Get your own Digital Clock

wtorek, 8 grudnia 2009

Zakończenie BrzydUli wg mistmist


1.
- Mogę? – Seba wszedł do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Siedziałem tyłem do biurka gapiąc się bezmyślnie w okno.
- Coś ważnego? – nie miałem ochoty teraz rozmawiać. Z nikim.
- O której masz samolot?
- O czternastej.
- No to jeszcze cztery godziny…. Ona wie?
- Wie.

Nic mnie tu już nie trzymało. Firma była w świetnej kondycji a Ula to najlepszy prezes, jakiego F&D miało kiedykolwiek. Wyniki finansowe co raz lepsze a ślub Uli zbliżał się nieubłaganie. Obserwowałem ją czasami ukradkiem, chyba była szczęśliwa. A przynajmniej spokojna i uśmiechnięta. Piotr kocha ją jak szaleniec i będzie potrafił uszczęśliwić. Da jej to, czego zapragnie. Czego ja dać nie potrafiłem. Może i dobrze się stało… Bo kim ja właściwie jestem – nieudacznikiem, który rozwalił rodzinną firmę i zawiódł ukochaną kobietę. Tacy jak ja mogą tylko marzyć o dziewczynach takich jak Ula… Zresztą, Ula jest tylko jedna.
Obróciłem się na krześle i spojrzałem na Sebę. Przynajmniej jemu się udało. Być z Violettą to jazda na karuzeli ale jego chyba nigdy nie zemdli. Miło na nich patrzeć.

- Przyniosłem papiery, o które prosiłeś. I zawiozę Cię na lotnisko – Seba spojrzał niepewnie – wiesz co robisz?
Wiem Seba, wiem… pomyślałem i wziąłem teczkę z dokumentami. Ostatni raz popatrzyłem przez okno. Nie mogłem już nic zrobić. I chciałem mieć już to za sobą.
- Rusz tyłek, idziemy.

Ostatnimi czasy zawsze przechodząc korytarzem odruchowo rozglądałem się w nadziei, że ją zobaczę. Karmiłem się tymi przelotnymi spotkaniami, delektowałem widokiem, na początku śmiało, potem co raz bardziej zrezygnowany uświadamiałem sobie, że Ula zaczęła nowe życie, w którym nie ma dla mnie miejsca. Czasem spojrzała i kiwnęła na powitanie, czasem się uśmiechnęła. Ot, tak po prostu, jak do dawnego znajomego. Piotr wypełniał jej cały wolny czas, pijany ze szczęścia, a Uli najwyraźniej to się podobało. To dobrze. Powinna być szczęśliwa.
Tym razem jednak wolałem się na nią nie natknąć. Chcę wyjść z biura po cichu, nie musząc patrzeć jej w oczy – po raz ostatni.

2.
Wyszliśmy z budynku. Stanąłem przy wejściu i wciągnąłem mocno powietrze do płuc. Dobrzański, zaczynasz nowe życie. Za kilkanaście godzin będziesz w innym kraju, na innym kontynencie i może uda się uciec. Jeśli nie od siebie, to przynajmniej od ślubu Uli i poczucia, że przegrało się miłość życia.
Seba włączył silnik. Pakowałem torbę do bagażnika, kiedy zobaczyłem biegnącą w naszą stronę Anię.
- Marek! Uf, dobrze, że jeszcze jesteś – ledwo łapała oddech – nie sądziliśmy, że tak wcześnie wyjdziesz z firmy.
- Czegoś zapomniałem? – miałem nadzieję, że jeśli faktycznie coś przeoczyłem, to ona ma to przy sobie i nie będę musiał czekać lub co gorsza, wracać do biura.
- Chyba tak… – powiedziała niepewnie – bo Ula cię prosi do gabinetu.
Na dywanik, zaśmiałem się w duchu. Ale jednocześnie ogarnęła mnie panika. Poczułem się, jakbym skoczył na bungee – w dół, w przeciwieństwie do adrenaliny. Czego mogła chcieć, dlaczego mnie chce widzieć? Rozliczyłem się ze spraw, od kilku dni zajmowały mnie tylko drobiazgi i czyszczenie biurka. Nie było nic, co mogłoby wywołać nagłą potrzebę wizyty u pani prezes. Zresztą, robiłem wszystko aby tego uniknąć.
- Wiesz o co chodzi? – wolałem być przygotowany przed spotkaniem.
- Nic nie mówiła. Tylko poprosiła, żebyś przyszedł. Nie zastałam cię w pokoju, Władek powiedział, że właśnie wyszedłeś z budynku. Kazała cię znaleźć, choćby na lotnisku. – zniżyła głos – Nie dała po sobie poznać ale widziałam, była zdenerwowana. Lepiej idź do niej Marek, po co masz mieć kłopoty.
Kłopoty! Kłopoty to ja dopiero mogę mieć – z samym sobą. Jak zobaczę ją raz jeszcze.

- Marek, jedziemy czy nie? – Seba niecierpliwił się w samochodzie.
- Zaczekaj tu, zaraz przyjdę.
Załatwię sprawę jak najszybciej. Przecież wiedziała o moim wyjeździe od kilku dni. Wszystko było załatwione, dopięte… Cholera. Tylko spokojnie, Dobrzański. Decyzja podjęta, bilet w kieszeni. Opanuj się, przecież nie poprosi cię, żebyś został.

3.
Stała przy biurku, odwrócona do okna. Jak zwykle piękna, cudowna. Co ta istota ma w sobie, że robi ze mną wszystko co zechce? Jej ciepło zawsze mnie roztapiało, wywoływało czułość, tkliwość, o tyle bolesną, że głęboko skrywaną. Przecież nie miałem prawa narzucać się jej z moją miłością. Sam sobie to prawo odebrałem dawno temu. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia i to jest prawda. Szkoda tylko, że nie dodają, że wraz z nadzieją umiera w człowieku dusza…

- Prosiłaś, żebym przyszedł.
- Tak – potwierdziła nie odrywając oczu od widoku za oknem.
- Czy coś mam jeszcze załatwić, zrobić… nie wiem. Coś przeoczyłem?
- Nie – nadal na mnie nie patrzyła.
- Więc o co…. Ula? Spójrz na mnie, proszę.
- Nie mogę – zakryła dłońmi twarz.
Podszedłem do niej na wyciągnięcie ręki. Tak bardzo chciałem jej dotknąć.
- Co się dzieje… Ula…
- Nie wiem, Marek, nie wiem… – szepnęła – przecież wszystko się już poukładało. Prawda? Masz swoje życie, plany, marzenia. I ja też… Chciałam ci tylko życzyć szczęśliwej podróży. I dużo szczęścia – jej głos łamał się co raz bardziej.
- I dlatego chciałaś się ze mną zobaczyć? – nic z tego nie rozumiałem.
Ula wreszcie na mnie spojrzała. Patrzyły na mnie najpiękniejsze oczy na świecie. Z których stróżką leciały łzy. Nie mogła powiedzieć już ani słowa. Patrzyłem na te jej oczy jak zahipnotyzowany, nie mogąc ruszyć się z miejsca.
- Szczęście zostawiam tutaj – usłyszałem swój własny głos – w tym miejscu, w tym pokoju, nad Wisłą, w Rysiowie, w małym pokoiku, w którym mieszka kobieta mojego życia. Którą straciłem bezpowrotnie ale która odnalazła spokój i szczęście i to jest dla mnie najważniejsze. Mogę spokojnie wyjechać wiedząc, że jesteś bezpieczna i kochana. Ula, nie płacz, proszę. Albo płacz, będę silny za nas oboje.
Przestałem myśleć. Instynktownie przyciągnąłem ją do siebie. Przytuliła się delikatnie, kładąc głowę na ramieniu. Poczułem jej ciepło i chłonąłem zapach włosów. Roztapiałem się z każdą sekundą, z których każda była tylko moja. I każda co raz bardziej bolesna, bo zbliżała do nieuchronnego rozstania.

4.
Trwaliśmy tak bez ruchu jeszcze chwilę. Nie miałem siły jej odsunąć, choć wiedziałem, że potem będzie tylko gorzej. Moja Ula… tak, moja. Nikt nie zabroni mi jej kochać. Bezwiednie pocałowałem jej włosy. Odsunęła się delikatnie, opuściła głowę wycierając dłonią łzy.
- Lepiej już pójdę – chciałem jeszcze coś dodać lecz nie wiedziałem co. Zresztą, każde słowo w tej chwili byłoby niezdarne. Odwróciłem się i chwyciłem za klamkę.
- Kiedy wyjechałam na Mazury… ten list od ciebie… nie przeczytałam go wtedy.
- Wiem. Maciek mi powiedział.
- Może byłoby inaczej…
- Ale nie jest – chciałem szybko zakończyć tę rozmowę. Ile godzin, ile nocy przesiedziałem myśląc, co by było, gdybym Ulkę wtedy zatrzymał, gdyby wiedziała, że ją kocham i że nie ożenię się z Paulą. Byłem zmęczony. Nie miałem już siły raz kolejny tego roztrząsać. Nie dziś, w dniu wyjazdu, pierwszym dniu, kiedy już zaczynałem wszystko od nowa. A teraz, zamiast na lotnisko jechałem w jakąś przepaść, leciałem w otchłań, w którą pchała mnie ta rozmowa.
- Czas na mnie.
- Myślałam o tym wszystkim – zdawała się mnie nie słyszeć – Milion razy. I milion razy ci wybaczyłam. Ale to cały czas bolało… bardzo, nawet teraz boli – przełknęła ślinę i powstrzymała łzy. Spojrzałem na nią poważnie.
- Wiesz, że pewnych rzeczy nie da się naprawić mówiąc: przepraszam. Mogłem ci to powtarzać codziennie. Ale czy umiałabyś mi znowu zaufać? Najgorsza karą dla mnie nie jest to, że nie mogę być z kobietą mego życia, ale to, że tak brutalnie odarłem ją ze złudzeń, nakarmiłem kłamstwami i cynizmem. Twój tata miał rację, krzywdy takiej jak ta nie da się naprawić.
- Jeśli się czegoś bardzo chce…
- Ula, proszę przestań – czułem się jak w potrzasku – jesteś z Piotrem, czy naprawdę warto to teraz na nowo otwierać? To boli tak samo mnie jak i ciebie. Po co ta rozmowa. Przecież wyjeżdżam, a Piotrowi nie powiesz, że za niego nie wyjdziesz.
- Już mu to powiedziałam.
Słychać było muchę brzęczącą przy szybie, próbującą się wydostać na zewnątrz. Niczym się od niej teraz nie różniłem.
- Chciałam ciebie zobaczyć, żeby ci to powiedzieć. Ten list, który do mnie wtedy nie dotarł … czy za późno go przeczytałam….. cokolwiek odpowiesz…. tak, chciałabym, żebyś nie wyjeżdżał. Piotr bardzo się starał pomóc mi zapomnieć ale nie potrafił. To nie jego wina, tylko nasza: moja i twoja – spojrzała mi prosto w oczy – dlatego proszę cię, zostań.
Żołądek podszedł mi do gardła.
- To dlaczego z nim jesteś… byłaś? Oszustwa są przecież moją specjalnością – dodałem gorzko.
- Nie oszukiwałam go – zaprzeczyła gwałtownie – myślałam, że wystarczy, by ktoś nie krzywdził, by go kochać… że Piotr będzie miał dość miłości za nas oboje. Ale twój list… Nie mogę być z Piotrem tęskniąc za tobą. On to czuł, wiedział od początku… Ja zrozumiałam dopiero w chwili, kiedy uświadomiłam sobie, że tracę cię na zawsze.
- Naprawdę potrafiłabyś mi zaufać? – nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Ula po raz kolejny jednym słowem wywracała moje życie do góry nogami.
- A mam inne wyjście – uśmiechnęła się ocierając łzy – wolę niepewność z tobą, niż pewność z kimkolwiek z innym. Poza tym, dobrze jak nie za dobrze….
Chwyciłem ją za rękę.
- Chodź, jedziemy.
- Dokąd?
- Nad Wisłę.

3 komentarze:

  1. Wzruszyłam się. Piękne zakończenie. Ile ja bym dała za zobaczenie tego na ekranie, w serialu...
    Dobrze, że są pisarki, które dodają otuchy.
    Pięknie.
    Markoholiczka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne. Bardzo mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny, dziękuję, naprawdę.
    Dopiero teraz trafiłam do Dubai i oczy przecieram.
    Jeśli dałam Wam trochę dobrych emocji swoim pisaniem to jest to największa nagroda.

    Pozdrawiam :)

    mistmist

    OdpowiedzUsuń