Get your own Digital Clock

czwartek, 28 stycznia 2010

I co dalej? cz.4 wg jukaki

Życie składa się z wielu zwrotów i zakrętów.
Wbrew pozorom poczucie „bycia na prostej” jest bardzo krótkotrwałe i często bardzo zawodne….
Niby wszystko toczyło się gładko…
Firma ustabilizowała swoje pozycję, a nawet poszerzała rynki zbytu. Najnowsze kolekcje zyskały duży popyt we Włoszech, do czego przyczyniła się Paulina, umiejętnie poruszająca się w świecie tamtejszej mody.
Czas zasiewu zaczął przynosić efekty…
Wszystko wzrastało.
Pozycja firmy, związek Uli i Marka, Wiktor…
Marek nigdy nie sądził, że dziecko może tak bardzo zmienić postrzeganie świata, że może tak bardzo przebudować rzeczywistość.
Było po prostu dobrze…
Czuł spokój, stabilność, pewność…
Uwielbiał patrzeć jak Wiktorek tuli się do Uli pełen ufności, a jeszcze bardziej słuchać, jak opowiada mu bajki- zwłaszcza tę o księciu dzielnie pokonującym przeszkody w drodze ku zaczarowanemu pałacowi i Śpiącej Królewnie, która w porę zagwizdała za odjeżdżającym księciem…
Nie potrafił sobie przypomnieć takiej symbiozy ze swoją matką.
Tak, kochała go, był tego pewien, ale nigdy nie był dla niej najważniejszy.
Owszem, mieścił się w pierwszej dziesiątce, no może nawet w pierwszej piątce, ale to ojciec był number one.
Nie przeszkadzało mu to, że w jego rodzinie tak nie jest. Tak bardzo kochał Ulę, Wiktora…
Wiktor nie stanowił konkurencji…
Był rozszerzeniem Uli, JEGO Uli…
Wszystko wzrastało, a prosta… była prostą.

——————————-

Łupnęło nagle.
Nie zauważyli w porę zakrętu.
Nie przygotowali się i wylecieli z łuku…
Tylko – czy można się przygotować???
Czysta formalność.
Planowana na 20 minut wizyta u pediatry, która miała się skończyć stempelkiem pod bilansem.
I nagle zakręt.
Zakręt, z którego się wypada…
Ula wróciła bardzo zdenerwowana. Nie był z nią, nie sądził, że może być tam potrzebny. To miała być rutynowa wizyta.
RUTYNOWA…
Pediatra zaniepokoiła się jakimiś dziwnymi centylami, kolorem warg Wiktorka, a nawet tym że szybko się męczył i wolał „zabawy poziome”- klocki, autka, plastelinę…
Fakt, nie biegał jak nakręcony – był przeciwieństwem dziecka Violki i Seby, ale przecież i oni byli bardziej od Seby i Violi poukładani…

Nie wierzył w to wszystko. Nie wierzył?
Czy nie chciał wierzyć???
Ale znał strach.
Strach zakrętów…
Pamiętał go dobrze- tyle razy się bał, że straci Ulę, później że straci ja i dziecko…
Rozpoznawał go teraz w sobie…

Pogładził go czule po włoskach.
Był taki bezbronny gdy spał…
- Będzie dobrze- pomyślał –Musi być dobrze!

Ula nie spała jeszcze.
Miotała się po kuchni, zbyt głośno wkładała do szafek umyte szklanki…
Stal chwilę, oparty o futrynę drzwi, przyglądał się jej, nie wiedząc co powiedzieć.
Rozsypana puszka z herbatą przepełniła czarę. Ula stała plecami do niego i łkała coraz głośniej, bezsilnie opierając głowę o szafki…
Podszedł od tyłu, wtulił ją w siebie…
-Wszystko będzie dobrze – zobaczysz… Wszystko…
Tak bardzo chciałby w to wierzyć…

———————————

Dni wlokły się niemiłosiernie.
Wizyty, badania, oczekiwanie…
Nawet na termin prywatnego echa serca trzeba było czekać.
I decyzja o szpitalu, o konieczności potwierdzenia wyników, przeprowadzenia konsultacji…
Ula całkiem się posypała.
Nerwy, nieprzespane noce, osłabienie skończyły się zapaleniem oskrzeli.

Marek spakował torbę Wiktorka, w ostatniej chwili dorzucając jeszcze ukochanego „Kratka”, o którym Ula szczęśliwie mu przypomniała….
Chciał odwieść Ulę do Rysiowa ale uparła się, że zostanie póki oni nie wyjadą z domu.
-Wiktor musi wiedzieć, że czekam na niego w domu. W JEGO domu –protestowała.
Przysiadł przy niej na brzegu łóżka.
Może masz rację, kochanie – powiedział.- Ale nie mogę się martwić o Was oboje…
Nie wiem, czy dałbym radę…
Pogładziła go czule po twarzy. Przejechała palcem po właściwie niewidocznej już bliźnie na czole…
-Nie martw się. Obiecuje! Obiecuję, że jak tylko pojedziecie poproszę Alicje by po mnie przyjechała. Pomoże mi się spakować…. W Rysiowe będzie mi może łatwiej znieść to czekanie- dorzuciła bez przekonania.
Czuł, że jego „męstwo” za chwilę pęknie…
Szczęśliwie do pokoju wpadł Wiktorek.
Był podekscytowany tym, że pojedzie na „wakacje”. Na „wakacje” do szpitala, zobaczyć jak pracują lekarze i pielęgniarki.
Był tak bardzo ciekawski…
I tak bardzo dziecięco naiwny…
Marek złapał go, posadził na kolanach i trochę wyłaskotał. Nie za mocno, bo czuł na sobie zaniepokojone spojrzenie Uli…
- No, synuś! Całus dla mamy- powiedział – Jedziemy pomieszkać w szpitalu.
- Będę się uczył? – zapytał mały
- No pewnie! A jak wrócisz, to będziesz leczył mamusię –widzisz, że potrzebuje własnego doktora…
I chyba jakiś innych leków co szefie? – zapytał
-Noo! – z powagą potwierdził Wiktor.

———————————

Marek dusił się w sobie.
Nie radził sobie z tym ciągłym lękiem swoim i Wiktora.
Pobieranie krwi, wenflony –od tego zawsze była Ula. Nie potrafił tak łatwo jak ona „zaczarować” wiktorowych lęków.
Starał się by mały nic nie zauważył, by Ula nie domyśliła się jak bardzo mu ciężko..
Ta ciągła gra tak bardzo go wyczerpywała…
Wiktor spał, a on siedział przy jego łóżeczku.
Delikatnie wysunął swój palec z łapki małego, opatulił go kołderką, położył „Kratka” na poduszce.
Wyszedł na korytarz, ale starał się unikać innych rodziców.
Nie miał siły słuchać historii ich dzieci, nie chciał wiedzieć, nie chciał potęgować własnego lęku…
- Ula? – powiedział do telefonu –Tak, śpi –nie martw się kochanie.
Powoli , wręcz mechanicznie zdał jej relację z tego co działo się przez cały ten dzień.
Nie miał siły już dłużej być oparciem. Nie miał siły na bycie dzielnym…
- Ula? Będzie dobrze prawda? – zapytał.
Zrozumiała go jak zwykle natychmiast.
- Będzie Marku, musi być…
Jak dobrze, że z nim jesteś – dodała po chwili.- Jesteś wspaniałym ojcem, wiesz?
Szybko zakończył rozmowę.
Nie miał siły.
Nie był.
Nie był wspaniały.
Nie potrafił….

Wrócił na sale, po raz pierwszy się po niej rozejrzał.
Obok Wiktora, w łóżeczkach spało jeszcze troje dzieci. Najmłodsze miało około roczku…
Pierwszy raz czuł się tak bardzo bezradny…
-Proszę się nie poddawać – usłyszał nagle ciche słowa – Pana siła będzie mu teraz bardzo potrzebna…
To jedna z matek siedząca przy łóżku około trzyletniej dziewczynki.
- Wiem… Ale… ale to wszystko …- nie mógł dokończyć.
- Wiem. Wiem. Ale jutro też jest dzień. Niech pan spróbuje się przespać…
Musi pan mieć siłę dla… dla niego. Jak ma na imię pański synek?
- Wiktor. Wiktor Dobrzański.
- Ładnie- ja jestem mamą Asi. A teraz niech pan spróbuje zasnąć – dorzuciła po chwili.

————————–

Rysiów.
Noc wyciszyła dom….
Ale ona nie potrafiła się wyciszyć.
Nie znosiła tej ciszy…
Niosła myśli, obrazy, nasilała strach…
Znała Marka, wiedziała kosztuje go to, co się teraz dzieje.
Czuła, że jego spokój jest równie pozorny, co sztuczki magika.
A ona była zbyt uważną widownią. Zbyt dobrze go znała.
Zauważała to, czego nie chciał jej ukazać…
Jej strach o Wiktora rósł.
Na dodatek nie mogła tam być…

Tak bardzo chciała by ta noc się skończyła, tak bardzo chciała czuć znów pod stopami prostą…

————————–

Marek ścierpnięty przeciągał się na krześle.
Wiktor wciąż spał.
Dzień niestety nie przyniósł radości przebudzenia.
Nadal tu byli.
To nie był sen… Niestety.

Spojrzał na śpiąca kobietę z którą wczoraj wieczorem rozmawiał.
- Ma rację- pomyślał – moja siła będzie teraz wszystkim potrzebna. Mi też. … Mi chyba najbardziej…
Postanowił się troszkę przejść, odświeżyć.
Po cichu zabrał ręcznik, kosmetyczkę, ruszył do łazienki.
Nie zwrócił uwagi na faceta w fartuchu.
Tylu ich ostatnio widywał…
Nie chciał ich widzieć, nie patrzył na nich- w ten sposób starał się wystawić ich wszystkich poza swoje życie…
- Marek !? – Co – co ty tu robisz?- facet w fartuchu był mocno zaskoczony. Marek z ręcznikiem przerzuconym przez ramię, z kosmetyczką i szczoteczką do zębów w ręku wyraźnie nie był kimś kogo by się tu spodziewał….
Marek również był zaskoczony.
- Piotr???
Jestem tu z synem – dodał szybko i zamilkł.
Piotr przyjrzał mu się wnikliwie. Zmierzył go półprzymkniętymi oczyma.
- Pewnie jeszcze śpi , co? Chodź- zabieram cię do mnie na kawę. Coś mi się zdaje, że bardzo ci się przyda…

Siedzieli w gabinecie Piotra.
Pili kawę…
Nigdy dotąd tak ze sobą nie przebywali.
Piotr opowiadał o stażu w USA, o powrocie do Polski, o swojej pracy tutaj.
-Jak sobie radzisz z tym wszystkim? – zapytał – Bo na pewno nie jest ci łatwo…
Marek nie sądził, że tak pęknie…
I to w dodatku przed Piotrem.
-W ogóle sobie nie radzę.
Ula na dodatek też jest chora…
Oskrzela –dorzucił widząc pytające spojrzenie Piotra.
Martwię się o nią. To… to wszystko po prostu nas dobija…
Nie wiem co będzie jak się okaże, że to coś poważnego…
Twierdzi, że jestem wspaniałym ojcem.
Nie jestem.
Mam ochotę spieprzyć stąd.
Rozumiesz?
Nie potrafię…
Nie potrafię tu być i nie potrafię tu nie być…
Wiktor… – już raz bym go stracił, wiesz?
A teraz… to czekanie…
Nie radzę sobie…
W ogóle sobie nie radzę!
- Bo kochasz Marek… To wiele komplikuje. Ale i wiele ułatwia…
-Boje się, że Wiktor to wyczuje. Ten mój strach. Powinienem być twardy, silny…
- Tu nie ma silnych- uwierz mi.- Ja to wiem.
Tu… tu są tylko kameleony…
Wiesz? Codziennie widzę rodziców, którzy tak bardzo cierpią i boją się. To normalne.
Ale kiedy stają przy swoim dziecku nagle.. zmieniają kolor…
I potrafią dać oparcie.
Ty też to potrafisz… Poradzisz sobie.
Do gabinetu ktoś zapukał, drzwi się uchyliły.
-Tata?- zanim Marek zdążył się obejrzeć już na kolana grachlał mu się Wiktor.
-Przepraszam, ale prosił pan by go tu przyprowadzić kiedy wstanie – uśmiechnęła się przepraszająco sąsiadka z sali.
- Tak. I bardzo pani dziękuje za opiekę nad tym urwisem – powiedział nagle pogodnie Marek mierzwiąc wiktorkową czuprynę.
Kobieta wyszła, a Piotr porozumiewawczo mrugnął do Marka…
- Widzisz? Już działa – kameleon…
- Jak masz na imię? – zwrócił się do malca.
- Wiktorek- a ty? – rezolutnie zapytał maluch
- Ja mam na imię Piotr. Doktor Piotr Sosnowski. Pewnie jeszcze nie raz się tu spotkamy, co? – uśmiechnął się lekko do Wiktora kręcącego się na kolanach Marka.
- A wiesz, że znam twojego tatę?
- Tak?- zapytał z niedowierzaniem Wiktor.
- No – i twoją mamę też –twoja mama ma najpiękniejsze oczy na całym świecie – naprawdę!
I widzę, że ty masz takie same…
- Tata tak mówi
- Twój tata, to mądry facet, nie?

—————————–

Z Piotrem spotkał się jeszcze parę razy przelotem, w trakcie badań.
Starał się trzymać fason.
Ale czuł, że szpital wyciąga z niego radość życia…
Ulę przez te parę dni widział zaledwie raz.
Jego rodzice przyjechali do Wiktora.
Matka niepokoiła się o ukochanego wnuka, ale i Marek budził jej niepokój…
Wypchnęli go do domu.
Miał ochotę jechać do siebie, zaszyć się gdzieś, wykrzyczeć ten ból, a przynajmniej nie musieć już być dzielnym…
Nie miał siły na Rysiów, na opowieści…
Ale wiedział, że Uli jest jeszcze trudniej.
Źle znosiła rozłąkę z Wiktorem.
Wykręcił w stronę Rysiowa.

——————————

Ula siedziała skulona na kanapie, okryta kocem.
- Marek? – powiedziała do telefonu – Marek? –Nie gniewaj się- nie mogłam już być dłużej z dala i od was i od domu. Wróciłam.
- To dobrze kochanie, dobrze, że jesteś w domu.
- Nie gniewasz się? Czuję się lepiej..
- Nie gniewam. I wiesz? Zaraz tam będę.

Kolejna trudna rozmowa…
Jak wytłumaczyć komuś to czego samemu się nie pojmuje…
Jak przekazać 100% prawdy, kiedy ta prawda jest tak niepewna…
Zasnęli w rzeczach, wtuleni w siebie…
Obeschły łzy, niepokój dał się troszkę przydeptać…
I znów trzeba wstawać.
Znów trzeba wrócić… Cholerny świat.

——————————-

- Marek? Jak Ulka?- zapytał Piotr
- Lepiej – właśnie wracam. Ale tak bardzo martwi się małym.
Jak mam jej wyjaśnić to czego sam nie rozumiem?
- Marek- wejdź do mnie, pogadamy.
- A Wiktor?
- Świetnie się bawi z dziadkami – słyszałem go aż na korytarzu. Jemu też dobrze robi zmiana opiekunów- – nie martw się.

- Posłuchaj, nigdy o tym nie gadaliśmy – powiedział kiedy oboje siedzieli przy biurku z kawą w ręku.
Wiem, że nie byłem do końca w porządku.
Zależało mi na niej. Nie chciałem przegrać…
-To stare czasy
-Wiem, ale wiesz.. Pewne rzeczy trzeba zakończyć.
Chyba im bardziej czułem jak blisko ciebie jest Ula, tym bardziej starałem się ją zatrzymać przy sobie.
Jesteście szczęśliwi?
-Bardzo.
- Nie zdradzasz jej? Bardzo przez ciebie cierpiała…
- Nie, nie mógłbym. Już nie…
- No, nawet jakbyś mógł, to tylko raz –zażartował Piotr. – Potem obiłbym ci pysk, jak wtedy, na boisku –dorzucił widząc zdziwioną minę Marka
- Tam chyba był remis, co?- Marek wykrzesał z siebie odrobinę poczucia humoru. I wiesz?- dorzucił – nigdy ci nie podziękowałem za tamtą akcję przed moim wyjazdem…
- Masz rację- stare dzieje.. To co teraz?
Ja proponuje nowe otwarcie. Zerujemy liczniki?
- OK. – Marek wyciągnął dłoń
- A jeśli chodzi o Ulę…. Faktycznie- tu nie może przyjechać- za duże ryzyko dla dzieciaków.
Ale jeśli chcesz, to mogę wpaść do was. Wyjaśnię jej wszystko..
Marek zawahał się lekko.
- Nie gniewaj się. Chciałbym ustalić to wpierw z Ulką, rozumiesz?
- Rozumiem. Wiesz gdzie mnie szukać…

———————————

Wiktor na zmianę sprawdzał każdy zakamarek domu lub tulił się do Uli.
Trochę rozczarowała go tym, ze tak szybko wyzdrowiała. Przecież miał ją leczyć..
Ale przynajmniej mógł jej podawać witaminy, pilnować by nie wstawała łóżka i wylegiwać się przy niej. Mógł też osłuchiwać ją swoim fachowym zestawem „małego doktora”, który otrzymał od dziadków.
Na chwilę wróciła normalność.
A przynajmniej jej pozory…

———————————

Ula podenerwowana czekała na Piotra.
Wiktorka zawieźli do Rysiowa, do jego ukochanych dziadków i Beatki.
Marek ustawiał na stole kieliszki, Ula nerwowo poprawiała sztućce…
Nie mogła się doczekać by w końcu dowiedzieć się wszystkiego.
Tysiące pytań się jej nasuwały.
Pytań, których wolałaby nie zadawać i do których odpowiedzi nie musiałaby wysłuchiwać…
Czuła, że niedługo będzie musiała zostać specjalistką w temacie, którego wolałaby uniknąć…
Czuła żal za traconym poczuciem bezpiecznej niewiedzy…

Dziwnie było zobaczyć go znowu. Był przecież jakoś tak bliski, a zarazem tak bardzo już odległy…
Nie zmienił się bardzo- może tylko wydawał się o wiele dojrzalszy… Te lata na każdym z nich musiały pozostawić swój ślad…
Początek nie był łatwy.
Ciekawość, poczucie niezręczności, chęć szybkiego usłyszenia odpowiedzi i zarazem niechęć ich usłyszenia, rozdarcie między ciekawością, gościnnością a obawą…
Piotr potrafił mówić.
Miał wprawę, albo tak dobrze znał ich oboje… Zapewniał, że będzie dobrze, że musi być…
Uciszył trochę ich lęki.
Powiedział, że PDA nie jest wadą ciężką. I jeszcze coś co dało im możliwość, cień szansy na pocieszenie : powiedział, że diagnoza o PDA jest wręcz błogosławieństwem dla rodziców, których dzieci mają wadę serca. Błogosławieństwem, pożądaną diagnozą, bo daje szansę na stosunkowo szybkie wyleczenie, bo nie niesie nadmiernych komplikacji o ile zostanie w porę wykryta.
A jednak niesie…
Czy Wiktor został w porę zdiagnozowany???
Czy nie ma już czasem powikłań?
Jakie?
Czy operacja jest konieczna?
Czy … czy to oznacza przeszczep???
Piotr był cierpliwy.
Rzeczowy, konkretny. Budził zaufanie.
Tłumaczył cierpliwie, że przewód tętniczy u Wiktora po prostu się nie zamknął, choć normalnie następuje to tuż po urodzeniu.
Mówił coś o przeciążeniu objętościowym lewego przedsionka serca, o możliwych komplikacjach niewydolności lewokomorowej, ale to jakoś nie bardzo do nich docierało… Bardziej zrozumiale dla nich było to, ze konsekwencja tej wady może być nadciśnienie płucne, a nawet stwardnienie płuc… Te słowa przyniosły strach, a zarazem trochę ukojenia.
Bo jednak nie ma drastycznych zagrożeń, bo nie doszło do poważnych komplikacji, bo jednak to nie to co najgorsze…
Uli nasunęła się gorzka myśl- parafraza jej starego hasła:
„Dobrze jak nie za dobrze… zawsze może być gorzej”

—————————

Te dni ich zmieniły…
Tak wiele rzeczy przestało być ważnych…
Firma, póki co działała siłą rozpędu i siłą przyjaciół.
Tak, mieli wsparcie.
Czuli je.
Sebastian, Viola, Ania, Maciej, odczarowany „martwy las księgowości”…
Nawet Pshemko wyciszył się i chwilowo zszedł ze sceny- nie mdlał, nie krzyczał, satyna i wiatraczek porastały kurzem…
Życie normalne-nienormalne…
Marek starał się w tym wszystkim odnaleźć.
I coraz bardziej czuł, że to nie możliwe.
W żadnym miejscu nie był na WŁAŚCIWYM miejscu…
W pracy myślał o Wiktorze i Uli, w domu przyglądał się im z obawą a zarazem myślał o pracy….
Ulę pochłonęła sieć…
Rozumiał jej formę walki…
Dziesiątki godzin spędzone na przeczesywaniu Internetu, na forach dla rodziców dzieci z problemami sercowymi..
Rozumiał, a zarazem bał się.
Czuł, że świat Uli stanął.
A właściwie nie stanął, a kręcił się coraz bardziej koncentrycznie, zataczał coraz szersze kręgi, tworzył wir…
Potrzebował jej bliskości, jej ciepła. Potrzebował kogoś z kim razem będzie mógł przeżywać swoje obawy..
I coraz większy czuł rozdźwięk. Ula była skupiona na chorobie Wiktora, a zarazem jakby nieobecna. Wszystko to było jakoś odrealnione…
Czuł, że ten wir wciąga Ulę do wewnątrz, podczas gdy on i Wiktor tak naprawdę stoją na brzegu…
Uli świat się zamknął.
Próbował rozmawiać, próbował z nią być, przebić się. Nie miała czasu, nie miała siły na rozmowy z nim.
Mówiła, że kocha, a jednocześnie tonęła w tym całym wirtualnym świecie.
Tam szukała odpowiedzi, tam szukała pociechy, tam szukała nadziei, wsparcia, tam tworzyła bliskość relacji….

——————————–

Marek wrócił do domu.
Był padnięty po całym dniu w pracy. Firma nie mogła przecież cały czas funkcjonować bez nich. Zbyt wiele spraw się nagromadziło…
Wciąż coś wyłaziło niespodziewanie z któregoś kąta, przestał już nawet zastanawiać się co jeszcze wyskoczy…
Był wyczerpany.
A jeszcze te ciągłe, pytające spojrzenia, to oczekiwanie w nich… Tak jakby nagle miał pojawić się w firmie i ogłosić że nastąpił cud albo, że to czym wszyscy żyli po kątach było po prostu głupim dowcipem…
Rozmowa z Alicją też nie należała do łatwych.
Jak powiedzieć komuś kto zna cię właściwie od zawsze, komuś komu bliska jest także Ula o tym, że sypie się nie tylko twoje szczęśliwe rodzicielstwo? Jak wytłumaczyć, że to co powinno jednoczyć w walce, tak bardzo zaczyna ich od siebie oddalać?

Całus na powitanie, pytanie o obiad.
- Nie, dziękuję -byłem coś zjeść z Sebastianem. Ale herbatę chętnie bym wypił- dorzucił podnosząc w międzyczasie w górę Wiktorka, który obłapywał go radośnie za nogi
- Jak tam synuś? Co robiłeś?
- stację
- budowałeś stację? Naprawdę?
- no! Patrz!
- Już biegnę- zaraz wrócimy – zawołał Marek do Uli.
Stacja była naprawdę godna podziwu. Co prawda klocki troszkę się chwiały, ale za to to, co miało być dystrybutorem paliwa miało nawet węże do tankowania zrobione z kawałków sznurowadła.
- No, no! Synuś! Ja widzę że ty to po prostu masz talent- głos Marka był pełen podziwu.- Pewnie ci mama pomagała, co? – dorzucił.
- Nie – ja sam. Mama pracuje
- Taaak?
- No, na kompateze – Wiktor jak zwykle przekręcił to słowo.
A więc znów…
Zaklęty krąg…
- Chyba jak będziesz duży to zostaniesz budowniczym, co?
- No. I doktorem- powaga Wiktora troszkę rozbawiła Marka.
Wrócił do kuchni. Miał nadzieję na wspólną herbatę, na obgadanie dnia…
Kubek stal na stole.
Jeden.
Uli oczywiście nie było…
Wziął herbatę, poszedł do pokoju.
Próbował rozmawiać , ale czuł że przeszkadza.
Do pokoju wbiegł Wiktor:
- Mamo, mamo zrobiłem samolot- patrz! –wołał podekscytowany
- Zaraz synku , zaraz. Mama pracuje, poczekaj…
Kiedy po paru minutach sytuacja się powtórzyła Marek wyszedł.
Czuł, że za chwile zacznie krzyczeć. Krzyczeć lub wyć.
Poszedł do łazienki, obmył twarz zimną wodą.
Nic. Zero ulgi…
Musi coś zrobić, musi…
Wpatrywał się chwilę w swoje odbicie lustrze, próbował się uspokoić, wymyślić coś…
Nie miał jej za złe tego wszystkiego, niby rozumiał, że tak oswaja swój lęk, ale zarazem czuł, że to nie tak powinno być…
- Tato, tato zobaczysz samolot?- do drzwi zaczął dobijać się Wiktor
- już, już idę synku, już zaraz…
Wyszedł z łazienki, poszedł do Wiktora. Cały dywan usiany był klockami…
- Ślicznie się bawisz, wiesz?
A teraz chodź – jedziemy do Rysiowa – taki piękny samolot koniecznie trzeba wszystkim pokazać.

Wpadli w kurtkach do pokoju, w którym siedziała Ula.
Spojrzała na nich zdziwiona.
- Dokąd to się wybieracie, panowie? – zapytała.
- Mamusia wybiera się z nami, tylko jeszcze o tym nie wie co synuś?
No wkładaj płaszcz- szybko, szybko –ponaglał Ulę, by nie dać jej dojść do głosu.
Ja go wyłączę – nie słuchając protestów Uli zaczął wyłączać komputer…

—————————-

Z rysiowskiej kuchni docierały do Uli strzępki rozmowy.
Marek tłumaczył coś Ali.
- Muszę… zrobić .. spróbować… Może tu zostać?
Była zaintrygowana tym nagłym przyjazdem do Rysiowa, nie wiedziała co o tym sądzić…
Po chwili do pokoju wszedł Marek, zabrał z jej rąk pusty już kubek po herbacie…
- Idziemy na spacer – oznajmił stanowczo. –Wiktor zostanie z Beatką i Alą –dorzucił łagodniej nim zdążyła zaprotestować.
Wyszli przed dom, rozejrzał się nagle bezradnie…
- Ulka – gdzie tu możemy spokojnie pogadać? Czy .. czy może jedziemy nad Wisłę?

Rzeka płynęła spokojnie, powoli, drzewa ogołocone z liści potęgowały uczucie pustki.
Stali obok siebie, tak jakby każdy z nich chłonął na nowo ten widok.
-Marek? Co się dzieje? – zapytała pierwsza.
- Też chciałbym wiedzieć.
Bardzo chciałbym… Ula ! czy ty nic nie zauważasz?
Wystawiasz nas za drzwi.
Nie mieścimy się w twoim świecie…
- Co ty wymyślasz!- Ula wyraźnie się zdenerwowała. – Przecież ja nie siedzę tam dla przyjemności. Przecież Wiktor…
- Tak?! Wiktor??? – w jego głosie czuć było zdenerwowanie i odrobinę ironii
- Czy ty wiesz że ta chorobę można spróbować leczyć farmakologicznie? Że można próbować podawać inhibitory obniżające poziom prostaglandyn bo ich niedobór może spowodować zamknięcie przewodu tętniczego?
- Tak? – jego głos nie wróżył nic dobrego. – I lekarze o tym nie wiedzą tak?
Ula obudź się!
To nie ty będziesz ustalać metody leczenia.
To nie ty będziesz operować, jeśli zajdzie taka potrzeba…
Ty do cholery jesteś potrzebna dziecku… mnie- dorzucił po chwili.
Jemu potrzebna jest matka.
Taka która przytuli, pocieszy, popodziwia, pobawi się z nim.
Nie widzisz tego?
Nie widzisz, że tak naprawdę przez to wszystko on jest na bocznicy?
Ja, .. ja też…
Ale ja to jakoś wytrzymam.
- To, to nie prawda- Ula starała się bronić…
- Jak, jak nieprawda! Kiedy ostatnio mu czytałaś? Kiedy się z nim bawiłaś? Ula! Zbudź się!
To nie tak miało wyglądać.
Jemu potrzebna jest rodzina. Nie kolejny specjalista medycyny.
Zaufaj lekarzom, wróć do nas- do NAS.
Chciała się wściec, chciała się bronić…
Powstrzymało ją to co zobaczyła w jego oczach…
Smutek, rezygnacja,…. łzy???
-Czy, czy możesz mnie zostawić? Na chwilę – muszę to sobie chyba poukładać ..
- Dobrze- poczekam w samochodzie..
Odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.
-Ulka, przepraszam –dorzucił niespodziewanie…

——————————-

Kiedy podeszła do samochodu bębnił palcami po kierownicy.
Wiedziała ile go kosztowała ta rozmowa.
Widziała napięcie z jakim czeka.
Zaskoczyła go wsiadając. Nie zauważył jej.
Chwilę trwała niezręczna cisza.
- Przepraszam –powiedziała cicho –przepraszam jeśli tak to odbierałeś.
Ja po prostu chciałam… – głos jej się załamał, zaczęła płakać…
Wysiadł z samochodu, otworzył jej drzwi…
Przykucnął przy niej i obtarł jej łzy. Wstał podając jej rękę
-chodź tu na chwilkę –powiedział pomagając jej wysiąść.
Kiedy wysiadła przytulił ją mocno. Wtuliła się w niego.
- Będzie dobrze, zobaczysz- usłyszała- Wracajmy do domu- musisz zobaczyć wreszcie ten samolot, który wzbudził tyle podziwu u dziadków….
Uśmiechnęła się blado do niego…

——————————–
Operacji nie udało się jednak uniknąć…
Szczęśliwie nie była to operacja na otwartym sercu.
Piotr dokładnie tłumaczył im na czym to wszystko ma polegać. Wyjaśniał, że to tak jakby na przewodzie zawiązano nitkę w supełek, że trzeba zacisnąć otwór, po to by rozdzielić przewód, który z czasem miał po prostu zarosnąć… Tak to przynajmniej zrozumieli…

Ula szykowała dokumenty Wiktora. Książeczka, wyniki…
W samym kącie szuflady dostrzegła papierową torebeczkę. Leżała tam od dawna.
Wiedziała co w niej jest…
Zawahała się chwile po czym szybko sięgnęła po nią.
Usiadła na kanapie i zastanawiała się czy ją otworzyć… Wyjęła z niej pudełeczko i małą karteczkę.
Wróciły wspomnienia tamtych pełnych strachu dni…
Kiedy opadły poczuła spokój…
Spokój i pewność, że teraz już wszystko będzie dobrze…
Zawołała Wiktora i założyła mu na szyi medalik…

——————————–

Powoli wychodzili na prosta…
Codzienność na nowo stawała się codziennością, świat normalniał.
Marek pilnował spraw firmy, Ula skupiała się na opiece nad Wiktorem.
Nie chciała go po tym, wszystkim zostawiać z opiekunką, a do przedszkola po prostu by go nie przyjęli.
Ale mieli już plan.
Właściwie to Piotr był jego kołem zamachowym, jego pomysłodawcom.
Oni zajęli się jego realizacją.
Podczas jednego ze spotkań rozmawiali o tym, jak wielkim problemem jest zapewnienie dzieciom z wadami serca, tym czekającym na operację i tym po niej normalnego dzieciństwa.
Rozmawiali o trudnej do pokonania nadopiekuńczości matek, braku kontaktu z rówieśnikami… To Piotr narzekał na brak przedszkoli, w których dzieciaki , takie jak Wiktor miały by zapewnioną opiekę i towarzystwo rówieśników…
Podchwycili ideę.
Firma prosperowała bardzo dobrze, mogli by objąć częściowym patronatem takie przedszkole…
Mogli by zapewnić lokal i pokryć część wydatków…
Zbliżał się 14 lutego- Walentynki.
Dzień, który w Stanach lansowany jest, jak twierdził Piotr, nie tylko jako dzien zakochanych, ale także jako Dzień Osób z Chorobami Serca.
Postanowili wykorzystać ten symbol…
14 lutego – Dzień Serca- Dzień Serca dla Dzieci z Wadami Serca…
Plany coraz bardziej realniały.
Zakręty jakby łagodniały…
Prosta na nowo stawała się prostą….

PS. I jeszcze coś żeby pogrążyć przeciwników Aleksa. Puszczam tu zaczepnie oko bo wiem, że idę po bandzie –ale hee hee to ja tu kreuję rzeczywistość A wiec mała doklejka dla chętnych:

Przedszkole ruszyło z półrocznym poślizgiem…
Szukanie sponsorów nie było jednak tak proste jak się to początkowo wydawało.
Mniejszym problemem okazało się zapewnienie dzieciakom opieki lekarskiej- tu pomogli wolentariusze -lekarze stażyści z warszawskich szpitali.
Pieniądze nadal jednak stanowiły pewna przeszkodę.
Problem rozwiązał się niespodziewanie…
Do Marka zadzwonił ktoś z jednej z warszawskich kancelarii. Okazało się , że jakiś jej stały klient, na stałe mieszkający za granicą zlecił wypłacanie na konto przedszkola co miesięcznej sumy. Dość sporej sumy. Tożsamości tej osoby nie mieli jednak poznać…
Zaskoczyło ich to bardzo, ale przyjęli to do wiadomości…
Upewnili się tylko, czy z punktu widzenia prawnego wszystko będzie w porządku- w końcu nie wiadomo kto stał za tymi niespodziewanymi pieniędzmi….
Kiedy ula kąpała wieczorem Wiktora myślała wciąż jeszcze o tej sprawie.
Wycierając synka spojrzała na jego medalik…
Chyba już wszystko….. wiedziała…

1 komentarz: