Get your own Digital Clock

czwartek, 12 listopada 2009

Smerfetkowe opowiadanie cz.14 - OSTATNIA !!

Podróż na targi mody okazała się nie do zniesienia tylko dla Uli. Wsiadając do samochodu Marka, miała jak najgorsze przeczucia. Nie myliła się. Kiedy próbowała rozpocząć jakąkolwiek rozmowę, po dwóch zdaniach rezygnowała. Marek nawet na nią nie spojrzał, a o wypowiedzeniu choćby jednego słowa nie było mowy. Prowadził samochód, tępo patrząc przed siebie. Przejechali zaledwie dziesięć kilometrów…
-Zatrzymaj się!
Wykonał polecenie, gdy zjechali na pobocze Ula nie wytrzymała. Była zirytowana, wściekła a z jej oczu biły gromy.
-Zamierzasz się do mnie nie odzywać do końca życia? –Popatrzyła na Marka, który dalej wpatrywał się przed siebie.
-Nie uważa pani, pani prezes, że jest to praktycznie nie możliwe. Pracujemy razem.
Czyżby w jego głosie była ironia? Nie no, tak nie może być! Nie zgadzam się, zrozumiano?
-Nie o pracę mi chodzi. Chodzi mi o nas.
-Dziwne, używasz tych samych zwrotów, co ja, czyli świnia a nie kanarek. Czy w ostatnim czasie nie odwiedziłaś Zatoki Świń, jakieś last minute?- Dopiero teraz skierował wzrok na nią. Nie ukrywał już, że kpi sobie z niej…
Tak drwi sobie z niej. Tylko w taki sposób mógł być obok niej. Działało to na niego uspokajająco. Gdyby nie kpiny, każde ich spotkanie kończyłoby się zapewne namiętnymi pocałunkami. Wiedział, że powinien ją przeprosić, za tamte słowa, które nadal dźwięczały mu w uszach. A jednak nie mógł… Starał się zrozumieć jej postępowanie, gdy zataiła prawdę o jego ojcu. Znał ją. Chciała być lojalna wobec Krzysztofa, a nie wobec Marka. Cała Ula, pewnie nawet wtedy…

Wtedy, gdy dowiedziałam się, że Krzysztof jest chory nie myślałam o Marku, o jego uczuciach. A chyba powinnam… Miał prawo znać prawdę. Miał też prawo pożegnać się z ojcem. A ja mu odebrałam to wszystko. Czy on nie widzi jak jest mi z tym źle? Czy nie widzi, że chcę mu to wszystko wyjaśnić, powiedzieć jak było naprawdę? Głupi, nie chce słuchać. A do tego jeszcze żartuje sobie ze mnie. A niech żartuje, lepsze to niż sucha obojętność…

-A tak, odwiedziłam to miejsce. Bardzo atrakcyjne i modne. Polecił mi je mój obecny asystent. – Niech wie, że ona też ma poczucie humoru.
Nagle cały samochód wypełnił się jego śmiechem. Miło było jej na niego patrzeć, na te dołeczki, przymrużone oczy. Dawno nie widziała go w takim nastroju. Może wreszcie zapomni o smutkach…
-To co rozejm, zawieszenie broni, i wypowiadanie zdań, słów, zwrotów?- Spytała.
-Oczywiście pani prezes.
-Marek! Skończ już z tą panią, dobrze?
-No racja, jesteś jeszcze panną.
Teraz i ona mogła się śmiać. Dalsza droga przebiegała przyjemniej. Gradowe chmury zostały przegonione przez salwy śmiechu…Wypłynęli z oceanu ciszy, w którym oboje od jakiegoś czasu byli zatopieni…

Tym razem nie mieli problemu z pokojami. Rzeczywiście, Aleks zarezerwował im dwa, oddzielne z pięknymi widokami na pobliska okolicę. Tylko, dlaczego Ula posmutniała? Może chciała przenieść się razem z tym mężczyzną, z pokoju obok do innego miejsca, innego pokoju… Dobrze wiedziała, że nie powrócą już tamte piękne chwile. Że przerwany sen nigdy nie wraca, że nawet najpiękniejszy dzień gaśnie, bezpowrotnie. Ale gdyby mogła, przeniosłaby się właśnie tam, do pokoju z kominkiem. Ten, który zajmowała wydawał się jej taki zimny. I nie wiedziała, czy dlatego, że nie ma kominka, czy dlatego, że brakuje w nim Marka… Co to na dzisiaj mamy zaplanowane? Aha, już wiem. Muszę się przebrać, niewiele mam czasu…

Pierwszego dnia targów były prowadzone rozmowy, przedpremierowe pokazy nowych kolekcji, przedstawiane wszystkie nowinki ze świata mody. Nic dziwnego, że gdy Ula z Markiem znaleźli się wieczorem w swoich pokojach byli bardzo zmęczeni. Drugi dzień był luźniejszy, natomiast na wieczór zaplanowano bankiet.

-Proszę.- Odpowiedziała, gdy ktoś zapukał do drzwi. Miała cichą nadzieję, że to Marek.
Niestety to nie był Marek…
-Przesyłka dla pani, gdzie położyć?- Zapytał chłopak z obsługi hotelowej. Była zaskoczona.
-Może na łóżku, czy mam coś podpisać?
-Nie, wszystko jest już załatwione. Przepraszam, miłego pobytu życzę, do widzenia.- Pożegnał się i wyszedł.
Usiadła na łóżku, obok przesyłki. Zastanawiała się, od kogo może być, nie było żadnej kartki. Może będzie w środku… Nieśmiało, powoli otworzyła pudełko. Jej oczom ukazała się suknia wieczorowa, w kolorze błękitu. Była uszyta z zwiewnego, cieniutkiego muślinu, wyszyta perełkami aplikacja nadawała jej elegancji, pozwalała też na wyeksponowanie dekoltu i biustu. Idealnie pasowała do Brzyduli z duszą romantyczki…
Przecież ja już mam suknię na bal, to jest jakiś żart… Zobaczyła na dnie pudełka karteczkę:
Czytała a jej twarz się rozjaśniała: Pewnie masz już suknię. Tą przysłałem Ci na wypadek gdybyś musiała znów wystąpić w szlafroku. Będę czekał na Ciebie przy schodach. Marek.

Teraz miała przed sobą dwie suknie i dylemat, którą wybrać… Zdecydowała…

Wyglądała jak Afrodyta wynurzająca się z morskiej piany. Jednak wybrała moją suknię. Wygląda przepięknie. Włosy upięła w kok, zostawiając kilka kosmyków… Zaraz, co ja widzę… W uszach ma kolczyki… Te same kolczyki, które dostała ode mnie… Kiedy to było? Jak bardzo się zmieniłem od tamtego czasu, ona też się zmieniła… A nasze uczucie? Czy nadal jest tak wyraźne jak na początku? Czy mijający czas nie sprawił, że wyblakło, stało się niewyraźne i poplamione innymi kolorami? Może niepotrzebnie przestałem walczyć? Może miałbym szansę na wygraną? Zapomniałem, Ula jest z tamtym. Nie mogę mu jej zabierać. Nie mam do tego prawa. Ważne, że Ula jest szczęśliwa…
-Pięknie wyglądasz. Cieszę się, że nikt nie zniszczył sukni.
Popatrzyła mu w oczy, uśmiechnęła się…
-Dziękuję, dobrze, że wróciłeś…- Wtuliła się w jego ramię. Poprowadził ją do jasno oświetlonej sali, wypełnionej po brzegi rozmowami, dźwiękami muzyki i szybszym biciem serc.

Wrócił, ale czy do niej? Przez tą krótką chwilę miała wrażenie, że znów przed nią stoi jej Marek. Ten, którego pokochała, mimo tylu wad. Marek radosny, pewny siebie. Magik, czarodziej, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, który dopiero zaczyna żyć, rozkłada szerokie skrzydła by pofrunąć… Wrócił, a jednak cały czas miała wrażenie, że był daleko stąd… Daleko od niej…
-Czy mogę cię prosić do tańca?- Zapytał, stojąc za nią.
Drgnęła, jego bliskość, oddech na odkrytej szyi…
Podała mu zgrabną dłoń. Orkiestra zagrała… Nie, nie był to rock’n’roll… To było tango, a oni byli skłóconymi ale czy kochankami… Nie miał pojęcia, skąd Ula umie tańczyć tango. Naprawdę jej to dobrze wychodziło…
Jak dobrze jest być znów w jego ramionach… Silnych, bezpiecznych, szerokich niczym cztery strony świata, jednocześnie czułych, miękkich jak puch…
Nie zauważyli, kiedy na parkiecie zostali oni, piękni, młodzi, i tak zakochani w sobie…
Jeszcze tylko kilka kroków… Włosy, które Ula upięła w ciasny kok nagle rozpłynęły się po nagich plecach… Marek poczuł delikatne łaskotanie… Muzyka ucichła, lecz nie ich serca, one wciąż tańczyły… Oderwali się od siebie, popatrzyli w oczy…

Odprowadził ją do pokoju, nadal milczeli…Gdy byli przy drzwiach:
-Dobranoc.- Pocałował ją w policzek. Już miał odejść, gdy usłyszał a może wyczytał to z dotyku jej dłoni:
-Zostań, jeśli mamy mieć tylko tą jedną noc, zostań…

Ta noc była zupełnie inna od tej w Bieszczadach. Kochali się łapczywie. Byli spragnieni siebie, swojej bliskości, pocałunków, dotyku… Kochali się tak, jakby przeczuwali, że następnych już nie będzie. Że nie będzie im dane przeżyć tego znów. Przecież po tej nocy będą następne, kolejne, ale nie będą ich… Ula wróci do tamtego, a Marek? Czy Marek miał jeszcze, do czego wracać?
Gdy obudziła się rano jego już nie było…

-Musimy porozmawiać.
-O to jednak się zdecydowałeś. Tylko, dlaczego tak wcześnie?
-To ważne. Będziesz w parku koło firmy za godzinę? – Spytał zniecierpliwiony Marek.
-Będę.

Dostrzegł go na ławce, przyglądał się kaczkom… Cholernie dziś zimno…
-To o czym chciałeś rozmawiać?- Usiadł koło Marka.
-Przepraszam cię, nie wiem jak to się stało, ale spędziłem noc z Ulą.
- I co?- Marek był zaskoczony tym pytaniem.
-Nic. Zostawiłem ją w pokoju, zapewniam cię, to się już nie powtórzy. Przecież jest z tobą, nas nic już nie łączy.
-Marek…

Dni znów stały się leniwe, monotonne. Żadne z nich nie poruszyło tematu pamiętnej nocy. Udawali, że nic się nie stało. Było to dość łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że Ula znikała często nie mówiąc nikomu dokąd. Tylko Marek domyślił się, że ucieka na spotkania z tamtym. Sam się tak zachowywał, gdy miał romans. Cieszył się, że w końcu udało jej się znaleźć porządnego mężczyznę. Nie dziwił się, że wybrała właśnie tamtego. Był odpowiedzialny, oddany, opiekuńczy. Tak inny od Marka. Tamten miał poukładane życie, zawsze podejmował słuszne decyzje. Zadba o Ulę, nie skrzywdzi jej. Zazdroszczę mu. Każdy kąt tutaj wydaje mi się obcy, noce są długie, czasami tylko odwiedza moje sny. Bez niej wszystko traci kształt, kolor, smak… Za niedługo Walentynki. Spędzi je z nim, a ja pójdę do palmiarni… Sam…

-Ula jest u siebie? – Aleks zapytał Marka.
-Nie ma. Myślałem, że jest z tobą.
-Szkoda. Przyszedłem się pożegnać i dać jej to.- Podał Markowi teczkę.- Przekaż jej to.
-Jak to wyjeżdżasz? Dlaczego ją zostawiasz? I to w taki dzień? To przeze mnie, przez tą noc, którą spędziłem z nią, tak? Ale sam mówiłeś, że to nie ważne. Aleks?- Marek nic nie rozumiał.
-Marek ja się cieszę, że spędziliście tę noc, naprawdę. My z Ulą jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej. To dzięki twojemu ojcu się zaprzyjaźniliśmy. Marek ja wyjeżdżam do Włoch do Julii, nigdy nie przestałem jej kochać, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Wybaczyłem jej i chcemy spróbować. Ula o wszystkim wiedziała. Gdybym nie kochał Julii a Ula ciebie to kto wie. Porozmawiajcie wreszcie i skończcie z tym przedstawieniem. Powodzenia przyjacielu.- Uścisnęli dłonie jak starzy przyjaciele. Krzysztof może być dumny. Udało się. Ale co z Ulą i Markiem? Co z nimi?

Spakowała swoje rzeczy, miskę z krówkami podarowała Eli do bufetu. Kwiaty zostawiła. Czerwone samochodziki wróciły na miejsce. Zbierając rzeczy, niespostrzeżenie wrzuciła do torebki zeszyt. Nie zauważyła go. Na pustej kartce napisała kilka zdań, włożyła do koperty, zaadresowała, położyła na biurku… Stanęła w drzwiach, ostatnie spojrzenie… To chyba wszystko. Nie mam już tu co robić. Misja wykonana. Nie czekała. Wyszła z firmy. Nikt się nie zdziwił, nikt mnie nie zatrzymał… Wyszła na oświetloną wiosennymi promieniami słońca ulicę… Pójdę do parku…
Jakie błękitne jest dziś niebo…

-Marek?- Spytała, gdy siedzieli przytuleni nad brzegiem rzeki. Znała już wszystkie odpowiedzi, oprócz tej jednej…
-Tak?
-Zawsze się zastanawiałam się czy księżniczka kiedykolwiek wróciła i uratowała rycerza?
-Ja widzę, że wróciła. Uratowała go, mieli bajkowy ślub, a teraz są w podróży poślubnej.
-Pokaż? A ja widzę nie tylko księżniczkę i rycerza.- Uśmiechnęła się.
Czy ona mówi o tym samym, o czym ja myślę?
-Ula?
- Marek będziemy mieli dziecko…
A jednak żyli długo i szczęśliwie mając nad sobą błękitne niebo…



KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz