Get your own Digital Clock

niedziela, 14 lutego 2010

Anielka - walentynkowe opowiadanie Iwony


Ten długi, czerwcowy wieczór miał przynieść Uli Cieplak poważne konsekwencje, jednak na razie nic tego nie zapowiadało. Siedziała samotnie w swoim pokoju, przy otwartym oknie, a świeże powietrze nie sprawiało jej radości. Nic ostatnio nie sprawiało jej radości. Wręcz odwrotnie wszystko wokół powodowało smutek, a właściwie ból, bo kojarzyło się z człowiekiem, o którym starała się zapomnieć. Ale jak zapomnieć o kimś, kogo się kocha, mimo że ten ktoś nie odwzajemnia tego uczucia, zranił, oszukał i spowodował, że nie chce się żyć? Bo jak tu żyć, kiedy wszystko boli. Kiedy każde uderzenie serca i każdy oddech przypominają o tym, jak było cudownie i romantycznie, a po chwili każda myśl odkrywa prawdę i krzyczy w głowie – Jesteś dla niego nikim, byłaś narzędziem na drodze do sukcesu, nieznośnym, bo wymagającym zaangażowania i uwagi. Niemal mu się udało. Naiwna byłaś i dostałaś za swoje. Naprawdę wierzyłaś, że on cię kocha? Że mu się podobasz? TY? Przecież nie dorastasz do pięt jemu i jego dziewczynom. Myślałaś, że go zdobyłaś swoją miłością i oddaniem. Jesteś żałosna. On cię wykorzystał, sama się o to prosiłaś. Jak ty czekałaś na te jego kłamstwa

Ula potrząsnęła głową. Chciała żeby te nieznośne, ostre jak sztylety myśli, ucichły już wreszcie. Wróciła niedawno z Mazur, ale pobyt tam wcale jej nie pomógł. Nie chciała już żyć. Bała się zwierzyć ze swoich czarnych myśli komukolwiek. Wiedziała, że to złe, a jednak nie mogła uwolnić się od obsesji, że tylko śmierć może ją wyzwolić. Wieczór stał się nocą, a ona myślała o rodzajach umierania. Podobno najlepiej jest, otworzyć sobie żyły albo zatruć się tlenkiem węgla. Są jeszcze tabletki. Luksusowa śmierć. Ale nie dla niej, nie potrafiła tego zrobić. Sięgnęła do torebki po chusteczki i wtedy trafiła ręką na swój ukochany drobiazg – ślicznego małego aniołka. Mówiła na niego Anielka. Przypomniał jej się dzień, w którym dostała ją od mamy. Miała wtedy około sześć lat. Pojechała z rodzicami nad jezioro. Tato pilnował ją w wodzie, a mama się opalała. Bawili się świetnie i tata uczył ją pływać. Ula pamiętała, że ktoś rzucił piłką, która nie poleciała tam, gdzie miała polecieć, tylko minęła tatę i wylądowała na wodzie kilka metrów za nim. Ojciec, niewiele myśląc skoczył aby ją wyłowić i rzucił grającym. Ta chwila nieuwagi wystarczyła i dziewczynka zaczęła się topić. Na szczęście odratowano ją. Wszyscy to bardzo przeżyli. Mama obawiała się, że mała Uleńka będzie się odtąd bała wody, a może nawet to zdarzenie odbije się trwale na jej psychice. Wtedy, nie wiadomo skąd, wyczarowała uroczą, śnieżno-białą, porcelanową figurkę.

- Proszę kochanie, to dla ciebie, noś go zawsze przy sobie, a będzie cię strzegł – powiedziała dając ukochanej córeczce aniołka.

- Co to jest Mamusiu?

- To będzie twój talizman. Pomoże ci w trudnych chwilach, wtedy kiedy będziesz się bała, albo kiedy będzie ci źle.

- Jak będę się bała wejść do wody?

- Tak, ale nie tylko. Zobacz to jest Aniołek Stróż.

- Mamo, ale to jest dziewczynka – przytomnie zauważyła Ulka.

- Rzeczywiście – roześmiała się mama i ucałowała ją wtedy. - Taka jak ty

- Dziękuję. To będzie moja Anielka, nigdy się z nią nie rozstanę.

Od tamtego dnia Ula zawsze nosiła Anielkę przy sobie - w kieszeni, piórniku, torebce. Dbała by się nie rozbiła i uwielbiała na nią patrzeć. Wierzyła głęboko, że talizman działa, chroni ją przed wypadkami i problemami, a nawet przynosi szczęście. W tym mniemaniu utwierdzały ją pewne szczególne zdarzenia, dziwnie nagromadzone w tak krótkim życiu. Siedziała teraz w ciemnym pokoju, trzymając w rekach swój talizman, a przed oczami stawały jej przypadki sprzed lat. Kilka razy otarła się o śmierć i zawsze w ostatniej chwili coś lub ktoś ją ratował.

Tak było, kiedy, będąc jeszcze w podstawówce, szła zamyślona ze szkoły. Zapadał już zmierzch, a jej granatowa kurtka zlewała się z otoczeniem. Wtedy jeszcze nie było w Rysiowie chodników, wiec szła poboczem. Nie usłyszała nadjeżdżającego ciężarowego samochodu, a kierowca zauważył w ostatniej chwili. Zaczął hamować w tym samym momencie, kiedy jej uwagę przykuł błąkający się pod płotem sąsiadów pies. Podeszła do niego, schodząc w ostatniej chwili z drogi jadącemu samochodowi. Wzięła pieska na ręce i z zaciekawieniem przyglądała się, jak z pojazdu wysiada przerażony kierowca.

- Czemu się plączesz po poboczu?! O mało cię nie zabiłem! – krzyczał na dziewczynkę, która patrzyła na niego ze strachem w oczach i tuliła się do psa. Mężczyzna opanował się. – Ten pies uratował ci życie, a tak w ogóle, to powinnaś nosić odblaski!

Albo na wycieczce w Tatrach, na którą wspaniały profesor od geografii zabrał najlepszych licealistów. Prowadził ich stromym szlakiem. Kamienie były wilgotne i wyślizgane, przez tysiące nóg, które ich dotykały przed nimi. Wszyscy mieli na nogach dobre buty, tylko Ula ubrała trampki. Pierwszy raz była wtedy w górach. Gdyby opiekun w porę zobaczył ją w takim stroju, to musiałaby zostać w schronisku, ale ona chciała iść ze wszystkimi i ukrywała stopy przed jego bystrym wzrokiem. Kilka razy o mało się nie przewróciła, wlokła się na końcu grupy. W najgorszym miejscu z jednej strony była przepaść, a z drugiej skała z wbitymi w nią klamrami, przytrzymującymi łańcuch. Starała się jak mogła, ale spadłaby na pewno, gdyby w momencie, kiedy jedna noga była już w powietrzu, a druga nieuchronnie do niej miała dołączyć, nie schwycił jej za kurtkę turysta, który znalazł się za nią.

- Dziewczyno, w trampkach na Zawrat!? Odbiło ci? Wiesz ilu ludzi straciło życie, przez głupotę w górach, a szczególnie tu? – skarcił ją z powagą w oczach. Był wysokim, potężnie zbudowanym szatynem, miał długie włosy zebrane w kucyk i zarośniętą twarz. Na plecach niósł ogromny plecak, a z brązowych, nadgryzionych już zębem czasu, traperek wystawały zakopiańskie skarpety. Był dla niej niczym Herkules na górskiej wycieczce. – Twoja grupa się oddala, chodź pomogę ci, bo inaczej nie zasnę w nocy.

Nawet zupełnie niedawno, może ze dwa lata temu, gdy wracała późnym wieczorem z uczelni do domu. Autobus którym zwykle jeździła odjechał dwie minuty przed czasem. Musiała pójść na inny, który niestety nie dojeżdżał do samego Rysiowa. Zmuszona była iść do domu dwa kilometry. Nie robiła tego oczywiście po raz pierwszy, ale tym razem miała pecha. Musiała przejść obok remizy, przed którą trzech mężczyzn raczyło się jakimś poślednim alkoholem. Minęła ich pośpiesznie, ale niestety zauważyli. Usłyszała obraźliwy komentarz, wtedy przyspieszyła kroku, żałując, że jednak nie zadzwoniła po Macka. Odwróciła lekko głowę i zauważyła że idą za nią. Zaczęła uciekać, gdy usłyszała, że się śmieją i zbliżają do niej. Nie była dobrą biegaczką i wiedziała, że nie zdoła im umknąć. W ostatniej chwili z za zakrętu wyłonił się radiowóz. Na jego widok mężczyźni przystanęli. Policja zatrzymała się przy nich, a Ula nie czekając na nic pognała dalej. Po dłuższej chwili policyjny samochód dogonił ją.

- Proszę poczekać – powiedział funkcjonariusz, który wysiadł z samochodu. – Posterunkowy Michalski, dobry wieczór. Nastraszyli panią, pijaczki, proszę się uspokoić, nic już pani nie grozi. Wylegitymowaliśmy ich i spisaliśmy, pójdą już do domów. Miała pani szczęście, tu rzadko jeździ policja. Dokąd Pani idzie?

- Do domu, do Rysiowa – odpowiedziała trzęsącym się głosem.

- Proszę wsiadać odwieziemy panią, bo następnym razem pani Anioł Stróż może być zajęty.

Tak, jej Anielka nigdy nie była zajęta. Wytrwale chroniła ją przed złym światem. Co do przynoszenia szczęścia, to z tym było trochę gorzej. Jednak Ula uważała szczęście za pojecie względne. Mimo że ani nie była piękna i bogata, ani nie spotkała przez wiele lat wymarzonego chłopaka, to jednak czuła się szczęśliwa. Miała wspaniałego ojca i kochające rodzeństwo. Stworzyli razem dom, od którego biło rodzinne ciepło. Czuła często obecność nieżyjącej matki. To było jej szczęście. Ze spokojem i ufnością czekała na to, co przyniesie jej los. Tak było do dnia, w którym poznała Marka Dobrzańskiego i zakochała się w nim. Początkowo broniła się przed tym uczuciem, bo Marek miał jednak narzeczoną, ale z czasem poddała się miłości, która wypełniała ją całą. Wierzyła mu, rozpamiętywała każdą chwilę, jaką jej poświecił, była gotowa zrobić wszystko, czego od niej zażądał. Dla niego naginała swoje zasady i tłumiła wyrzuty sumienia. A teraz za to płaciła rozpaczą i złamanym sercem. Nie potrafiła się z tym pogodzić ani wyleczyć się z tej toksycznej miłości. Nie chciała go już widzieć, słyszeć, czy czytać jego wyjaśnień, przeprosin i wyznań. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Chciała już tylko, żeby przestało ją boleć i aby z jej głowy odeszły te okropne myśli. On cię nie kocha. Okłamał cię wtedy, kłamie i teraz. Wcale nie było mu z tobą dobrze. Zmuszał się do spotkań z tobą… Opadła na poduszkę, głowa chciała jej pęknąć. Ściskała w rekach Anielkę.

- Czemu mi nie pomogłaś? Dlaczego pozwoliłaś mi się w nim zakochać? Nie potrafię o nim zapomnieć. Uwolnij mnie od tego bólu, od wszystkiego… Nie potrafisz? Bo ty tylko umiesz mnie chronić przed śmiercią, a nie przede mną samą – mówiła z żalem w głosie i wtedy przygniotła ją prostota tego rozwiązania. Chwilę rozważała tę myśl i jej konsekwencje, a następnie wstała z łóżka i schowała swój talizman głęboko w szufladzie, pomiędzy starymi i niepotrzebnymi już drobiazgami.

Przez kilka dni nic się nie działo. Życie wokół toczyło się swoim rytmem. A potem nagle przyspieszyło. Ula sama nie do końca ogarniała, co się wokół niej działo. Najpierw Pshemko uparł się, aby przemienić ją w efektowną kobietę i sam był zaskoczony efektem. Potem Dobrzańscy i Febo chcieli ją spłacić i pchali się w interes, o którym dowiedziała się, że ma ostatecznie wyeliminować z biznesu tych pierwszych. W takiej sytuacji Ula postawiła sobie za cel uratowanie firmy, która dawała pracę jej przyjaciołom. Przekonała Krzysztofa Dobrzańskiego do swojego pomysłu na ratowanie Febo&Dobrzański. On jednak chciał by osobiście wprowadziła ten projekt w życie. Zbyt wiele się po niej spodziewał. Nie mogła pracować z Markiem, ani nawet widywać go. To wciąż za bardzo bolało i za nic nie chciało przestać. Marek i Krzysztof nie dali jednak za wygraną i namówili ją do objęcia funkcji prezesa F&D. Z czasem na tyle przyzwyczaiła się do widoku Marka, że przyjęła jego pomoc w przygotowywaniu nowej kolekcji. Nie chciała pokazać nikomu, jak bardzo cierpi i dlatego schowała swoje rozbite serce za fasadą wymurowaną z profesjonalizmu, udawanej pewności siebie, obojętności i złośliwości oraz ciętego języka. To w połączeniu z jej perfekcyjnym wyglądem, fryzurą i makijażem wytworzyło wokół niej mur nie do skruszenia. Ula sama nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się zmieniła. Zamykając Anielkę w zapomnianej szufladzie, jednocześnie gdzieś głęboko w sobie ukryła najlepszą część siebie. Nie było już kobiety – anioła, która w każdym człowieku szukała, i zawsze odnajdywała, lepszą stronę. Nie potrafiła i nie chciała skrzywdzić nawet wroga. Gotowa była do niewiarygodnych poświęceń w imię przyjaźni i miłości. Miała w sobie niewyczerpane pokłady dobroci, wyrozumiałości i zaufania. Obecnie skupiona była wyłącznie na pracy i trzymaniu w karbach własnego serca. Marka uważała za zamknięty rozdział. Chociaż zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie przestać go kochać i nigdy nie zapomni tego, co zaszło między nimi. Dodatkowo ranił ją fakt, że tak szybko pocieszył się Pauliną. Nie rozmawiali o tym, bo i po co? Żeby wciąż od nowa rozdrapywać świeże rany? Praca sprawiła, że zaczęła powoli zapominać o swoich czarnych myślach.

Był jeszcze Piotr Sosnowski. Po powrocie z wakacji odnalazł ją i chyba za punkt honoru postawił sobie, iż sprawi, że zapomni o Marku i zostanie jego dziewczyną. Z dnia na dzień zaczął planować ich wspólną przyszłość. Jego zachowanie zaskakiwało ją, ale nie potrafiła sprzeciwić mu się. Wydawało się jej, że nic właściwie się nie dzieje i nagle znalazła się pośrodku sieci jego oczekiwań i obietnic. Przekonywał ją, że jest dla niej idealnym partnerem, kimś, na kim można polegać i kto pomoże jej zapomnieć o nieszczęśliwej miłości. Ula zdawała sobie sprawę, że Piotr nie budzi w niej żadnych emocji, a jego zainteresowanie i plany wspólnego wyjazdu do Ameryki są dla niej kłopotliwe. Mężczyzna coraz bardziej nalegał na jasną deklarację z jej strony, a ona gubiła się we własnych uczuciach. Chciała rozpocząć nowe życie, bez Marka, ale zdawała sobie sprawę, że tak szybki wyjazd z Piotrem, to nie jest dobry pomysł.

Ula pracowała, mimo że było już późne popołudnie. Kolejny telefon od Piotra wyprowadził ją z równowagi. Zostawiła otwarty gabinet z rozłożonymi na biurku dokumentami i postanowiła pójść na spacer do parku. Chciała ostatecznie rozważyć wszelkie za i przeciw aby podjąć decyzję w sprawie ich przyszłości oraz wyjazdu do USA. Błądziła po parkowych alejkach, podświadomie wybierając te, którymi dawniej często chadzała z Markiem. Starała się na zimno zanalizować swoje uczucia dla Piotra i jego wygórowane oczekiwania w stosunku do niej. Jednak myśli wciąż uciekały do Marka. On był mężczyzną, który zabrał wszystkie jej gorące uczucia. Nie miała co dać Piotrowi. Zła była na siebie, że pozwoliła aby przez ostatnie tygodnie uwierzył, że są parą. Nagle zorientowała się, że jest już niemal zupełnie ciemno, a park opustoszał. Dziwnie się poczuła i natychmiast ruszyła w drogę powrotną. Wtedy los, w postaci zamaskowanego bandyty, wziął jej życie w swoje ręce. Mężczyzna zaczaił się w bocznej alejce i zaatakował, kiedy przechodziła obok, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach. Uderzył ją przygotowanym narzędziem w głowę i wyrwał torebkę. Dziewczyna upadła, a napastnik uciekł i zostawił ją w pustym parku.

Wokół Uli była ciemność. Czuła, że się w niej unosi. Nagle zorientowała się, że nie jest sama.

- Kto tu jest? Co się dzieje? – zapytała przestraszona.

- To ja córeczko. Nie bój się. – Usłyszała odpowiedź.

- Mamo, tak mi cię brakowało! Nie radze sobie, pogubiłam się zupełnie.

- Wiem kochanie. Przyglądam ci się codziennie. Zakochałaś się…

- Tak, a on mnie tak bardzo skrzywdził… To tak boli! Chcę żeby przestało.

- Przestanie Uleńko, przestanie. Ty tego nie widzisz, ale on żałuje i naprawdę cię kocha.

- Nie znasz go. On nie wie, co to znaczy kochać kogoś.

- Nie wiedział, ale teraz już to rozumie. A najważniejsze jest to, że ty go kochasz. Miłość jest w życiu najważniejsza, a prawdziwa zdarza się niezwykle rzadko. Nie znajdziesz szczęścia, jeśli wzgardzisz nią.

- Kocham go, ale mu nie ufam. Nie mogę z nim być.

- Kochanie, nie nauczysz się ufać Markowi, jeżeli nie pozwolisz mu aby cię przekonał swoim postępowaniem. Na to potrzebny jest czas. Córeczko, jeżeli go kochasz, to powinnaś dać mu szansę na poprawę. Jeżeli tego nie zrobisz, to już zawsze będziesz tego żałowała. Nawet jeżeli się zwiążesz z kimś innym i będziesz czuła się szczęśliwa, to w sercu na dnie pozostanie uczucie niespełnienia i dręczące pytanie – Co by było, gdybym jednak zaryzykowała związek z Markiem? Ja nie znam przyszłości, ale wiem, że lepiej kochać i nawet stracić miłość, niż nie kochać wcale. Wróć teraz i zastanów się nad tym. Od twojego wyboru zależy wasze szczęście. Aha i jeszcze jedno – przeproś się z Anielką, którą nosisz w sobie.

Wtedy ogarnął ją ból i do świadomości wdarły się szpitalne odgłosy.

- Proszę się odsunąć. Niech się pan odsunie! My się nią zajmiemy. Zestaw reanimacyjny, szybko!!!

- Ratujcie ją! Ona nie może umrzeć!

Ula poczuła ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Potem znowu pogrążyła się w niebycie, ale był to już inny stan. Mama już do niej nie przyszła. Zamiast tego w jej głowie przesuwały się wspomnienia, a królował w nich Marek.

Nadszedł w końcu moment, kiedy do zakamarków umysłu Uli dotarł głos ojca. Ocknęła się.

- Ula? Uleńko? Słyszysz mnie? – Józef zaciskał swoją dłoń na jej palcach.

- Tak, słyszę – odpowiedziała słabym głosem. – Co się stało? Gdzie ja jestem?

- Nareszcie! Jesteś w szpitalu. Poznajesz mnie. Pamiętasz?

- Tak, tato. Wiem, że poszłam do parku, musiałam przemyśleć kilka spraw, zrobiło się późno i dalej nic nie pamiętam… - powiedziała niepewnym głosem.- To znaczy… rozmawiałam z mamą – dodała cicho, ale Józef nie zrozumiał jej.

- W tym nieszczęsnym parku napadł cię jakiś bandzior. Rozbił ci głowę i ukradł torebkę. Policja go szuka. Gdyby nie Marek, to pewnie ktoś znalazłby cię rano i byłoby już za późno.

- Marek?

- Tak, Marek. Nikt nie wiedział dokąd poszłaś. Zostawiłaś rozgrzebaną pracę i zniknęłaś. Było już późno i wszyscy się martwiliśmy. Twoja komórka nie odpowiadała. Zaczęliśmy cię szukać. Marek był wtedy jeszcze w firmie. Zadzwoniłem do niego, bo myślałem, że może coś wspólnie załatwiacie. On również natychmiast zaczął cię szukać. Wystarczyło mu pół godziny i znalazł cię zakrwawioną w parku. Wezwał pogotowie i zajął się wszystkim. Mieliśmy szczęście, że zdążył.

- Uratował mnie…

- Reanimowali cię – Józef kontynuował opowieść. - A potem ponownie uśpili. Minęły trzy doby, ale na szczęście jest już dobrze, nic ci nie grozi, wyzdrowiejesz.

- Tato, to moja wina, ja chciałam umrzeć… Taka byłam głupia. Przepraszam.

- Przestań córeczko. Nie ma tu żadnej twojej winy. No, może nie powinnaś włóczyć się sama po parkach… Najważniejsze, że żyjesz. Tak się baliśmy o ciebie. Wiesz ile osób cię odwiedzało? My i Maciek byliśmy tu ciągle. Wpadały twoje koleżanki z pracy. Przyszedł Krzysztof i Helena Dobrzańscy. Marek był codziennie, Piotr też.

- Muszę z nimi porozmawiać. Wyjaśnić…

Wieczorem, po dyżurze w szpitalu, przyszedł do Uli Piotr.

- Cześć kochanie! – powiedział i ucałował ją w policzek. Dziewczyna nieznacznie się uśmiechnęła. – Obudziłaś się, to cudownie. Masz silny organizm, jestem pewny, że szybko wrócisz do zdrowia. Zatrzymają cię jeszcze tu przez kilka dni.

- Tak wiem, lekarz już ze mną rozmawiał – odpowiedziała spokojnie.

- Ale mieliśmy pecha. Przez ten wypadek nie zdążyłaś dać mi dokumentów potrzebnych do załatwienia wizy do Stanów. Ja już swoje papierki mam. Ale nie martw się, jeszcze da się to załatwić, najwyżej dojedziesz do mnie…

- Nie. Piotr, nie dojadę do ciebie. W ogóle nie pojadę z tobą na ten staż. Przemyślałam sobie wszystko tamtego wieczora i wiem, że nie mogę z tobą być. Nie kocham cię… Przepraszam, niepotrzebnie pozwoliłam abyś myślał, że jest inaczej.

- Żartujesz sobie ze mnie?

- Nie, jestem zupełnie poważna. Dobrze że się opamiętałam zanim…

- To przez niego! Znowu namieszał ci w głowie.

- Tak, kocham Marka. I nie namieszał mi w głowie. Nawet z nim nie rozmawiałam. Dlatego, że kocham jego, a nie ciebie, wiem, że nic by nie wyszło z naszego związku. Piotr, to nie znaczy, że ja i Marek…, że my będziemy razem. Ja nie wiem, jakie on ma plany. Wiem tylko, że nie mogę się dłużej oszukiwać.

- Jak chcesz, droga wolna! Ja wyjeżdżam.

Ula odetchnęła z ulgą, gdy Sosnowski sobie poszedł. Jeden problem miała z głowy. Poczuła się strasznie wyczerpana i natychmiast zasnęła.

Kolejnego dnia wszystko sobie jeszcze raz przemyślała. Słowa matki, które brzmiały wciąż w jej głowie, sprawiły, że niecierpliwie wyczekiwała Marka. Miała nadzieję, że ją odwiedzi. W końcu zdecydowała się do niego zadzwonić.

- Cześć Marek… - przywitała go nieśmiało.

- Ula? Jak się czujesz? Słyszałem, że wczoraj się obudziłaś, ale nie chciałem ci przeszkadzać.

- Czuję się całkiem dobrze. Nie przeszkadzałbyś mi, gdybyś chciał przyjechać.

- Nie? W takim razie zaraz u ciebie będę! – powiedział radosnym głosem.

Po pół godzinie już u niej był. Wszedł z uśmiechem na ustach i kwiatami.

- Witaj. Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem. Proszę. – położył bukiet na łóżku.

- Cześć. – Uśmiechnęła się promiennie. - Miałam nadzieję, że przyjdziesz. Usiądź przy mnie – posunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie. Marek spojrzał ze zdziwieniem i skwapliwie usadowił się przy niej.

- Boli? – Wskazał na jej obandażowaną głowę i pomyślał, że nawet w tej białej czapie pięknie wygląda.

- Troszkę, ale da się wytrzymać. Okropnie wyglądam.

- Nie – zaprzeczył żarliwie.

- Marek, dziękuję ci. Chyba uratowałeś mi życie. – Popatrzyła mu głęboko w oczy. Dobrzański roztopił się pod jej wzrokiem.

- Całe szczęście, że trafnie zgadłem, dokąd mogłaś pójść.

- Tak, musiałam przemyśleć kilka spraw, a nigdzie mi to tak dobrze nie wychodzi, jak w tym parku. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno.

- Gdybym zaczął cię szukać wcześniej, to może ten bandyta nie zdążyłby cię zaatakować. Gdybym go dorwał, to… Obiecaj mi, że nie będziesz się tak narażać. – Ula zarumieniła się.

- Obiecuję. – Milczeli chwilę. Ula nie wiedziała, jak powiedzieć Markowi o swoich przemyśleniach i uczuciach.

- Tamtego wieczora myślałam o Piotrze, o mnie i o… tobie. Piotr bardzo nalegał, abym wyjechała z nim do Bostonu. Postanowiłam nie jechać…. Wczoraj powiedziałam mu o tym i nie będziemy się już spotykać. - Wbiła wzrok w kołdrę i leżące na niej amarantowe róże.

Marek poczuł, jak zalewa go fala euforii. Najchętniej porwałby ukochaną w ramiona i już nie wypuścił. Wiedział jednak, że nie wolno mu tego zrobić. Ujął czule jej twarz i podniósł tak aby mogli patrzeć sobie w oczy.

- Kocham cię. Ula, nie wiem, czy potrafisz w to uwierzyć, ale to prawda. Nikogo nigdy tak nie kochałem i nikogo tak nie skrzywdziłem. Istniejesz dla mnie tylko ty i gdybyś mi pozwoliła, to przekonałbym cię, że mówię prawdę.

- Lepiej kochać i stracić miłość, niż nie kochać wcale – powiedziała z zagadkowym uśmiechem.

- Straciłem twoją miłość?

- Nie, nie straciłeś. Wszystko przed nami. Może jeszcze nam się uda?

- Uda się, zobaczysz. - Przytulił ją do siebie i wyszeptał wprost do ucha. – Jesteś moim aniołem. Dziękuję ci Anielko. Znowu mnie uratowałaś. Pomyślała Ula, obejmując ukochanego.



1 komentarz: