Get your own Digital Clock

wtorek, 9 lutego 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.10 wg pod wiatr

“Jednak nawet najpiękniejszy wieczór i równie wspaniała noc, kiedyś się kończą i nadchodzi dzień. Niestety, teraz trzeba wstać i zmierzyć się z tym, co nieuniknione. Chociaż chciałoby się zostać tu i teraz do końca świata” – Marek z niechęcią otworzył oczy i spostrzegł, że Ula leży na boku i przygląda mu się.
- Kochanie, nie śpisz? – spytał z czułością w głosie.
- Nie.
- Wstajemy?
- Nie. Ja nigdzie się stąd nie ruszam.
Przez chwilę patrzył na nią z lekkim uśmiechem. Przygładził dłonią jej rozwichrzone włosy i lekko przeciągnął dłonią po policzku.
- Jednego żałuję, wiesz?
- Tak? Czego?
- Że nie zabrałem cię na bezludną wyspę.
- Zanudziłbyś się tam ze mną.
- Bez obawy. Coś by się wymyśliło, nie?
Postanowił wstać i nie przedłużać tego, bo inaczej też nigdzie się nie ruszy. Była 6.30, a więc wyjątkowo wcześnie, jak na jego możliwości. Jednak dzisiejszy dzień nie zapowiadał się na łatwy, więc trzeba było się do niego przygotować. Psychicznie. Zebrać siły i skoncentrować się. Po wczorajszym wieczorze spędzonym z Ulą, wiedział, że niezależnie od tego, co będzie dalej z firmą, może liczyć na jej wsparcie, na to, że go nadal będzie kochać. To dawało siłę, ale jednocześnie czuł, że jeśli zawiedzie, będzie we własnych oczach nikim. I miłość Uli niczego nie zmieni, nie podniesie mu samooceny.
Wprost przeciwnie – będzie się czuł niegodny jej uczucia i zaufania. “Ona we mnie wierzy, uważa, że jestem najlepszy. Nie wiem, dlaczego tak myśli, ale tak jest. Czasem wolałbym, żeby mniej we mnie wierzyła. To znaczy, w sensie zawodowym, żeby miała o mnie mniejsze mniemanie, a nie osobistym. Jeśli chodzi o nasze małżeństwo i mnie jako faceta, to mogłaby nawet bardziej mi ufać. Chociaż, kto wie? Wygląda na to, że stale odrabiam punkty”. Podczas pobytu w łazience wyjątkowo dobrze mu się zawsze myślało, lepiej, niż gdzieś indziej. No, może z wyjątkiem “ich” parku. To też dobre miejsce do pozbierania myśli. Ale dzisiaj już nigdzie się nie będzie wybierał. Musi jechać bezpośrednio do firmy i poszukać pieniędzy. Kiedy wyszedł z łazienki, Ula nadal leżała w łóżku.
- Ty naprawdę robisz sobie dzisiaj wagary?
- Chciałabym. Myślę. Zaraz wstaję.
- O czym? – usiadł na brzegu łóżka.
- O tym, że lata mijają, a my ciągle mamy na głowie kolejne kryzysy. Czy to już zawsze tak będzie?
- Nie. To znaczy, mam nadzieję, że nie. Mówiłem ci wczoraj, że coś trzeba będzie zmienić.
- Myślałam, że chodzi ci o nasze życie osobiste.
- W naszym przypadku, to w zasadzie to samo.
- Uważasz, że to źle? – spojrzała na niego badawczo.
- Coraz bardziej jestem pewny, że nie najlepiej.
- Co chcesz powiedzieć? – Ula usiadła na łóżku, z widocznym napięciem oczekując odpowiedzi.
- Jeszcze dokładnie nie wiem. Nie przemyślałem tego do końca. Mówiliśmy wczoraj, że trzeba będzie pewne sprawy przedyskutować. Ale jednego jestem pewien, że nie możemy tak się narażać za każdym razem. Idę zrobić śniadanie. Wstajesz, czy jednak wagary?
- Wstaję. Zaciekawiłeś mnie. Jeśli to ma być ostatnia bitwa, to może warto ją stoczyć na pierwszej linii, a nie z pozycji obserwatora?
- Dawno nie używałaś militarnych przenośni – uśmiechnął się.
- Bo dawno nie miałam możliwości brania udziału w jakiejś bitwie. No, może z wyjątkiem codziennych batalii z Krzysiem, ale to przecież nie to samo.
- A propos Krzysia. Budzić go?
- Nie. Dorota przychodzi.
- Jak to? Zmieniłaś zdanie? Pod wpływem ostatniej akcji mojej matki?
- Nie wiesz? Mama poleciała jednak na ten pogrzeb. Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć. Tyle się działo.
- Poleciała? Nie, no… Kto za nią nadąży? Skąd wiesz? Dzwoniłaś do niej?
- Ojciec zadzwonił do mnie wczoraj. Powiedział, że zdecydowała się lecieć, ale nie wzięła bagażu.
- No, bez bagażu sobie poradzi. Po co jej tyle rzeczy było?
- Dziwisz się? Przecież zawsze i w każdych okolicznościach dama musi wyglądać jak dama.
- Ulka?! Taka złośliwość w twoich ustach? Jestem w szoku. Naprawdę, jestem w szoku – śmiejąc się, poszedł w końcu przygotować śniadanie.

Cokolwiek by nie robić, jednak kiedyś musiał nadejść moment, w którym zdecydowanym i pewnym krokiem trzeba było przekroczyć drzwi wejściowe do budynku firmy, wejść do środka, przywitać się tym razem z Mietkiem, wjechać windą na piąte piętro, przejść przez recepcję, uśmiechać się do wszystkich napotkanych po drodze osób, wymieniać drobne uprzejmości i w końcu, z uczuciem ulgi, zamknąć za sobą drzwi do gabinetu. Tu nie było lepiej, ale przynajmniej mógł zdjąć z twarzy uśmiech i nie zastanawiać się, jak jest odbierany przez kogokolwiek. W pobliżu była Ula – w swoim nowym gabinecie i Marek wiedział, że jeśli w firmie są jakieś pieniądze, które można przesunąć do zapłaty za materiały, to ona je znajdzie. Jeśli nie znajdzie, to znaczy, że wyjścia trzeba szukać na zewnątrz. Chociaż, sam za bardzo nie wierzył, że Ula coś znajdzie. Postanowił jednak dać jej szansę. Godzina-dwie nie mają wielkiego znaczenia, można poczekać. Zastanowił się przez chwilę i doszedł do wniosku, że przecież można nie zawierać umowy na reklamę kolekcji w telewizji – zawsze to jakieś oszczędności. Zadzwonił do Uli.
- Ula, wiesz, wygląda na to, że wczoraj wykazałaś się czujnością, nie finalizując sprawy reklamy. Zrezygnujmy z tego, co?
- Też o tym myślałam. Trochę zaoszczędzimy.
- Ale to nadal nie 20 %.
- Pójdę tym tropem. Spróbuję z reklamy ściągnąć, co się da. Nie widzę innych możliwości. Jednak bez reklamy będzie trudniej.
- Klienci i tak nas znają. Poza tym, nie przesadzajmy. Reklama jest przereklamowana. Ula, 20 %, proszę. Na pozostałość mamy trochę czasu.
- Znajdę.
Postanowił nadal robić dobrą minę do złej gry i zająć się bieżącymi sprawami. Najważniejsze, to nie dać odczuć, że się boi, że jest niepewny siebie w zaistniałej sytuacji. Wszystko dobrze i pod kontrolą, a obecne kłopoty, to żadne kłopoty, tylko takie, nic nieznaczące trudności.
Dzwonek telefonu oderwał go od pracy. Monika. Przez chwilę zastanawiał się, czy odebrać, bo w tej chwili nie bardzo miał ochotę na rozmowę z nią, ale dobrze wiedział, że odkładanie na później nic nie da.
- Cześć, Monika. Fajnie, że dzwonisz.
- Fajnie, to by było, gdybyś ty do mnie zadzwonił.
- Przepraszam, powinienem, ale nie miałem głowy. Sporo się dzieje.
- No, tak. Masz pokaz. Z tego, co wiem, to zawsze jest młyn jakiś.
- Tak…
- Ale nie tylko o to chodzi?
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie zadawaj takich pytań.
- No, tak. Zapomniałem, że wyłapujesz moje myśli telepatycznie. A ty? Wybierasz się na pokaz? – postanowił zmienić temat rozmowy.
- Nie. Dostałam zaproszenie od organizatorów, ale raczej nie.
- Dlaczego? Myślałem, że to impreza w sam raz dla ciebie.
- Bo lubię się dobrze ubrać? Ale nie lubię takich spędów. Wolę bardziej kameralne spotkania.
- Nie zmienisz zdania?
- Raczej nie. Zresztą, po co? Przecież ty i tak ze mną nie pójdziesz.
- Może Aleks? Moglibyśmy spędzić ten wieczór w czwórkę. To znaczy, gdzieś pójść po pokazie.
- Zapraszasz mnie w jego imieniu? Masz upoważnienie?
- Nie, ale…
- Marek, pewnych rzeczy nie załatwia się przez pośredników. Chyba, że szukasz pretekstu…
- Chciałem, żeby było miło… Rzeczywiście, gadam trochę bez sensu. Może dlatego, że myślami jestem gdzieś indziej… – szybko wycofał się na bezpieczniejszy grunt.
- Pięknie. Powiedz od razu, że przeszkadzam, to się rozłączę.
- Nie o to chodzi. Mam taki mały problem.
- Mały? I dlatego nie możesz skoncentrować się na rozmowie ze mną?
- No dobrze. Całkiem spory.
- Z żoną?
- Nie, nie z żoną. Z Ulą wszystko jest OK. Kasy szukam. Jak wszyscy i jak zwykle. Nic nadzwyczajnego. W końcu wiadomo, że Fenicjanie wynaleźli za mało pieniędzy, nie?
- Może mogłabym ci pomóc? – rzuciła luźno po chwili milczenia.
- Ty? Monika, dziękuję za chęci, ale ja sporo potrzebuję. Nie wydaje mi się, żebyś tyle miała. Zresztą, nawet, gdybyś miała, to jeszcze nie powód…
- Nie mówię o moich pieniądzach osobistych, ale o finansach firmowych.
- Tym bardziej. Przecież to, póki co, jak sama mówiłaś, są firmy twojego ojca.
- Marek, spotkajmy się w tej sprawie. To bez sensu w taki sposób rozmawiać o biznesie. Bo dla mnie to biznes, jak i dla ciebie, jak sądzę. Porozmawiamy, zorientujemy się w możliwościach, dogadamy się albo i nie. W każdym razie, warto spróbować.
- Sam nie wiem… Gdyby to były twoje interesy.. Ale Darek zawsze niechętnie podejmował jakiekolwiek rozmowy o pożyczkach.
- Mam pełnomocnictwa do dysponowania funduszami. Wszystko będzie w porządku, jeśli dojdziemy do porozumienia, oczywiście.
- Monika, o o ci chodzi? Wygląda na to, że tobie bardziej zależy niż mnie. Powinno być raczej odwrotnie?
- Nie martw się. Nie jestem instytucją charytatywną.
- Nie wątpię. Znam w końcu twojego ojca.
- Nie jestem taka, jak on. Pieniądze są dla mnie środkiem, a dla niego celem. Tym się różnimy. To jak?
- Możemy się spotkać i porozmawiać o szczegółach, czemu nie? I tak nie mam lepszego pomysłu. To co? Dziś wieczorem?
- Dobrze. Sprawdzę, na ile mogę służyć pomocą.
- Zadzwonię do ciebie później, dobrze?
- Dobrze, cześć.
Po zakończeniu rozmowy, Marek przez dłuższy czas wpatrywał się w wyłączony już telefon. Był zaskoczony. “O co jej chodzi? Sama zaoferowała pomoc? Córka Darka Terleckiego i oferta pomocy bez żadnych podtekstów w tle? Czy to możliwe? A kto powiedział, że musi być taka sama, jak ojciec? Przecież nie jest. Sam widzę, że jest inna, ma inne podejście do życia i biznesu niż Darek, no i ona sama powiedziała, że jest inna. Więc tym bardziej… Jeśli jej oferta jest faktycznie bezinteresowna, to Darek się wścieknie. Kiedyś przecież wróci z tych jakichś wysp i jeszcze gotów wymówić mi współpracę. Wtedy będę miał spory problem. Sam nie wiem”. Wstał z fotela, przespacerował się kilkakrotnie tam i z powrotem po gabinecie i doszedł do wniosku, że to jest na tyle poważna sprawa, że musi o tym porozmawiać z Ulą. W końcu, jej też to dotyczy.
Kiedy wszedł do jej gabinetu, podniosła głowę znad klawiatury komputera, czy też leżącej obok sterty dokumentów i uśmiechnęła się.
- Nie jest tak źle. Po przesunięciach, wprowadzeniu oszczędności i odłożeniu zapłaty niektórych wierzytelności, wyskrobiemy te 20 %. Ale to jest odsunięcie problemu w czasie, a nie załatwienie.
- Ula, dostałem pewną propozycję finansową.
- No? A wyglądasz, jakby komornik nas odwiedził. Co jest?
- Rozmawiałem z Moniką Terlecką. Jakoś tak wygadałem się i ona wyszła z propozycją pożyczki. To znaczy, jako przedstawicielka, z pełnomocnictwami, Darka Terleckiego. Powiedziała, że możemy na ten temat porozmawiać. Umówiłem się z nią na dzisiaj. Co o tym myślisz?
- Zdaje się, że to samo, co ty, sądząc po twojej minie.
- Jesteś przeciw?
- A ty nie? Przecież to jakieś dziwne jest.
- Dla mnie też to jest dziwne. Ale nie mam innych ofert.
- A szukałeś?
- Jeszcze nie. Ale co? Mam dzwonić po firmach i pytać się, kto jest mi w stanie pomóc?
- No, nie. Sama nie wiem… Nie podoba mi się to. Ale może warto się spotkać? Żeby upewnić się? W końcu, nie znasz szczegółów jej propozycji?
- Nie znam. Właśnie o tym mamy mówić na spotkaniu.
- Ciekawe, jaki ma w tym interes?
- Też się zastanawiam.
- Na którą się umówiłeś?
- Mam zadzwonić. Pójdziesz ze mną?
- Chciałabym. Ale nie wiem. To znaczy, nie wiem, czy będę miała z kim zostawić Krzysia.
- Ula, a może zaprośmy ją do nas, co? Będziesz mogła być przy rozmowie.
- Nie, to nie jest dobry pomysł. Będzie się czuła w pozycji osoby zobowiązanej do czegoś.
- Masz rację. Na rozmowy o interesach trzeba wybierać miejsca neutralne.
- Marek, zobaczymy. Pójdziemy razem, albo ty sam. W każdym razie, rzeczywiście, trzeba z nią porozmawiać.
- Trzeba. Zanim się nie odmówi. To co, puścisz przelew?
- Raczej tak.
- Super. Jesteś wielka.
- Tylko zyskujemy na czasie, nic więcej.
- Dobre i to. Na początek.

“O co jej tak naprawdę chodzi? Czego ona będzie chcieć w zamian? Bo, że czegoś będzie oczekiwać, to jest oczywiste. Sama powiedziała, że nie jest organizacją charytatywną. Tylko czego? I czy będzie mnie stać na prowizję” – myślał, jadąc na spotkanie w zacisznej knajpce, z okien której roztaczał się widok na Wisłę. Ale teraz było ciemno, więc z widoku nici. Tym razem przyjechał wcześniej od Moniki, a w restauracji było na tyle mało klientów, że miał możliwość wyboru dogodnego do rozmowy miejsca. Kiedy weszła, zauważył, że wyglądała jeszcze lepiej, niż podczas wszystkich poprzednich spotkań.
- Monika, jak ty to robisz? Z dnia na dzień jesteś… – chciał powiedzieć “piękniejsza”, ale z jakiegoś powodu nie mógł – jesteś atrakcyjniejsza?
- Dziękuję. Miły jesteś.
- Poważnie mówię.
- Pewnie to z powodu samopoczucia. Z dnia na dzień mam coraz lepsze.
- A to dlaczego?
- Dobrze się tu czuję.
- Naprawdę? Chlapa na ulicach, rano zimno, później upał…
- Pogoda to nie wszystko. Klimat się liczy.
- Klimat?
- Inaczej mówiąc: nastrój.
- Tajemnicza jesteś. Tym razem ty.
- Cóż mogę powiedzieć? Idzie wiosna – zaśmiała się – świat jest piękny.
- Zakochałaś się? – palnął bez zastanowienia.
- Ja? Proszę cię. Niby w kim?
- Ty mi powiedz.
- Po co?
- A… czyli jednak…
- Nic takiego nie powiedziałam. Nadinterpretujesz.
- Chciałbym wiedzieć. Może to jest wytłumaczenie twojego dzisiejszego gestu?
- Może…
- Monika. No…
- Co? Przecież nic nie powiedziałam – śmiała się bardzo sugestywnie, jakby coś ukrywała – zresztą, skąd wiesz, czy moja propozycja jest taka hojna?
- No, nie wiem. Z niecierpliwością czekam, żeby się dowiedzieć.
- Zaraz. Nie mogę zbyt szybko wszystkiego ci powiedzieć.
- Bo?
- Bo za szybko sobie pójdziesz – śmiała się coraz głośniej, nie przejmując się, że zwraca na siebie uwagę.
- A nie spieszy ci się? Myślałem, że chcesz szybko skończyć i iść..
- Gdzie?
- W jakieś ciekawsze miejsce?
- Ooo? A to nie jest wystarczająco dobre?
- Jest. Ale są lepsze.
- Nie wątpię. Czy to propozycja?
- Sądziłem, że masz już jakąś.
- Dlaczego?
- Bo tak ślicznie wyglądasz. I mówiłaś, że jest ktoś… kto… w kim…
- Nic nie mówiłam. To ty usiłujesz mi coś wmówić.
- Więc się nie dowiem? – rzucił znad menu spojrzenie w jej kierunku.
- Oczywiście, że nie.
- Trudno. Ale źle to rokuje. Naszym interesom.
- Taaak?
- Tak. Ja to mam ci mówić różne rzeczy, tak? A ty co? Nic?
- Lepiej nie. Uwierz mi.
- Czyli jednak mam rację. Przynajmniej częściowo. Zamawiamy?
- Tak.
Złożyli zamówienie. Minęło sporo czasu od rozpoczęcia spotkania, a on nadal nie wiedział, w czym rzecz. Nie chciał pytać, nie wypadało, ale nie przestawał myśleć o tym, co Monika przygotowała.
- Nie podziękowałem ci jeszcze za tamten wieczór w Filharmonii. Było naprawdę… – wkurzył się sam na siebie, ponieważ nie mógł znaleźć właściwego słowa. “Po co zaczynam, jeśli nie wiem, jak skończyć – pomyślał ze złością na samego siebie – jak zwykle zresztą. Najpierw mówię, a potem myślę. I nie potrafię tego zmienić”.
- Jak???
- Uroczo – odetchnął z ulgą.
- Dziękuję. To miłe, co mówisz.
- Ale to prawda. I to ja dziękuję. Pomogłaś mi. Wygadałem się.
- Dziś też ci pomogę. Zobaczysz.
- Dlaczego? Dlaczego chcesz mi pomóc?
- Sobie też. To znaczy, ojcu. Pożyczka będzie przecież oprocentowana. Jeśli się dogadamy, oczywiście.
- Macie nadwyżki?
- Mówiłam ci, że ojciec traktuje pieniądze jako cel sam w sobie.
- A ty jak środek, tak, mówiłaś. Ale to są raczej sprzeczne koncepcje, a pieniądze jego, nie?
- Dał mi pełnomocnictwo.
- Ale chyba w jakichś ramach, jak sądzę?
- Nie martw się. Wszystko z nim skonsultuję. To, że wyjechał, nie oznacza, że nie rozmawiamy.
- Ale z nim nigdy nie dało się prowadzić tego typu rozmów. Coś się zmieniło?
- Może ja mogę? W końcu, jestem z nim na trochę innych zasadach, niż ty, prawda?
- No, tak. Ale myślałem, że on taki jest.
- Bo jest. Ale ja potrafię go przekonać. Mam argumenty. Takie, jakich nikt inny nie ma.
- Mówiłem, że jesteś tajemnicza.
- Ważniejsze, żebym była skuteczna, czyż nie?
- Zobaczmy. Masz propozycję?
- Mam – wyciągnęła z teczki skoroszyt z papierami – to jest propozycja umowy pożyczki. Ołówkiem wpisałam maksymalną kwotę, jaką mogę wyasygnować. Wystarczy?
- Aż za dużo – popatrzył w osłupieniu – aż tyle? Darek ma aż tyle wolnych środków? Zaskakujesz mnie.
- Zawsze miał “wolne środki”.
- Wiem. Ale nie przypuszczałem, że tyle.
- A jednak. Widzisz, że mam rację? On gromadzi kasę, tuczy banki, a inni potrzebują, żeby przetrwać w tej dżungli. Przeczytaj warunki.
- No, jestem pod wrażeniem. Nie spodziewałem się – powiedział z zaskoczeniem, po przeczytaniu umowy.
- Mówiłam, że mogę pomóc?
- Gdzie jest haczyk?
- Nie widać?
- Nie, nie widać.
- To znaczy, że go nie ma.
- Albo, że jest doskonale ukryty.
- Uważasz, że posunęłabym się do jakiegoś podstępu?
- Nie wiem. Nie znamy się na tyle.
- Marek. Nigdy nikogo nie poznasz “na tyle”.
- Wiem. Trzeba zaufać, chcesz powiedzieć?
- Mniej więcej to.
- Wiesz, będę szczery. Bardzo cię polubiłem, dobrze nam się rozmawia, spędziliśmy trochę czasu razem i też było fajnie, ale nie wiem…. To znaczy, po tylu latach w biznesie i w życiu zresztą też, powiedzmy… że boję się zbyt atrakcyjnych ofert.
- Dobrze. Ja też będę szczera. Gdybym chciała zrobić ci na złość, delikatnie ujmując, to już miałam okazję, prawda? I to kilka. Zawodowych i prywatnych.
- Fakt. Ale to nie znaczy…
- Że mogę mieć jakieś dalekosiężne plany? To nie ja. Mylisz mnie z kimś innym – spojrzała mu prosto w oczy. Wytrzymał spojrzenie, ale nadal nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić.
- Nie szkodzi. Przecież to oczywiste, że jak chcesz komuś w miarę bezinteresownie pomóc, to narażasz się na podejrzenia o nieczyste intencje.
- Wybacz mi nieufność, no ale, co byś sobie pomyślała na moim miejscu?
- Że chcę dostać od ciebie wyższy procent, niż z banku. I tak ojcu będzie się bardziej opłacało, niż trzymanie na koncie.
- Monika, rzeczywiście. Pewnie powinienem ci podziękować, a ja się czepiam. To może zniechęcić, przyznaję. Ale chciałbym widzieć zgodę Darka na tę transakcję. Inaczej nie mogę.
- Dobrze. Będziesz miał.
- W takim razie, bardzo ci dziękuję. Nie spodziewałem się, że jeszcze można na kogoś liczyć.
- Na nikogo?
- Jak do tej pory, to tylko na Ulę mogłem liczyć. Od zawsze, to znaczy, od kiedy się poznaliśmy. I w zasadzie to tyle. No, rodzice czasem.
- Rozumiem. Czyli jestem druga po twojej żonie. Całkiem nie najgorzej. Niezła pozycja.
- Pozycja?
- Do robienia interesów. Za współpracę? – uniosła kieliszek.
- Za to, żeby do niej doszło.
- Dojdzie. Jestem pewna.

Z mieszanymi uczuciami wrócił do domu. W głowie znowu miał mętlik, zupełnie jak wczoraj. Jak najszybciej chciał porozmawiać o tym z Ulą, ale ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma jej w domu. “O dziewiątej wieczór nie ma jej w domu, dziwne. Przecież to jej się nie zdarza. To znaczy, do tej pory się nie zdarzało, ale ostatnio wszystko jest jakieś inne. Nie tylko ja zachowuję się inaczej, niż przez ostatnie trzy lata, ale Ula też. Nie wstaje rano tak wcześnie, jak zwykle, trochę zamyślona jest, mniej kontroluje wszystko. Ciekawe. Dlatego, że wróciła do pracy, czy też są jakieś inne powody? Muszę się dowiedzieć”. Rozejrzał się, czy nie zostawiła gdzieś kartki z informacją, ale nie. Wybrał numer, ale w tym momencie usłyszał dzwonek u drzwi.
- O, jesteś już? Zobaczyłam samochód.
- Jestem. Gdzie byliście? – wziął Krzysia na ręce i uniósł do góry – gdzie byłeś? Powiesz tacie?
- W takim dużym sklepie. Wiesz, gdzie. Ale ja nie pamiętam, jak on się nazywa.
- Tak? Mama coś ci kupiła?
- Tak. Nowe samochodziki. I jeszcze dużo różnych rzeczy. Chodź, to ci pokażę.
- Dobrze, Krzysiu, zaraz wszystko pokażesz tacie, ale najpierw idziemy myć rączki i buzię po ciastku, dobrze?
- Mogę później?
- Chodźmy razem. Ja też jeszcze nie myłem rączek. Zaraz się pobawimy – Marek wziął Krzysia za rączkę i skierował się w stronę łazienki.
Ula patrzyła na niego pytającym wzrokiem.
- I jak?
- Sam nie wiem. Wygląda dobrze, ale trochę się niepokoję.
- Dlaczego?
- Sam nie wiem. Może z nieufności.
- Ty i nieufność?
- No widzisz, sam nie wiem. Musimy razem podjąć decyzję.
Zajęli się zwykłymi czynnościami wieczornymi w domu. Mycie, kolacja, sprzątanie po kolacji, oglądanie zakupów, zwłaszcza tych dla Krzysia, trochę zabawy, usypianie dziecka. Normalny, zwykły, spokojny rodzinny wieczór. Jednak oboje z ulgą usiedli na łóżku w sypialni, z propozycją od Moniki rozłożoną na kołdrze, kiedy w końcu mogli wrócić do najważniejszego dzisiaj tematu.
- Zobacz. Przeczytaj sobie.
- Do niczego nie można się przyczepić. Idealna okazja, w sam raz dla nas.
- Właśnie. Monika zaproponowała nawet wyższą kwotę.
- I to cię niepokoi?
- Tak. Jest za dobrze.
- Może jesteś zbyt podejrzliwy?
- Może. Nie wiem, co o tym myśleć.
- Rzeczywiście. Nie wydaje mi się, żeby Terlecki miał ochotę na pożyczanie komuś pieniędzy.
- Zażądałem jego zgody.
- I co powiedziała?
- Że dostanę.
- Marek, bądź ostrożny. Może jesteśmy zbyt podejrzliwi, ale uważaj. W biznesie nie ma przyjaciół.
- Wiem. To samo pomyślałem, kiedy ty przyjechałaś do mnie do domu z propozycją kredytu. Pamiętasz?
- Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam. Marek, nie strasz mnie – dodała po chwili.
- O co ci chodzi?
- Nie, o nic. Tak sobie tylko pomyślałam.
- Ale co?
- Nic, głupoty jakieś. Nieważne. Dajmy spokój.
- Ula, ja nic nie podpiszę bez Darka, no i bez prawników. Możesz być pewna.
- W porządku. W końcu musimy skądś wziąć te pieniądze. Więc czemu nie od nich?
- Właśnie. Może to dar losu, a my się niepokoimy?
- Marek, ty dobrze znasz tę Monikę? – jednak po chwili zadała to pytanie, którego podświadomie się obawiał.
- Bo ja wiem? Nie bardzo.
- To dlaczego wyszła z tą propozycją?
- Powiedziała, że od nas weźmie większy procent, niż z banku, a Darek trzyma pieniądze na koncie, nie wiadomo po co.
- Wierzysz, że o to jej chodzi?
- Diabli wiedzą, o co.
- No nic, zobaczymy. Zgasisz?
- Tak. Załatwiłaś z tym gościem z telewizji?
- Tak. Wycofałam się z umowy.
- To dobrze. Chodź do mnie – poprosił.
- Może nam się uda, co? – spytała, kładąc głowę na ramieniu Marka.
- Może – potwierdził – albo będzie dobrze, albo źle. Nie ma innej opcji.
- Marek, boję się.
- Czego? Że stracimy firmę? Może nie będzie tak źle – pocałował ją i mocniej przytulił. Pomimo pocałunków i dużej dawki czułości, nie udało mu się przepędzić tego dziwnego smutku i zamyślenia, jakie ją opanowało. Oddawała pocałunki, ale doskonale wyczuwał, że ma ochotę się rozpłakać.
- Ulka, co jest? Coś nie tak?
- Nie, wszystko w porządku.
- Proszę cię, przecież widzę. Martwisz się? Daj spokój. Wczoraj było gorzej, a nie zamartwiałaś się tak, jak dzisiaj.
- Sama nie wiem. Może to taka opóźniona reakcja na stres?
- Spróbuj się uspokoić, co? Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Mam nadzieję – przytuliła się całym ciałem. Marek nic już nie powiedział, ale miał dziwne wrażenie, że nie o firmę jej chodzi.
Przytulił ją najdelikatniej, ale jednocześnie najmocniej, jak mógł, wtulił twarz w jej włosy, ale jednak po chwili poczuł łzy na piersi.
- To tylko stres, nic więcej. Muszę się wypłakać – powiedziała, tłumiąc łkanie.
- Będzie dobrze, Ula, zobaczysz, że będzie. Wszystko JEST dobrze. Naprawdę. Ulka!
- Już, zaraz. To tylko stres. Zaraz minie.
W końcu uspokoiła się na tyle, że przestała szlochać. Marek nadal tulił ją do siebie.
- Co cię tak szarpnęło? Powiesz mi?
- Chyba wszystko. Nagromadziło się. Od dawna.
- Wiem. Mnie też się nagromadziło.
- Teraz chcesz rozmawiać?
- Jeśli ty chcesz.
- Nie mam siły. Odłóżmy to. Oboje wiemy, że i tak musimy porozmawiać.
- Ulka. Damy radę. Ze wszystkim damy. Jesteśmy razem.
- Wiem. Dlatego przestałam płakać.

Trochę oddechu. Weekend. Można na chwilę zapomnieć o problemach firmy, znaleźć więcej czasu dla siebie. Pozornie. Już z samego rana zadzwoniła Ala, z zaproszeniem na obiad lub najlepiej, na cały dzień, albo nawet cały weekend. W imieniu swoim, Józefa i Beatki. Marek odebrał telefon, zanim Ula zdążyła usłyszeć. Całe szczęście, bo ona pewnie nie wymigałaby się od spędzenia dwóch dni w Rysiowie. Nawet jemu przyszło to z trudem. Tłumaczenie, że są zmęczeni, tylko pogorszyło sprawę. Ala uznała, że w takim razie, tym bardziej powinni przyjechać, bo ona przygotuje posiłki, Beatka zajmie się Krzysiem, Józef postawi nalewkę, a oni będą mogli odpocząć. Marek nie bardzo wiedział, jak przekazać Ali, że dzisiaj nie o taki odpoczynek mu chodzi, że nie tego potrzebuje. Nie tylko on. Ula raczej też potrzebowała innego rodzaju odpoczynku. W końcu, tłumacząc się tym, że są już umówieni z Violą i Sebą, zdołał ograniczyć wizytę jedynie do jutrzejszego obiadu. Odetchnął z ulgą i nadzieją, że pobędą razem, we troje i może uda się przedłużyć wspólne chwile z Ulą.
- Kto dzwonił?
- Ala. Zapraszała nas do Rysiowa na weekend.
- Co powiedziałeś?
- Odmówiłem. To znaczy, z jutrzejszego obiadu nie dałem rady się wymiksować.
- Może powinniśmy pojechać? Oni tak potrzebują naszych wizyt.
- A ty? Też tego potrzebujesz?
- To mój dom. To znaczy, to był mój dom. Rodzina…
- Tak, Ula. Ale teraz, to chyba gdzieś indziej jest twój dom.
- Dlaczego tak mówisz? Przecież jestem tutaj, a nie tam. Dziwisz się, że lubię jeździć do Rysiowa?
- Nie, nie o to mi chodzi.
- A o co?
- Nie wiem za bardzo, jak ci to powiedzieć…
- Najlepiej wprost.
- Dobrze. Uważam, że od dawna za mało czasu spędzamy razem. Kiedyś było inaczej. Zanim urodził się Krzyś. Pamiętasz?
- Pamiętam. Ale to było co innego.
- Dlaczego?
- Sam wiesz…
- Wiem. Prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Albo szliśmy gdzieś na spacer.
- Właśnie. A później zajmowaliśmy się urządzaniem domu.
- A jeszcze później była twoja ciąża i też nie miałaś za bardzo ochoty na wyjazdy.
- Sam widzisz. Zaniedbałam ich.
- Nie przesadzaj. Od urodzenia Krzysia ciągle tam jeździsz.
- Nie ciągle. Często.
- Wszystko jedno. Sama przyznajesz, że często.
- Tak mi było łatwiej. Nie byłam sama, kiedy ciebie nie było. Ciągle cię nie było.
- Pracowałem.
- Wiem, Marek. Wiem. To nie jest zarzut. Wręcz przeciwnie. Mówiłam ci, nawet ostatnio parę razy, jak doceniam to, co zrobiłeś dla firmy, a więc dla nas. Ale musisz przyznać, że cię nie było.
- Fakt.
- Więc nie dziw się, że jeździłam do Rysiowa. Zresztą, sam byłeś za tym.
- Tak, byłem. Taka była potrzeba. Ale może czas to zmienić, nie uważasz? Chociaż trochę?
- Tak sądzisz? Kiedy byli nam potrzebni, to dobrze, a kiedy już tak bardzo nie są, to możemy im podziękować i przestać odwiedzać?
- Nie o to chodzi. Nie mówię, żeby przestać całkiem, w końcu zapowiedziałem nas na jutro. Ale o ograniczenie, chociaż trochę.
- Marek. Nie jestem idiotką. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. To nie tak, że do mnie nic nie dociera. Ale nie bardzo wiem, jak to zrobić.
- Jak się rozdwoić, chciałaś powiedzieć?
- Raczej, jak nie obrazić rodziny i przyjaciół.
- Za mało mamy wolnego czasu. Nie wiadomo, co z nim zrobić. Może lepiej w ogóle go nie mieć, wtedy nie ma problemu – podsumował Marek.
- Więc, co robimy? Masz jakiś pomysł, czy chcesz się zamknąć w pokoju i nikogo nie oglądać?
- Bez przesady. Nie jest tak źle. Może pojedźmy gdzieś?
- Trochę zimno. Ale, wiesz co? Może odwiedzimy Violę i Sebastiana? Na pewno się ucieszą.
- To już lepiej, niż do Rysiowa.
- Marek!
- No co? Przecież lubię tam jeździć, ale czasem trzeba zmienić klimat.
Bez dalszej zwłoki, zorganizowali niezapowiedziany nalot na przyjaciół. Mogli sobie na to pozwolić, bo Viola była przecież przywiązana do kanapy, a pozostawali na takiej stopie zażyłości, że ewentualny bałagan w domu nie był dla nikogo przeszkodą.
- No nie? Kogo ja widzę? Nie wierzę? – Sebastian otworzył drzwi i z zaskoczeniem spoglądał na trójkę Dobrzańskich.
- Przeszkadzamy? Bo jeśli tak, to przepraszamy… – Ula zrobiła krok w tył, jakby zamierzała odejść.
- No, co ty. Zaskoczony jestem. Wchodźcie. Ale się Viola ucieszy!
- Kto przyszedł? – dobiegł głos Violi.
- Listonosz.
- A, listonosz… W sobotę?
- W sobotę też jeżdżą.
- Niespodzianka! – Ula wystawiła głowę zza framugi drzwi – specjalna przesyłka dla pani.
- Ulka! Kochana! Chodź tutaj, niech cię wyściskam.
- Viola, przecież widziałyśmy się wczoraj.
- Wczoraj, to było służbowo, a dzisiaj, to prywatnie, chyba, że też służbowo?
- Nie, no co ty. Jasne, że prywatnie.
- Krzyś! Chodź tutaj, skarbie, do cioci, chodź szybciutko, bo ciocia do ciebie nie może.
- A dlaczego?
- Bo ciocia trochę chora jest. Ale pobawić się z tobą mogę.
- Dajesz radę? – Marek wszedł za Sebą do kuchni.
- Tak. Ale fajnie, że przyszliście.
- Pomóc ci w czymś?
- Zamierzałem sprzątać, ale dzięki waszej wizycie, to mnie ominie. Tym bardziej dzięki.
- Kiedyś musisz.
- A tam. Zrobi się. I tak nie ma kto brudzić.
- Jak Viola?
- Radzi sobie. Co prawda, to dopiero parę dni, ale spodziewałem się, że będzie gorzej. Marek, to naprawdę duża zasługa Ulki.
- Tak. Ulka potrafi każdemu pomóc.
- Co chcesz powiedzieć? Coś nie tak?
- Sam nie wiem. Może to ze mną coś nie tak. Zawsze ze mną było coś nie tak.
- Nie przesadzaj. W końcu, znam cię długo i dobrze. Nic specjalnie niepokojącego nie widzę.
- Pamiętasz, jaki byłem, zanim poznałem Ulę?
- Pamiętam. I co z tego? A ja jaki byłem?
- Ale ci przeszło.
- A tobie nie? Jeszcze wcześniej, niż mnie.
- Tak. Od kiedy poznałem Ulę, zacząłem się zmieniać.
- No, to o co ci chodzi? Zaraz, zaraz… Wróciło?
- Nie. Nie to samo, co kiedyś. Nie wiem, jak to powiedzieć. Stary, mam poczucie, że się duszę – powiedział cicho, zerkając na drzwi.
- Jak to? O Ulkę chodzi? Nie układa się wam?
- Nie. Układa się. Tylko… Chcę być z nią, rozumiesz? Tylko z nią. Ale… gdzieś indziej, nie tutaj. Rozumiesz?
- Nie bardzo.
- Sam widzisz. Więc jak mam to jej wytłumaczyć?
- Może ona lepiej zrozumie niż ja? W końcu, dogadujecie się jakoś. Spróbuj.
- Tak. Dostanę w łeb za szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma. W tej chwili mamy prawdziwe, całkiem realne problemy i nie potrzeba dokładać moich, urojonych.
- Co robicie? Rozmawiacie? – Ula weszła do kuchni – o, jeszcze nic nie pijecie, dziwne.
- Ulka, nie rób z nas pijaków – Seba udał obrażonego – Bo ci udowodnię że nic nie mam.
- Żartowałam. Ale kawę masz?
- Mam. Już robię.
- Seba, a ty? Zadowolony jesteś?
- Ogólnie – tak.
- A w szczegółach?
- Coś można byłoby zmienić. Ale nie bardzo jest jak.
- Zobaczymy.
- Coś ci chodzi po głowie?
- Nie, dlaczego?
- Znam tę minę. Ty coś kombinujesz. Powiesz mi?
- Jeszcze nie teraz. Póki co, to muszę zażegnać kryzys w firmie. I pogadać z Ulą. Ciągle to odkładamy.
- Jeśli mogę doradzić, to nie odkładaj zbyt długo. Sam wiesz, jak jest, kiedy się zwleka.
- Wiem. Parę razy w życiu oberwałem z tego powodu. Ale teraz nawet próbowałem. Tylko zawsze coś. Albo Krzyś, albo nie ma nastroju, albo czasu, albo jesteśmy zmęczeni.
- Nie zwlekaj, dobrze ci radzę.
To był udany dzień. Zawsze lubili razem spędzać czas, chociaż dość różnili się od siebie. Tajemnica tkwiła w tym, że nie musieli przed sobą nic udawać, że mogli czuć się całkiem swobodnie. Wiedzieli o sobie nawzajem bardzo dużo i to wytworzyło między nimi specyficzny rodzaj więzi, łączącej ludzi, którzy mogą na sobie polegać i mówić prawdę bezpośrednio w oczy, nawet, jeśli ta nie jest przyjemna. To dość rzadkie, ale im się udała taka przyjaźń i to w zestawie czteroosobowym. Jakimś cudem, Ula zaakceptowała Sebę w życiu Marka, co nawet ich obu do tej pory zdumiewało. Nic nie wskazywało, że to możliwe, a jednak. Najprawdopodobniej tajemnica tkwiła w tym, że Ula doceniła autentyczną przyjaźń, łączącą ich obu i uznała, że lepiej do nich dołączyć, niż próbować ograniczać tę znajomość. Zresztą, związek Seby z Violą, z którą Ula bez żadnej wątpliwości zaprzyjaźniła się, ułatwił sprawę. Powoli, krok po kroku, Ula i Sebastian coraz bardziej przekonywali się do siebie i w tej chwili, Marek z przekonaniem mógł stwierdzić, że nawet się lubią. Trochę to wszystko musiało potrwać, ale udało się. Paulina nigdy nie potrafiła dogadać się z Sebą, traktowała go jak półgłówka, a on odwdzięczał się traktowaniem jej jak idiotki. “Szkoda tylko, że dzieci nie udało nam się mieć w tym samym czasie. Może wtedy byłoby trochę inaczej? Ula miałaby pod ręką przyjaciółkę w podobnej sytuacji i byłoby jej łatwiej? Cóż, nie wszystko układa się zawsze tak, jakbyśmy sobie tego życzyli” – pomyślał, gdy dojeżdżali do domu, dość późnym wieczorem.

Niedziela w Rysiowie. Przyjechali wcześniej, żeby trochę nadrobić punkty za wczorajszą odmowę Marka. Ala gotowała dopiero obiad, ale wszyscy bardzo się ucieszyli z wizyty.
- W końcu jesteście – uradował się Józef.
- Tato, przecież byłam tu parę dni temu.
- Dla mnie, to mało. Chciałbym ciągle was oglądać. Wiem, że to niemożliwe, ale nie dziwcie się.
- Jaśka nie będzie? – wtrącił Marek, rozbierając Krzysia w przedpokoju.
- Obiecał przyjechać, ale kto za nim trafi.
- Siadajcie, zaraz wszystko będzie gotowe – Ala biegała po domu, próbując ogarnąć całość.
- Może pójdziemy się przejść, a ty spokojnie skończysz? Przyjechaliśmy wcześniej, nie przejmuj się nami – Marek postanowił zmienić tradycję siedzenia za stołem.
- Zimno jest, gdzie będziecie szli – Ala nie ustępowała.
- Ula, co o tym myślisz? – spróbował znaleźć ratunek u żony.
- Wiesz co… to może ty idź z Krzysiem, a ja pomogę Ali – nie spodziewał się, że przyzna mu rację.
- To ja też pójdę – Józef sięgnął po kurtkę – nie będę plątał się po domu i przeszkadzał.
- To idźcie. Dawno nie miałam okazji porozmawiać z Ulą – zgodziła się Ala.
Wyszli we trzech, trzymając Krzysia w środku za ręce. Wieszał się na ich dłoniach, więc musieli go praktycznie nieść. Chłopiec miał niezłą frajdę. Ojciec i dziadek Józef jednocześnie, to było dość rzadkie zjawisko. W dodatku, obaj chętni do zabawy.
- Dzięki, że wyszedłeś z nami.
- Przejdę się. Też mi to dobrze zrobi.
- Czuć już wiosnę w powietrzu.
- Tak. Robi się coraz ładniej. Marek, cieszę się, że się między wami układa. Bo układa się, nie?
- Tak.
- Jakoś ci nie mówiłem do tej pory, ale miałem mieszane uczucia, kiedy zdecydowaliście się być razem.
- Kiedy braliśmy ślub? Dlaczego?
- Nie, wcześniej. Jeszcze przed ślubem.
- Wiem. Wszyscy mieli mieszane uczucia, tylko dobrze to ukrywali.
- Nie chodzi tylko o ciebie. Nie byłem pewny, czy pasujecie do siebie.
- A teraz?
- Nadal nie jestem pewny, czy pasujecie. Ale widzę, że chcecie pasować, a to najważniejsze.
- Przeciwieństwa się przyciągają.
- Pod warunkiem, że ludzie się naprawdę kochają. Inaczej, to jest problem.
- Akurat tak się składa, że my się kochamy.
- Wiem, dlatego wam się udaje.
“O co mu chodzi? Właśnie teraz zaczął taką rozmowę. Czyżby miał wrażenie, że coś między Ulą i mną jest nie tak? Z jakiego powodu? Przecież jest tak, jak powinno być. Dziwne”.
- Dlaczego rozmawiasz ze mną o tym?
- Tak, bez powodu. Jakoś mnie naszło.
- Jakoś?
- Widzę, że trochę smutny jesteś. Oboje jesteście.
- Mamy problemy w firmie. To przez to.
- Znowu? No, tak, Ala coś wspominała, ale bez szczegółów.
- Jak zwykle, ciągle to samo.
- Rzeczywiście. Od kiedy Ula zaczęła pracować, bez przerwy słyszę o jakichś problemach w firmie. Przydałoby się jej trochę odpoczynku od tego.
- Masz do mnie o to pretensję?
- Nie, nie w tym rzecz. Wiem, że robisz wszystko, żeby było dobrze, ale… sam rozumiesz.
- Rozumiem. Przydałoby się trochę spokoju.
- Właśnie. Ale nie bierz tego do siebie. Chodźmy nad rzekę, póki jeszcze słońce świeci.
Niedzielę w Rysiowie również mógł zaliczyć do udanych dni. Nie było się do czego przyczepić. Sympatycznie, miło, rodzinnie. Kiedy jednak wieczorem wracali do domu, siedzieli w milczeniu, nie mając ochoty na rozmowę. Po dwóch “wolnych” dniach, spędzonych tak intensywnie, Marek czuł ogromne znużenie. Zerkając spod oka na Ulę, odniósł wrażenie, że ona ma podobne odczucia.
- Ula, wszystko OK?
- A nie? Ty czujesz, że coś nie tak?
- Nie. Tylko strasznie zmęczony jestem.
- Ja też. Chcę już być w domu. Marzę o tym, żeby wyciągnąć się w wannie.
- Masz załatwione.
- Dlaczego to robisz?
- Co?
- Zabiegasz o to, żebym czuła się dobrze.
- Nie rozumiem. Dziwi cię to?
- Mam wyrzuty sumienia. Bo ty bardziej się starasz, niż ja.
- A ja mam wrażenie, że to ty bardziej.
- Pokłócimy się o to?
- Chętnie, ale nie dzisiaj. Mówiłem, że też jestem zmęczony. Ale to ja tobie przygotuję kąpiel. I nie kłóć się ze mną, bo nie mam siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz