Get your own Digital Clock

poniedziałek, 15 lutego 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.13 wg pod wiatr

Po przyjeździe do domu, Ula w dalszym ciągu nie odzywała się. Z obrażoną miną, patrząc przed siebie, udawała, że nie widzi Marka, że go w ogóle tu nie ma. Marek spoglądał na nią, idącą przodem z Krzysiem za rękę, tachając za nimi dość ciężką torbę. “Jak ona to uniosła? Pewnie złość na mnie dodała jej siły” – nie wiadomo dlaczego, Markowi nagle wrócił dobry nastrój. Tak po prostu, sam z siebie. Może dlatego, że już dość miał na dzisiaj, a może dlatego, że udało mu się Ulę ściągnąć do domu? Na przypomnienie tego, w jaki sposób zareagowała, gdy ją z zaskoczenia, niespodziewanie, wprost porwał i wyniósł, zachciało mu się śmiać. Ula niby na niego nie patrzyła, jednak jakimś cudem zauważyła ten lekki, dyskretny uśmiech.
- Co cię tak bawi? – nie wytrzymała.
- Przypomniałem sobie, jaką miałaś minę, gdy wziąłem cię na ręce.
- Przestraszyłeś mnie. Tak się nie robi.
- Wiem. Mówiłaś mi już. Więcej nie będę.
- Tak. Obiecywać to ty potrafisz.
- Masz rację. Nie będę ci obiecywał, że już nigdy więcej nie będę cię nosił na rękach. Mógłbym nie dotrzymać. Co ja mówię, na pewno bym nie dotrzymał.
- Możesz nie mieć okazji – Ulka nie zamierzała rezygnować z poważnego tonu.
- Zawsze się okazja znajdzie. Zaczekaj – postawił torbę i wyjął z ręki Uli klucze – daj, ja otworzę.
Otworzył szeroko drzwi, a potem, znowu z zaskoczenia, wziął nie spodziewającą się niczego Ulę na ręce i wniósł do środka.
- Widzisz, mówiłem, że okazje same się znajdują?
- Ooo, nie wątpię. Okazje zawsze się znajdują. Zwłaszcza, gdy ktoś szuka – Ula wyraźnie zamierzała naprowadzić rozmowę na założony przez siebie temat.
- Pewnie. Jak się chce zrobić żonie niespodziankę… – Marek jednak postanowił najpierw chociaż trochę poprawić jej samopoczucie, zanim dojdzie do tej zasadniczej, najważniejszej części rozmowy. Z doświadczenia wiedział, że tak będzie łatwiej. Może nawet obejdzie się bez płaczu. Może uda się przeprowadzić zwykłą, szczerą rozmowę, bez wzajemnych oskarżeń, taką, na której najbardziej mu zależało.
Postawił ją w przedpokoju, ale nie potrafił zrezygnować z przyjemności pozornie przypadkowego przeciągnięcia dłońmi wzdłuż jej ciała, od ud aż po piersi.
- Tylko bez takich zagrywek – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy ze złością.
- Dobrze. Bez zagrywek. Ale co mam zrobić, jak nie mogę utrzymać rąk w odpowiedniej odległości od ciebie? Same mi lecą, nie dziw się.
- Marek, traktuj mnie poważnie.
- Traktuję cię poważnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo poważnie.
- Nie widać.
- Bo zachowuję się niepoważnie, ale ciebie traktuję poważnie. Czujesz różnicę? – powiedział już poważnym tonem, patrząc jej w oczy.
- Dobrze to ukrywasz.
- Nie, Ula. Nie mów do mnie w ten sposób. I nie patrz tak na mnie.
- Jak?
- Jakbym ci kogoś bliskiego zamordował. Nie jestem święty, daleko mi do tego, ale nie jestem też takim draniem, za jakiego nadal mnie masz.
- Musimy zająć się dzieckiem…
- Jasne. Ale dzisiaj musimy sobie wszystko powiedzieć, nawet, gdyby to miało trwać do rana, albo i dłużej.
- Powiedziałam, że nie chcę słuchać twoich kłamstw…
- Nie będziesz. Sto procent prawdy. Ale ja nie chcę słyszeć o rozwodzie i żadnych takich. Żadnego obrażania się, domysłów, niedopowiedzeń. Dasz radę?
- Postaram się.
- Chodźmy zająć się dzieckiem.
To była dobra taktyka. Wieczorne zajęcia domowe automatycznie musiały wyciszyć emocje Uli, która przecież przy Krzysiu nie mogła utrzymywać całego wzburzenia, w jakim znajdowała się wcześniej. Marek również się uspokoił, jednak w miarę upływu czasu, odczuwał coraz większe napięcie. Nie miał pojęcia, od czego zacząć rozmowę, ale liczył, że może to Ula naprowadzi go na właściwy tok rozmowy. Jednego był pewien, że nie musi przygotowywać żadnej taktyki. Obawiał się tylko, jak Ula zareaguje na prawdę, którą zamierzał jej powiedzieć. Im bardziej zbliżała się oczekiwana chwila, tym coraz głupsze wydawało mu się to, co zamierzał jej przekazać. “Jeszcze trochę i nic nie powiem, bo uznam, że to bez sensu, jak zwykle. Już dawno mogłem z Ulą porozmawiać, gdybym w ostatniej chwili nie dochodził do wniosku, że to, co chcę powiedzieć, jest bez znaczenia, a ja tylko coś wymyślam”.
- Marek, Krzyś już śpi – Ula zastała go stojącego w kuchni, zamyślonego nad pustą filiżanką – co robisz?
- Chcesz kawy?
- O tej porze?
- Idziesz spać?
- Masz rację, zrób mi też.
“Odzywa się normalnym tonem, więc chyba nie jest tak źle. Może też jej zależy na szczerej, oczyszczającej rozmowie?”
- Zostaniemy tu?
- Może być.
- Nie wiem, od czego zacząć…
- Zdradziłeś mnie? – uderzyła z zaskoczenia.
- Nie.
- Powiedziałbyś mi, gdybyś to zrobił?
- Nie.
- Sam widzisz…
- Ale nie mógłbym spojrzeć ci w oczy. Aż takim draniem nie jestem.
- A możesz? Spojrzeć mi w oczy?
- Mogę. Nie zdradziłem cię. Nigdy. Nie potrafiłbym tego zrobić. Nie mógłbym cię skrzywdzić. Zresztą, nawet nigdy nie miałem na to ochoty – Ula długo patrzyła mu w oczy, jakby chciała w ten sposób rozwiać wszystkie swoje obawy, wątpliwości, lęki.
- W żaden sposób mnie nie zdradziłeś?
- Myślę, że w żaden… Tak, jestem pewny, że w żaden sposób.
- Więc co, tak naprawdę, łączy cię z tą Moniką?!!! – to był zduszony krzyk, aby nie obudzić dziecka.
- Bo ja wiem… Sam nie potrafię tego dokładnie określić.
- Miałeś nie kłamać.
- Właśnie się staram. Gdybym kłamał, to powiedziałbym, że interesy.
Przez chwilę milczeli. Marek podał kawę, oboje usiedli przy kuchennym stoliku. Ula w zamyśleniu mieszała łyżeczką w filiżance.
- Jednego jestem pewny i jedno wiem: nie musisz się nią przejmować. To znaczy, w sensie…
- Jako ewentualną twoją kochanką.
- Musiałaś tak to określić? Tak, w tym sensie.
- A może to coś poważniejszego?
- Niby co? Przecież mówię, że to nic.
- O mnie chyba też tak myślałeś… na początku… prawda? – powiedziała ledwo słyszalnie, nie podnosząc głowy.
- Aaa, więc o to ci chodzi? Ulka, zwariowałaś? Przecież to absurd.
- Paulinie też się tak wydawało. Nawet jej do głowy nie przyszło, że ty i ja…że my…
Podniosła głowę, spojrzeli na siebie. W tym momencie Marek zrozumiał, co musiała czuć, jakie myśli kłębiły się jej w głowie.
- Ula, więc tobie nie chodzi o to… to znaczy… ty nawet mi wierzysz, że cię nie zdradziłem, ale właśnie tego się boisz? Że może być coś więcej? Że ja dlatego z Moniką nic, bo tak… jak z tobą? Powoli? Ula, czy ja teraz dobrze cię rozumiem?
- Tak – znowu ten widoczny strach w jej oczach.
Oboje prawie jednocześnie odchylili się do tyłu na krzesłach, jakby zrzucili z siebie ogromny ciężar.
- I co ja mam ci powiedzieć? Zaprzeczać? Tłumaczyć? Mogę. Ale co mam powiedzieć, żebyś uwierzyła, że to nie jest możliwe?
- Dlaczego nie jest możliwe? Jesteś pewny, że nie jest możliwe? Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo Ula jest tylko jedna na świecie i nie ma drugiej. Wiem to.
- Może kiedyś jakaś się znajdzie…
- Nie ma. Wiem na pewno. Jesteś jedyna.
Wstał z krzesła, podszedł do Uli, przyklęknął obok niej, obejmując ją i jednocześnie kładąc głowę na jej kolanach.
- Ula, nie. Po prostu: nie. Tyle mogę ci powiedzieć. Reszta zależy od ciebie. I od tego, czy sprawdziłem się przez te parę lat naszego związku.
Tulił się do niej tak długo, aż w końcu poczuł jej rękę na swoich włosach. Odetchnął z ulgą – teraz to już było dobrze. Najgorsze minęło.
- Tak się bałam… tak bardzo się bałam… – szeptała, a jej ręka zsunęła się na jego twarz. Wtulił twarz w jej dłoń i delikatnie całował.
- Kochanie, ja też się bałem.
- Ty? Czego?
- Że cię stracę.
- Kiedy?
- Teraz, dzisiaj. Ale też wtedy, gdy zaczęliśmy oddalać się od siebie. Pamiętasz, jak było?
- Pamiętam…
- Uważasz, że było dobrze?
- Nie, nie uważam. Też mi było źle.
- Ula, dlaczego dopiero teraz możemy o tym porozmawiać? Wcześniej nie potrafiliśmy?
- Pogubiłam się. Schodziłam ci z drogi. Myślałam, że dobrze robię. Chciałam ci pomóc, nie dorzucać dodatkowych zmartwień.
- Dlatego tak często wyjeżdżałaś do Rysiowa?
- Tak. Żebyś mógł odpocząć. Nie mogłam ci pomóc w firmie, więc myślałam, że chociaż w ten sposób…
- Mogłaś mnie spytać, czego naprawdę chcę.
- Myślałam, że ty nie masz ochoty rozmawiać. Wtedy, gdy taki zmęczony wracałeś do domu.
- Bo tak było.
- Sam widzisz.
- Ula. Widziałem, jak jest ci ciężko z dzieckiem. Nie chciałem dorzucać ci swoich urojonych, jak sądziłem, problemów.
- Aż urosły do rangi całkiem poważnych.
- Myślałem, że sam sobie poradzę, że to minie, że jak będę miał mniej na głowie…
- Ale prawdziwy problem powstał, gdy…
- …gdy miałem mniej na głowie. Coś wtedy pękło. Jakieś odreagowanie.
- Marek. Nie chroń mnie więcej przed swymi, nawet najbardziej urojonymi, problemami.
- Nie będę. Ale jak miałem ci powiedzieć, że chcę wszystko rzucić, gdy byliśmy już w trójkę? Nie mogłem cię zawieść.
- Ty? Przecież ty zawsze znajdujesz jakieś wyjście. Jak kot. Na cztery łapy.
- To chyba dobrze, co? Bo lubisz koty.
- Uwielbiam. Takie, jak ty.
- Czyli?
- Przeciągające się… łaszące… mruczące… Marek! Uspokój się!
- Naprawdę?
- Nie…
Całowali się na kuchennej podłodze. Pieszczoty stawały się coraz bardziej namiętne. Było oczywiste dla obojga, że mimo upływu czasu, nadal działają na siebie jak wyjątkowo silny magnes.
- Kochanie, idziemy do łóżka? Mogę cię zanieść – szepnął czule, bo teraz to już tylko tego chciał. Zakończyć ten wieczór w najbardziej intymny sposób.
- Nie. Bo znowu nie skończymy rozmowy – Ula powoli wracała do rzeczywistości.
- Najważniejsze już sobie powiedzieliśmy. Resztę dokończymy jutro. Albo w łóżku, potem – po raz kolejny w życiu uznał, że niepotrzebnie w ogóle się odzywał. Mógł przecież inaczej.
- Potem, to nam się nie będzie już chciało.
- Ulka… – nie przestawał pieszczot.
- Spokojnie. Zaczekaj chwilę. Jeszcze moment. Mówiłeś coś, że chcesz wszystko rzucić? Nie rozumiem.
- No nie… Ty to potrafisz zepsuć nastrój. A było już tak fajnie – wyprostował się obok Uli. Teraz oboje siedzieli na podłodze, opierając się o szafki.
- Szybciej powiesz, to szybciej skończymy tę rozmowę…
- Chcę odejść z firmy.
- Jak to?
- Normalnie. Już od jakiegoś czasu. Ale wcześniej to nie było możliwe. Teraz ty wróciłaś do pracy.
- Aleks też wrócił.
- Właśnie. Świetnie się dogadujecie.
- Znowu coś sugerujesz?
- Nie. Naprawdę nie. Jeśli oczekuję, że ty mi uwierzysz z Moniką, to sam nie mogę zachowywać się jak histeryk.
- Nareszcie mądrze mówisz. A może ci na mnie nie zależy, co? Może chcesz, żebym ci uwierzyła z tą Moniką i nie obchodzi cię, czy ja mogłabym ewentualnie coś z kimś innym?
- Ulka, czy ty siebie słyszysz? Głupoty opowiadasz i tyle.
- Kto cię tam wie…
- Znowu zaczynasz? Proszę cię.
- Skąd mam wiedzieć? Już zaczynałam ci wierzyć, a ty wyskoczyłeś z tym odejściem… Może chcesz się ode mnie uwolnić?
- Bo z firmy chciałem odejść dużo wcześniej, zanim poznałem Monikę i zanim wrócił Aleks. Dlatego. To nie ma z nimi nic wspólnego.
- Marek, dlaczego? Potrafisz wytłumaczyć?
- Tak. To nie dla mnie. Nigdy nie było.
- Wyglądało inaczej.
- Bo miałem motywację. Chciałem pokazać, że potrafię, że jestem lepszy od Aleksa. Nie chciałem dać się pokonać.
- Rodziców nie chciałeś zawieść…
- Właśnie. Potem ty się zjawiłaś. Walczyłaś o mnie… o moją prezesurę… gdyby nie ty…
- Sam dałbyś radę. Po prostu, nie chciało ci się. Gdyby mnie nie było, nie miałbyś na kogo zwalać roboty i sam musiałbyś się wziąć.
- Nie wiem, może…
- Na pewno. Przecież później dawałeś radę sam.
- Może później dojrzałem do tego. Dzięki tobie. To ty mi powiedziałaś, że jestem najlepszy, wierzyłaś we mnie…
- Marek… Więc, gdybym tego wszystkiego nie zrobiła, to ty pewnie…
- Odszedłbym z firmy, tak, jak postanowił ojciec. Ja nie byłem tak bezczelny jak Aleks i dotrzymałbym warunków.
- I byłbyś szczęśliwszy?
- Ula… nie mów tak. Wtedy nie poznałbym ciebie. Nie bylibyśmy razem. Pewnie bym się ożenił z Pauliną i dopiero byłbym nieszczęśliwy. No i nie dogadałbym się z ojcem. Nie wiem, czy by mi wybaczył…
- Coś za coś, chcesz powiedzieć?
- Zawsze jest coś za coś, nie?
Milczeli, słuchając jedynie własnych myśli, ale przytuleni do siebie głowami i ramionami.
- Chcesz lody? – Ula podniosła się z podłogi.
- Ooo, jakie masz?
- Czekoladowe.
- No tak, bo Krzyś innych nie jada.
- Proszę – po chwili podała solidną porcję – No co? Zawsze będziesz się śmiał przy lodach?
- Chyba zawsze.
- Teraz już się mnie nie boisz, to możesz się śmiać.
- A kiedyś się bałem? Ciebie?
- A nie?
- Jasne, że nie.
- Akurat.
- To twój ojciec za wcześnie wrócił. Mówiłem ci tyle razy…
- Uratował cię przed kompromitacją.
- Co takiego? Teraz to już przesadziłaś. Po prostu… starałem się zachować jak dżentelmen, przynajmniej raz w życiu, a tu wypominają…
- Raz w życiu? Więcej ci się nie zdarzyło?
- Ula. Proszę cię… Będziesz mnie łapać za słowa?
- Bo zrozumiałam, że z Moniką nie zachowałeś się jak dżentelmen.
- Nie wiem, czy jak dżentelmen, czy nie, ale nawet nie próbowałem wykorzystać sytuacji.
- A miałeś okazję?
- Powiedzmy, że miałem okazję, żeby sprawdzić, czy mam okazję. Rozumiesz?
- Staram się. Czyli: była okazja, ale ty nie dowiedziałeś się, czy ona jest zainteresowana, dobrze rozumiem?
- Doskonale. Właśnie tak.
- Jedna?
- Nie, kilka.
- Kilka okazji? I nie dowiedziałeś się?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo mnie to nie interesuje. Nie chcę wiedzieć.
- Nie wierzę.
- Ula. Czy ty musisz tak drążyć? Dobrze, niech ci będzie. Jak sobie to wyobrażasz? To sprawdzenie, czy jest okazja? Możesz mi powiedzieć? Przepraszam, nie poczuj się dotknięta, ale co, miałem się jej zapytać, albo zacząć coś robić, a potem się wycofać?
- No nie. Rzeczywiście, głupoty gadam. Chyba dlatego, że już późno.
- A ja myślę, że dlatego, bo ciągle nie jesteś do końca przekonana i próbujesz mnie na czymś złapać.
- Nie złapię cię?
- Nie. Bo nic nie było. Mówię prawdę, dlatego nie zaplączę się, bez obawy.
- To gdzie miałeś te okazje?
- A jednak. A ja głupi miałem nadzieję, że mnie to ominie.
- Gadaj.
- Naprawdę chcesz znać szczegóły? Po co?
- Żebym nie musiała sobie wyobrażać.
- Dobrze. Po kolei. Pierwszy dzień – kolacja. Drugi dzień – noc w klubie, wtedy, gdy się upiłem, pamiętasz, jak wyglądałem?
- Pamiętam. Mówiłeś, że z Sebastianem.
- Tak powiedziałem. Następny raz – wieczór u niej w domu.
- Byłeś u niej w domu? Dlaczego?
- Zaprosiła mnie. Wtedy podpisaliśmy tę umowę.
- Z aneksem? Rozumiem, dlaczego go nie przeczytałeś.
- Przeczytałem. Nawet dokładnie. Ale nie zwróciłem uwagi na konto.
- Rozumiem. Byłeś zbyt zajęty.
- Wypiłem trochę wina.
- Kiedy to było? Wtedy, gdy nie wróciłeś na noc?
- Tak. Wtedy. Rozmawialiśmy, pokazywała mi różne pamiątki z podróży. Zostałem, żeby nie tłuc się po nocy. Tylko tyle. Nie patrz tak. Nie wierzysz mi?
- Wierzę. W końcu, u mnie też nic nie było.
- A chciałaś wtedy?
- I tak i nie. Ale nie dowiemy się, co by było, bo nie próbowałeś.
- Ula, nie porównuj tego ciągle. To nie to samo, mówiłem ci.
- Jesteś pewny?
- Tak. Bo wtedy u ciebie, to chciałem, ale bałem się… to znaczy wiedziałem, że jeśli do czegoś dojdzie, to już nie będę potrafił z ciebie zrezygnować. Czułem to, podświadomie może, ale czułem, a jeszcze nie byłem gotowy na to, żeby odejść od Pauliny. No i nie chciałem cię zranić.
- A teraz? Też się czegoś bałeś?
- Nie. Teraz, to mi to w ogóle nie przyszło do głowy. I to jest ta różnica.
- Nie przyszło?
- Może i przemknęło. Ale nie w kontekście czegoś, co mógłbym realnie zrobić.
- A ona podsunęła ci ten aneks… czyżby tylko o to jej chodziło?
- Skąd wiesz? Może o mnie też? Może chciała połączyć dwa w jednym?
- Aha. Nie wychodzisz z roli.
- Bo mnie dołujesz.
- Marek! Bo jeszcze zacznę podejrzewać, że żałujesz…
- Jasne, że żałuję. Tego, że w ogóle tam polazłem.
- I to wszystko?
- Nie. Jeszcze później byliśmy w filharmonii na koncercie. I teraz to już wszystko.
- Rozmawiałeś z nią o mnie? O nas?
- Trochę. Naprawdę niewiele.
- To też moja wina – powiedziała po chwili milczenia.
- Dlaczego tak sądzisz?
- To było wtedy, gdy prosiłeś mnie, żebym nie jechała do Rysiowa, tak?
- Tak.
- Chciałeś ze mną trochę pobyć?
- Tak. I porozmawiać chciałem. Bardzo cię wtedy potrzebowałem.
- Przyszłam…
- Ale ja nie wiedziałem, że przyjdziesz.
- Powinieneś mnie znać na tyle, żeby wiedzieć…
- Kiedyś bym wiedział. Ostatnio już niczego nie byłem pewny.
- No tak. Mogłeś przypuszczać, że nie wrócę. Czułeś się samotny?
- Tak. Nie miałem ochoty wracać do pustego domu. Ale to mnie nie tłumaczy… Nie próbuję się wymigiwać.
- Jasne, że nie. Ja tylko chcę zrozumieć.
- I zrozumiałaś?
- Staram się. Jedno zrozumiałam, ale już wcześniej, a dzisiaj się potwierdziło. Marek, trochę się pogubiliśmy.
- Ale na szczęście odnaleźliśmy się, prawda?
- Chyba tak…
- Ula, chyba?
- Tak. Odnaleźliśmy się. Marek, ja już nie chcę się od ciebie oddalać. Tak się bałam.
- Ja też się bałem. Nie wiedziałem, co robię źle. Unikałaś mnie, nie chciałaś rozmawiać.
- Mówiłam, że nie chciałam ci dokładać kłopotów.
- A ja tobie. I z tej wielkiej chęci nie dokładania sobie problemów omal całkiem się nie zagubiliśmy.
- Myślisz, że to by było możliwe? Żebyśmy całkiem się od siebie oddalili?
- Chyba nie. Nie w naszym przypadku. Światełko musiało nam się zaświecić.
- Bo za bardzo nam na sobie zależy.
- Właśnie.
- Marek, słyszysz? Zdaje się, że Krzyś marudzi.
- Pójdę do niego.
- Nie, ja pójdę. A ty… wymyśl coś.
- Ula, tylko nie zaśnij, proszę cię.
- Postaram się.
Jednak zasnęła. Kiedy Marek po 15 minutach wszedł do pokoju, spała w najlepsze. Delikatnie otulił Krzysia kołderką i po raz kolejny w ciągu paru godzin przyszło mu nosić Ulę na rękach. Lekko się rozbudziła.
- Zasnęłam?
- Tak. Cicho, nic nie mów, kochanie.
Przytuliła się, objęła go za szyję i uśmiechnęła się.
- Dobrze, już nic nie mówię.
Kiedy położył ją w łóżku, po raz pierwszy od bardzo dawna był całkowicie spokojny. Wprawdzie nie skończyli zupełnie rozmowy, ale powiedzieli sobie wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że nadal są razem. Nie dlatego, że wzięli ślub, mają dziecko i wspólny majątek, ale dlatego, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Bo Marek był pewny, że Ula też nie wyobraża sobie życia bez niego. Miał również nadzieję, że ona już wie, że on także nie potrafiłby żyć bez niej.
- Dobranoc, kochanie. Bądź pewna, nikt cię nie może zastąpić – szepnął do śpiącej żony – to nie jest możliwe.
Rankiem oboje obudzili się na tyle wcześnie, aby dokończyć to, co zaczęli w nocy w kuchni. I tym razem to nie była rozmowa, ale delikatne, czułe, a jednocześnie namiętne połączenie dwóch serc i dwóch ciał ludzi, którzy są dla siebie wszystkim. Całkowite spełnienie pragnień i pewność wzajemnej miłości.

Kiedy wspólnie jechali do firmy, Ula była jakby wewnętrznie wyciszona. Właściwie nie pamiętał, kiedy ją taką widział. Zawsze była lekko spięta, a teraz jakoś dziwnie rozluźniona. Przez całą drogę nie odzywała się, ale to było przyjemne milczenie.
- Słyszałam, co mi wczoraj powiedziałeś, kiedy zasypiałam – odezwała się.
- Tak? Byłem przekonany, że już śpisz.
- Wiem – uśmiechnęła się – wiem.
Po wejściu do pustej windy, Marek nie wytrzymał. Namiętne pocałunki to było to, o co mu w tej chwili chodziło. Może nie tylko o to, ale tylko tyle mógł teraz dostać. Aż tyle. Dlatego, nie zważając na protesty Uli o rozmazywanym makijażu, przestał dopiero wtedy, gdy wjechali na piąte piętro.
- Jak ja teraz wyglądam? Co ty mi zrobiłeś?
- Mam cię odholować do łazienki, żeby nikt nie zauważył? Mogę. Tam jeszcze powalczymy z twoim makijażem.
- Chcesz iść do damskiej łazienki?
- I co z tego?
- Oj, Marek, Marek. Chyba lepiej było, gdy było gorzej.
- Tak?
- Jasne, że nie.
W doskonałym nastroju wszedł do siebie. Po drodze Ania mu przekazała, że Aleks chce się z nim zobaczyć.
- Pójdę do niego od razu.
- Może lepiej nie od razu.
- A co?
- Marek, przejrzyj się najpierw w lustrze.
- Co, umalowany jestem?
- Aha.
- A ja myślałem, że Ulka używa dobrych kosmetyków.
- Każde się ścierają, tylko jedne mniej, a inne bardziej.
- A, chcesz powiedzieć…
- …że niektórych sytuacji żadne kosmetyki nie przetrzymają.
- No co?
- Nic – uśmiechnęła się.
Wszedł do gabinetu, wytarł twarz, potem przez parę minut wykonywał codzienne poranne czynności, a potem poszedł do Aleksa. Pomimo upływu lat na stanowisku prezesa, Marek kiedy mógł, unikał wzywania ludzi do siebie. Jakoś łatwiej było mu pójść do kogoś, zwłaszcza, że nie lubił przesiadywać zbyt długo w jednym miejscu.
- Cześć, chciałeś rozmawiać.
- Tak. Udało mi się wczoraj dodzwonić do Moniki. W końcu, późnym wieczorem odebrała.
- I co?
- Nie miała ochoty zbyt długo rozmawiać. W każdym razie, wiedziała już o aferze, którą zrobił jej ojciec.
- Chyba powinna była się tego spodziewać.
- Tak, ale myślała, że najpierw z nią porozmawia, a nie nas zaatakuje.
- Pewnie by tak zrobił, gdyby była na miejscu.
- Zdaje się, że przyleciał jakimś wcześniejszym rejsem, niż zapowiadał.
- I co jeszcze powiedziała?
- Że przyjdzie dzisiaj po południu do nas, żeby porozmawiać.
- O, to miłe z jej strony. Już się nie mogę doczekać, co powie. Aleks, taki przekręt zrobić, nie do wiary.
- Też jestem pod wrażeniem. Sam bym lepiej nie potrafił.
- A tak byś potrafił?
- Nie próbowałem.
- Aha. Idziemy na kawę?
- A właściwie, to czemu nie?
Wyszli. Marek pierwszy. Kiedy zbliżał się do wyjścia z sekretariatu, usłyszał znajome kroki. Jakby Uli. Przyspieszył, ale nim zdążył się pokazać, kroki Uli ucichły gdzieś w okolicach socjalu, ale w zamian usłyszał jej głos.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry – to była Paulina. Marek zatrzymał się, tak gwałtownie, że Aleks aż wpadł na niego. Obaj stanęli bez ruchu.
- Przyszła pani w odwiedziny, czy w jakimś innym celu?
- Nie mogę? Naprawdę to pani przeszkadza?
- Pani Paulino… nie, nie przeszkadza mi. Naprawdę mi nie przeszkadza pani obecność w firmie. Chciałam tylko spytać. Nie mogę?
- Może pani. Przyszłam w odwiedziny. Nie zamierzam wracać do firmy, jeśli o to pani chodzi.
- Nie mam nic przeciwko temu.
- Akurat. Nie znosi mnie pani.
- To pani mnie nie znosi.
- Nie mam powodu? Zresztą, proszę nie udawać, że pała pani do mnie sympatią.
- Tak było. Obie nie przepadałyśmy za sobą.
- Coś się zmieniło? Nie zauważyłam.
- Może my się zmieniłyśmy? Albo powinnyśmy się zmienić?
- Tak pani uważa?
- Pani Paulino… chciałam panią przeprosić.
- Za co? A, za to, że nie podobała się pani moja opieka nad pani synkiem? Rozumiem, nie będę się narzucać.
- Nie za to.
- A za co?
- Za to, co zrobiłam pani kiedyś, przed laty. Za to, że weszłam z butami w pani życie i zrujnowałam je.
- Pani? Przecenia pani swoje możliwości.
- Nie rozumiem?
- Powiem wprost. Ja i Marek… nie było czego ratować, dlatego mogła pani go sobie zabrać.
- Tak pani uważa?
- Tak. Miałam dużo czasu na przemyślenia.
- To dobrze, że tak pani do tego podchodzi.
- Tak. Ale doceniam twój gest. Na pewno nie przyszło ci to łatwo.
- Nie, nie łatwo. Już dawno chciałam pani to powiedzieć. Nawet zamierzałam napisać, albo zadzwonić.
- Więc dlaczego teraz? Coś się stało?
- Tak. Ostatnio byłam w podobnej sytuacji, to znaczy, myślałam, że jestem. Dlatego wydaje mi się, że bardziej mogę zrozumieć, co wtedy czułaś, mimo wszystko… mimo tego, jak było między wami…
- Dziękuję. Ale zamknijmy już ten rozdział.
- Dobrze. Zamknijmy.
- Ale to nie było to samo, co kiedyś? – po dłuższej chwili milczenia Paulina wyraziła jednak zainteresowanie.
- Nie. Ale czułam się, jakby było.
- Szkoda.
- Słucham?
- Miałabym satysfakcję.
Niespodziewanie obie parsknęły śmiechem. Marek i Aleks popatrzyli na siebie ze zdumieniem i zdecydowali się ujawnić. Zerknęli do socjalnego, gdzie obie kobiety w spokoju piły wspólnie kawę, jakby przez całe życie to robiły.
- Możemy się przyłączyć? – Aleks pierwszy odzyskał mowę.
- Jasne, proszę bardzo – Ula przesunęła się, robiąc im miejsce.
- Dobrzańscy i Febo wspólnie piją kawę w socjalnym i nikt nikogo jeszcze nie zabił. Świat się kończy – Marek jak zwykle spointował sytuację.

Z niepokojem oczekiwali na wizytę Moniki. Wszyscy czworo siedzieli w gabinecie Marka, który co chwilę z niecierpliwością wyglądał do sekretariatu. Ania przecząco kręciła głową, w odpowiedzi na jego pytające spojrzenia. Monika spóźniała się już 40 minut. Ciągle mieli jednak nadzieję, że przyjdzie. Marek i Aleks na zmianę próbowali do niej dzwonić, ale nie odbierała.
- Spokojnie, może jeszcze przyjdzie – Ula usiłowała zachować opanowanie.
- Słuchajcie, ja już muszę iść. Jestem umówiona – Paulina wstała.
- Z kim? – Marek jak zwykle, pierwszy wyskoczył z pytaniem.
- W sprawach fundacji. Mam spotkanie z ewentualnym sponsorem. Nie mogę się spóźnić.
- Ważny jakiś? – Aleks kontynuował przepytywanie Pauliny.
- Owszem, ważny, bo bogaty. A my potrzebujemy sponsorów z pieniędzmi. Muszę go jeszcze tylko przekonać.
- No, z tym to raczej nie powinnaś mieć trudności. Zawsze miałaś dar przekonywania.
- Dobrze, że coś jeszcze pamiętasz. To miłe. Muszę już iść.
Pożegnała się i wyszła. Aleks bawił się komórką, siedząc na fotelu za biurkiem.
- Pasuje ci – zauważył Marek.
- Jak każdemu. Wygodny.
- Nie tak bardzo, jak ci się wydaje.
- Czyżby?
- Może się jeszcze przekonasz.
Aleks rzucił spojrzenie znad komórki i uśmiechnął się jakoś dziwnie.
- Ula, a ty nic nie zauważyłaś w tej umowie? – Marek zwrócił się szeptem do żony, stojącej w tej chwili przy drzwiach – jak to możliwe? Ty wszystko zauważasz.
- Byłam zdenerwowana. Bardziej mnie interesowało, w jaki sposób wy oboje na siebie patrzycie, niż umowa.
- Chcesz powiedzieć, że nie czytałaś?
- Tak naprawdę, to nie. Udawałam tylko i przyglądałam się wam.
- I do jakich wniosków doszłaś?
- Że coś między wami jest.
- Dlatego później, przy Darku, tak zareagowałaś?
- Tak.
- Popatrz. Tym sposobem, wszyscy czytaliśmy, ale nikt dokładnie.
- A ty? Co miałeś w głowie?
- Ja? Pieniądze dla firmy.
- Tylko tyle?
- Tylko, Ulka, tylko to. Przecież rozmawialiśmy.
- Aż taki wyrachowany, to jednak nie jesteś.
- Dobrze mi się z nią rozmawia. I może trochę ją lubię. To wszystko.
- A Aleks?
- Spytaj go, może tobie powie – Marek uśmiechnął się znacząco.
W końcu przyszła, spóźniona prawie godzinę. Przeprosiła, tłumacząc się ważnymi sprawami, usiadła na kanapie obok Uli i od razu przeszła do meritum. Markowi pozostał fotel obok drzwi.
- Zamierzacie sąd nade mną robić? Was przecież nie oszukałam.
- Monika, nie czujesz, że to było niewłaściwe? W jakiej sytuacji nas postawiłaś? – Marek poczuwał się najbardziej do winy, więc pierwszy zaczął.
- Daj spokój. Co, może miałam ci powiedzieć, co zamierzam? Zgodziłbyś się?
- Jasne, że nie.
- To dlaczego się dziwisz? Wszyscy się dziwicie.
- Wyprowadziłaś pieniądze ojca – włączyła się Ula – Jak mogłaś zrobić coś takiego? Jak tak w ogóĺe można?
- I co z tego? To sprawa między nami. Was to nie dotyczy.
- Jednak, gdyby poszedł z tym do sądu – ciągnęła Ula.
- Wiedziałam, że nie pójdzie. Za dużo by przy okazji mogło wyjść innych spraw.
- Monika, ja ciebie nie rozumiem. Dobrze, chciałaś pieniądze, ale po co nas w to mieszałaś? – Marek podjął temat.
- Przecież nie mogłam zrobić przelewu na własne konto. Musiałam to obejść.
- Dlaczego my? – Aleks postanowił się odezwać.
- Jak to, dlaczego? Bo była okazja.
- Zaczęłaś z aneksem… – kontynuował Marek.
- Tak. Postanowiłam delikatnie sprawdzić. Mogłam wytłumaczyć się pomyłką, gdybyś coś zauważył i zaprotestował.
- Ale nie zauważył. Postarałaś się o to, prawda? – Ula miała niebezpieczne błyski w oczach.
- Chcesz o tym mówić? Jesteś pewna?
- Dlaczego nie? Co masz mi do powiedzenia? Proszę bardzo, mów.
Zrobiło się niebezpiecznie. Marek na moment zdrętwiał, jak w oczekiwaniu na wyrok. Przecież mogła powiedzieć cokolwiek, niekoniecznie prawdę. Pytanie, w co Ula byłaby w stanie uwierzyć, a w co nie. Jednak miał nadzieję, że już mu całkowicie ufa. Spojrzał na Ulę i w jej twarzy wyczytał jedynie wściekłość na Monikę. Aleks również uniósł głowę, w oczekiwaniu na ewentualne rewelacje.
- Twój mąż lubi muzykę klasyczną, wiedziałaś o tym?
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- I ma jedną wadę. To znaczy, nie jedną, ale jedyną, która go ogranicza. Domyślasz się, jaką?
- Może ty mi powiesz, skoro już zaczęłaś.
- Sama się domyśl.
Ciskały wzajemnie na siebie oczami błyskawice. Po chwili jednak, Ula pierwsza się opanowała. Uśmiechnęła się i powiedziała:
- To co, rozumiem, że jesteśmy twoimi dłużnikami?
- Nie zamierzam wykręcać wam żadnych numerów, jeśli o to ci chodzi.
- Skąd mamy wiedzieć? Jeśli własnemu ojcu wycięłaś taki numer? – spytał Aleks.
- Miałam powód.
- Jaki? Przecież mówiłaś, że prowadzisz interesy ojca – Marek wyraźnie usiłował zrozumieć motywy Moniki.
- Mówiłam ci, że chcę przejąć jego interesy, pamiętasz?
- Tak, ale myślałem, że powoli, że będziesz się wdrażać, że sukcesywnie, ale nie w ten sposób…
- Jak sobie to wyobrażałeś? Że będę przez następne 20 lat tyrać dla ojca, który będzie gromadził kasę na kontach, a potem kiedyś stanę do podziału majątku? Razem z moją kochaną mamusią i braciszkiem, spędzającym czas na Riwierze? I jeszcze z tą jego nową żoną i ich pięciorgiem dzieci, które w międzyczasie zdążą mieć? Zdaje się, że już zaczęli. Takie rozwiązanie mi nie pasuje.
- Sami ci się trafiliśmy, nie? Zwłaszcza ja.
- Nie miej do siebie pretensji. Ja od razu zauważyłam, że masz jakieś problemy i postanowiłam to sprawdzić.
- Ale Marek nie był sam. Byłam jeszcze ja i Aleks.
- Ula, sama sobie odpowiedz na to pytanie. Trochę zazdrości i po czujności. Po czujności w interesach, oczywiście.
- To ja tak, przyznaję, owszem. Ale Aleks? Ty co?
- Ja? Cóż ja? Mnie tylko o dobro firmy chodziło. To znaczy, o uratowanie firmy przed kolejnym kryzysem…
- …w który ja ją wpakowałem, tak? – dokończył Marek.
- Ty to powiedziałeś. Ale każdemu mogło się zdarzyć z tą szwalnią.
- To ja już może pójdę. Nie będę wam przeszkadzać. Mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Co teraz zamierzasz? Przecież u ojca raczej nie masz czego szukać? – spytał Aleks.
- Mam trochę gotówki. Nie tylko z wami robiłam interesy, chociaż z wami zrobiłam największy. Gdzieś wyjadę.
- Gdzie? – Aleks przedłużał pobyt Moniki.
- Jeszcze nie wiem. Jest tyle pięknych miejsc, gdzie można wspaniale spędzić czas.
- Może mógłbym ci coś doradzić?
- Mógłbyś? Chętnie. Bo to nie jest takie proste, znaleźć dobre miejsce do zamieszkania.
- Wychodzisz? Mogę cię odprowadzić i porozmawiamy o tym. Albo umówimy się gdzieś? – Aleks delikatnie dotknął pleców Moniki, prowadząc ją w kierunku drzwi.
- A znasz jakieś ciekawe miejsce? Bo w Warszawie nie ma dobrych knajp. Zupełnie nie wiem, gdzie warto pójść.
- Wiem, że to nie to samo, co na przykład w mojej Italii, ale…
Wyszli. Ula i Marek popatrzyli na siebie z zaskoczeniem i nie mogli opanować rozbawienia. Marek przesiadł się na kanapę.
- Zdaje się, że Aleks zamierza zadbać o to, żebyśmy w ogóle nie musieli spłacać tego długu – przytulił się do Uli, kładąc jej głowę na ramieniu.
- Jego kolej, nie? – Ula uśmiechnęła się – dobrze, że nie twoja.
- Ja już swoje zrobiłem dla tej firmy, teraz on niech się trochę pomęczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic. Tylko tyle, że życzę mu powodzenia i szczęścia. Niech walczy.
- Ciekawe, co ona miała na myśli, mówiąc o twojej największej wadzie?
- Domyśl się.
- Powiedz.
- Nie wiem, co ona miała na myśli, ale moim zdaniem, moją największą wadą, która mnie najbardziej ogranicza, jest…
- … miłość do mnie?
- Nie. To jest moja największa zaleta chyba, nie?
- Zależy od punktu widzenia.
- Mówię o moim.
- Więc?
- Nie wiem… Łatwowierność?
- Uleganie urokowi kobiet.
- Nie… przesadzasz…
- Jak to, nie? Zawsze tak było.
- No, co ty?
- Marek, nie udawaj. Za jakiś czas w twoim, w naszym, życiu może pojawić się jakaś kolejna Monika.
- To całkiem możliwe.
- Nawet nie zaprzeczasz.
- Zabroniłaś mi kłamać.
- Więc? Od jednej Moniki do kolejnej?
- Może będą jakieś następne Moniki, nie wiem. Ale jedno jest pewne. Ula jest tylko jedna. Nigdy nie będzie żadnej innej. I nigdy nie posunę się za daleko. Wierzysz mi? – dodał nieśmiało, zerkając na jej twarz.
- Tak – objęła go ramieniem – Tak. Przekonałeś mnie.
- Nareszcie – westchnął z ulgą – wiedziałem, że kiedyś to zrozumiesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz