Get your own Digital Clock

niedziela, 27 grudnia 2009

W miejsce Jaska...wprowadza się SWB :) cz.1

Ponieważ droga Uli i Marka do siebie była taka, jaka była, nie należałam do zwolenników zakończenia ze ślubem, a ponieważ nadal uważam, że byłby to zły pomysł, nie chcę sobie nawet tego wyobrażać. To, co napiszę, będzie epizodem z życia głównych bohaterów po ślubie, ale dotyczy czasu około roku od chwili naszego z nimi rozstania.

SWB


Nie spieszyliśmy się zanadto ze ślubem. Sami najpierw musieliśmy oswoić się z myślą, że to, co jeszcze niedawno wydawało się niemal nieosiągalne, że to koniec, że nie ma szans na nasze ponowne spotkanie, nagle, jednak trochę przypadkowo, stało się możliwe. Kiedy minęły pierwsze zachwyty, uniesienia, wyznania trzeba było rozliczyć się z przeszłością, z tym, co i dlaczego nas rozdzieliło, pomówić o dojrzewaniu naszej miłości, o Piotrze, Paulinie, o zmianach, które w nas zaszły. Musieliśmy dać sobie trochę czasu, by zobaczyć, czy nie okaże się dla nas zbyt bolesne zderzenie dwóch światów, z których się wywodzimy.
Bywały różne momenty i to, niestety, ja częściej zachowywałam się, jak uparty osioł i nie podejrzewałam nawet Marka o takie pokłady cierpliwości i zrozumienia. Nie walczył ze mną. Oswajał mnie. Czasem myślę, że może te całe zawirowania, które sobie zafundowaliśmy były potrzebne, głównie mnie, bo pomogły mi uwierzyć w to, że ktoś taki, jak Marek może pokochać kogoś takiego, jak ja.
Nasze rodziny też wiedziały przecież, jak burzliwa była ta nasza miłość i nie popędzały ze ślubem. Nie przypuszczałam, że tata z Markiem tak szybko znajdą wspólny język. Moje kontakty z Krzysztofem od dawna były dobre. Popierał mnie we wszystkich poczynaniach w firmie, ale i na co dzień okazywał sympatię i troskę. Ale on miał łatwiej, bo od dawna domyślał się, że Marka łączy coś ze mną.. Helena była szczęśliwa, gdy usłyszała o tym, ale nie znała mnie tak, jak Krzysztof. Nigdy nie okazała mi swojego niezadowolenia, ale jednak potrzebowała trochę czasu, żeby przekonać się, że jej ukochany jedynak naprawdę kocha i jest szczęśliwy. Teraz chyba już mogę spokojnie powiedzieć, że się polubiłyśmy.


Obudziła się dosyć wcześnie. Delikatnie wysunęła z objęć śpiącego jeszcze Marka. Popatrzyła na niego z czułością. Lubiła patrzeć, gdy spał. Był wtedy, jak mały bezbronny chłopiec – czasem uśmiechał się przez sen, czasem marszczył brwi.
Wstała, założyła szlafrok i podeszła do okna. Nie mogła uwierzyć, że wszystko tak się zmieniło, wypiękniało przez noc. Jeszcze wczoraj, smutno, żałośnie wręcz wyglądały drzewa i krzewy w ich ogrodzie. A dzisiaj, cudownie ubrane w puchowe czapy śniegu, w których odbijały się pierwsze promienie słoneczne, wyglądały przepięknie. Biała, śniegowa pierzynka okryła też szczelnie cały ogród. Dziś Wigilia, a to pierwszy niespodziewany prezent – pomyślała.
Weszła do saloniku. Zapach świerku przyjemnie ją przywitał. W rogu stała ogromna choinka, którą wczoraj tak pieczołowicie z Markiem ubierali. Teraz połyskiwała kolorowymi bombkami, mieniła się lametą. To już drugie wspólne święta. W ubiegłym roku jeszcze mieszkali na Siennej. Nie było tam zbyt wiele miejsca i ledwie udało się wcisnąć niewielkie drzewko. O zaproszeniu gości nawet nie było co myśleć .
Za to w tym roku, przy wigilijnym stole spotkają się wszyscy w ich nowym domu. Właściwie wszystko już przygotowane. Tradycyjne potrawy czekają, żeby trafić na stół. Nie wyobrażała sobie że będą je przygotowywali wspólne i jeszcze Marek będzie się przy tym świetnie bawił, co chwilę całując ją to w nos, to w ucho, to w kark…. Czy to możliwe, żeby ludzie mogli być tak szczęśliwi? Chyba tak, skoro oni są…. Ula podeszła do kominka i wzięła do ręki ich ślubne zdjęcie…
- Ja, Marek Dobrzański, biorę sobie ciebie, Urszulę Cieplak za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
-Ja, Urszula Cieplak, biorę sobie ciebie, Marka Dobrzańskiego za męża….
Pamięta każde słowo, drżenie głosu, wzruszenie i to, że chyba nigdy niczego nie była tak pewna, jak tej składanej przysięgi małżeńskiej. Kościół wypełniony po brzegi, a oni nikogo nie widzieli, nie słyszeli. Miała sukienkę, jak ze snu i wiązankę z pąsowych róż – takich, jakie pierwszy raz dostała od Marka.. Chciała coś skromniejszego, ale Pshemko uparł się, że stworzy specjalną kreację dla pani prezes. I stworzył. Była zjawiskowa. Marek oczu nie mógł oderwać, zresztą, nie tylko on.
Odstawiła zdjęcie na miejsce. Nagle poczuła, jak jego ręce oplatają ją w pasie, a rozgrzana jeszcze snem twarz, wtula się w jej ramię..
- Tu jesteś, kochanie. Obudziłem się, a ciebie nie było.
- Wstałam wcześniej. Chyba trochę się denerwuję, jak wypadnie ta nasza wigilia..
- Wspaniale. Jestem o tym przekonany. Te stada pierogów wyszły nam przecież imponująco. Swoją drogą, nie miałem pojęcia, że tak doskonale sobie z nimi radzisz. Z przygotowaniem. Znaczy.
Ula roześmiała się.
- Nawet nie wiesz, że i ty masz w tym swój udział.
- No wiem. Przecież ci pomagałem
- Tak. Tego się nie spodziewałam, ale nie to miałam na myśli. Zawsze, kiedy się na ciebie wkurzałam, robiłam namiętnie pierogi i to mnie odstresowywało. Jak widzisz, doszłam do perfekcji dzięki tobie, kochanie.
- Nie, no nie mów mi, że aż tak cię denerwowałem.
- Aż tak nie, ale zdarzało się.
- Będzie dobrze, nic się nie martw. Trzeba jeszcze zapakować prezenty, pamiętasz?
No właśnie. Czas skończyć wspomnienia i wziąć się do pracy. “Ciekawe, co ty powiesz na prezent, jaki mam dla ciebie?”- pomyślała. Dopiero dwa dni temu go zdobyła i była bardzo szczęśliwa. A on? Czy będzie? Jeszcze kilka godzin i wszystko stanie się jasne. Zanim wyszła z łazienki, Marek już odśnieżał chodnik przed domem. Czasem, gdy patrzyła na niego, z jaką radością i ochotą włącza się w te wszystkie przyziemne, domowe zajęcia, nie mogła uwierzyć, że to jawa, nie sen. Przecież nigdy się tym nie zajmował. Nie musiał – w domu była mama, która nad wszystkim czuwała, pani Zosia, ogrodnik. Teraz widział, jaką frajdę sprawiały mu te zajęcia. Choćby i wczoraj, przy lepieniu pierogów. Uparł się, że pomoże. Musiała nauczyć go, jak się je skleja, a on, cały w mące, świetnie bawił się przy tym zajęciu. W ogóle, zresztą, oboje mieli jakąś podświadomą potrzebę przebywania ze sobą robienia wspólnie, co się dało., jakby przeżycia, które mieli za sobą sprawiły, że bali się stracić siebie z oczu. Chociaż, nie można powiedzieć, żeby się ograniczali. Bywało, że Marek spotykał się na jakimś drinku z Sebastianem, a ona umawiała z Izą lub Anią na kawę.
Ale już zakupy, na przykład, uwielbiają robić razem, chociaż Marek często się wygłupia i pakuje do wózka wszystko, co wpadnie mu w ręce tylko dlatego, że na przykład jest ładnie opakowane.
Kiedy kupili ten dom, to dopiero była zakupowa frajda. Najpierw, właściwie Ula nie była przekonana, co do jego kupna.. Co prawda, była to tzw. okazja, którą gdzieś wywąchał Seba, ale i tak przeraziła ją cena. Na szczęście, mieli oszczędności, a poza tym, znajomość z dyrektorem banku nadal. działała i dostali bardzo dobry kredyt. Fakt, mieszkanie na Siennej nie mogło być docelowe, bo oprócz tego, że zrobiło się ciasnawo, gdy zamieszkali tam wspólnie, to przecież było wynajmowane. Liczyła się więc z kupnem mieszkania, ale żeby od razu domu? Jednak Marek, kiedy tylko go zobaczył, zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia i każdego dnia przekonywał ją do zakupu. W końcu, zgodziła się. Początkowo wydawał się jej trochę za duży, ale on już wszystko zaplanował, znalazło się miejsce na przyszły pokój dziecinny oraz gabinet, gdzie oboje mogli pracować, kiedy zachodziła taka potrzeba. I jeszcze jedno niewątpliwie przemawiało za ty domem – duży, piękny ogród, częściowo już zaaranżowany przez poprzedniego właściciela, jednak i dla ich twórczej inwencji sporo jeszcze miejsca pozostało.
- Ulka, co się z tobą dzisiaj dzieje? – Marek wrócił właśnie cały ośnieżony. – Aż tak się stresujesz? Zupełnie niepotrzebnie. Przecież cały czas będę przy tobie, pomogę. Wszystko jest przygotowane i naprawdę pyszne. Daj już spokój.
- To nie to. Trochę rzeczywiście się denerwuję, ale jakieś refleksje mnie naszły. Wspomnienia.
Marek, bez słowa, przytulił ją mocno, a potem wziął jej twarz w dłonie ( zawsze tak robi) i mocno pocałował.
- Kocham cię. Jestem tak nieprzyzwoicie szczęśliwy, że nawet nie chcę myśleć o tym , że mogliśmy się kiedyś minąć.. I cieszę się, że spędzimy tę wigilię w naszym domu, z naszymi najbliższymi..
No tak, ona też chyba nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, że można tak kochać i, na samą myśl o tym, że przecież niewiele brakowało, a wyjechałaby z Piotrem do tego nieszczęsnego Bostonu i myślała, że tak właśnie wygląda miłość i szczęście, skóra jej cierpła.
Jeszcze tylko ostatnie zajęcia w kuchni, a potem czas pomyśleć o sobie. Goście zaproszeni na 17 – tą, więc trzeba się sprężać. Na ten uroczysty wieczór kupiła sobie piękną, choć bardzo prostą czarną sukienkę bez rękawów z króciutkim bolerkiem. Do tego eleganckie, czarne szpilki, które były chyba jedynym zakupem dokonanym podczas podróży poślubnej. To był krótki, bo zaledwie dziesięciodniowy wyjazd. Na więcej nie mogli sobie wtedy pozwolić z uwagi na sytuację w firmie. Ruszali z nową kolekcją i obecność zarówno pani prezes, jak i dyrektora ds. reklamy była niezbędna. I tak na czas ich nieobecności wszystkiego doglądać obiecał Krzysztof, ale ze względu na jego stan zdrowia, nie chcieli obciążać go nadmiernie.
Ula nie marzyła o odległych, egzotycznych wyspach. Chciała zobaczyć Barcelonę, z jej piękną architekturą, ogrodami Gaudiego, Kolumną Kolumba, Świątynią Świętej Rodziny, Ramblasem.. Marek przystałby na każdą jej propozycję, byle by tylko, choć na trochę mieć ją tylko dla siebie. Bez pilnych telefonów, bez wszystkich naglących spraw na wczoraj. Tylko ona i on, w nieznanym miejscu… Z nią podziwiać widoki, z nią się cieszyć. Wynajął więc piękny apartament w hotelu, nieco oddalonym od gwarnego centrum i pierwszego dnia wcale z niego nie wychodzili. Byli ze sobą i dla siebie, w pełnym tego słowa znaczeniu. Potem spacerowali objęci, zwiedzali, pili kawę w uroczych kawiarenkach pod arkadami na Plaza Real, jedli kolacje w niewielkich restauracyjkach i słuchali cudownych południowych rytmów, wygrywanych dla gości przez przystojnych muzyków….


Teraz trzeba jeszcze tylko zapakować prezenty dla wszystkich i te najważniejsze – dla Marka. Wyjęła z biurka elegancką, czerwoną kopertę i drżącym z emocji rękoma włożyła ten niezwykły upominek. Była bardzo ciekawa jego reakcji, choć wierzyła, że to akurat go ucieszy.
Za oknem było już ciemno, tylko nieustannie padający śnieg sprawiał, że tak naprawdę wszystko jaśniało. Drzewa rosnące wzdłuż ścieżki prowadzącej do domu, Marek zasypał maleńkimi białymi lampkami. Wyglądały cudownie, przebijając się swym blaskiem przez śnieg, pokrywający gałęzie. Były, jak maleńkie gwiazdki, cały grad gwiazdek, który spadł i znalazł się w zasięgu ręki. W kominku wesoło tańczyły błyszczące iskierki, stół odświętnie nakryty czekał na mających zjawić się niebawem gości.
Marek wszedł do saloniku także już przygotowany na przyjęcie gości..
- Pani Dobrzańska, wygląda pani przepięknie.
Przytulił ją i przez chwilę stali tak w milczeniu, podziwiając widok za oknem. Pokój wypełniały ciche dźwięki ulubionej kolędy “Cicha noc, święta noc…”
- Seba dzwonił z życzeniami. I Pshemko…
- Wiesz, czasem myślę, że my wszyscy jesteśmy, jak wielka rodzina. Fajnie tak. O, popatrz, mamy już gości. Chodźmy.
Helena i Krzysztof właśnie przyglądali się odświętnie przystrojonym drzewom, kiedy dzwonek oznajmił przybycie Ali, Józefa, Jaśka i Beatki.
Nagle dom wypełnił się gwarem. Z pomocą Ali na stole znalazły się przygotowane potrawy. Było dzielenie się opłatkiem, życzenia, potem wieczerza i słowa podziwu i uznania, że Ula sama to wszystko przygotowała. Marek był dumny, jak paw, że mama nie szczędziła jej pochwał. Wiedział, że to dla Uli ważne.. Potem prezenty. Pod ogromną choinką każdy znalazł coś dla siebie.. Została jeszcze tylko czerwona koperta, trochę niezauważona, bo przysłonięta świerkowymi gałązkami.
Marek schylił się po nią. “Dla Marka od Uli” Co to może być? Prezent w kopercie? Otworzył ją. Ula obserwowała go przez cały czas. Wyjął jakiś kartki, pobladł, poczerwieniał, nagle zaczął się głośno śmiać. Chwycił Ulę, uniósł, wykonał kilka obrotów, a potem postawił i pocałował. Zebrani patrzyli ze zdumieniem, nie wiedząc, o co chodzi.
- Kochanie, dziękuję ci. To prezent najpiękniejszy z możliwych.
Dopiero wtedy zauważył, że wszyscy na nich patrzą i czekają na jakieś wyjaśnienie.
- Wiecie, co to jest? Będziemy mieli dziecko! Rozumiecie? Będziemy mieli dziecko! – głos załamał mu się ze wzruszenia, a po policzku potoczyły się łzy szczęścia.
Oszołomieni goście przez chwilę jakby nie dowierzali, ale zaraz potem zaczęły się gratulacje, radość, pytania, plany…
To był niesamowity wieczór, pod każdym względem, jak wszystko w ich życiu. Jak ich pierwsze spotkanie, poznawanie, rodzące się uczucie, dziwne porozumienie dusz, jak jego walka o nią i jej ucieczka przed nim. Jak niespodziewany uśmiech losu, gdy spotkali się znów, kiedy ich miłość dojrzała i stała się niczym opoka. Marek ani przez chwilę nie mógł przestać myśleć o niespodziance, która go spotkała i która zmieni całe ich życie…
Czekał na nią w sypialni, zasypał pocałunkami, pieszczotami, otulił swoją wielką miłością.
- Kocham cię. Kocham was. To będzie bardzo szczęśliwe dziecko….


(może będzie ciąg dalszy…)

4 komentarze:

  1. tytuł posta zaczerpnięty od panny zet.

    panna zet.
    27 gru 2009 o godz. 09:52


    SWB – myślę, że spokojnie możesz dokonać transferu z Panem Jaskiem.

    Już sobie wyobrażam. ” w miejsce Jaska, wprowadza się…SWB”.
    piękne. czułam się tak jak przy ostatnim odcinku.

    OdpowiedzUsuń
  2. piękne.
    prosimy o jeszcze :(
    tak strasznie brakuje mi BrzydUli na ekranie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane, niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super się zaczyna , pisz dalej a potem całość do TVN i mogą scenariusz pisać .
    Czekam na dalsze części opowieści o Uli i Marku .

    OdpowiedzUsuń