Get your own Digital Clock

poniedziałek, 9 listopada 2009

Smerfetkowe opowiadanie cz.13

Wybiegła przed dom, ale jego już nie było. Odjechał, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wróciła do domu. Usiadła w fotelu, i popatrzyła do ogrodu przykrytego jesiennymi liśćmi. Była jak liść, oderwany od drzewa. Oderwany już nie istnieje, spada na ziemię lub wiatr go porywa. Traci swój zielony kolor, kształt. Tak Ula przestała istnieć. Bez Marka nie było jej. Wiedziała, że go straciła. I była to inna strata, niż wtedy, gdy miał zostać mężem Pauliny. Świat jej się zawalił. Cierpiała, każda na jej miejscu by cierpiała. Próbowała sobie przypomnieć uczucia, emocje, i to, czym kierowała się wtedy, gdy Krzysztof mówił jej, że umiera. Było to trudne. Chciała uszanować jego prośbę. Nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie w taki sposób Marek to odbierze. Gdybym wiedziała to czy zmieniłoby to coś? Sama prosiła Marka o sto procent prawdy. Gdzie jest teraz? Gdzie było w tamtym momencie? Nie wiedziała… Żal jej było mężczyzny, który odszedł i żal jej było tego, który musiał na to patrzeć.
Nie miała do Marka pretensji, żalu o ostatnie słowa. Wiedziała, że postąpiła nie fair wobec niego. Nie mówiąc mu o chorobie ojca, skrzywdziła nie jedną osobę, ale dwie. To nie była zemsta. Zemsta przynosi satysfakcję, chociaż krótkotrwałą, ale jednak przynosi. Ula nie czuła jej. Nie czuła nic prócz nadchodzącej samotności…
Zastanowiła się. Czy to już jest naprawdę koniec Uli i Marka? Czy ludzie, którzy się kochają, ranią się tak bardzo? Dlaczego to jest takie trudne? Tak, to jednak jest koniec. Zbyt dużo się już wydarzyło między nami złego, aby to naprawić. Tak będzie lepiej. On i ona osobno, szkoda… Mogłaby być taka piękna bajka…

Odwiedziłam Maćka. Miał dla mnie tylko pięć minut, zrobił się z niego prawdziwy handlowiec. Ale w środku nadal jest tym chłopcem z Rysiowa, który lubi trzymać dziewczynę za rękę, a fiołki dla niej nosić w kieszeniach. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Martwi się o Ulę. Wie, że zbyt dużo obowiązków bierze na siebie, i nie zbawi świata. Nawet tego, do którego należy Marek, mimo, że bardzo chciałaby…Zapytałam jak ma na imię…
-Kto? – Udawał, że nie wie, o czym mówię.
A przecież widzę to w jego oczach, które błyszczą, śmieją się…
-Miłość niejedno ma imię. Jak się uda to powiem, ok.?
Zgadzam się. Stoi naprzeciw mnie, waha się, zanim zadaje pytanie:
-A jak właściwie ci na imię?
-Nie musisz wiedzieć, mam brzydkie imię…

Zostawiłem ją samą… Nie wybiegła za mną, nie zatrzymała mnie. Może to i dobrze. Mógłbym powiedzieć jej jeszcze gorsze słowa, jeszcze bardziej bym ją skrzywdził. Nie chciałem tego, ale stało się. To prawda nas już nie ma, nigdy nie było. Niepotrzebnie żyłem złudzeniami, próbowałem walczyć. Przegrałbym tak jak ojciec. Ona jest z tamtym… Jednego nie mogę zrozumieć Ula, dlaczego mnie okłamałaś w takiej sprawie. Tu chodziło o mnie, o mojego tatę… Nie wiem, co tobą kierowało, dlaczego tak postąpiłaś…Zresztą nie chcę wiedzieć… Nic nie chcę wiedzieć.
Wrócił do mieszkania, umówił się z biurem nieruchomości, spakował rzeczy i pojechał do matki. U niej zawsze znajdował schronienie. Tak było i tym razem. Najchętniej przespałby to wszystko, albo upił się tak by nic nie czuć, by nic nie pamiętać… Nie mógł zasnąć, a alkoholu było zdecydowanie za mało…

Okropna ta szaruga jesienna, zimno, mgły i deszcz, który ciągle, pada i pada…
Wrócili do pracy. Tak naprawdę to każde z nich chciało opóźnić moment spotkania. Ale ile można udawać, unikać tego, że się znają i na dodatek razem pracują. Spotkali się przed biurem Uli, Marek coś zawzięcie pisał, nie litując się nad biednymi klawiszami. Violi nie było, miała zajęcia na uczelni.
-Dzień dobry.- Przywitała się.
-Dzień dobry, pani prezes. Poczta i poranna kawa czeka już na panią w gabinecie.-Odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad klawiatury.
To teraz tak będziemy rozmawiać? Pan Marek, Pani Ula, Pani Prezes, Pan Asystent…
-Marek, twój tata…- Równie dobrze mogła to powiedzieć do dziurkacza stojącego na biurku, Marka już nie było…

Powiało też chłodem w Febo&Dobrzański. Co prawda centralne ogrzewanie działało, ale to nie to samo, co promienie słońca, za którymi każdy zdążył już zatęsknić. Tylko świadomość zbliżających się świąt Bożego Narodzenia napawała wszystkich optymizmem. Skoro święta to trzeba zorganizować jakieś upominki oraz symboliczny opłatek…
-Skoro prezenty mamy ustalone, opłatek zorganizowany. To mam wiadomość.- Oznajmił Aleks Uli i Markowi podczas spotkania zarządu, dwa tygodnie przed świetami.
-W ten weekend organizowane są targi mody. Nasza firma musi tam być, to znaczy przedstawiciele. I pomyślałem, że moglibyście pojechać.
-Jak to my?- Ula była zaskoczona.-A ty nie mógłbyś ze mną pojechać? Skierowała się do Aleksa.
- Nie mogę. Muszę jechać do Włoch w sprawie tych materiałów, poza tym mam tam parę spraw osobistych.
-Ale…- Zaczęła Ula.
-Poradzicie sobie. Ty jesteś prezesem, a Marek naszym człowiekiem od PR. Już wam zarezerwowałem dwa pokoje.
-Dwa pokoje? To bardzo dobrze.
Marek nie odezwał się. Nie obchodziło go, gdzie jedzie, z kim i dlaczego…Myślami był zupełnie gdzie indziej…

Musiała przyznać, że za nim tęskni. Za jego ustami, szerokimi ramionami, w których czuła się tak bezpiecznie. Tęskniła za niekończącymi się rozmowami z nim. Teraz nie było ani pocałunków, ani rozmów. Zostały tylko zwykłe, chłodne, biurowe uprzejmości. Nic więcej.
-Straciłam Marka.- Powiedziała do niego, gdy wybrali się na spacer.- Teraz już bezpowrotnie.
Nie płakała, nie miała już siły. A może zapas się już wyczerpał? Objął ją silnym ramieniem.
-Nie martw się. Nie straciłaś go. Ten wyjazd dobrze wam zrobi, wyjaśnicie sobie wszystkie nieporozumienia i będzie dobrze, zobaczysz.
-Nic nie będzie dobrze. On nie chce słuchać. Jest uparty jak osioł.
-A ty? Też jesteś uparta. – Uśmiechnął się do niej. Żałował, że to innej oddał swoje serce. Z Ulą też mogłoby być fajnie…
-Jestem.
-Sama widzisz. Dwa osiołki to już coś.
Zrobiła niewielką kulkę ze świeżego śniegu i rzuciła w niego, nie trafiła… Teraz on celował w nią…Krzyczeli, śmiali się i było tak zwyczajnie…

1 komentarz: