Get your own Digital Clock

wtorek, 16 lutego 2010

I co dalej? cz.5 wg jukaki

Prosiliście o spokój, zniwelowanie życiowych progów…
Nie wiem czy to się wam spodoba…




Po ostatnim zakręcie właściwie nic już nie pozostało.
No, może prawie nic- poza nadmierną troskliwością Uli wobec Wiktora…
Widziała to i sama starała się z tym walczyć, ale często to było silniejsze od niej.
Cieszyła się powrotu do pracy, z tego że mały tak dobrze zaklimatyzował się w przedszkolu, bo dzięki temu choć trochę mniej się o niego bała, a on mógł choć przez część dnia korzystać ze swobody… Zdawała sobie z tego sprawę, a jednak nie potrafiła tego zmieniać. W sobie zmienić….
Gwałtowne protesty wzbudzały zwłaszcza forsowne zabawy sportowe, które Marek usiłował wprowadzać. Dlaczego faceci wciąż pchają się ku nowym podbojom świata? Dlaczego nie mogą po prostu usiąść nad książką czy kolorowaną? Sama propagowała właśnie takie zajęcia lecz widząc niezbyt szczęśliwą minę Wiktorka czasami proponowała klocki. To na szczęście wciąż jeszcze budziło spory entuzjazm, a przy okazji spełniało standardy spokojnej zabawy…
Wiktor miał już jednak sporo ponad cztery lata i coraz częściej szukał możliwości wybiegania się.
Tak jak teraz- właśnie w ostatniej chwili powstrzymała go, przed próba gonienia po parku jakiegoś małego pekińczyka. Udało się jakoś namówić go w zamian na łażenie po murku, który okalał trawnik… Tylko że jakoś nie tryskał entuzjazmem z powodu takiej atrakcji…
I spacer nie bardzo był radosny….

Marek widział to wszystko i rozumiał obawy Ulki. Nie – nie podzielał ich, ale po prostu -rozumiał je.
Brakowało mu spontaniczności, zabawy, brakowało szalonych pomysłów żony – ich życie stało się jakby zbyt poukładane, zbyt ustabilizowane, zbyt zasiedziałe.

————————–

Panowie świetnie bawili się we własnym gronie. Dawno nie udało im się tak wyrwać bez swoich „pań”…
Męska rozrywka- to to, co żonate tygrysy lubią najbardziej.
No nie żeby zbyt często – na to byli już zbyt „oswojeni”, ale raz po raz fajnie było poczuć ten wicherek wolności – niereglamentowane drinki, czasy bez „kartek” na piwko…
Przy kolejnym drinku Marek postanowił wreszcie przedstawić swój plan.
-Wiecie? Chciałbym się gdzieś urwać. Tylko z Ulą, ale to póki co nie jest możliwe
- No, niestety – odezwał się Sebastian- świetnie Cię tutaj rozumiem…
- Ale ja mam pomysł –Marek nie pozwolił sobie przerwać – jedźmy do Legolandu albo do Parku Asterixa. Zabralibyśmy dzieciaki i nasze panie…. Mogłoby być naprawdę super.
Patrzcie –ciągnął dalej –my, Olszańscy i Maćkowie –no to jest nas osiem osób. Moglibyśmy wynająć busik – taki dziewięcioosobowy – chętnie bym coś takiego poprowadził.
- Super pomysł! Poważnie! –ucieszył się Sebastian
- Moglibyśmy jeszcze zabrać Beatkę- na pewno bardzo by się ucieszyła…
- No tak, tylko my byśmy odstawali – powiedział Maciek
-Odstawali? Dlaczego?
- Bo wy jedziecie z dzieciakami. A ja co? Stary koń mam sam na tych karuzelach się kręcić?
Marek roześmiał się .
- I tu właśnie Maćku jest pies pogrzebany – heee hee- albo inaczej : sens pomysłu tu leży…
Bo wiesz –fajnie jest mieć Wiktora, ale tak cały czas? Rozumiesz? Chciałbym móc troszkę zUlką poszaleć….
- Co ty stary kombinujesz?
- Eeee.. taki tam mały pomysł. Słuchajcie – dzieciaki i tak będą chciały być ze sobą. To, to może po prostu umówimy się, że jedną noc będą z nami, jedną z Sebastianem, a jedną z Maćkami? Co?
- Zaklepuję ostatnią! –zawołał przezornie Sebastian.
- No tak, tak – z przekąsem powiedział Maciek – Spryciarz się znalazł. Pomysłodawca –wskazał na Marka – powinien mieć prawo wyboru…
- Dobra, dobra –zawsze możemy ciągnąć zapałki – rzucił Marek uradowany tym, że pomysł tak szybko chwycił.
- Tylko ciekawe jak teraz swoje kobiety do tego przekonacie – złośliwie rzucił Maciek – już widzę jak się palą- zwłaszcza Ulka – spojrzał wymownie na Marka.
- Ty …stary!- ty lepiej jej w ogóle nie wspominaj dokąd jedziemy ….
- Czyli jedziemy, tak? –upewnił się Marek.
Sebastian i Maciej szybko przytaknęli.

———————–

Ulka pakowała się nerwowo.
Była troszkę poirytowana tajemniczością Marka. A najbardziej złościło ja to, że nawet od Maćka, JEJ Maćka nie mogła nic wyciągnąć.
A jednak cieszyła się z tego wyjazdu. Tak dawno nigdzie nie byli…
Wkładała do walizki dresy, koszulki, adidasy…

- Marku? –ale dokąd my jedziemy, że każesz mi zabierać same sportowe ubrania? Chyba nie chcesz mnie ciągnąć na jakieś żagle co? Wiesz, że za tym nie przepadam…
- heee hee- roześmiał się Marek – co do tego możesz być spokojna. Wiesz, że od paru lat mam awersję na samo słowo „żagle” co? – mrugnął do niej porozumiewawczo i w ostatniej chwili uchylił się przed przelatującym tuż obok niego butem.
-No! No! Pani Dobrzańska! Temperament się w Pani odzywa?! Już się nie mogę doczekać by się o tym dogłębnie przekonać!
Uciekł w ostatniej chwili, nim Ulka rzuciła w niego drugim z trzymanych butów.
Z pokoju i z korytarza słychać było śmiech.

————————–

Pakowanie bagaży do samochodu nie było takie proste. Trochę się tego uzbierało, ale w końcu dali radę.
Dzieciaki były podekscytowane tajemnicą, Viola i Ula jakoś mniej.
Trochę boczyły się na swoich mężów, że nie chcą zdradzić celu podróży, a ich wzmianki o tym, że podróż będzie bardzo, bardzo długa denerwowały je tylko.
W końcu sytuację rozładował Maciek, który stwierdził po prostu, że cel podróży poznają za jakieś cztery godziny i że daje słowo, że ostatecznie będą bardzo zadowolone…
Wiedziały, że nie wygrają.
Faceci jakoś dziwnie nabrali wody w usta.
Pozostało im tylko czekanie.
Zwłaszcza Ula nerwowo zerkała na zegarek.
Martwiła się czy Wiktor nie jest już zbyt zmęczony podróżą, czy nie chce mu się pić, czy nie powinien odpocząć.
Kiedy mijały obiecane cztery godziny wcale nie zanosiło się na koniec podróży.
Marek zjechał po prostu do jakiegoś przydrożnego zajazdu.
Dotychczasowe protesty Violi i Uli były niczym w porównaniu do tego co mieli usłyszeć za chwilę… Wszyscy, poza Violą i Ulą jakby zdawali sobie z tego sprawę, panowie spoglądali na siebie wyczekująco, w końcu Marek skoczył na głęboką wodę…

- No moje panie… Myślę, że będziecie szczęśliwe… Obiecaliśmy, że za cztery godziny poznacie cel podróży
-Phi?! Z pogardą przerwała Violka. Rozejrzała się już wcześniej dookoła. – Jakiś zajazd w Koziej Wólce??? Z wielkiej rury mały deszcz! –dorzuciła z przekąsem.
Seba spojrzał czule na Violkę, jak zawsze kiedy przekręcała kolejne powiedzonka. Jednak dotychczasowe doświadczenie podpowiadało mu, że nie ma sensu poprawiać Violetty. To nigdy nie kończyło się dobrze…

- Ale tu jest fajnie! –wołał Wiktor – będziemy zbierać grzyby? –dopytywał. – Są tu konie?
- Konie Wiktorku? Chcesz je karmić marchewką tak? – spytała Ula, rada, że temat zasadniczy się chwilowo oddala…
- Nie, jeździć –zawadiacko sprostował Wiktor.
- I ja i ja też -wołała Adusia – mogę tatusiu?- pytała już Sebastiana
- No co wy? Konie to nie są zwierzęta bezpieczne dla małych dzieci – zaczęła już tłumaczyć Ula
- Halo, HALO! Mogę dokończyć? – przerwał te swary Marek. – Nie zostajemy tutaj, to nie jest nasz cel. Tu tylko mieliście go poznać.
Maciek jakby chcąc wesprzeć Marka stanął tuż za nim.
- Naszym celem jest… – Marek zawiesił na chwilę głos – naszym celem jest Francja.
- ŁAAAŁ!!!! –krzyk Violetty zagłuszył wszystko. Podskakiwała z radości. – Paryż! Moda! Sebuś jak ja ci bardzo dziękuję!!!
W jej oczach widać już było odbicia paryskich witryn sklepowych, wertowała już w wyobraźni paryskie katalogi mody…
Marek w duchu zazdrościł w tej chwili Sebie, że Violka jest czasem tak postrzelona, a zarazem tak żywiołowa i optymistycznie nastawiona.
Czuł, że z Ulą nie pójdzie tak łatwo…
Ale Ula zaskoczyła go jednak.
Widać było, że walczy ze sobą, że jest bardzo zaskoczona.
A jednak nie wybuchła pretensjami.
Rozejrzała się po uradowanych dzieciakach, spojrzała na resztę „wycieczki” po czym zawiesiła wzrok na Marku.
- Czy ty to sobie wszystko DOBRZE przemyślałeś? – zapytała bardzo znacząco.
- Ulka nie gniewaj się- proszę – powiedział miękko- Mam nadzieję, że tak – dorzucił już pewniej.

—————————–

Pierwszy dzień we Francji minął na włóczędze bez celu…
Zaliczyli francuskie śniadanie, wpadli na obiad do restauracji skosztować francuskich specjałów, troszkę zwiedzili miasteczko w którym się zatrzymali.
Odsypiali podróż, chłonęli spokój, zbierali siły na dalsze dni…

Kolejnego dnia, zgodnie z ustaleniami wszystkie dzieciaki zabrali ze sobą Olszańscy.
Maciek z Anią wspaniałomyślnie postanowili im pomóc- jakoś nie bardzo wierzyli w to, że Viola wywiąże się z roli opiekuna trójki dzieciaków, z których tylko Beatka wykazywała jako takie poczucie rozsądku.
Ten dzień miały spędzić w ZOO, a noc w pokoju Sebulków. Violka obiecała im przyjęcie piżamowe i malowanie twarzy w zwierzątka lub w Speidermeny.
Kiedy tylko Seba zapakował całe towarzystwo i odjechał, Marek natychmiast przyciągnął Ulkę do siebie.
-Boczysz się jeszcze na mnie, moja królewno? – zapytał, wyszeptując jej te słowa prowokacyjnie do ucha, łaskocząc ją swoim szeptem, swoim oddechem…
- Hmmmmm. Staram się nie. Wariat jesteś- wiesz o tym? –mruknęła prowokacyjnie
- Wiem – i wiem, że dlatego wciąż mnie kochasz… Kochasz mimo, że przez te lata co nieco wyliniałem –zażartował.

Przed południem następnego dnia miotali się w popłochu, chowając gdzie się da porozrzucane ubrania, pustą butelkę po szampanie i w pośpiechu usiłując jakoś doprowadzić do ładu siebie i pokój. Tylko rozsądkowi Sebastiana, który uprzedził ich o tym, że dzieciaki za chwilę wpadną zawdzięczali to, że zdążyli wszystko choć trochę ogarnąć.
Ale nawet przeciętnie bystry obserwator wyczułby to mgliste „coś” między nimi, które wybitnie wskazywało na to, że niejedna nić porozumienia została poprzedniej nocy zadzierżgnięta…

—————————

Następne dwa dni mieli spędzić wspólnie.
Panowie byli dziwnie tajemniczy co do planów na tę część wycieczki. Sebastian żalił się raz po raz Markowi i Ani, że utrzymywanie tajemnicy przed Violką nie jest sprawą prostą i nie odbywa się bez , jak to nazwał, „kosztów własnych”.
Jednak wiedział, że Marka czeka najtrudniejsza część podróży więc mimo wszystko nic Violce nie zdradził.
Po południu zabrali nawet dzieciaki na lody, po to by Marek z Ulą mogli spokojnie pogadać.
Ula czuła, że coś się święci. Zbyt dobrze znała Sebę i Maćka, Ania też nie zachowywała się naturalnie…
I jeszcze to Sebastianowe : „No stary- powodzenia!”- rzucone Markowi na odchodnym.
Co oni kombinują?
O czym ona jeszcze nie wie?
Ledwie drzwi się zamknęły przystąpiła do ataku.
- Marek! Mów natychmiast- co ty kombinujesz??? Nie znoszę takich tajemnic- wiesz o tym.
- Nie zamierzam nic kryć. Specjalnie ich nawet wysłałem, byś mogła na mnie pokrzyczeć bez skrępowania – próbował żartami przygotować grunt. Jakiś grunt- bo coraz bardziej czuł, że za chwilę być może trafi na lotne piaski…
- Marek! – Ula nie zamierzała dać mu się wykpić głupotami.
- Dobrze… Ulka ja… my… My chcemy jutro jechać do Disneylandu. Dzieciaki byłyby szczęśliwe. My też byśmy się świetnie bawili – dorzucił niepewnie.
- I ty to sobie niby wszystko dobrze przemyślałeś tak ?!!!
Jesteś dorosły i odpowiedzialny, tak?!!!
Fajnie, że będziemy się dobrze bawić- szkoda tylko, że nie pomyślałeś o własnym synu!
I co będzie patrzył jak inni świetnie się bawią?– wyrzuciła z goryczą.
- Pomyślałem Ula – właśnie o nim pomyślałem. Ula, on musi mieć normalne dzieciństwo
- Co ty mówisz Marek!
Wsadzisz go na młyńskie koło, puścisz kolejką i jeszcze może przegonisz przez jakiś pałac strachów, co?
Przecież wiesz, że nie może się tak forsować!
Przecież wiesz, że… że on…
- Że on jest taki jak inne dzieci- przerwał jej Marek. – Ma prawo do odrobiny szaleństwa, do własnego życia, do radosnych wspomnień.
Ulka –chodź- pogadajmy ze spokojem… Musimy to wreszcie zrobić.

Wiedział, że choroba Wiktora odcisnęła piętno na Uli, że przyniosła ze sobą ustawiczny strach o jego zdrowie, z którym Ula starała się jakoś walczyć, ale który wciąż jej towarzyszył. Tłumaczył jej długo swój punkt widzenia, to że wie o jej obawach, że je rozumie, ale zarazem uważa, że należy je wreszcie definitywnie pogrzebać…
Najbardziej zaskoczył ją tym, że to wszystko zauważał, że widział nawet to, jak sama bezkutecznie starała się z tym strachem walczyć…
Marek świetnie znał ludzi – po raz kolejny ją zaskakiwał…
- Ulka- mam jeszcze jeden argument, wiesz? Naukowy.
- Jaki???- zapytała zaskoczona
- Naukowy –powtórzył z powagą- Czekaj, muszę go tylko odnaleźć.

Po chwili rozłożył przed nią kartkę która zaświadczała, że nie ma żadnych przeciwwskazań medycznych, aby Wiktor Dobrzański mógł odbyć wycieczkę do Disneylandu i korzystać ze znajdujących się tam atrakcji.

- Ma wszystkie wymagane pieczątki- podkreślił z dumą Marek nachylając się nad siedzącą Ulą i całując ją w czubek głowy.
Naprawdę wszystko to sobie dobrze przemyślałem – powiedział.
Ula milczała jeszcze. Wpatrywała się w kartkę, ogarniała wzrokiem treść, pieczątkę poradni kardiochirurgicznej Wiktorka, pieczątkę lekarza. I wciąż milczała…
Trochę zaczęło go to niepokoić…
Siedziała nad tą kartką i w ogóle się nie ruszała…
- Ula co jest? –zapytał.- Nie chcę cię stawiać pod ścianą. Sama zdecyduj.
Dzieciaki nic jeszcze nie wiedzą, nie będą więc rozczarowane..
Tylko trzeba by…
- Trzeba by zadzwonić do Sebastiana i powiedzieć by im o tym jak najprędzej powiedział. Niech się wykrzyczą z radości, póki jeszcze są na dworze – powiedziała.
Boję się wiesz?- dorzuciła po chwili.
- Wiem…- ale Wiktor zasługuje na dzieciństwo. Nasz strach nie może mu go zabrać…
- Chyba się trochę strachliwa zrobiłam w tym naszym małżeństwie. Kiedyś mniej rzeczy mnie przerażało – powiedziała mając na myśli swój strach przed ciążą, strach przed urodzeniem Wiktora, późniejszy strach związany z jego chorobą
- Bo mało co ma taką wagę jak rodzina. Wszystko inne przy tym to nic –powiedział kolejny raz całując jej włosy.

——————————-

Dzień był szalony.
Dzieciaki biegały od jednej do drugiej atrakcji, wszędzie było ich pełno. Nawet rozważna Beatka całkiem się rozbrykała.
Przeżyli nawet chwilę grozy, kiedy gdzieś nagle im zniknęła. Na szczęście Beatka, jak zwykle myśląca trzeźwo, zadzwoniła do Marka, nim całkiem wpadli w panikę.
Powiedziała, gdzie jest i że będzie tam czekać aż po nią przyjdą.
Teraz tym bardziej uważnie pilnowali dzieciaków…

Marek widział, ze Ula jest już trochę wyczerpana nadmiarem wrażeń.
Zresztą wciąż jeszcze toczyła walkę sama ze sobą i nie na wszystkie atrakcje wyrażała zgodę.
Kiedy Marek z Anią zabrali Beatkę i Wiktorka na przejażdżkę kolejka, Marek zaciągnął Ulę na strzelnicę.
- Zawsze to miejsce lubiłem najbardziej w całym wesołym miasteczku- powiedział- Zaraz ci udowodnię jaką mam wprawę –dorzucił z dumą
- Nie musisz tego udowadniać- wiem że polowanie to twoja ulubiona rozrywka – rzuciła zaczepnie i podbiegła w stronę strzelnicy.
Wracali zwycięsko na umówione z Maćkami miejsce z dwoma pluszowymi misiami i papierową różą, którą Marek ustrzelił specjalnie dla Uli.

- Beatko chcesz miśka, którego zdobyłem na strzelnicy? – zapytał Marek
- Eeeee tam- Beatka była troszkę speszona- ja już jestem chyba za duża na misia.
- No fakt- powiedział Marek- trochę nam rzeczywiście wyrosłaś…
- To już panna całą gębą- włączył się Maciek- nawet z telefonu wie, kiedy korzystać- nawiązał do wcześniejszej wpadki dorosłych.
- Dobra- to w takim razie drugiego misia dostanie Adusia- ona chyba jeszcze nie jest zbyt duża na misie co?

Kiedy już prawie wracali, przechodzili koło gabinetu luster. Ula bardzo chciała tam wejść.
I ją i dzieciaki bardzo bawiły powykrzywiane odbicia postaci, nienaturalne twarze…
Marek był dziwnie usztywniony.
Podszedł od tyłu do Uli, kiedy ta stała sama przed kolejnym z luster. Stanął za nią, przytulił się do niej i wpatrywał przez chwilkę w ich odbicie.
- Wiesz, że uratowałaś moje życie? –zapytał- To dzięki TOBIE nie jestem w nim taki pokrzywiony- dorzucił wtulając twarz w jej szyję…

———————————-

Rano Ula źle się czuła. Wymiotowała, miała podwyższoną temperaturę.
Dzieciaki wraz z resztą towarzystwa pojechały kolejny dzień zaliczać park rozrywki, Marek został, bo nie chciał zostawiać żony samej.
Intrygowało go ostatnio jej samopoczucie.
Nie pierwszy raz wymiotowała rano, była też jakby inna..
Była jakby odważniejsza, gotowsza na zmiany…
- Ula? – co się dzieje?- zapytał podając jej herbatę. – Może ty jesteś w ciąży co? –wyrzucił to z siebie.
Nie wiedział jak przyjmie to pytanie. Nigdy nie rozmawiali o drugim dziecku… Nigdy nie było na to czasu, odpowiedniego miejsca, a jeszcze ta cała choroba Wiktora…
Widziała jego uważnie wpatrzone w siebie oczy, znała go- wiedziała, że czeka w napięciu na odpowiedź. A jednak postanowiła się z nim podroczyć…
- Nigdy o tym nie rozmawialiśmy… Chciałbyś tego? –zapytała.
Zawahał się chwile. Poukładane życie, Wiktor odchowany, wreszcie mogli gdzieś wyjechać, spróbować zaszaleć…
A jednak…- hmmmm…
- Nie chciałbym, by Wiktor był jedynakiem. Wiem co to znaczy…
- No tak, męski pragmatyzm – powiedziała z wyrzutem Ula. – Ja wiem, co jest dobre dla Wiktora. Ja, ja się pytam co TY o tym sądzisz. Czego TY chcesz…
Marek żałował, że rozpoczął ten temat. Trzeba było zostawić sprawy własnemu biegowi-myślał. Teraz każda odpowiedź mogła go podtopić..
Jeśli powie, że nie jest pewien, a Ula już jest w ciąży?
A jeśli powie, że tak, że chce tego jak szalony, a ona się wścieknie/
Ciężki los oswojonych tygrysów…
Coś trzeba powiedzieć. Postawić wszystko na jedną kartę.
- Ula nie wiem czy teraz, nie wiem czy ty chcesz… ale wiem, że kochałbym to dziecko tak samo mocno jak Wiktora…
I, że z TOBĄ.. bardzo chciałbym je mieć…
- No to będziesz musiał jeszcze trochę poczekać- roześmiała się Ula- tym razem to tylko lekkie zatrucie- o dziwo, nie służy mi tutejsza kuchnia –powiedziała, a po chwili musiała się uchylić przed lecącą w jej stronę poduszką.
- Chyba cię wyłaskoczę za to podpuszczanie mnie –powiedział Marek i natychmiast przystąpił do realizacji planu.
- Daj mi żyć – śmiała się Ula – inaczej nigdy się nie dowiesz jaką niespodziankę dla ciebie ja przygotowałam –dorzuciła rozkoszując się w myślach tym, ze teraz to on będzie gubił się w domysłach.

————————-

Ten wyjazd dał im oddech.
Przywrócił normalność.
Wreszcie mogli pobyć ze sobą, a Ula jakby wreszcie uwierzyła, że może już tak bardzo nie bać się o Wiktora. Uwierzyła, że Marek, a nawet Sebastian czy Maciek, także potrafią się nim zająć, że są odpowiedzialni, że nie musi już tak kokosić się nad synkiem, który powoli stawał się synem…
I jeszcze jedno im dał…
Przypomniał jak dobrze jest być nie mamą, nie tatą, a tak po prostu –być ze sobą- być Ulą, Markiem… Być nie tyle, czy nie tylko, rodzicem – być współmałżonkiem…
Dał im kapitał na dalsze lata…
Nie zamierzali go zmarnować…

————————-

Minęły trzy miesiące.
Znów działo się coś niewyobrażalnego w ich życiu…
Coś czego jeszcze nie dawno nikt by się nie spodziewał.

Wiktor wyjeżdżał…
Bez Uli, bez Marka- i to na calutki tydzień…
Ula zaciskała zęby, ale nie było łatwo jej być dzielną.
Sama ten wyjazd sprowokowała. Już trochę tego żałowała…
Bała się , a zarazem walczyła z tym lękiem…
Niespodzianka, którą nosiła w sercu dawała jej siłę, pomagała walczyć z chęcią rozpakowywania dopiero co spakowanej walizki…
Tak bardzo zależało jej na tych dniach spędzonych tylko z Markiem…
Czuła, że jest mu to dłużna…
Tyle razy wyciągał do niej rękę, otrzepywał ze śniegu milczenia, roztapiał pojawiające się zimno niedomówień, strachu między nimi…
Chciała po raz kolejny w życiu pobiec do budki, zadzwonić, zostawić mu wiadomość…
Tak- chciała by wiedział, by miał pewność, że ona wciąż, mimo upływu lat, wciąż kocha, czeka, że go pragnie…
Tak- chciała podarować mu pewność, by wiedział, że dla niego, dla ich miłości jest wciąż w stanie walczyć z mrokami, z lękiem, z codziennością…., z samą sobą wreszcie…

Zaciskała zęby, pakowała rzeczy Wiktora, powtarzała sobie jak mantrę: „jedzie z dziadkami, kocha ich , oni go też –wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze…będzie dobrze…”
Kiedy prosiła teściową o pomoc w opiece nad Wiktorem, nie sądziła, że ta będzie chciała z nim wyjechać.
Ustalały to wcześniej- jeszcze przed wyjazdem do Paryża. Ula planowała wyjechać gdzieś z Markiem sam na sam- zostawić Wiktora u dziadków. Marek ją ubiegł, ale nie zamierzała rezygnować z tego planu. Obiecała mu przecież niespodziankę.
I chciała , przede wszystkim chciała stanąć znów przed życiową budką….

I jeszcze przecież- obiecała sobie, że da Wiktorowi wolność, prawo do swobody, że nie będzie krępować mu skrzydeł…

Marek nie mógł początkowo w to wszystko uwierzyć. Zaskoczyła go, kolejny raz zaskoczyła… Pozwoliła Wiktorowi na wakacje z dziadkami- na wakacje we Włoszech!!!
Wiedział od matki, że początkowo ciężko jej było zgodzić się na tą propozycję- w grę wchodziła przecież nie tylko kwestia rozdzielenia z synem, a jeszcze dodatkowo tak duża odległość… Ale było coś co zaskoczyło go zupełnie, totalnie, na całej linii – Ula zgodziła się by teściowa w trakcie tego wyjazdu wraz z Wiktorem odwiedziła Paulinę… Tego nigdy by się nie spodziewał…
Zresztą- chyba nawet Uli trudno było samej w to uwierzyć…

——————–

Pierwsze dni bez dziecka nie były lekkie…
To znaczy dni były całkiem, całkiem bo wypełniała je praca. Dni jakoś mijały…
Gorsze były te puste wieczory- puste bez zaglądania czy mały śpi, czy nie skopał kołderki, puste bez jego dziecięcego śmiechu i bez jego porannego ładowania się do łóżka rodziców…
Później miało być łatwiej…
Tory życia powoli się przestawiały, a wiadomości od rodziców i radosny głos Wiktora w słuchawce uspokajały ich powoli…
Mały był zachwycony, dziadkowie dobrze sobie z nim radzili, wszystko było jak trzeba…
I zbliżał się wyjazd…
Nie, nie miał być taki szalony jak to, co zafundował im ostatnio Marek – Ula zaplanowała po prostu czterodniowy wyjazd na wieś, na agroturystykę…
Pragnęła ciszy, spokoju, chciała by byli dla siebie jedyną atrakcją, jedynym celem…
Liczyła też na to, że jeśli Wiktorek wróci zgodnie z planami, to dziadkowie przywiozą go do nich w ostatnim dniu ich pobytu. Że będzie mógł zobaczyć krowy, świnie, że kto wie… może nawet nie będzie musiał karmić konia marchewką czy cukrem bo może ona znajdzie w sobie dość siły by pozwolić mu na nim usiąść choć na chwilę…

———————

Cieszyli się sobą. Wstawali lub nie, jedli lub nie jedli, zacierał się czas, zacierała się szara codzienność.
Miejsce było magiczne, czuło się tą magię, ten spokój, intymność- chłonęli je, zatapiali w sobie, wdrukowywali wspomnienia…

Wieczorem Marek cichutko zbliżał się do łóżka…
Był pewien, że Ula już śpi- dzień minął im intensywnie, głęboko – był pewien, że była na tyle wyczerpana by zasnąć czekając na niego.
Siedziała na łóżku, widział po niej, że coś kombinuje…

- Marek, chcę ci coś powiedzieć… -rozpoczęła ledwie przysiadł tuż przy niej – Pamiętasz w Paryżu? Wtedy, wtedy po prostu nie trafiłeś… Może chcesz tym razem spróbować?
Milczał przez chwilę, łączył wspomnienia, gonił trop jej myśli….
Dlaczego kobiety nie mówią wprost, dlaczego tak bardzo obciążają swoim facetom synapsy myślowe… Ufffff – no, trzeba jednak pokombinować…
Jej wzrok, jej speszenie otwarły właściwe klapki
- Ula, chcesz- czy ty chcesz powiedzieć, że będziemy mieli dziecko?
- Mhhh- mruknęła – Jestem nawet tego pewna- przed wyjazdem byłam już u lekarza –dorzuciła szybciutko i wtuliła się w niego…
Przytulił ją do siebie, pocałował…
- Bardzo się cieszę – bardzo! – powiedział radośnie – a jak się Wiktor ucieszy! –dorzucił zaraz po tym- wiesz, że ostatnio wciąż mówi o braciszku…
Roześmieli się oboje…
- Ale to może być siostrzyczka no nie? – przytomnie dorzucił Marek.
- Może… – Ula wahała się chwilę – Marek –wyrzuciła z siebie – Wiktor może mieć nie tylko braciszka…
Nie bardzo zrozumiał…
Za dużo wrażeń.
Podała mu pudełko wyjęte sod kołdry…
To co w nim ujrzał powaliło go po prostu.
- Ulka ! Czy ty mnie nabierasz? – rzucił patrząc na cztery pary malutkich bucików.
Patrzył na nią z całkowitym niedowierzaniem, spod którego leciutko przebijał strach…
- Dlaczego? – zapytała
- Czworaczki? Ula ty mówisz poważnie? ??
Roześmiała się, wręcz parsknęła śmiechem, a on siedział z tym pudełkiem nic już z tego wszystkiego nie wiedząc, nic nie pojmując…

Powoli docierało do niego, że pomiędzy falami ogarniającego ją śmiechu tłumaczy mu, że nie, że po prostu- nie wie czy będą to dwie dziewczynki, dwóch chłopców czy po prostu chłopiec i dziewczynka… Że nie chciała, by któreś było stratne, by któreś z maluchów nie dostało w przyszłości swojej pamiątkowej pary bucików…
Przyłączył się do jej śmiechu…

- Ty, ty naprawdę myślałeś…- nie dała rady dokończyć…
- Nieźle się pewnie strachu najadłeś co? –zaczęła znowu po chwili – Przyznaj się, co myślałeś? – wcale nie zamierzała się przestać z niego nie nabijać…
- Hee hee – śmiał się Marek- wiesz? Kiedyś, jedna moja znajoma – jukaka- powiedziała, że facet musi mieć jaja. Nie tylko fizyczne –że także mentalne… No to pomyślałem sobie :” No Marku Dobrzański – to teraz przekonamy się jak wielkie są twoje”.
Ledwie skończył to mówić, a wylądował pod łóżkiem wykopany z niego jednym celnym pchnięciem Uli.
Oboje zanosili się śmiechem
- Wiesz… wiesz – mówił przerywając co chwilę kolejnym wybuchem śmiechu- wiesz- tak naprawdę to cieszę się, że moje nie … że moje nie…. że moje nie będą… nie będą musiały być AŻ TAK wielkie……..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz