraj, czyli to chyba dzisiaj wyjeżdża… Albo może specjalnie tak napisał, bo wiedział, kiedy dostaniemy ten list? – rozważał Jasiek – w każdym razie, Ula, czy możemy zjeść te czekoladki do pączków?
-Oczywiście… ja i tak nie przepadam za wiśniami w czekoladzie – Ula jakby nieco przygasła. Dobry humor odzyskała dopiero podczas spaceru z Markiem.
-Jak ci smakowały pączki? – gawędziła wesoło – Nie byłam pewna, jakie lubisz, więc wzięłam i z nadzieniem toffi, i czekoladowo-wiśniowym. Wiesz, nigdy mi pączki się nie udawały – wychodziły albo zbyt twarde, albo za bardzo nasączone tłuszczem…
-Ula, jeśli chcesz zadzwonić do Piotra, by się z nim pożegnać, to nie musisz się tego pozbawiać ze względu na mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz