Get your own Digital Clock

sobota, 20 lutego 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.14 - EPILOG - wg pod wiatr

EPILOG

Przepiękne, słoneczne, ciepłe popołudnie. Łagodne przejście pomiędzy wiosną i latem. Wymarzony czas na urządzenie przyjęcia urodzinowego. Państwo Dobrzańscy udostępnili swój wspaniały, ogromny ogród dla gości, pragnących uczcić dzień urodzin ich syna. Helena sama wystąpiła z tą propozycją i tak się przywiązała do własnego pomysłu, że nie było możliwości wprowadzenia żadnych zmian do jej koncepcji. Marek usiłował wprawdzie protestować, preferując spędzenie czasu z przyjaciółmi w bardziej kameralnych warunkach, ale tym razem nie znalazł wsparcia u żony, więc musiał się poddać. Z jakichś powodów, Ula również popierała pomysł matki, a nawet przyłączyła się do organizacji imprezy. Nic wprawdzie nie mówiła Markowi na ten temat, zachowując ścisłą tajemnicę, ale on jednak czuł, że grozi to wszystko jakimś dużym przedsięwzięciem towarzyskim. Jednakże, wychodząc z założenia, że nie warto walczyć z tym, na co się nie ma żadnego wpływu oraz widząc całkowity brak perspektyw na zwycięstwo w tym sporze, postanowił cierpliwie czekać, co z tego wszystkiego wyniknie.
Pomimo upływu prawie dwóch miesięcy od czasu, gdy oznajmił Uli, że zamierza odejść z firmy, ciągle tam pracował. Wielokrotnie rozmawiali wspólnie na ten temat, już w spokojny sposób i uzgodnili, że Marek pozostanie w firmie do czasu, aż jego dalsze plany zawodowe będą na tyle sprecyzowane, że będzie mógł zająć się konkretnym zagadnieniem, a nie czymś bliżej nieokreślonym. Oczywiście, zgodził się na to, na razie nikomu nie zdradzając swoich zamierzeń. Ula była jedyną osobą, która wiedziała o jego pomysłach, z którą dyskutował różne warianty i koncepcje, przygotowując plan działania dla nowej firmy, którą zamierzał otworzyć. O dziwo, Ula wspierała go. Dziwił się, bo przecież lubiła mieć wszystko poukładane, bez żadnych szaleństw, a to w oczywisty sposób burzyło tę z trudem osiągniętą już stabilizację, wprowadzając wiele zamętu w ich życie.
Marek z kolei, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom żony, tym razem postanowił dokładnie zgłębić zagadnienie i podjąć mądrą decyzję, a nie rzucać się na głębinę bez umiejętności pływania, z założeniem, że jakoś to będzie, tak, jak do tej pory miał w zwyczaju. Nie był pewien, jaki rodzaj biznesu jest w jego sytuacji najbardziej opłacalny, ale jedno nie ulegało wątpliwości: musiało to być coś z branży samochodowej lub związane w jakiś sposób z motoryzacją. Marek doskonale wiedział, że od lat była to praktycznie jedyna tematyka, która budziła jego prawdziwe zainteresowania i której mógł się poświęcić bez poczucia przymusu. Coś, na co najchętniej spożytkuje swój czas i siły. Głęboko wierzył, właściwie miał pewność, że jest wystarczająco wdrożony w te zagadnienia, ponadto posiada dużą wiedzę, zarówno z dziedziny, którą zamierza się zająć, jak również ogólną znajomość biznesu i reguł w nim rządzących, aby móc liczyć na całkiem realną możliwość odniesienia sukcesu, a w każdym razie, ograniczyć do minimum ewentualność poniesienia porażki.
Ze swoimi pomysłami i planami nie podzielił się nawet z Sebastianem. Wiedział, że przyjaciel ma dość kłopotów, wynikających z zagrożonej ciąży Violetty, dlatego też nie dokładał mu dodatkowych problemów, nie chcąc stawiać go w kłopotliwej sytuacji. Marek bowiem postanowił również kumpla przekonać do swojego pomysłu i zaproponować mu współpracę w nowej firmie, jednakże oczekiwał na odpowiedni moment. Przede wszystkim, zależało mu, aby przedstawić Sebastianowi już jakieś konkrety, a nie tylko luźne pomysły.
Taką odpowiednią chwilą na rozmowę wydawało się być przyjęcie urodzinowe. Rozpoczęło się wczesnym sobotnim popołudniem. Przyjechali praktycznie wszyscy, zarówno rodzina, jak też przyjaciele i większość bliskich Dobrzańskim pracowników firmy. Prym wśród gości zdecydowanie wiodła Violetta, która dostała pozwolenie od lekarza na wyjście z domu, pod warunkiem, że nie będzie się przemęczać. W związku z tym, dokładnie stosując się do zaleceń, siedziała wygodnie na fotelu, z nogami wspartymi na podnóżku, do połowy przykryta kocem i zdecydowanie pozostawała w centrum zainteresowania. Nie mogła się w sposób dowolny przemieszczać, więc dbała o to, żeby najważniejsze wydarzenia koncentrowały się w jej pobliżu. Przyjęcie było zorganizowane profesjonalnie, a Ula pełniła honory gospodyni, na wyraźne życzenie teściowej, która z własnej woli usunęła się w cień. Marek nic z tego nie rozumiał. Zarówno postępowania matki, jak też Uli. Wymijając gości, podszedł do żony.
- Ula, możesz mi wyjaśnić, co tu jest grane?
- Jak to, co? Przyjęcie urodzinowe.
Nie o to mi chodzi. Co jest między tobą a moją matką?
- Coś nie tak? Bo mnie się wydaje…
- Właśnie się dziwię. Od kiedy wy takie zgodne jesteście?
- Nie rozumiem? Przecież zawsze chciałeś, żebyśmy się dogadały.
- Ale tak nagle?
- Nagle? Po pięciu latach od ślubu i nagle?
- No wiesz, nie spodziewałem się…
- … że kiedyś to w ogóle nastąpi?
- Szczerze mówiąc…
- Szczerze mówiąc, to ja też się nie spodziewałam.
- Więc co?
- Nic. Przychodzi taki moment, że coś się przełamuje. Tak, bez powodu, po prostu.
- I tak się przełamało między wami?
- Możliwe. Obie trochę odpuściłyśmy. A może ona przekonała się do mnie, bo pogodziłyśmy się z Pauliną? Marek, zobacz, kto przyszedł. Idź się przywitać.

Spojrzał we wskazanym przez Ulę kierunku. Zobaczył Paulinę z nieznanym mu mężczyzną. To była już dawna Paulina. No, może niezupełnie, ponieważ miała makijaż zdecydowanie mniej ostry, niż za czasów, z których Marek ją najlepiej pamiętał, ale ubrana była w modną suknię, w czerwonym kolorze, w którym zdecydowanie najkorzystniej wyglądała. Tuż za nimi pojawili się Monika z Aleksem. Marek wprawdzie wiedział, że Aleks spotyka się z Moniką, jednak nie przypuszczał, że przybędą razem. Zresztą, w ogóle nie orientował się, kto został zaproszony, gdyż lista gości była dla niego tak samo tajemnicza, jak i całość przyjęcia. Podszedł powitać gości. Od razu zorientował się, że obie panie wyraźnie łączy bliska znajomość.
- Witam miłych gości. Cieszę się, że państwo przyjęli nasze zaproszenie. Paulina, Monika, miło mi, Aleks… – witał się po kolei.
- Marek, pozwól, że ci przedstawię. Marcin Tarnowski, nasz znajomy, a właściwie Pauliny.
- Miło mi. Proszę dalej.
Po przywitaniu, gdy goście przeszli w głąb ogrodu, lekko pociągnął Aleksa za rękaw.
- Aleks, to jest ten gość z listy najbogatszych?
- Ten.
- Skąd go wzięliście?
- Paulina nad nim pracuje, dla fundacji, oczywiście.
- Aha. Z jakim skutkiem?
- Ciężko jej idzie namówienie go na współpracę. Spotykają się prawie codziennie od ponad miesiąca – mrugnął porozumiewawczo okiem.
- No, co ty?
- Żebyś wiedział.
- A ty?
- Co ja?
- Jak to, co? Monika?
- Indywidualistka. Ciężko za nią nadążyć.
- Ale się nie poddajesz?
- Nie. Chociaż już mnie czasem głowa boli od zapachu świec – zaśmiał się z wyraźnym zadowoleniem.
- Ciii, każdy ma swoje problemy. Aleks, życzę wam powodzenia. Wam obojgu.
- Mnie i Monice?
- Też. Ale myślałem o tobie i Paulinie.
Aleks skinął lekko głową i odszedł do pozostałych. Marek zatrzymał się pod drzewem i w zamyśleniu popatrzył na bawiących się parę metrów przed nim gości. Cieplakowie w komplecie, Dobrzańscy, Febo, Olszańscy, Szymczykowie, Pshemko z Wojtkiem, Iza z synkiem, ale jak zwykle bez męża, Monika i nowy znajomy Pauliny, wszyscy razem.
“Czary jakieś, czy co? Niemożliwe stało się możliwe? Jakim cudem? Kto tego dokonał, że oni wszyscy nie tylko przyszli, ale również próbują z sobą rozmawiać, a przynajmniej wymieniać jakieś uprzejmości? Oczywiście, że jedni lepiej rozumieją się w tej grupie, a inni w innej, ale nie o to chodzi. Najważniejsze, że już nie skaczą sobie do oczu, że potrafią się do siebie uśmiechać i wyglądają, jakby na zawsze zakopali topór wojenny. Teraz tylko należy powoli odbudowywać gruzowisko, krok po kroku, ale jest szansa. Może w końcu się uda ostatecznie pogrzebać przeszłość”.
- Marek. Wszystko w porządku? – Monika zauważyła jego zamyślenie.
- Tak. Zastanawiam się tylko… bo wiesz, jeszcze niedawno, nie wszyscy z wszystkimi mieli ochotę się spotykać.
- Coś niecoś wiem. Aleks trochę mi opowiedział waszą historię.
- Dużo wiesz?
- To musiałbyś spytać jego, ile mi powiedział, ale trochę wiem.
- O mnie i Paulinie wiesz?
- Tak.
- Lubicie się?
- Ja i Paulina? Powiedzmy, że się dogadujemy. Obie uwielbiamy piękne rzeczy i to nas łączy.
- Ale więcej was dzieli?
- Znasz nas obie.
- Tak. Myślę, że macie małe szanse, żeby się zaprzyjaźnić.
- Dlatego wystarcza mi dobra znajomość.
- A ty i Aleks? Coś jest na rzeczy?
- Całkiem możliwe, ale jeszcze nie zdecydowałam. To nie takie proste. Zobaczymy.
Uśmiechnęła się i odeszła. ”Cała ona. Bardziej stuknięta od Uli. Dobrze, że jej nie poznałem wcześniej, zanim pokochałem Ulę, bo mógłbym mieć spory problem. Jednak mam szczęście w życiu, dostałem to, co najlepsze. Dla mnie najlepsze”.

Marek obejrzał się i zobaczył wpatrzone w siebie oczy Uli. Stała kawałek dalej, sama. Podszedł do niej i spostrzegł, jak bardzo jest blada, tak bardzo, że nawet makijaż nie mógł tego ukryć. W słonecznym świetle zauważył również, że ma sińce pod oczami.
- Ulka, co ci jest?
- Źle wyglądam?
- Na bardzo zmęczoną wyglądasz. Po co się tak zamęczasz?
- Zaraz będzie tort i życzenia.
- Nie zagaduj mnie. Widzę, że źle się czujesz.
- Tak, trochę. Odprowadź mnie do domu – niespodziewanie zgodziła się z nim.
- Chodźmy.
Objął ją ramieniem wpół i poszli w kierunku domu. Po drodze zauważył matkę idącą w kierunku gości. Dała mu znak ręką, wskazując, żeby niczym się nie przejmował, że teraz ona wszystkim się zajmie. Marek, przejęty sytuacją, nie zwrócił nawet uwagi, że nie była w ogóle zdziwiona, nawet nie spytała się o nic. Weszli do jego dawnego pokoju, Ula usiadła powoli na łóżku.
- Chcesz się położyć?
- Tak. Pomóż mi.
Powoli pomógł jej się rozebrać, znalazł nawet czystą dawną swoją koszulkę do przebrania. Położyła się, a on nakrył ją kocem i usiadł obok, nie wiedząc, co się dzieje.
- Ula, przepracowana jesteś? Co ci jest?
- Jestem bardzo zmęczona. Muszę się przespać.
- Tak nagle?
- Tak. Marek, jestem w ciąży.
- Co? Nic nie mówiłaś.
- Teraz mówię.
- Dawno?
- Nie. To początki. Dopiero wczoraj się upewniłam.
- Dlaczego nie powiedziałaś?
- Miała być niespodzianka.
- I jest. Zwłaszcza, że nie planowaliśmy.
- Nie chciałam planować. Nigdy nie jest właściwy moment. Wyobrażasz sobie nasze rozmowy? Jeszcze nie teraz, może później, jeszcze to, jeszcze tamto.
- Fakt. Nigdy nie jest właściwy moment.
- Więc sama zdecydowałam, że będzie, co będzie.
- Bardzo ci dziękuję.
- Chodź tu do mnie. Przecież się cieszysz, nie?
- Jasne, że się cieszę.
- Ale jesteś zły?
- Jasne, że jestem. Dziwisz się?
- A ty? Jak sam podejmujesz decyzje dotyczące nas obojga, to dobrze?
- Jakie decyzje?
- O zmianie pracy.
- Jeszcze nie zmieniłem.
- Ale zamierzasz. A ja cię wspieram. Nie mówię, że źle robisz.
- Ale ja powiedziałem ci o tym, że chcę zmienić pracę. A ty co? Nic mi nie powiedziałaś.
- Przecież mówiłam, że chcę mieć dziecko.
- Niezobowiązująco. Kiedyś.
- Ale rozmawialiśmy przecież o drugim dziecku. Oboje chcieliśmy.
- Ale nie mówiliśmy, że teraz.
- A kiedy?
- Ulka… Przecież mnie nie chodzi o to, że jesteś… tylko o to … Nie, co ja wyrabiam. Przecież ty doskonale wiesz, o co mi chodzi i śmiejesz się ze mnie, a ja daję się prowokować. Dość tej głupiej dyskusji. Poddaję się. Niniejszym oznajmiam, bez cienia wątpliwości, z całkowitą pewnością, że bardzo się cieszę, że jesteś w ciąży. Zadowolona? Dobrze powiedziałem?
- Dobrze. Mogę to przyjąć.
Położył się przy niej i przytulił. Najpierw nieśmiało zaczęli się do siebie uśmiechać, a później śmiali się już całkiem głośno.
- Z czego się śmiejesz? Że znowu mnie zaskoczyłaś? Tak to jest u nas. Ja kombinuję, a ty działasz.
- Przecież nie sama.
- No widzisz. To potwierdza tylko moją teorię.
- Jaką?
- Wiesz co, może lepiej zostawmy już ten temat – Marek był tak rozbawiony, jak już dawno mu się nie zdarzyło – to zbyt niebezpieczny dla mnie przedmiot rozmowy.
Ula również śmiała się coraz głośniej.
- Dobrze, że tylko ze mną ta teoria ci się sprawdza.
- Jesteś niemożliwa. Już ci się nie chce spać?
- Chcę spać z tobą, ale ty musisz iść na to przyjęcie.
- Mam cię zostawić samą, po takiej wiadomości? Nigdzie nie idę.
- Idź. Obudź mnie za godzinę.
- Trudno. Jeszcze tylko całus.
- Tak.
- Ula, dziękuję.
- Drobiazg. Zdarza się.
- Dziękuję ci też za to, że mi nie powiedziałaś o swoich zamiarach.
- Wiedziałam, że nie muszę. Przecież się dobrze znamy, nie?
Spojrzał na nią, zwiniętą pod kocem, na jej uśmiech na ładnej buzi i uchwycił rozbawione spojrzenie.
- Ty naprawdę będziesz spać, bo nie wyglądasz?
- Marek – uniosła się lekko na łokciu, już z poważniejszą miną – ale to nie będzie miało wpływu na twoje plany.
- Jak to, nie? – zatrzymał się w progu – przecież nie mogę sobie pozwolić na wygłupy w tej sytuacji.
- To są wygłupy? Spójrz na mnie.
- Nie. Zależało mi na tym, ale teraz jeszcze bardziej potrzebujemy stabilizacji.
- Potrzebujemy czegoś innego, dobrze wiesz. Mamy powtarzać dawne błędy?
- Jak sobie to wyobrażasz? – zamknął drzwi, ponownie podszedł do łóżka i usiadł. – Mam realizować własne plany, kiedy ty potrzebujesz wsparcia?
- Jeszcze sobie nie wyobrażam. Ale to jest temat na nasze rozmowy. Szczere rozmowy. Nie chcę, żebyś rezygnował z tego, co dla ciebie jest ważne.
- Ula…
- Wiem, co powiesz. Że ja jestem najważniejsza. Czeka nas sporo rozmów, zanim coś wymyślimy.
- Wiesz co, Ulka, coś wymyślimy. Zawsze nam się udawało. Damy radę.

Niedzielny poranek, po przyjęciu urodzinowym i po nowinie, przekazanej przez Ulę, był równie piękny i słoneczny. Lato przyszło wcześniej, niż kalendarz przewidywał. Po raz pierwszy od dawna, byli w domu całkiem sami. Przyjęcie skończyło się dość późno, więc oczywiste było, że Krzyś został na noc u dziadków. Oni jednak, pomimo zaproszenia matki, która, jak się okazało, wiedziała już o ciąży Uli, zdecydowali się wrócić do domu. Bardzo potrzebowali spokojnej nocy tylko z sobą nawzajem. Chcieli nacieszyć się bliskością i poczuciem jedności. Ciąża żony jednak również zobowiązywała, więc Marek postanowił wstać wcześniej i przygotować śniadanie.
- Gdzie idziesz? – Ula otworzyła oczy.
- Zrobić śniadanie.
- A potem? Pójdziemy gdzieś?
- Chce ci się? Nie jesteś zmęczona?
- Chcę wyjść. Tak troszeczkę. Zabierz mnie w jakieś ładne miejsce.
- Masz jakiś pomysł?
- To ty w naszej rodzinie jesteś od pomysłów.
- Sami?
- Tak. Wyjątkowo.
Podczas toalety i przygotowania posiłku, Marek intensywnie zastanawiał się, gdzie spędzić tę wspólną niedzielę. Było tyle miejsc, z którymi łączyły ich wspomnienia i do których chciałby wrócić. Co wybrać?
- Ula, chcesz blisko, czy może być dalej?
- Jeśli nie będę musiała chodzić, ale mnie zawieziesz, to może być dalej.
- Jazda samochodem nie będzie ci przeszkadzać?
- Nie.
- To zbieraj się. Nie mamy czasu. Szybko, skarbie, proszę cię.
Nie wiedząc, o co mu chodzi, Ula w dość szybkim tempie przygotowała się do wyjścia, resztki śniadania biorąc z sobą i z niepewną miną zajęła miejsce w samochodzie.
- Dokąd mnie porywasz tym razem?
- Zobaczysz. Niespodzianka, teraz moja.
- I znowu nie zrobię tego prawa jazdy – westchnęła po chwili.
- Zajmę się tym, dobrze? Powoli z wszystkim sobie poradzimy.
- Dobrze, ale teraz jeszcze się prześpię. Mogę?
- Pewnie.
To była dość długa podróż, którą Ula prawie w całości przespała. Marek spoglądał na nią od czasu do czasu, z dużym wzruszeniem obserwując, jak łagodnie wyglądała podczas snu. I co najważniejsze, na jej twarzy całkiem wyraźnie rysował się spokój. Z poczuciem ulgi stwierdził, że może mieć prawie całkowitą pewność, że Ula jest szczęśliwa. Poczuł, że sam również jest szczęśliwy. W taki dziwnie błogi sposób, wynikający z poczucia, że jest się bardzo blisko z osobą najbliższą i że nic nie może tego zmienić.
Po przebudzeniu, Ula rozejrzała się uważnie dookoła, zdziwiona całkowitą zmianą otoczenia.
- Marek, gdzie my jesteśmy?
- Jeszcze chwila i się dowiesz. Już prawie dojeżdżamy.
Milczała, nadal rozglądając się wokół, trochę zaskoczona, trochę zdziwiona, a trochę jakby nawet zaniepokojona.
- Marek, mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłam, ale nie pamiętam…
- Nie pamiętasz?
- A powinnam?
- Nie wiem, ale byłaś tu.
- Razem byliśmy? Niemożliwe.
- Nie. Byłaś tu beze mnie. Chodź, wysiadamy. Przejdziemy się trochę?
Wysiedli, Ula przez dłuższą chwilę przyglądała się drzewom i kiedy podeszli bliżej, zrozumiała, że jest to ten ośrodek wypoczynkowy na Mazurach, w którym kiedyś mieszkała, do którego uciekła, nie wierząc, że może być z tym, z którym pragnęła być najbardziej na świecie.
- Marek… dlaczego… dlaczego właśnie tutaj mnie przywiozłeś? Przecież jest tyle pięknych miejsc, w których byliśmy razem.
- Chcesz wiedzieć?
- Pytam.
- Właśnie dlatego, że mnie tu wtedy nie było. Bo to jest jedyne miejsce, w którym nie byłem z tobą, a w którym tak bardzo chciałem być. Gdybym mógł znaleźć to miejsce, to nic by mnie nie powstrzymało, żeby tu przyjechać. To był najgorszy okres w moim życiu.
- Marek, ty tu byłeś ze mną. Przez cały czas. Ja ciągle o tobie myślałam. Nie potrafiłam zapomnieć. To nie było możliwe.
- Pokażesz mi wszystko?
- Tak. Teraz kolej na moje tajemnice.
- Nie wyobrażam sobie, żebyś kiedykolwiek jeszcze ukrywała się przede mną, żebyś nie chciała mnie widzieć. Żebyśmy mogli się rozstać. Nigdy do tego nie dopuszczę. Bardzo cię kocham. Chciałem to powiedzieć ci właśnie tutaj.
- A ja nie chciałabym, żebyśmy jeszcze kiedyś mogli się stracić tylko dlatego, że przestaniemy ze sobą rozmawiać. Ja też bardzo cię kocham.
Ula nie oszczędziła ani sobie, ani Markowi niczego. Oprowadziła go po całym ośrodku, który od tamtego czasu niewiele się zmienił. Zarośla tylko były wyższe. Właścicielka nie miała nic przeciwko tej wizycie, gdy Ula poinformowała ją, że jest dobrą znajomą mistrza Pshemko i sama mieszkała tu przed laty. To pytanie wisiało w powietrzu, ale Ula nie potrafiła go zadać. Marek ją wyręczył.
- Państwa znajomy, Piotr Sosnowski, przyjeżdża tu czasem?
- Nie. Straciliśmy z nim kontakt. Nie odzywa się od dawna. Podobno wyjechał, ale nie wiem. Zmienił numer telefonu.
- Dziękujemy. Idziemy już, czy jeszcze chcesz pochodzić?
- Nie. Już wszystko ci pokazałam. Wracamy?
- Tak. Po drodze zatrzymamy się jeszcze na obiad.
- Marek. Dobrze, że tu przyjechaliśmy. W końcu jestem tu z tym właściwym facetem.
- No, mam nadzieję.
Kiedy dojechali do miasteczka i zatrzymali się przed restauracją, Ula spojrzała na Marka i powiedziała w zamyśleniu:
- Też mam swoje ciemne strony, nie tylko ty.
- Trochę narozrabialiśmy w życiu, co? To znaczy, nie porównuj się do mnie, gdzie ci do mistrza, ale, gdybyś trochę poćwiczyła, to kto wie…
- Co chcesz powiedzieć?
- Że gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, w innych warunkach, a ty byłabyś facetem, to…
- To co?!
- To moglibyśmy zostać kumplami, nie?
- Co takiego?
- A nie? Jeszcze kiedyś zobaczymy. Chociaż jesteś moją żoną.
Zaśmiała się ironicznie, ale po chwili przekrzywiła głowę i stwierdziła:
- Kto wie… w końcu kiedyś urodzę to dziecko i zobaczymy. Jeszcze tak ci dołożę w squasha, że będzie ci głupio.
- A do klubu też pójdziemy?
- Czemu nie?
- Jak ja to powiem Sebastianowi…
- Co?
- Że pójdzie w odstawkę.

Po ostatnich wydarzeniach, Marek poczuł, że już całkowicie wróciła mu ochota do życia. Sytuacja skomplikowała się z powodu ciąży Uli, ale w zamian między nimi układało się tak doskonale, że czuł się najszczęśliwszym facetem na świecie. Ula dobrze znosiła swój stan, aż Marek musiał jej pilnować, aby trochę stopowała z pracą. Teraz już mniej biegała po mieście, za to ciągle korzystała z usług swojego osobistego kierowcy. W końcu Marek się zbuntował, zażyczył sobie “wzięcia na etat” i płacenia pensji. Stwierdził, że po co mu angażować się w jakieś nowe przedsięwzięcia, jeśli ma zapewnioną stałą pracę u żony. Oczywiście, oberwał torebką za takie gadanie i dalej musiał robić, co powinien.
Dla Uli to był teraz najlepszy okres, od czasu kiedy ją poznał. Nawet wtedy, gdy byli całkowicie i zupełnie bez pamięci zakochani, a więc tuż po wyznaniu sobie uczuć, wyczuwał w niej jakiś niesprecyzowany niepokój i obawę. Trwało to przez cały czas ich małżeństwa, aż do tej pory. Tak, to było właśnie to, czego oczekiwał tak długo. Jej pewności siebie. W końcu udało się. Ula zdobyła tę pewność. Stała się jeszcze piękniejszą kobietą, niż do tej pory. Nie miała żadnych wątpliwości, niepewności, obaw. Była pewna swej atrakcyjności i nawet ciąża jej w tym nie przeszkadzała. Przy pierwszym dziecku było zupełnie inaczej. Cieszyli się wspólnie, ich radość była ogromna, ale Ula trochę jakby z niepokojem obserwowała jego reakcje i zachowanie. Teraz nie musiała. Wiedziała, że ją kocha, jest dla niego wszystkim i wierzyła, że tak będzie zawsze. Jej pewność siebie wynikała z poczucia całkowitej akceptacji i miłości, którą tylko kochający mężczyzna może dać kobiecie. Pod warunkiem, że ona mu wierzy i ufa. Marek instynktownie wyczuwał, że tak właśnie jest, ale potrzebował mieć pewność, że to jest przyczyną zmiany jej nastroju, zachowania i sposobu bycia. A przede wszystkim, jej stosunku do niego.
- Ulka, ja cię nie poznaję – w końcu któregoś popołudnia nie wytrzymał – Tak bardzo się zmieniłaś.
- Na lepsze?
- Jasne, że na lepsze. Dlaczego?
- Wszystko mi się w końcu ułożyło.
- W końcu? Przecież od dawna było poukładane.
- Między nami się ułożyło.
- Zawsze było dobrze.
- Marek, nie rozumiesz? Ja już nie mam żadnych wątpliwości. Przestałam się bać o nas razem. W końcu.
- Ciągle je miałaś… aż do tej pory?
- Tak. Ale już nie mam. Bo pokazałeś mi moje miejsce w swoim życiu. I bardzo mi się spodobało. Sprawdziło się wszystko, co mi wcześniej tylko mówiłeś. Wystarczy?
- Wystarczy – popatrzył na nią przeciągle, lekko się uśmiechając – Ula, mam już plan stworzenia nowej firmy. Chcesz zobaczyć?
- Jasne. Przeczytam.
- Musimy powiedzieć Aleksowi, że odchodzę.
- Powiemy. Najwyższy czas.

Następnego dnia zaskoczony Aleks dowiedział się o pomyśle Dobrzańskich.
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić?
- Dobrze wiesz, że dla nas obu w jednej firmie jest za ciasno.
- Przecież ostatnio nie jest tak źle między nami.
- Nie jest. I dobrze. Ale ja chcę robić coś nowego. Sprawdzić się gdzieś indziej. A ty sobie poradzisz. Razem z Ulą.
- Ty zostajesz? – Aleks zwrócił się w kierunku Uli.
- Zostaję. Na razie mogę pracować. Później oczywiście zrobię sobie przerwę, ale nie będę zamykać się w domu.
- No, tak. Jest jeszcze praca w domu, internet, nienormowany czas pracy – wyliczał Aleks.
- Masz coś przeciwko, nawet gdybym tak chciała?
- Nie, nic. To przecież również twoja firma.
- To dobrze.
- Słuchajcie, mam propozycję. Z Ulą o tym jeszcze nie rozmawiałem, więc dowiadujecie się jednocześnie. Co byście powiedzieli, bo zostajecie tu tylko we dwoje z naszych rodzin, na kadencyjność funkcji prezesa?
- Mówisz poważnie? – Aleks był zaskoczony.
- Dlaczego nie? To wymaga tylko zmiany w statucie. Więc jak?
- Sam nie wiem, co o tym myśleć, zaskoczyłeś mnie. Ile lat?
- Dwa, góra trzy.
- Dwa – powiedziała Ula zdecydowanym tonem. Jeśli kadencyjność, to dwa lata wystarczą, żeby mieć dość tego stanowiska.
- Czemu nie? – zastanowił się Aleks – chyba mógłbym się na to zgodzić.
- To które z was zaczyna?
- Nie tracisz czasu – Aleks nadal był zdumiony.
- Nie ma się nad czym zastanawiać. Więc?
- Ja nie dam rady przez dwa lata, z przyczyn oczywistych. Wolałabym później.
- To ty. Gratulacje, panie prezesie – Marek wyciągnął rękę do Aleksa – bierz się do roboty. Mówiłem ci, że ten fotel nie jest taki wygodny.
- Zaraz, powoli. Jeszcze nie ma zmian w statucie.
- Nadal masz głos Pauliny? To jesteśmy w komplecie, możemy głosować. Protokół tylko spiszemy i już.
- Marek, ty naprawdę jesteś zwariowany bardziej niż myślałam – Ula zaczęła się śmiać.
- Ty to tak poważnie, bo mi się wierzyć nie chce – Aleks nadal był zdumiony.
- Tak. Załatwiam już rejestrację nowej firmy, przedstawiłem w banku biznesplan i czekam na decyzję, ale powinna być pozytywna.
- Teraz już nie dają tak łatwo kredytów, jak kiedyś.
- Ale jeszcze dają. Ojciec mi podżyrował.
- Wcześniej nie chciałeś angażować Krzysztofa w cokolwiek… – Aleks nadal był zdumiony.
- To było co innego. Sam czułem się odpowiedzialny za FD. Teraz ojciec wyszedł z tą propozycją, kiedy mu powiedziałem o swoich zamiarach.
- Nie miał nic przeciwko?
- Był trochę zdziwiony, ale uspokoiło go to, że Ula zostaje. Zawsze miał o niej wysokie mniemanie. Chyba wyższe, niż o tobie.
- Trudno. Z Ulą nie konkuruję. Duża będzie ta firma?
- Na początek mała. Później zobaczymy, jak pójdzie. Najważniejsze, że moja, od początku. Wybaczcie, ale ciuchy nigdy mnie nie interesowały.
- Mam nadzieję, że się dogadamy? Sami zostajemy na gospodarstwie – Ula skierowała pytanie w stronę Aleksa.
- No cóż, kiedyś proponowałem ci, żebyś dla mnie pracowała, ale odmówiłaś. Jednak historia kołem się toczy. Ale ja jestem otwarty na współpracę.
- Nadal nie będę dla ciebie pracować. Nie zapominaj o tym.
- Jedno jest pewne. Może być ciekawie, przy waszych sprzecznych podejściach do różnych rozwiązań. Ale jak spróbujesz nas wykiwać, to… o Ulę będzie mi chodziło, nie o mnie, rozumiesz?
- Nie strasz mnie. Zresztą, wiesz doskonale, o co mi zawsze chodziło.
- Wiem, dlatego liczę na to, że moje odejście załatwi ostatecznie sprawę.
- Powiedzmy, że tak.
- Będzie dobrze. Jeszcze jest Aldona, Ala, Maciek, Ania, Pshemko, Wojtek, Iza, Viola kiedyś wróci – Ula robiła wyliczankę – A Sebastian? Zdecydował się ostatecznie, bo nie mówiłeś?
- Sebastiana zabieram. Idzie ze mną. Już postanowił, a Violka nie ma nic przeciw. To znaczy, powiedziała, żeby sobie robił, co chce, ale jak zmarnuje możliwości, to ją popamięta.
- I dobrze. Jego to nie lubię.
- Awansujemy Alę – Ula pilnowała swego.
- Zgoda, niech ci będzie. Rozumiem, musisz dbać o rodzinę.
- Ma kompetencje.
- Nie przeczę. Nie będę się kierował animozjami. W końcu mieliśmy współpracować.
- Wiecie co, może ta współpraca będzie się lepiej układała, jeśli utworzymy stanowisko wiceprezesa? – Marek wpadł na nowy pomysł.
- Tak na zmianę?
- Tak, Aleks.
- To ma sens – przyznała Ula.
- Stać nas? – Aleks nie był pewny, czy ma się zgodzić.
- Jasne. Nie o większe pieniądze tu chodzi, ale o prestiż – Marek postanowił przeforsować swój pomysł.
- O stanowisko dla Uli?
- A potem dla ciebie, nie?
- Właściwie, czemu nie? W sumie, dobry pomysł.
Omówili jeszcze kilka spraw. Kiedy zostali sami, Ula przeszła się po gabinecie, dotykając mebli. Niespodziewanie posmutniała.
- Marek, ja tego nie chcę. Tyle wspomnień. Nie dam rady oglądać tego pokoju bez ciebie. Zawsze tu byłeś.
- Ula, mam zostać? Jeśli naprawdę chcesz…
- Nie. Ale jak ja sobie z tym poradzę? Kiedy wcześniej rozmawialiśmy, planowaliśmy, nie widziałam tego w ten sposób. Teraz widzę. Nie dam rady. Codziennie będę oglądać ten pokój bez ciebie, z Aleksem. Nie będę mogła usiąść obok ciebie na tej kanapie…
- Będziesz mogła. Przecież będę przychodził. Wiesz co, mam pomysł. Oddaj Aleksowi gabinet mojego ojca, zawsze chciał go zająć, a ty przeprowadź się tutaj. Będziesz się lepiej czuła. Bardziej blisko mnie. Zresztą, zawsze lubiłaś to miejsce.
- Dobrze. Tak może być. Bo to jest nasz pokój. Tylko nasz.
- Będę do ciebie przychodził i jeszcze posiedzimy sobie na tej kanapie. Przecież jestem, nigdzie nie znikam. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to ja zawsze. Zresztą, jeśli będzie ci bardzo źle, to wrócę. Ulka, przecież wiesz.
- Wiem. Dlatego to nie będzie tak bolało, jak kiedyś, gdy cię całkiem nie było przy mnie.
- Zawsze byłem.
- Wiem, że byłeś. Ale tak wtedy myślałam. I nie martw się, jak tak tylko trochę sobie marudzę. Żebyś wiedział, że będę tęsknić. Bardzo tęsknić… – zrobiła smutną minkę i nadstawiła buzię do pocałunku.
- Ulka…
- Gdybym nie była w ciąży…
- To co?
- Zobaczysz. Kiedyś tu przyjdziesz, a ja nie będę.
“Ostatnie przytulenie i ostatnie pocałunki w roli prezesa Febo & Dobrzański. Z Ulą. Z żoną. Tu się wszystko zaczęło, ale jeszcze nie skończyło. Trwa nadal i będzie trwać. Całe szczęście, że tak to się ułożyło. Że pewnego letniego poranka parę lat temu zjawiła się tutaj ta zwariowana, wspaniała dziewczyna, a ja nie przegapiłem swojej szansy. No i że mnie pokochała, a ja ją. Jednak jestem cholernym szczęściarzem, co by nie powiedzieć. I wiem o tym”.

- Ty nie masz nic, ja nie mam nic, więc zbudujmy fabrykę.
- Co?
- Cytat taki, z filmu.
- Aha. A kto to powiedział?
- Olbrychski.
- A. Ale co to był za film?
- Nie pamiętam.
- I on tam fabrykę budował?
- Tak. Z kumplami.
- Coś jak my?
- Właśnie.
- Ciekawe. Przypomnij sobie, gdzie.
- Seba! Co za różnica, gdzie?! Odczep się! Nie masz większych zmartwień?
- Właściwie, to mam. Fabrykę trzeba budować.
- Tak… Co?
- Firmę rozkręcać, chciałem powiedzieć.
- Właśnie.
- Trochę się boję.
- Stary, daj spokój, musi się udać.
- Nie mów, że ty się nie boisz.
- Może trochę, ale nie mów nikomu. Będzie dobrze. Damy radę.
- Najważniejsze, że będziemy mogli od czasu do czasu gdzieś wyjechać, całkiem legalnie i oficjalnie. I wychodzić gdzieś wieczorem. Też legalnie.
- Jasne, szczególnie teraz. Obaj możemy wychodzić i wyjeżdżać. Kiedy chcemy i gdzie chcemy.
- No, to kiedyś, w przyszłości. Albo na zmianę.
- Ale wymyśliłeś. Na zmianę. Wiesz co…
- No, co? Pogadać sobie nie można? A wyjeżdżać i tak będziemy musieli. Taka praca.
- Będziemy, stary, będziemy.
- Dobrze, że Viola już może wychodzić z domu. W końcu.
- Dadzą radę. We dwie zawsze raźniej, nie?
- No. Ale, my też jesteśmy.
- Jesteśmy, nigdzie nie uciekamy. A we dwóch też nam będzie raźniej, nie?
- No. Wiesz co? Bo mnie się tak wydaje, że im to też trochę na rękę.
- Co?
- No, to, że nie będziemy im ciągle na głowie siedzieć.
- Myślisz?
- A nie? Tak łatwo by się zgodziły? Bez problemu?
- Może dla nas tak się poświęcają.
- Akurat. Sam chyba w to nie wierzysz.
- Teraz, to zaczynam się zastanawiać.
- Mówię ci. Chciały się nas pozbyć.
- Stary, weź się puknij. W ciąży są i to obie.
- Wiecznie nie będą. A my już do firmy raczej nie wrócimy.
- Chyba, że zbankrutujemy.
- To jest myśl…
- Jak będzie trzeba małżeństwo ratować…
- Stary, jeszcze nie zaczęliśmy na dobre, a już o bankructwie mówimy.
- Trzeba mieć różne opcje przygotowane.
- Różne wersje tego samego zdarzenia.
- Cholera, kamikadze.
- Co znowu?
- Pasuje do mnie. Kamikadze po prostu.
- Chyba do mnie też trochę, nie?
- Trochę…
- I co teraz?
- Nic. Do przodu. Seba, kopnij tę puszkę, po twojej stronie jest.
- Tę? OK.
Pobiegli przed siebie parkową alejką, kopiąc puszkę po coli. Starsza pani z pieskiem popatrzyła na nich z dezaprobatą.
- Jak dzieci, normalnie, jak dzieci – powiedziała, kręcąc głową.
Pobiegli dalej, śmiejąc się. Znad stawu przybiegł Krzyś, który widząc, co wyrabiają tata z wujkiem, zrezygnował chwilowo z karmienia kaczek i natychmiast przyłączył się do wspólnej zabawy. We trzech kopali puszkę i biegali po tych miejscach, które do tej pory kojarzyły się Markowi z różnymi wspomnieniami, ale nie z wesołą zabawą. Było czasem romantycznie i pięknie, ale nie zabawnie. Zmęczyli się szybciej niż dziecko, więc rozbawiony chłopiec pobiegł przed siebie, a oni już wolno szli dalej. Obejrzeli się za dwiema kobietami, które przespacerowały obok nich.
- Dziewczyny, które mam na myśli, powychodziły za mąż już… – niespodziewanie Sebastian ryknął prawie pełnym głosem.
- Za nas, kretynie, za nas.
- Wiem przecież.
- To co się drzesz?
- A tak sobie. Stary, a może by tak jeszcze raz…
- Już nie te lata, nie ten czas – wrzasnęli wspólnie na cały głos.
- Widzę, że humor ci dopisuje – stwierdził Seba.
- A tobie nie?
- Mnie zawsze dopisuje, nie to, co tobie.
- Nie zawsze ci dopisuje. Ja ostatnio mam doskonały humor. Nawet bardzo.
- Ulka smycz popuściła?
- Lepiej. Całkiem puściła.
- Jak to?
- Po co ma trzymać? I tak nie odbiegnę za daleko i zawsze do niej wrócę.
- Fakt. Ale dziwię się. Wydawało mi się, że ona lubi takich bardziej ułożonych.
- Zmieniła zdanie. Ostatnio woli szczęśliwego niż ułożonego. Nawet ciuchy zmieniłem na swobodne.
- Dobrze ci.
- A tobie nie?
- Nie narzekam.
- Ja też nie.
- Stary, świat jest piękny.
- Jasne. Gdy jest dla kogo żyć.
……………


W opowiadaniu wykorzystane zostały słowa z utworów:
1/ cz. II – „Nie stało się nic” – Robert Gawliński, Zespół „Wilki”
2/ Epilog – „Recydywiści” – oryg. wyk. Krzysztof Krawczyk, Bohdan Smoleń

“Ale to już było i nie wróci więcej
I choć tyle się zdarzyło
To do przodu wciąż wyrywa głupie serce
Ale to już było, znikło gdzieś za nami
Choć w papierach lat przybyło
To naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami…”

Andrzej Sikorowski, wyk. Maryla Rodowicz




Dziękuję
pod wiatr



1 komentarz:

  1. Szkoda, że już nie piszesz. ;(
    Pisz jeszcze, dzięki Twoim opowiadaniom czułam, że "BrzydUla" wciąż jest z nami. Zapełniałaś tą pustkę po niej. I choć wierzę, że ten serial wróci będę tęsknić za Twoimi opowiadaniami. Mam nadzieję, że scenariusz do dalszej części "BrzydUli" powstanie na podstawie Twoich opowiadań i SWB. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń