Get your own Digital Clock

piątek, 5 lutego 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.9 wg pod wiatr

Po wyjściu od Pshemko, Marek wszedł do swojego gabinetu, rzucił rzeczy na kanapę, usiadł na fotelu, potarł czoło dłonią, a następnie ukrył twarz w dłoniach. Potrzebował chwili skupienia, zanim zacznie działać. Do tej pory wiedział jedynie, że zawaliła się nowa kolekcja i to totalnie. Tak, że już nic nie ma do zrobienia. Ale jednak “coś” trzeba zrobić. Ale co? “Przecież się tak łatwo nie poddam. Nie mogę. Na pewno jest jakieś wyjście z tej sytuacji i ja muszę je znaleźć. Chociaż raz samodzielnie. Od początku do końca. Muszę to zrobić, inaczej nigdy się od tego nie uwolnię, już zawsze będę przywiązany… Zadzwonię do tej szwalni. Może w końcu się z kimś dogadam”. Wyszukiwał numer na komórce, kiedy ta zadzwoniła. Ze zdziwieniem stwierdził, że to dyrektor szwalni.
- Dzień dobry, panie prezesie, dzwonię do pana, bo telefon w sekretariacie ciągle zajęty…
- Bardzo dobrze, że pan dzwoni. Musimy porozmawiać.
- Właśnie, też tak uważam. Prototypy kolekcji dotarły?
- Dotarły, ale…
- Panie prezesie, terminy napięte, kiedy dostaniemy pozostałe materiały, bo inaczej nie ręczę, że wyrobimy się z kolekcją na czas.
- Nie rozumiem. Z tego, co wiem, dostaliście wszystkie potrzebne materiały, tylko…
- Panie prezesie. Materiały były pomylone. Nie wiem, czyja to wina, wasza, czy dostawcy, ale to nie moja sprawa. Ja tylko panu mówię, że brakuje nam materiałów na skończenie szycia, ale za to sporo innych nam zostało. Widocznie miały pójść gdzieś indziej, a przysłaliście do nas. Możecie je odebrać, albo ja wyślę, jak mi pan powie, gdzie.
- Przyznam, że nie bardzo rozumiem…
- Nie dziwię się. Jak się człowiek pomyli, to na ogół o tym nie wie. Oczywiście, nie twierdzę, że pan osobiście, ale ktoś z pańskiej firmy lub jakiś kooperant. W każdym razie, trzeba to wyjaśnić, bo inaczej nie wywiążę się z umowy i nie będzie to moja wina.
- Panie dyrektorze… kiedy zorientowaliście się, że dostaliście nie te materiały?
- Jak już uszyliśmy mniej więcej połowę kolekcji, czyli gdzieś przedwczoraj. Wczoraj upewniliśmy się, że materiałów faktycznie nie wystarczy i dzisiaj dzwonię.
- Więc chce pan powiedzieć, że jeszcze macie do uszycia połowę zamówienia?
- Około. Tak, można powiedzieć, że połowę.
- To jak pan zamierzał wyrobić się z tym w ciągu pięciu dni?
- Panie prezesie, to moja sprawa, czy bym się wyrobił, czy też nie. Ale i tak nie mogę, mimo szczerych chęci, bo nie ma takich materiałów, jakie są potrzebne.
- Panie dyrektorze, niech pan przestanie robić ze mnie idiotę. Dostał pan właściwe ilości materiałów…
- Ilości może i były właściwe, ale mówię panu, że rodzaje były nie te…
- Byłyby te, gdyby uszył pan kolekcję zgodnie z wzorami.
- Ale ja szyłem zgodnie z wzorami.
- Ubiegłorocznymi.
- A co mnie obchodzi, jakimi? Ja szyję zgodnie z zamówieniem. Nie jestem od tego, żeby zastanawiać się, co klient zamawia.
- Ale właśnie o to chodzi, że uszył pan niezgodnie z zamówieniem.
- O nie, wypraszam sobie. Całkowicie zgodnie.
- Ale tłumaczę panu, że to było ubiegłoroczne zamówienie. Też je realizowaliście. Pewnie zostały wam stare wzory i coś się komuś pomyliło.
- Panie prezesie. Stare wzory odesłaliśmy wam po zakończeniu szycia. Dobrze pan wie, że taka jest procedura.
- Ale mogło coś zostać, jakieś kopie na przykład.
- Nie przechowuję wzorów ani kopii. Odesłaliśmy wam, a gdyby jakaś kopia przez przypadek została, to kazałbym ją zniszczyć.
- Takie są zasady, ale w praktyce różnie bywa.
- Dobrze, nie kłóćmy się. Ja jestem czysty. Uszyliśmy według wzorów, które dostaliśmy w tym roku i mogę to panu udowodnić.
- Czyli chce pan powiedzieć, że takie wzory dostał pan w tym roku?
- Właśnie tak.
- I nie zwrócił pan uwagi?
- Ja nie oglądam wszystkiego osobiście.
- Ale ktoś z personelu?
- Mam dużą rotację. Wie pan, teraz trudno o dobrych rzemieślników.
- Tak, tak, wiem, wyjechali do Anglii.
- Właśnie, sam pan rozumie. Z tych, którzy szyli w ubiegłym roku, praktycznie nikt już nie został. Dobrze, że jakoś firma mi się kręci, mimo wszystko.
- Tak. Rozumiem. I co? Kiedy się zorientowaliście?
- Właśnie tłumaczę panu. Zaczęliśmy szyć, materiały się powtarzały, kolory też, więc szyliśmy, dopóki starczyło. Dopiero, jak zabrakło wzorów, kierownik przyszedł do mnie z tą sprawą. I co ja mam teraz zrobić?
- Proszę mi dać trochę czasu. Zadzwonię do pana.
- Ale będziemy dalej szyć?
- Tak. Proszę się nastawić na skończenie kolekcji.
- Dobrze. Ale nie mogę długo czekać. Wie pan, przestojowe.
- Dobra, dobra. Też pan do końca nie jest taki czysty, więc niech mi pan nie mówi o przestojowym.
- Panie prezesie, przecież tyle lat współpracujemy, to jakoś dogadamy się, żeby wszyscy byli zadowoleni, nie?
- Tak. Oddzwonię do pana.
“Więc to my? Ale kto? Jak to możliwe? Jakim cudem? Muszę się dowiedzieć, czy to prawda” – Marek wpadł jak burza do pracowni. Pshemko siedział na fotelu, z wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Iza i Wojtek siedzieli na stole kreślarskim. Nikt się nie odzywał.
- Rozmawiałem z dyrektorem szwalni.
- I co? Uderzył się w piersi? – zainteresował się Pshemko.
- Z lekka. Ale on twierdzi, że takie projekty dostał od nas.
- Owszem. W zeszłym roku.
- Twierdzi, że w tym.
- Bezczelny typ. My nie potrafimy odróżnić własnych projektów…
- Pshemko, może sprawdźcie, co?
- Marku, posądzasz nas…
- Nie, Pshemko, nie. Ale trzeba udowodnić temu “dyrektorowi”, że usiłuje nas w coś wrobić.
- Tato, ja sprawdzę – Wojtek zszedł ze stołu i poszedł w kierunku szafy z wzorami.
- Jak chcecie – Pshemko wzruszył ramionami – proszę bardzo. Chociaż nie wiem, na co tracimy czas.
Marek podszedł do szafy i wspólnie z Wojtkiem wyjęli stertę tek z wzorami. Jako druga z kolei leżała ta z ubiegłoroczną kolekcją.
- Zobaczmy, co tam jest – Marek wziął tekę, położył na stole i zajrzał do środka – Wojtek, chodź, zobacz.
Wojtek przez chwilę patrzył w osłupieniu. W tece opisanej jako zeszłoroczna, znajdowały się wzory aktualnej kolekcji. Podniósł wzrok, spojrzał na Marka, przez chwilę patrzyli na siebie. Marek obiema rękami dotknął skroni i stał jak wmurowany w podłogę.
- No, to ładnie. Super.
- Co się stało? – zapytał Pshemko.
- Sam zobacz – Wojtek wskazał ręką na wzory.
Pshemko podszedł, spojrzał i również zaniemówił. Iza także podeszła.
- Panie Przemysławie, to się zdarza.
- Niech mnie Izabela nie pociesza. To się nie zdarza. To MNIE się zdarzyło. Ja jestem za to odpowiedzialny.
- Pshemko, ty?
- Tak, Marku. Ja osobiście dałem kurierowi wzory do wysłania.
- Ale ktoś inny mógł je podmienić… to znaczy pomylić teczki – cicho wtrąciła Iza.
- Kto? Izabela?
- Nie pamiętam.
- Wojtek?
- Też nie pamiętam.
- Albo ja. Też nie pamiętam. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Przecież nikt poza nami do tego nie zagląda. A nie będę mówił, że ktoś to specjalnie zrobił.
- Nie, Pshemko, nikt specjalnie by tego nie zrobił. Dajmy już spokój. Pomyłka i tyle. Przecież nie dojdziemy, kto. Zresztą, to i tak nie ma znaczenia, bo nawet gdybym wiedział, kto, to i tak nikogo nie obciążę takimi kosztami.
- Tak, Marku. Wszyscy wiemy, jaki jesteś szlachetny. Ale to ja odpowiadam za pracownię, ja dałem wzory do wysłania i to jest moja wina. Powinienem był zobaczyć, co jest w teczce.
- Pshemko, to już teraz nie jest ważne. Musimy pomyśleć, jak z tego wybrnąć. Nie jest aż tak źle. Na szczęście uszyli tylko połowę tej ubiegłorocznej kolekcji, bo dalej materiały im się nie zgadzały.
- No tak, to moje zamiłowanie do wypróbowanych materiałów wysokiej jakości i do klasycznych wzorów…
- Właśnie. Dlatego część materiałów ocalała i powinno wystarczyć przynajmniej na pokaz i być może pierwszy rzut do sklepów. Więc tak – Marek chodził po pracowni – trzeba tam natychmiast pojechać, zawieźć im te wzory, odebrać stare i zobaczyć, co się da uszyć z tego, co im zostało.
- Ja pojadę – Wojtek sięgnął po kurtkę.
- Już?
- Przecież nie ma czasu do stracenia.
- Więc jedź. I natychmiast dzwoń do mnie, jak będziesz na miejscu. Tu masz numer do dyrektora, po drodze umów się z nim.
- Dobra, lecę – Wojtek wziął wzory i szybko wybiegł z pracowni.
- Tak. Więc to już wiemy. Ale co dalej? Tak, czy siak, musimy dokupić materiałów. Nie wiemy jeszcze ile, ale dokupić musimy. Pshemko – spojrzał na mistrza – ale ja nie gwarantuję ci, że to będzie dokładnie to, czego chcesz.
- W tej sytuacji, to mnie jest już wszystko jedno. Byle trzymało jakieś normy.
- Nie będziesz się sprzeciwiał?
- Masz mnie za wariata?
- Nie. Ale teraz muszę się zastanowić, skąd wziąć pieniądze.
- Ja dam.
- Daj spokój.
- To moja wina, więc nie kłóć się ze mną.
- Masz takie zasoby?
- Nie mam. Wezmę kredyt na hipotekę domu.
- A mistrz ma ustanowioną hipotekę? – spytała Iza.
- Nie mam.
- A wie mistrz, ile to może potrwać? Ustanowienie hipoteki, a potem wzięcie kredytu?
- Nie wiem. Ale zaczynam domyślać się, że chyba za długo?
- Za długo. Zdecydowanie za długo. Prawda? – Iza spojrzała na Marka.
- Tak. To nie jest dobry pomysł w tym momencie.
- To ja już nie wiem.
- Dobrze. Wy tutaj próbujcie coś zdziałać, a ja idę rozejrzeć się na pieniędzmi.
- Ale co my tutaj mamy do roboty? Nic.
- Oj, mistrzu. Jest praca. Modelki zaraz przychodzą. Ubierzemy je w to, co mamy i przynajmniej jakąś próbę zrobimy.

Pozostało czekać na telefon od Wojtka z informacją, ile materiałów potrzeba. Od tego zależy, ile kasy musi znaleźć. Ale ta informacja przyjdzie dopiero za parę godzin. Do tego czasu musi się zastanowić, skąd ją wziąć. Marek wiedział, że i tak będzie to kwota zbyt wysoka, aby mógł ją całkowicie zabezpieczyć z posiadanych przez firmę zasobów finansowych. W firmie, jak zwykle, nie było rezerw. Zawsze funkcjonowali praktycznie “na styk” lub na niewielkim plusie. Ostatnio trochę się poprawiło, jednak nie na tyle, żeby można było mówić o odkładaniu pieniędzy na “czarną godzinę”. Z kredytami też raczej nie wyjdzie – ciągle jeszcze spłacali te zaciągnięte przez Ulę parę lat temu. “Może Aleks coś ma? W końcu, sprzedał firmę we Włoszech, więc może mu coś zostało? Że też akurat teraz musiał wyjechać. Miałbym brać pieniądze od Aleksa? Dlaczego nie? W końcu, to też w połowie jego firma, a tym razem nie chodzi jednak o moje błędy, więc mogę spytać. Tyle tylko, że on wróci wtedy, gdy już będzie za późno. Dobra. Muszę coś zrobić. Pieniędzy i tak na razie nie skombinuję, więc trzeba czekać na informację od Wojtka, a później wziąć materiały i wynegocjować możliwie najdłuższy czas zapłaty. W ten sposób zyskam czas na zgromadzenie pieniędzy. W każdym razie, jest szansa, że znowu się uda. Muszę tylko zaryzykować, ale to już przecież całkiem nieźle mi wychodzi”. Zastanawiał się przez moment, a potem zadzwonił do Maćka.
- Cześć. Gdzie się teraz obijasz?
- Jestem we Wrocławiu.
- Tobie, to dobrze. Jeździsz sobie po Polsce i nie tylko.
- Nie narzekam. Ale, jak to się mówi, co za dużo…
- Tak. Maciek, jest sprawa. Będziemy potrzebować dokupić materiałów, tych, z których szyją kolekcję. Chciałbym, żebyś skontaktował się z dostawcą, najlepiej osobiście i wynegocjował szybką dostawę z możliwie długim okresem zapłaty.
- Jak szybką?
- Natychmiastową.
- No, no, podnosisz poprzeczkę.
- Nie ja. To mnie ciągle ktoś podnosi poprzeczkę. Więc co?
- Rozumiem, że to pilne.
- Dobrze rozumiesz. Brakuje nam materiałów na skończenie kolekcji.
- Jak to?
- Proszę cię, nie mam już siły o tym mówić. Chodzi o to, że Pshemko wysłał przez pomyłkę ubiegłoroczne wzory i oni według nich uszyli ciuchy, zużywając mniej więcej połowę materiałów.
- Więc jesteśmy w plecy za połowę materiałów? Nieźle.
- Prawdę mówiąc, to liczę na ciebie, że uda ci się odzyskać możliwie najwięcej, jak się da.
- No tak. Mam sprzedawać starą kolekcję.
- W końcu jesteś tym dyrektorem od marketingu, nie? To co masz robić, jak nie sprzedawać?
- Dyrektor, to powinien siedzieć w gabinecie i podpisywać papierki. A ja włóczę się po Polsce.
- Możemy się zamienić.
- Chciałbyś…
- A żebyś wiedział, że chciałbym.
- Dobra. Tu już właściwie skończyłem, to zajmę się tą dostawą. Ale kiedy się dowiem, ile czego trzeba?
- Za parę godzin. Czekam na informację od Wojtka. Już jest w drodze do szwalni. Ty się zorientuj, co i jak. Aha, Maciek. Daję ci wolną rękę. Jeśli nie będzie tego, co chcemy, weź kup coś zbliżone. Najważniejszy jest czas. Ale, oczywiście, musi trzymać normy, jak powiedział Pshemko.
- No, no. To teraz mam szansę poczuć się jak sam mistrz. Ja decyduję, w czym będą chodzić elegantki.
- Każdemu raz w życiu może coś się przytrafić. Nie szalej za bardzo.
- Pshemko się zgodził na to?
- Co miał się nie zgodzić? Siedzi cichutko i jest mu już wszystko jedno. Zawalił, to się nie odzywa. Zadzwoń, jak się skontaktujesz z dostawcą. Cześć.
- Cześć.

“Dobra. Kolejna sprawa rozkręcona. Co dalej? Co mogę dalej zrobić? Czekać na informacje? Nie wytrzymam. Czas. To jest problem. Co zrobić z tym czasem, który w każdej sekundzie ucieka. Przenieść się do Honolulu. Zyskam dobę.”
- I jak? Pshemko się uspokoił? – Ula weszła do gabinetu i wyrwała go z zamyślenia.
- Tak… tak. Uspokoił – Marek podniósł głowę i spojrzał na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem.
- Więc co masz taką minę? – podeszła bliżej do biurka.
- Bo jest gorzej, niż myślałem.
- Bardzo źle?
- Dosyć źle. Ale spokojnie, Ula, tylko się nie denerwuj. Jest źle, ale nie beznadziejnie.
Widząc napięcie na twarzy i w oczach Uli, podniósł się z fotela, podszedł do niej i wziął za rękę. Stała lekko spięta, więc objął ją delikatnie, przytulił i pocałował w czoło.
- Jeszcze nie koniec FD. Nie tym razem. Jeszcze trochę przetrwamy.
- Marek, przecież Iza mówiła, że uszyli starą kolekcję.
- Ulka, a ty wszystko załatwiłaś?
- Nie. To znaczy, przeciągnęłam sprawę do jutra. Facet był niezadowolony, ale udało mi się go przekonać.
- Ula, po co? Przecież nie ma powodów.
- Marek, co ty mówisz. Jeśli nie będzie kolekcji, to co chcesz reklamować?
- Będzie. Załatwimy, że będzie. Nie jest tak źle. Tylko połowę materiałów zmarnowali, reszta została. Wojtek już tam jedzie, Maciek ma skontaktować się z dostawcą. Kupimy brakujące materiały i uzupełni się. Najważniejsze, że zrobimy pokaz i powinno wystarczyć na pierwszy rzut do sklepów. Potem sukcesywnie będziemy dostarczać.
- Za co chcesz kupić? Z tego, co się orientuję, to nie bardzo jest za co.
- Wynegocjujemy u dostawcy dłuższy termin zapłaty, coś się w międzyczasie sprzeda…
- A jeśli się nie zgodzi?
- Zobaczymy. Wtedy będziemy się martwić. Jakoś damy radę.
- “Jakoś”. Jak zwykle. Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Zawsze się udawało.
- Tak. Ale zawsze może być ten pierwszy raz.
- Ulka, przestań martwić się na zapas. Póki co – nie jest tak źle. Coś się wymyśli.
- Jasne. Idziesz na lunch?
- Nie. Czekam na telefon.
- Nie musisz przy biurku.
- Ale trzeba szybko działać, więc wolę być w firmie.
- Może ci przynieść?
- Nie, pójdę do bufetu.
- To ja idę. A później wpadnę na chwilę na Violetty i wracam do domu.
- Dobrze.
- Aha. Pshemko spokojny, pomimo takiej afery?
- To on zawalił. Sam się przyznał. To znaczy, w pewnym sensie. Wysłał stare wzory, nie sprawdzając. Nie wiadomo, skąd się wzięły w teczce.
- Marek. Może powinnam iść z nim porozmawiać? Albo może jestem ci tu potrzebna?
- Nie. Tu w tej chwili nie ma nic do zrobienia. Muszę czekać.
Ula spojrzała na niego przeciągle i ze smutkiem w oczach.
- Myślałam, że chociaż jako podpora w ciężkich chwilach.
- Ulka. Wystarczy mi, że jesteś ze mną, nawet, jeśli nie przy mnie. Idź, nie ma sensu, żebyś tu siedziała. Dziękuję, kochanie – dodał.
Wyszła. Oczywiście, nie powiedział jej całej prawdy, że też się boi, że dostawca nie zgodzi się na przedłużenie terminu, a właściwie, to w ogóle nie wiadomo, czy będzie mógł zorganizować dostawę w tak krótkim czasie.
“Jakie szczęście, że nie pojechałem do tych Włoch. Gdyby Ula została sama z tym na głowie. Nie chcę nawet myśleć. Tyle razy wyciągała firmę z kłopotów, że teraz czas na mnie. Nie będę jej tym obciążał. Poza tym, potrzebna jest dziecku. Praca to jedno, a obciążenie problemami firmy, to coś zupełnie innego. Biorę to na siebie”.
W końcu doczekał się telefonu od Wojtka. Okazało się, że po dopasowaniu wzorów do zachowanych materiałów, można uszyć około 1/4 kolekcji. Oczywiście, zażądał natychmiastowego wznowienia szycia i dotrzymanie w tym wypadku zgodności wykonania z terminem pokazu. Wojtek przekazał w imieniu dyrektora, że wywiąże się z tego i nawet zapłatę za nadgodziny bierze na siebie – “w ramach dobrej współpracy” – jak nie omieszkał podkreślić.
Teraz Maciek. “Czekam na najważniejszy telefon od wielu lat” – pomyślał, spoglądając na zegarek. Ale nie wytrzymał i sam zadzwonił.
- Maciek? I co?
- Umówiłem się z gościem. Za pół godziny.
- Dobra. Do tego czasu dostaniesz mailem specyfikację zamówienia. Wojtek ci prześle bezpośrednio. Ja też dostanę, tak, że będziemy mogli rozmawiać. Dzwoń do mnie, kiedy będziesz na spotkaniu, gdyby były jakieś problemy.
- OK.
Znowu czekanie. Pół godziny. Chyba, że wcześniej dostanie specyfikację. Wtedy będzie wiedział mniej więcej, ile pieniędzy potrzeba. Później jeszcze ten dostawca. Znowu spojrzał na zegarek. Wziął laptopa i wyniósł do sekretariatu.
- Aniu, idę do bufetu. Obserwuj moją pocztę. Jeśli przyjdzie coś od Wojtka, albo od Maćka, to dzwoń do mnie natychmiast..
- Może ci przynieść coś z bufetu?
- Nie. Muszę się ruszyć.
Po drodze skręcił do Sebastiana.
- Cześć. Nie pokazujesz się przez cały dzień.
- Cześć. Dużo roboty. Jak zwykle, przed pokazem. Ale słyszałem, że ty też raczej nie miałeś spokojnego dnia?
- Chodź do bufetu. Mam pół godziny, nie będę tu stał, bo jestem głodny.
- No, dobra.
- Co nic nie mówisz – spytał Marek, gdy już znaleźli się przy drzwiach bufetu.
- Tak jakoś. Nie bardzo mi się chce.
- Viola?
- Tak.
- Świruje?
- Nawet mniej, niż myślałem, przynajmniej na razie. Ula dobrze wymyśliła z tą pracą.
- Więc?
- Żal mi jej, jak na nią patrzę. Smutno po prostu.
- Rozumiem.
- Nie mogę jej pomóc.
- Możesz. Jesteś przy niej, rozumiesz, że jest jej ciężko.
- Myślisz, że to wystarczy?
- A co możesz więcej?
- No, fakt. Nic.
W dość posępnym nastroju usiedli przy stoliku. Kiedy Ela podeszła, zamówili danie dnia i nadal się nie odzywając, czekali na posiłek.
- Co to za nowe kłopoty? Słyszałem, że sprawa jest poważna.
- Jest poważna. Ale nie mam już siły po raz dziesiąty mówić tego samego.
- Nie musisz. Alka dowiedziała się wszystkiego od Izy.
- No, to wiesz, jak jest.
- Wiem. Pakujemy się?
- Jeszcze nie. Powiem ci, jak będzie trzeba.
- No, bo potem mogę się nie dostać do windy.
- To pójdziesz schodami. Dobrze ci to zrobi.
Znowu milczeli. Ela przyniosła w końcu obiad i mogli czymś się zająć.
- To ile będziesz potrzebował?
- Jeszcze nie wiem dokładnie, ale dużo.
- ???
- Jakieś 3/4 wartości materiałów. Pod warunkiem, że szwalnia daruje mi zapłatę za szycie tej starej kolekcji. Ale pewny nie jestem.
- O, cholera. Nieźle.
- Nieźle.
- Co zrobisz?
- Jak się dowiem, to ci powiem.
- Jak zwykle.
- Jak zwykle.
Kolejna dłuższa chwila milczenia. Prawie skończyli obiad.
- Marek. Jak nie będzie nowej kolekcji, to wypadniemy z rynku i ciężko będzie wrócić. Zostanie wyprzedaż.
- Dziękuję za przypomnienie.
- Nie złość się. Chcę tylko wiedzieć, na czym stoimy.
- Będzie nowa kolekcja. Może część dostarczymy do sklepów z opóźnieniem, ale będzie.
- Skąd weźmiesz kasę?
- Wezmę.
- Czyli, jeszcze nie wiesz?
- Seba, odczep się.
- No. Kiedyś to były dobre czasy. Ulka kredyty brała. Popatrz, a nam się wtedy zdawało, że jest źle. Ale byliśmy głupi…
- Amerykę odkryłeś. Pewnie, że byliśmy głupi, a ja najbardziej.
- No. Przydałaby się teraz taka Ulka.
- Teraz, to nie dadzą jej kredytu. Zabezpieczenia nie ma.
- Też fajnie. Na jakąś jednoosobową firmę, która nie miała nic, dali jej miliony kredytu, a teraz, jako właścicielka 1/4 FD, nic nie dostanie.
- Podobnie, jak ja.
- Jednak trzeba było trzymać to ProS.
- Teraz, to i ja tak myślę. Ale wiesz, byliśmy tacy szczęśliwi, że możemy wszystko razem, wspólnie…
- No. I Maćka przygarnęliście na dyrektora.
- I jeden kredyt dzięki temu udało się FD spłacić…
- A teraz kryzys.
- A teraz kryzys.
- Przydałaby się jakaś Ula.
- Seba, co ty z tą Ulą ciągle. Sam dam radę.
- Nie wątpię.
Zjedzony obiad wcale nie poprawił im nastroju. Nie odzywając się do siebie, wrócili na piąte piętro.
- To ja idę do siebie. Powiedz, jak coś wymyślisz.
- Powiem.
“Tak, przydałaby się druga Ula. Nawet Seba nie wierzy, że sam Marek wystarczy. Tyle, że musi wystarczyć, bo drugiej Uli nie ma i nie będzie, a ta pierwsza w tej sytuacji też nic nie poradzi. Cała nadzieja w przedłużeniu terminu płatności”. Kiedy wszedł do sekretariatu, Ania podała mu wydrukowaną specyfikację od Wojtka.
- Aniu, oszczędzaj materiały biurowe. Niedługo możemy nie mieć za co je kupić.
- Mówisz poważnie?
- Mam nadzieję, że nie. Maciek nie dzwonił?
- Nie.
- To ja do niego zadzwonię.
Ale zanim doszedł do biurka, Maciek zdążył zadzwonić.
- Marek, przekazuję ci dyrektora.
- OK.
- Dzień dobry, panie Marku. Zaskoczyliście mnie.
- Nas też zaskoczono. Dzień dobry.
- No cóż. Powiem wprost: nie dam rady.
- Czego pan nie da rady? Dostarczyć materiałów?
- Częściowo mogę. W ciągu dwóch dni jakąś połowę zamówienia, resztę do tygodnia.
- Super. Zgoda. Może być.
- Ale płatne od razu. To znaczy od ręki, czyli w ciągu dwóch dni przynajmniej jakieś 40 %, a reszta, no, powiedzmy może mi się uda załatwić, że do miesiąca.
- Tylko tyle?
- Panie Marku, ja też muszę płacić.
- Ale coś wynegocjujemy, mam nadzieję.
- Jeśli zagwarantuje mi pan dostawę do następnej kolekcji…
- Panie Andrzeju. Jeśli nie zrealizuje pan tej dostawy, to następnego zamówienia już nie złożę. Nikomu.
- Dobrze. 25 % w ciągu dwóch dni, a reszta… – po chwili zastanowienia Andrzej był gotów na ustępstwa.
- …do trzech miesięcy – Marek wszedł mu w słowo.
- Do dwóch. Dłużej nie mogę.
- Na pewno.
- Na pewno. Ale gwarantuje mi pan następną dostawę?
- Gwarantuję. Zejdzie pan do 20 %? Ale niech się pan pospieszy. Szwalnia czeka.
- Zrobię wszystko, żeby panu pomóc. Dobra, jak dla pana, niech będzie 20 %.
- Dziękuję. Odwdzięczę się. Resztę niech pan załatwi z Maćkiem.
- Dobrze. Do widzenia.
- Do widzenia.
- Chwileczkę. Nie uzgodniliśmy ceny z tego wszystkiego.
- Po tych samych cenach panu policzę. Zaraz narzucę na specyfikację.
- Proszę powiedzieć Maćkowi, żeby natychmiast mi to przysłał. Cześć.
- Cześć.
“To już wszystko jasne. Mam dwa miesiące na uzbieranie całej sumy, a dwa dni na 20 %. Chciałem wiedzieć, to wiem. Ale nadal nie wiem, skąd wziąć kasę. Mam dość na dzisiaj. Idę do domu”.

Cicho otworzył drzwi i wszedł do wewnątrz. Z kuchni dochodziły odgłosy mytych naczyń. Powiesił płaszcz i bezszelestnie stanął w drzwiach. Ula faktycznie myła naczynia i nawet nie usłyszała, jak wszedł. Krzyś siedział na blacie stołu i bawił się rozsypanym cukrem. Zajęty zabawą, również nie zauważył jego wejścia. Przyglądał im się przez chwilę. “Moja rodzina. Najbliższe mi osoby. Ula i Krzyś. Nie mogę im tego zrobić” – poczuł dziwny ucisk w żołądku, który następnie powoli przenosił się w okolice gardła.
- Marek! Co tak się zakradasz? – Ula w końcu zauważyła jego obecność.
- Chciałem… – przełknął ślinę, która nagle zablokowała mu gardło – chciałem popatrzeć na was.
- Co takiego? – Ula spojrzała na Marka, potem wyłączyła wodę i ze ścierką w ręku podeszła bliżej – Stało się coś? – spytała cicho.
- Nie, nie.
- Marek, przestań – powiedziała jeszcze ciszej, patrząc mu prosto w oczy.
- Tak. Jest bardzo źle – przyznał i westchnął głęboko – idę do łazienki.
- Zaczekaj…
- Zaraz wrócę.
- Zrobię ci kawy.
- Lepiej drinka.
Jeszcze raz spojrzał na Ulę, ale widok jej smutnych oczu był w tej chwili nie do wytrzymania.
- Ula. Zaraz porozmawiamy. Za chwilę. Muszę tylko trochę ochłonąć. Łeb mi pęka i nie mogę zebrać myśli – wychodził, ale zatrzymał się na chwilę i nie patrząc na Ulę rzucił – potrzebuję 20 % ze specyfikacji w ciągu dwóch dni, resztę do dwóch miesięcy. W teczce mam specyfikację, zobacz, jeśli chcesz.
Wszedł do łazienki. Potrzebował pobyć przez chwilę sam. Miał poczucie, jakby wszystko się rozpadało. Wszystko, co budował przez parę lat i co stanowiło sens jego życia. “To, co razem z Ulą budowaliśmy, nie ja sam”. Kiedy w końcu wyszedł, Ula przygotowywała kolację, a Krzyś tym razem chodził na czworakach po kuchni, robiąc tor wyścigowy dla swoich samochodów.
- Masz kolację.
- Nie, nie mam ochoty.
- Musisz.
- Wiem, że muszę, ale nie dam rady. Proszę, nie teraz.
- Więc nie dostaniesz drinka na pusty żołądek.
- Jadłem.
- Nie wierzę. Nie dostaniesz i już.
- Sam sobie wezmę.
- Nie weźmiesz, bo ja ci nie dam.
- Jak mi nie dasz?
- Schowałam i nie ma.
- Ulka, proszę cię.
- Nie ma mowy.
- Ulka. Miałem ciężki dzień.
- Wiem, ale nie dam.
- Przestań.
- Ani mi się śni. Powiedziałam: kolacja.
- Nie mogę.
- No, to nie.
- A jak cię ładnie poproszę? – postanowił spróbować innej metody perswazji.
- A, to zależy, jak ładnie.
- Wiesz, że potrafię bardzo ładnie poprosić.
- Spróbuj, może dam się przekonać.
- Proszę… – zrobił proszącą minę.
- U-u.
- Nie? – podszedł bliżej, uśmiechając się przymilnie.
- Nie…
- A teraz? – oczywiście wiedział, że pocałunek może być najlepszą formą prośby.
- Jeszcze nie…
- Już?
- Prawie…ale jeszcze…nie…
W końcu doczekał się swojego drinka. Okazało się, że alkohol nigdzie nie został schowany, ale stał tam, gdzie powinien. Ula nalała również sobie.
- Pięknie. Pijemy przy dziecku.
- Daj spokój, to tylko mały drink.
- Wiem. Lepiej ci? – spytała.
- O wiele lepiej. Dziękuję. Pomogłaś mi.
- Cieszę się. Spokojnie, Marek. Jutro przejrzę finanse i zobaczymy, czy gdzieś nie ma jakichś rezerw.
- Dobrze, przejrzyj. Ale, moim zdaniem, to nie ma.
Stali oparci o blat kuchennego stołu i o siebie nawzajem, trzymając w rękach drinki. Nic już nie mówili. Patrzyli tylko na bawiącego się w najlepsze synka, który, nieświadom sytuacji, coraz głośniejszymi dźwiękami dawał do zrozumienia, że silniki jego samochodzików nabierają mocy.
- Dasz radę – odezwała się Ula.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz. Zawsze wierzyłaś, chociaż nie bardzo zasługiwałem.
- Zasługiwałeś. Przecież w końcu zawsze wychodziłeś na swoje.
- Głównie przy twojej pomocy.
- Nie. To nie tak.
- A jak? Nie pocieszaj mnie. Powiedz prawdę, że zawsze tak było.
- Dobrze. Pomagałam ci. Ale sama bez ciebie też nie dawałam sobie rady, pamiętasz?
- To było dawno. Od tamtego czasu wiele się nauczyłaś.
- Tak, wiele. Zwłaszcza, że przez ostatnie trzy lata siedziałam głównie w domu, a wcześniej, zdaje się, przez pewien czas byłam w ciąży i też nie bardzo miałam głowę do firmy. Tak naprawdę, to tylko ze dwa lata pracowałam.
- Trzy.
- Dobrze, trzy. Przez ostatnie lata sam to ciągnąłeś i nie próbuj mi wmawiać, że było inaczej.
- Z różnym skutkiem.
- Z dobrym skutkiem. Wiele problemów zlikwidowałeś, wszystko wyszło na prostą.
- Aż do teraz.
- To nie twoja wina.
- Moja. Powinienem zmienić szwalnię na lepszą. Wiedziałem, że są z nimi kłopoty. Ale mi się nie chciało – pociągnął łyk ze szklaneczki.
- Mówiłeś, że to Pshemko.
- Tak, ale szwalnia powinna to wykryć, a nie szyć, dopóki materiały były powtarzalne.
- Wszystko chcesz brać na siebie?
- A nie powinienem? Ta szwalnia była dla mnie jak wrzód na tyłku, czułem, że coś z tego wyniknie, ale mi się nie chciało – następny łyk.
- Może miałeś za dużo na głowie?
- Nie. Rutyna i marazm. To jest powód – jednym haustem skończył drinka i nalał sobie następnego – chcesz? – spojrzał w kierunku Uli.
- Nie. Może później, jak Krzyś pójdzie spać.
- To ja sam.
Wypił nalany alkohol na raz. Ula w zamyśleniu patrzyła w podłogę.
- Muszę zająć się dzieckiem.
- To ja wyjdę przed dom.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Może zostań z nami?
- Nie, nie dzisiaj. Czuję, że mnie roznosi, nawet drinki nie pomogły. Wiesz co, pójdę lepiej dokopać workowi treningowemu.
- To chyba dobry pomysł, powinno ci pomóc.
W domowej siłowni spędził prawie dwie następne godziny. W przerwach między podnoszeniem ciężarów i dokładaniem workowi, słuchał muzyki. Rzeczywiście, to było to, czego dzisiaj potrzebował. Wprawdzie ćwiczył w miarę regularnie, ale ostatnio nawet na to nie miał ochoty. “Tak, wpadłem w marazm i rutynę i teraz zbieram skutki – pomyślał – ale dobrze, że w końcu przyznałem się sam przed sobą i powiedziałem głośno. Do Uli. W końcu wie. Niby nic takiego, więc dlaczego tak długo ukrywałem to przed sobą i nią? Bo bałem się zawieść – wymierzył cios workowi. Bo ojcu chyba takie myśli nigdy by do głowy nie przyszły, jakie mnie przychodzą – następny cios. Bo Ula wierzyła, że jestem najlepszym prezesem, jakiego zna – znowu cios. Bo nie chciałem się przyznać, że … – wymierzony cios źle trafił w worek i worek oddał Markowi w czoło. Złapał się za głowę, z trudem utrzymując równowagę – cholera, jeszcze mi guz na głowie potrzebny do kompletu. Idę stąd”.
Kiedy wrócił do domu, Ula siedziała w salonie na kanapie ze specyfikacją w ręku.
- Ulka, zostaw to. Wymyślisz coś dzisiaj?
- Raczej nie.
- To zostaw. Po co sobie będziesz nastrój psuć.
- Lepiej się czuję, kiedy na to patrzę. Mam wrażenie, że jestem bliżej rozwiązania tego problemu.
- Oszukujesz się?
- Nie, to taka terapia dla mnie. Co ci się stało? – w końcu dostrzegła wygląd Marka.
- Oberwałem od worka. On też mi dokopał, a miałem ja jemu.
- Ale ty jemu chyba też oddałeś? – Ulka parsknęła śmiechem.
- Owszem. Idę pod prysznic.
Kiedy wyszedł, z zaskoczeniem zobaczył, że na stoliku stoją dwie lampki wina, palą się świece, a Ula założyła jakąś powiewną sukienkę, której nawet nie kojarzył.
- Ula, co to jest?
- A jak myślisz?
- Jeszcze tylko jakiejś nastrojowej muzyki brakuje.
- To twoja działka. Też musisz mieć jakiś wkład w organizację wieczoru.
- Akurat dzisiaj?
- Najlepszy moment.
- Zaskakujesz mnie. Znam cię i wiem, że teraz powinnaś się martwić, a nie stawiać wino i świece.
- To przez tego drinka. Zresztą, martwić będę się później, jak ty już pójdziesz spać. Teraz muszę pomóc ci wyjść z tego dołka.
- Włączyć coś?
- Może jednak lepiej nie. Jeszcze Krzyś się obudzi i będzie po wieczorze.
- Fakt. Nasze wieczory często ktoś przerywał i tak już zostało.
- To może lepiej wyłączmy telefony.
- Dobry pomysł – Marek skierował się w stronę drzwi.
- Nie, bez przesady, żartowałam. Chodź tutaj – pociągnęła go za rękę.
- Wyobrazimy sobie muzykę? – spytał.
- Spróbujmy. Każdy swoją.
Przytulili się do siebie i zrobili kilka taktów tanecznych. Po chwili Ula usiadła na kanapie, podciągając nogi.
- Mogę się do ciebie przytulić?
- Zawsze – odpowiedziała.
- Ula, ja naprawdę zawaliłem z tą szwalnią.
- Wiem. Później o tym porozmawiamy.
- Więc jednak reprymenda mnie nie minie.
- Jasne, że nie. Myślałeś, że co?
- Że mnie lubisz – Marek położył się na kanapie, z głową na kolanach Uli.
- Źle myślałeś. W ogóle cię nie lubię. Wkurzasz mnie. I nie mam pojęcia, dlaczego za ciebie wyszłam – zaczęła delikatnie gładzić włosy Marka – chyba dlatego, że lubię bawić się twoimi włosami, a ty mi na to pozwalasz.
- Zawsze to jest jakiś powód – zaczął się śmiać – wypijemy za to?
- Czemu nie? A ty? Dlaczego się ze mną ożeniłeś?
- Bo wszyscy chcieli. Nie mogłem im na to pozwolić.
- Aha. Dlatego…
- A co myślałaś? Tylu kandydatów, a ty wybrałaś mnie. Zdajesz sobie sprawę, jak to podnosi samopoczucie?
- Zmyślasz. Kiedy mnie wybrałeś, nie było żadnych kandydatów.
- Jesteś pewna?
- Że nie było kandydatów? Jestem.
- Że już wtedy cię wybrałem.
- A nie?
- Całkiem możliwe. Chodź tutaj – pociągnął ją do siebie, tak, że znalazła się w pozycji leżącej. Pochylił się nad nią i patrząc jej prosto w oczy, powiedział najpoważniejszym tonem, na jaki go było stać – To była jedyna mądra decyzja w moim życiu. Innych nie pamiętam. Przypadki albo zbiegi okoliczności. Ewentualnie głupie pomysły. Tylko to było mądre.
- Dziękuję ci za te słowa – odezwała się po chwili Ula stłumionym głosem – w końcu mogę ci uwierzyć. Nareszcie. Tak bez wątpliwości.
Po chwili leżeli mocno objęci i przytuleni. “Jest tak bardzo źle, a jednocześnie tak nieziemsko dobrze. Jutro mogę dowiedzieć się, że spadam na dno, ale jednocześnie czuję się tak bardzo szczęśliwy. Jak to możliwe? Widocznie musi być bardzo źle, żeby poczuć, jak bardzo jest dobrze. Jeśli ma z kim być źle”.
- Ula, kocham cię.
- Ja też. Też cię kocham. Podasz to wino?
- Już.
Siedzieli przytuleni do siebie, patrząc w płomyki świeczek.
- Ale jutro awantura cię nie minie.
- Mnie? Za co? Sama mówiłaś, że to nie moja wina.
- A, tak. Na wszelki wypadek. Coś się znajdzie, żebyś sobie nie myślał.
- Jutro, to jest mi wszystko jedno. Teraz jest dzisiaj.
- Wypijmy za to. Za tę chwilę.
- Za szczęście.
- Za nas.
“Chwila szczęścia w tym chaosie. Ciekawe, co będzie jutro? Wszystko jedno. Najważniejsze, że nie jestem sam. Chociaż, gdybym był sam, to miałbym w nosie, co będzie jutro. W ogóle by mnie to nie interesowało. Muszę wyjść na prostą. W każdym znaczeniu”.
- Ula, kiedy to się skończy, to znaczy, jakoś z tego wyjdę… wyjdziemy… to trzeba będzie parę rzeczy zmienić.
- Najpierw z tego wyjdźmy. Potem porozmawiamy o reszcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz