Po tej rozmowie nie mogła znaleźć sobie miejsca. Z jednej strony uważała, że podjęła słuszną decyzję o spotkaniu z nim. Czas zakończyć ten żałosny spektakl. Te kwiaty, telefony, niepokój, ukrywane nerwy Marka, jej obawy…
Stała przy oknie w gabinecie i patrzyła w bliżej nieokreślony punkt po drugiej stronie ulicy. Ciekawe, co na jej decyzję powie Marek? Wróci z Torunia dopiero wieczorem. Pojechał w sprawie zakupu nowych materiałów. Wróci pewnie zmęczony, a tu jeszcze taka “niespodzianka”. Chętnie oszczędziłaby mu dzisiaj tej trudnej rozmowy, ale jeśli jutro miałaby spotkać się z Paulem, musi mu o tym powiedzieć dzisiaj. A może jednak nie? Zdenerwuje się, będzie chciał iść tam z nią… A Paul? No w końcu, co może jej zrobić w biały dzień w samym środku miasta? Ale, jak nie powie, będzie miał pretensje…
Nie mogła się skupić na pracy. Na biurku leżały sterty papierów do podpisania, a ona na nic nie miała ochoty. Czego on może chcieć? Jakie ważne sprawy ma jej do przekazania? Nie, to na pewno jakiś podstęp…
Nawet nie zauważyła, kiedy weszła Ala.
- Ulka. Ulka, co z tobą?
Zareagowała, jakby wyrwano ją z głębokiego snu.
- O, cześć. Nie słyszałam, jak weszłaś.
- No właśnie widzę. Stoisz tak… Stało się coś? Z Markiem?
- Z Markiem? Dlaczego z Markiem?
- Ulka. Nie wiem. Pytam po prostu.
- Przepraszam. Zamyśliłam się
- Tak. Zauważyłam. Możesz powiedzieć, na jaki temat?
Powiedzieć Ali? Dotąd milczała. Nie chciała jej denerwować, bała się, że wygada się przed tatą.
- Alu, naprawdę nic ważnego. Mam trochę kłopotów… z Pshemko i tak, w ogóle…
- No tak, zwłaszcza to “w ogóle”. Nie chcesz, to nie mów, ale może byłoby ci łatwiej.
- Naprawdę, nie ma powodu do niepokoju. Wszystko jest pod kontrolą.
Widziała, że Ala chyba nie do końca uwierzyła jej zapewnieniom..
Powrót do domu, a zwłaszcza sterczenie w gigantycznym korku, dobiły ją do reszty.
Potwornie bolała ją głowa. Poprosiła nawet panią Marię, żeby została trochę dłużej i zajęła się Jaśkiem. Wzięła proszek i na chwilę się położyła. Uparte myśli jednak nie dawały jej spokoju. ”Dobrze, jak nie za dobrze” – przypomniała sobie często powtarzaną kiedyś maksymę.
W firmie całkiem nieźle wszystko się kręciło, w Rysiowie spokojnie, z Markiem, wydawało się, że lepiej być nie może, więc, dla równowagi, musiał pojawić się ten facet ,ze swoimi dziwnymi zachowaniami, propozycjami, rewelacjami, które miał do przekazania…
Zasnęła. Śniło się jej, że siedzi na ławce w ich parku, Paul sypie na nią płatki herbacianych róż, co chwila całując ją namiętnie, a ona, z jakiegoś powodu, nie może się ruszyć. Wyrywa się, ale to nic nie daje. Temu wszystkiemu przygląda się przywiązany do drzewa Marek. Krzyczy, chce jej pomóc i nie może. Płacze z bezsilności, a Paul głośno się śmieje…
Marek delikatnie dotknął jej ręki.
- Jestem , kochanie.
Zerwała się z krzykiem, nie będąc pewna, czy to jeszcze sen. Nie, on tu jest naprawdę. Rzuciła się mu na szyję. Przytulił ją.
- Dobrze, że jesteś.
- Przepraszam, że tak późno, ale miałem pecha. Musiałem po drodze zmieniać koło. Co ci się śniło, bo wyglądałaś, jakbyś ducha zobaczyła.
- Miałam jakiś idiotyczny sen. Bałam się.
- No, już dobrze. Jestem tu.
Po kolacji, nadal., nie do końca wiedziała, czy powiedzieć mu o planowanym spotkaniu z Paulem. Widać było, że jest zmęczony. I jeszcze ten sen…
- Jak ci poszło? Załatwiłeś te materiały?
- Tak, chociaż trochę musiałem się nagimnastykować. Dość znacznie podnieśli ceny, ale jakoś się dogadaliśmy. Pokażę ci później umowy, to sama zobaczysz. A w firmie, jak? Działo się coś?
- Nieee. Tak.
- Kochanie, zdecyduj się – tak, czy nie?
- To znaczy, w firmie nie, ale… zadzwonił Paul. Chce się spotkać. Mówił, że to ważne dla mnie. Jeszcze się nie umówiłam, ale myślę, że spotkam się z nim… jutro.
Widziała, jak poczerwieniał ze złości, jak nerwowo przeczesywał włosy. Wstał. Chodził od okna do stołu…
- Marek…
- Nie, Ulka. Nie mogę w to uwierzyć. Zgodziłaś się na spotkanie z nim? Dlaczego?
- Bo mam już dość tej niepewności, tego tajemniczego nie wiadomo czego, co ma mi do powiedzenia, tego, że, co jakiś czas, w najmniej oczekiwanym momencie, pojawia się w naszym życiu. Trzeba to wreszcie wyjaśnić, zakończyć.
- NIE. Nie ma mowy. Nie pójdziesz tam. Co wyjaśnić? Co zakończyć? To jakiś psychol. Skąd wiesz, że to spotkanie cokolwiek wyjaśni i zakończy?
- Marek, uspokój się. Co mi zrobi w biały dzień, w środku miasta? Poza tym, jak długo można wyrzucać kwiaty, odkładać słuchawkę… Ja mam dość. Chcę wiedzieć, o co tu chodzi.
- O co tu chodzi? Facet ordynarnie wyrywa cię, nawet w mojej obecności, a ty nie wiesz, o co chodzi? Proszę cię.
- Jednak mi nie ufasz.
- Kochanie – ufam ci, ale się o ciebie boję. To jest różnica.
Po chwili dodał:
- Dobrze, sam tam pójdę.
- Marek – nie. Dobrze wiesz, że to niczego nie załatwi, a ja chcę, żeby już się skończyło.
- To pójdę z tobą. Nie. Nawet nic nie mów. Nie puszczę cię tam samej.
Widząc jego zdenerwowanie i determinację, pomyślała przez chwilę, że może jednak źle zrobiła, mówiąc mu o tym teraz.
- Marek, przede wszystkim się uspokój. Nie możesz iść ze mną, bo on chce rozmowy w cztery oczy.
- Posłuchaj, co ty mówisz : “on chce rozmowy w cztery oczy“. Gdyby chciał się spotkać o północy w hotelowym pokoju, też byś poszła?
Spojrzała na niego ze złością.
- Przepraszam. Przepraszam kochanie, ale do pasji doprowadza mnie ten facet i plotę jakieś bzdury..
- Wiem. Mnie też, więc nie obrażaj mnie i nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej.
Przez chwilę milczeli. Dali ponieść się emocjom. Oboje byli zdenerwowani. Ona wiedziała, że będzie się o nią martwił. On wiedział, że jej decyzja chyba jest słuszna, jeśli ta cała żałosna zabawa ma się skończyć.
- Gdzie zamierzasz się z nim spotkać? – odezwał się w końcu.
- Nie wiem jeszcze, ale gdzieś niedaleko firmy.
- Umów się w tej kawiarni za rogiem i o jedno cię proszę, pozwól mi także tam być.
- Marek, znowu zaczynasz? Jak chcesz tam pójść ze mną?
- Nie pójdę z tobą. Będę tam wcześniej. Tam jest półmrok nawet w słoneczny dzień. Usiądę przy jakimś stoliku w kącie. Wezmę gazetę…
- Marek, my nie gramy ról w kryminalnym filmie, gdzie zawsze wszystko się udaje. Jak cię zauważy, to co?
- Nie zauważy. W razie czego zasłonię się gazetą. Nie zostawię cię tam samej. Nie ma takiej opcji. Ulka, nie będziesz spokojniejsza, kiedy też tam będę?
- Jasne, że tak, ale przede wszystkim chcę, żeby się to skończyło, a nie wiem, jak się zachowa, kiedy się okaże, że nie jestem sama., bo nawet nie mam pojęcia o co mu chodzi.
- Trochę więcej wiary we mnie przydałoby się. Na pewno nie ujawnię się bez powodu..
- Tylko nie zapomnij wyciąć otworów na oczy
- Cooo?
- No w tej gazecie. Bo bez tego nic nie zobaczysz.
Spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Kto to tak kiedyś chodził po firmie z gazetą? A, no tak, Adam przecież. Napięcie trochę opadło. Przytulił ją. Mocno.
- Kochanie, przepraszam, ale bardzo się o ciebie boję.
- Wiem.
- Nie gniewasz się?
- Nie, ale nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Zobaczymy, jak to się jutro poukłada?
Obudził się nagle, w środku nocy. Sam nie wiedział dlaczego. Ula spała obok. Odgarnął delikatnie kosmyk włosów, częściowo zakrywający jej twarz. Znowu ten cholerny lęk – co będzie po spotkaniu z Paulem, co będzie potem? Wstał. Poszedł do kuchni i napił się wody. Wracając, zajrzał jeszcze do Jaśka. Otulił go kołderką. Już nie wyobrażał sobie życia bez niego, bez Ulki…
Kiedy się kładł, poruszyła się niespokojnie, a zaraz potem, przytuliła do niego. “Będzie dobrze. Nie pozwolę na to, żeby stało się coś złego. Nie im. Nie nam.”
Ranek powitał ich pięknym słońcem.
- To będzie dobry dzień – stwierdziła Ula, bardziej chyba dla dodania animuszu Markowi i sobie, niż z wiarą, że tak właśnie będzie.
W drodze do pracy rozmawiali o jakichś nieważnych sprawach, skrzętnie omijając to, co miało szansę stać się dzisiaj “tematem dnia”.
Wszedł z nią jeszcze na chwilę do gabinetu.
- Obiecaj mi, że nie pójdziesz na to spotkanie bez porozumienia ze mną. Proszę.
- Dobrze. Dam ci znać, jak zadzwoni.
- Może zostanę tu z tobą?
- Marek, nie dajmy się zwariować. Starajmy się, oboje robić, co do nas należy. A może wcale nie zadzwoni?
- Na to bym nie liczył, ale dobrze. Idę do siebie i czekam, jakby co.
Zadzwonił około południa. Czuła, że ze zdenerwowania zasycha jej w gardle. Wyraźnie się ucieszył, kiedy Ula zgodziła się na spotkanie. Oczywiście, że wie o kawiarni za rogiem i będzie tam za godzinę. Kiedy skończyła rozmawiać czuła, że kręci się jej w głowie.
- Marek. Przyjdź.
- Dzwonił?
- Tak.
- Zaraz będę.
Prawie biegł korytarzem.
- I co?
- Umówiliśmy się tam, gdzie mówiłeś. Za godzinę.
- Dobrze, będę pół godziny wcześniej.
- A jeśli nie będzie odpowiedniego miejsca?
- Nie martw się. Coś znajdę.
- Marek. Boję się, już nawet nie wiem, czego bardziej – czy rozmowy z nim, czy tego, że ciebie tam nakryje.
- Nie nakryje. Nie myśl o tym.
Szła na drżących nogach i jedno z czego była zadowolona, to to, że miejsce spotkania było tak blisko. Dalej chyba nie dałaby rady iść. O prowadzeniu samochodu nawet nie myślała.
W lokalu rzeczywiście panował półmrok. Zauważyła Marka, siedzącego w rogu i przeglądającego gazetę. Paul zajmował stolik przy przeciwległej ścianie i, na szczęście, siedział plecami do Marka.
Wstał, kiedy podeszła. Przywitał się, całując ją w rękę, podobnie, jak na pokazie, starając się przytrzymać ją możliwie długo. A potem… wręczył jej bukiet róż. Herbacianych.
- Jak zwykle, wygląda pani wspaniale.
- Dziękuję. Za kwiaty również. Nie trzeba było.
- To naprawdę drobiazg. Gdybym tylko mógł… Cieszę się, że zgodziła się pani na to spotkanie – zmienił temat. Zmieszał się, czy tylko się jej wydawało?
- Zamówiłem kawę. Napije się pani?
- Tak. Dziękuję. Nie traćmy czasu. Miał mi pan coś do przekazania, prawda?
Patrzył na nią i znowu nie wiedział, co robić? Nigdy nie miał takich skrupułów Po prostu, realizował swój plan i koniec. Z nią nie było to takie proste. Podobała mu się. Bardzo.
- Jest pani taka piękna. Mąż musi być o panią bardzo zazdrosny – sam nie wiedział, dlaczego to powiedział.
- Będziemy rozmawiać o moim mężu?
- Może też.
- Dobrze. Mój mąż nie ma powodu być o mnie zazdrosnym.
- Gdybym był na jego miejscu…
- Przepraszam, ale nie jest pan. Możemy przejść do rzeczy?
- Właśnie próbuję. Proszę mi powiedzieć, co powiedziałby pani mąż, gdyby wiedział o naszym spotkaniu, o kwiatach, które przysyłałem, telefonach…
“O co mu chodzi? O Marka? Żeby był zazdrosny? Dlaczego?”
- Nie rozumiem pana i pańskich pytań. Nie muszę się zastanawiać, co powiedziałby mój mąż, bo ja to wiem.
- Jak to? – wyczuła zaskoczenie w jego głosie
- Sądził pan, że ukrywałam gdzieś pańskie kwiaty? Że wychodząc z firmy nie powiedziałam mu dokąd idę i z kim? Naprawdę nie wiem, w co pan gra, dlaczego to wszystko, ale jeśli tylko po to, żeby wprowadzić jakieś zamieszanie w moim małżeństwie, to niepotrzebnie się pan trudził. Powiedziałam już panu kiedyś, że nie zamierzam zdradzać mojego męża, ani go okłamywać. Nic się od tamtego czasu nie zmieniło.
- On pani również?
- On mnie również. Słyszał pan o zaufaniu, lojalności, miłości?
Czuł, że zaczyna się gubić. Kiedy szedł tu, miał plan i nie miał zarazem. W każdym razie, nic już nie zostało z jego pewności siebie z przed kilku miesięcy. Ona jest po prostu inna. Chłodna, zasadnicza, raczej z grzeczności, niż z próżności przyjmująca komplementy. Złapał się na tym, że podświadomie chciał, żeby taka była, żeby się nie poddała, choć jednocześnie pociągała go coraz bardziej…
- Słyszałem również o tym, że bywają sytuacje, kiedy schodzi to na dalszy plan ,a refleksje mogą pojawić się zbyt późno. Nieważne.
- Przykro mi, że ktoś zawiódł pańskie zaufanie. Chyba, że to pan kogoś zawiódł? Proszę mi powiedzieć, dlaczego pan to robi?
- Co?
- W pewnym sensie adoruje mnie. Przysyła kwiaty, dzwoni, zabiega o spotkanie, prawi komplementy. Dlaczego?
- Bo jest pani piękną kobietą, bo robi pani na mnie ogromne wrażenie, bo chciałbym panią bliżej poznać, widywać…
Spojrzała w kierunku Marka – nie spus zczał z nich wzroku. Trochę ją to nawet rozbawiło.
- Panie Pawle. Traci pan czas. Naprawdę.
- O nie, czas spędzony z panią na pewno nie może być stracony
Czuła się coraz bardziej nieswojo i nadal. nie wiedziała, o co chodzi. Podrywał ją, choć wyraźnie dała do zrozumienia, że jej to nie interesuje? Tylko o to chodziło? Czy to jakaś zasłona dymna?
- Mógłbym się w pani zakochać – wypalił po chwili, chyba sam nie wiedząc, dlaczego?
Wszystko się sypało, nie mógł pozbierać myśli, kiedy tak patrzyła na niego tymi swoimi pięknymi, niebieskimi oczyma.
Tego się nie spodziewała. Nie wiedziała, jak zareagować. Nagle wziął jej dłonie w swoje i przytrzymał, kiedy chciała je dyskretnie wysunąć. Patrzył jej w oczy.
- Mógłbym się w pani zakochać – powtórzył, nie spus zczając z niej wzroku
Uwolniła swoje dłonie. Co ten facet wyprawia. Serce jej waliło. W gardle czuła suchość.
- Panie Pawle…
- Proszę nic nie mówić. Chciałem spotkać się z panią, bo… Nieważne. Może kiedyś jeszcze to pani powiem. Niech pani uważa na siebie. Nie wszyscy życzą pani dobrze.
- Nie rozumiem.
- Komuś zależy, żeby pani cierpiała, żeby pani mąż cierpiał…
Czuła, jak oblewa ją zimny pot.
- Pan mi grozi?
- Nie. Próbuję panią ostrzec, chociaż chyba nie powinienem. Nie ja.
- Co to znaczy?
- Proszę nigdy nie zapominać tego, co pani powiedziała o zaufaniu, lojalności, miłości…
- Naprawdę nie rozumiem, do czego pan zmierza?
- Już do niczego, ponad to, co powiedziałem.
- Kto może mi źle życzyć? Nam źle życzyć?
- Proszę już iść. Dziękuję pani za to spotkanie. Było dla mnie bardzo ważne. I jeszcze jedno – Niech się pani mnie nie obawia. Czy mógłbym liczyć na jeszcze jakieś spotkanie? Kiedyś?
Zupełnie nie potrafiła zebrać myśli. Co mu odpowiedzieć? Chyba jest szczery. Ale przecież do końca niczego jej nie wyjaśnił.
- Dobrze. Proszę zadzwonić, jeśli jeszcze kiedyś będzie pan uważał, że takie spotkanie jest konieczne. Dowidzenia. – nawet nie wiedziała, dlaczego tak powiedziała, dlaczego się zgodziła.
Wstała. On także się podniósł. Pocałował ją w rękę i podał kwiaty.
Patrzył za nią, kiedy powoli odchodziła.
Marek siedział, jak na rozżarzonych węglach. Chciał być przy niej jak najszybciej, ale nie mógł stąd wyjść niezauważony Paul dalej siedział . Przywołał kelnerkę i po chwili na stoliku pojawiła się lampka koniaku.
Marek też miał ochotę na coś mocniejszego, ale kiedy już miał prosić kelnerkę, uzmysłowił sobie, że przecież muszą jeszcze dojechać do domu, a Ula, nie wiadomo, w jakim jest stanie po tej rozmowie .”Cholera – pomyślał- kiedy on się w końcu stąd ruszy.?”
Tamten zachowywał się dziwnie – obracał w ręku kieliszek, upił trochę alkoholu, odstawił, potem znów obracał… Wydawał się Markowi jakiś zgaszony, przygarbiony… O czym rozmawiali? Co go tak zmieniło?
***
Paul oparł głowę na rękach. Czuł się zmęczony. Od kilku dni planował to spotkanie, ale jeden pomysł wydawał się gorszy od drugiego. Chyba pierwszy raz chciał, żeby jego spiskowa akcja się nie powiodła. Żeby ona była taka stanowcza i zdecydowana, jak dotąd. Coś w nim pękło. Może to już pora otrząsnąć się po swojej małżeńskiej porażce? Może dosyć sprawdzania, ranienia, cierpienia? Może znowu pora uwierzyć w miłość, zaufać?
Wiedział, że ta wiadomość nie ucieszy tamtej kobiety. Liczyła na niego. Zapewniał ją, że nie ma problemu, że może być pewna jego skuteczności… Nieważne. Nic nie jest ważne, oprócz tego jednego – nie wszystkie są takie same i ona dała mu na to nadzieję. “ciekawe, czy jej mąż wie, jakim jest szczęściarzem?” Chętnie by mu o tym, powiedział… Ale nie. Może kiedyś….
Dlaczego powiedział jej, że mógłby się w niej zakochać? Bo to prawda? Bo może ta cała gra nie była tylko mistyfikacją? Nie, stary. Daj spokój. Teraz czas pomyśleć, co zrobić z tym swoim pustym i byle jakim życiem. A ona? Pozostawiła mu nadzieję na telefon, spotkanie. Kiedyś. Może właśnie wtedy będzie jej mógł powiedzieć, jak to z nim było naprawdę?
Jednym haustem opróżnił zawartość kieliszka, zapłacił i wyszedł.
***
Kiedy Marek znalazł się na zewnątrz, po tamtym nie było już śladu.
Zostawanie nadal. w firmie nie miało już sensu. Oboje mieli dość atrakcji na dzisiejszy dzień i skupianie się na pracy, było ostatnim, na co mogliby się zdobyć.
Wracali do domu zatopieni we własnych myślach. Ula powiedziała mu, z grubsza o tej całej dziwnej i niezrozumiałej rozmowie, ale chodziło bardziej o zaspokojenie jego ciekawości, niż przeanalizowanie rzeczywistych intencji Paula.
Napiętą sytuację, jak zwykle rozładował Jasiek. Kiedy zobaczył, że przyszli, przyniósł z kuchni dwa kawałki jabłka, które właśnie obierała mu pani Maria.
- Ma – zachęcał do skosztowania, wyciągając do nich małe łapki.
Roześmieli się chyba pierwszy raz tego dnia.
- Jakieś kłopoty? – pani Maria zdążyła zauważyć ich wcześniejsze, niezbyt radosne miny.- Mogę zostać dłużej i zająć się Jaśkiem, jeśli trzeba.
- Nie. Dziękujemy, pani Mario. Damy sobie radę. To tylko zmęczenie nadmiarem wydarzeń.
***
Rzucona z wściekłością komórka odbiła się od ściany i w kilku częściach upadła na podłogę.
Jak on mógł. Każdego dnia, od tak długiego czasu czekała na wiadomość od niego. Oczyma wyobraźni widziała już snującego się z goryczy i uczucia zawodu, Marka. Jak wtedy, gdy wodził za tą swoją panią prezes nieprzytomnym wzrokiem, a ona, ostentacyjnie prowadzała się z tym niby narzeczonym. Jak on miał na imię? Piotr? Tak. I podobno był lekarzem. Ciekawe, co z nim? Dziwne, on nigdy nie chciał zemścić się za to, że tak go wystawiła?
Już prawie słyszała, jak ta pazerna dziewucha, która zabrała jej wszystkie nadzieje i teraz panoszy się w firmie, która przecież miała być tylko ich, Febo i Dobrzańskich, tłumaczy się przed Markiem ze swojej słabości, ze zdrady. Płacze. Błaga. Cierpi.
Już wyobrażała sobie, jak Helena, nareszcie wypomina synowi to bezsensowne małżeństwo, pokazując błąd, jaki popełnił, porzucając swoją długoletnią narzeczoną.
Już prawie czuła słodycz tej zemsty, a on jej teraz mówi, że nic z tego? Że nie dała się podejść? Że była głucha i ślepa na jego kwiaty, komplementy, spojrzenia, miłe słówka?
Co to w ogóle miało być? Żadnych szczegółowych wyjaśnień, tylko stwierdzenie na koniec : “ Chciałbym kiedyś być tak szczęśliwy, jak oni są. Niech ich pani zostawi. To nic nie da.” To się jeszcze okaże. A wyglądał na takiego, który z takim zadaniem upora się bez trudu. I jaki był pewny siebie.
Co tamta ma w sobie takiego, że Marek kocha ją tak, jak jej nie kochał nigdy? Nie zdradza, choć ją zdradzał z każdą modelką i nie tylko. Dlaczego oni są tacy szczęśliwi, że nawet tak cyniczny facet, jak Paul to widzi, a ona nadal. jest sama w wielkim, pustym domu, bez miłości, bez dzieci? Dlaczego? “Czy popełniłam gdzieś błąd? Gdzie?”
***
Jasiek nareszcie zasnął. Marek wszedł do salonu, gdzie w rogu kanapy, zwinięta w kłębek leżała Ulka. Usiadł obok.
- Kochanie, chcesz coś do picia? Nie martw się. Mamy to już za sobą.
- Tak. Nalej mi, proszę, kieliszek koniaku.
Popatrzył trochę zdziwiony Ona nigdy nie piła innego alkoholu, niż wino. To wszystko musiało być dla niej trudne. A dla niego? Szkoda słów. Napełnił dwa kieliszki.
- Nie wiem, Marek, czy rzeczywiście mamy już wszystko za sobą.
- Nie rozumiem. Opowiedz mi jeszcze raz o czym on mówił, bo po tym spotkaniu nie byłaś zbyt rozmowna. Tylko, żeby nie było – rozumiem to.
Opowiedziała mu wszystko po kolei. Pominęła tylko jedno zdanie “Mógłbym się w pani zakochać”. Dla niej ono nic nie znaczyło, Paul powiedział to w trybie przypus zczającym, a Markowi, przez długi czas spędzałoby to sen z powiek. Nie chciała tego. Zresztą, po tej dziwnej rozmowie, jakoś przestała się bać tego faceta. On sam, pewnie nosi w sobie jakąś tajemnicę i może przez to źle go oceniała?
- Ula, powiem szczerze, że niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Ale zaraz. Powiedział, żebyś uważała na siebie? Że ktoś ci źle życzy?
- Nam. Źle życzy nam.
Przez chwilę składał myśli, jak skomplikowane puzzle.
- Paulina.
- Co, Paulina?
- Paulina za tym stoi.
- Marek, zlituj się. Co Paulina może mieć wspólnego z Paulem? Oprócz podobnie brzmiących imion? On w Niemczech, ona we Włoszech. To już bliżej by mu było do Joaśki.
Joaśka? O niej nie pomyślał. Ale ona? Gdyby chciała coś zrobić, nie szukałaby pośredników. To już chyba zamknięty rozdział. Przynajmniej do pewnego stopnia, bo pytanie, co stało się z jego dzieckiem i, jak by to było, gdyby ono było, nie raz błąkało mu się po głowie.
- Nie. Nie, do Joaśki mi to nie pasuje. A może Bartek? Też jest w Niemczech.
- Rzeczywiście, tylko on ma chyba raczej kontakt z półświatkiem, niż ze światem mody.
- Mówię ci, kochanie, że to Paulina.
Opowiedział jej o telefonie do Heleny, o dziwnych pytaniach i zachowaniu, które zaniepokoiło nawet jego matkę.
- Wiesz co, sprawdzę, czy to ona, ale jeśli się okaże, że tak, pożałuje, że kiedykolwiek mnie znała.
- Skąd wiesz, że już nie żałuje?
- No, sama widzisz.
- Marek, uspokój się. Jak to sprawdzisz? Jeśli nawet to ona, to przecież i tak nie udało się jej namieszać.
- Jeszcze nie wiem, jak to sprawdzę, ale coś wymyślę. A przy okazji, mama dowie się o tym, jak wspaniała potrafi być Paulinka i może nareszcie oceni ją we właściwy sposób..
- Kochanie, ten telefon do twojej mamy, to mógł być czysty przypadek, a ty już stworzyłeś sobie teorię na ten temat.
- Przypadek? Jeśli chodzi o Paulę, nie wierzę w takie przypadki.
- Nie mów o niczym mamie. Będzie jej przykro i po co?
- Ulka, jeśli będę pewien, że to Paulina, to jej powiem. Uważam, że powinna to wiedzieć. Wiem, że ty wszystkich chcesz chronić, za wszystkich ręczyć, ale nie zawsze tak można. Jeśli się okaże, że to Paula, to znaczy, że jest chora z nienawiści i stać ją na wiele, a wtedy ukrywanie tego przed rodzicami jest złym pomysłem.
- Dobrze,. Może masz rację, ale najpierw trzeba wiedzieć, czy Paul rzeczywiście był jej “posłańcem”.
- Powiedz mi, dlaczego właściwie dałaś mu przyzwolenie na ewentualne dalsze kontakty?
- Sama nie wiem. Zrozumiałam, że on miał w jakiś sposób namieszać między nami, ale nie zrobił tego. Kto podejmuje się takich zadań? Albo ktoś z gruntu zły a, mimo wszystko, na takiego mi nie wyglądał, albo ktoś bardzo nieszczęśliwy, zraniony, cierpiący i z tego powodu, żądny zemsty na kimkolwiek. Jego plan wobec nas się nie powiódł, bo nie miał szans, ale jednak przestrzegł nas, a nie musiał. Jeśli ruszyło go sumienie, to znaczy, że może sam będzie kiedyś potrzebował pomocy, a wtedy my mu jakoś pomożemy? Nie mów mi, że masz o to do mnie pretensje?
- Nie mam.. Ożeniłem się z aniołem. Od dawna to podejrzewałem. Trochę ten anioł uparty, co prawda i stanowczy, ale widać niektóre anioły tak mają.
Przytulił ją. Słyszał bicie własnego serca, jak wtedy, kiedy uświadomił sobie, że ona i tylko ona…
- Jestem szczęściarzem.
- Oboje jesteśmy i dlatego zawsze sobie poradzimy, bo z dwoma szczęściarzami trudno walczyć – pocałowała go, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Cała ta sprawa jednak nie dawała mu spokoju. To znaczy, nie mógł uwolnić się od myśli, że Paulina nie jest tu bez winy, a jeśli tak, to powinien coś z tym zrobić. Ona nie poddawała się łatwo, jeśli nie otrzymywała tego, co chciała, więc przyjmował, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Patrzył na śpiącą Ulę. Chciałby mieć jej ufność i wiarę w ludzi. Ciągle nie potrafił tego tak, jak ona. Choćby i ten Paul. Tyle czasu denerwowała się przez niego, bała się, a teraz -potrafiła go zrozumieć, a nawet służyć pomocą, w razie potrzeby. Swoją drogą, co prawda, gapił się na nią, przesadnie po rękach całował, kwiaty przysyłał, ale, skoro okazało się, że to był tylko element gry… No tak, gry, która miała nakłonić jego żonę do zdrady. Na samą myśl o tym poczuł dreszcze… A gdyby mu się udało? Co za bzdury – przecież, gdyby ona chciała, to i jemu by się udało. Czy to była, mimo wszystko, jakaś próba dla nich, dla ich miłości?
- Jeśli tak, to ją przeszliśmy. Zawsze będę w ciebie wierzył, kochanie. – wyszeptał, tuląc się do śpiącej Uli.
Rano, kiedy weszła do gabinetu, na stole stał bukiet herbacianych róż…
Chyba pierwszy raz nie zdenerwował jej ich widok. Wyjęła bilecik :” Bardzo mi pani pomogła. Dziękuję. Życzę szczęścia. P.“