Get your own Digital Clock

wtorek, 12 stycznia 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.2 wg pod wiatr

“Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Cholera, co to za hałas?” Jakiś świdrujący, głośny, nieprzyjemny dźwięk przedarł się do świadomości Marka. Miał wrażenie, że za chwilę przewierci mu czaszkę i rozwali mózg. Nakrył głowę poduszką, ale niewiele to dało. Dźwięk był coraz bardziej natarczywy. W końcu udało mu się go zidentyfikować: chyba telefon stacjonarny. Postanowił stawić mu czoła i usiadł na łóżku. Telefon jednak zamilkł. Całe szczęście. Jeszcze chwilę poleży. Położył się na plecach, ale po chwili doszedł do wniosku, że to nie był najlepszy pomysł. Poczuł, jak sufit wiruje wokół niego. Jęknął i ponownie usiadł na łóżku. Wirowanie powoli zmniejszało się, ale za to poczuł okropny, pulsujący bół głowy. Objął głowę dłońmi i powoli otwierał oczy. Na szczęście nie było zbyt jasno przez zasłonięte rolety. Spróbował złapać ostrość i ustalić, gdzie jest. Odetchnął z ulgą: we własnej sypialni, ale za to w ubraniu. Powoli wstał, ostrożnie, aby zbyt gwałtownym ruchem nie zwiększać bólu głowy i zaczął przeszukiwać szafki, w poszukiwaniu czegoś adekwatnego do sytuacji. Tak na wszelki wypadek, bo sam nie wierzył, że coś znajdzie. Ani on, ani Ula nie mieli potrzeby gromadzić środków medycznych. Trudno, trzeba będzie się trochę pomęczyć. Spojrzał na zegarek i przeraził się. Była 12.40. Poszukał komórki. No tak, wyładowana. Przynajmniej ładowarka leżała tam, gdzie powinna. Podłączył i powlókł się do łazienki. Przypadkiem spojrzał w lustro, ale natychmiast odwrócił wzrok. Koszmar.
Doprowadził się do jako takiego stanu i teraz już odważył się ponownie spojrzeć w lustro. No, trochę lepiej. Niewiele, ale trudno.
Komórka naładowała się na tyle, że mógł zobaczyć pięć nieodebranych rozmów od Uli i informację o trzech nagraniach na pocztę głosową. Pewnie też od Uli, ale nie czuł się na siłach usłyszeć jej głosu. Jeszcze nie teraz. Jedyną osobą, z którą mógł w tej chwili rozmawiać był Sebastian. Przecież musi zorientować się w sytuacji. Zadzwonił.
- Cześć, Marek.
- Cześć. Rozmawiałeś z Ulą?
- Nie. Nie byłem w firmie…
- To dobrze. Mam szczęście. Słuchaj, jakby co…
- To imprezowaliśmy razem. To oczywiste, tylko powiedz gdzie, bo zeznania trzeba ujednolicić.
- U mnie. Byłeś u mnie. Oglądaliśmy mecz i piliśmy piwo.
- No, właśnie mnie też tak się wydawało, że byłem wczoraj u ciebie.
- Seba…
- Marek, mów trochę ciszej, łeb mi pęka.
- Tobie też?
- A coś myślał? Czułem, że będziesz potrzebował alibi i postanowiłem z tego skorzystać. Stary, ale zaszalałem… później ci opowiem.
- Dobra, później. Dzięki, cześć.
- Czekaj, czekaj. A ty co?
- Też później ci opowiem. Jak sobie przypomnę.
- To radzę ci sobie przypomnieć.
- Coś sugerujesz?
- Nie, tylko będziesz mi musiał ze szczegółami opowiedzieć.

Postanowił wyjść z domu, kupić coś w aptece i doczołgać się jakoś do firmy. Musi postawić się na nogi, bo przecież tyle roboty na niego czeka, no i Ulę trzeba przekonać, że nic się nie dzieje. Wszedł do garderoby, przeglądnął garnitury, ale nic mu dzisiaj nie pasowało. Chwilę zastanowił się i zaczął szukać czegoś innego. Sam nie wiedział czego, szukał na wyczucie. W końcu, po przekopaniu połowy rzeczy, wyciągnął jakieś stare dżinsy. Obejrzał w miarę dokładnie i stwierdził, że mogą być. Do tego jeszcze jakaś koszulka by się przydała. Wpadły mu w ręce dwie polo, jedna stara sprzed lat, którą trzymał jedynie z sentymentu do dawnych wspomnień, ale obie odłożył. Ostatecznie postanowił założyć ciemnoniebieską koszulę od garnituru, bo w takim kolorze najkorzystniej wyglądał, a jedynie podwinąć rękawy. Ubrał się i przejrzał w lustrze. Może być, przynajmniej nie będzie się na ulicy tak rzucał w oczy jak w garniturze, a o to mu dzisiaj wyjątkowo chodziło. Jeszcze tylko okulary przeciwsłoneczne i można iść.
W pierwszej z brzegu aptece kupił proszki, w budce z hot-dogami mineralną niegazowaną, poprosił o kubek, zmieszał proszki z wodą i pijąc zadzwonił po taksówkę.

Wysiadł z windy i ucieszył się, że w firmie panuje spokój. W holu i na korytarzu pusto. Pewnie Ula zagoniła wszystkich do pracy i nie mają czasu na szwendanie się z kąta w kąt. Zawsze podziwiał u niej tę zdolność egzekwowania od ludzi dobrego wykonywania pracy, z czym on sam miał trudności. Nabrał powietrza do płuc, jak przed rzuceniem się w głębinę i wszedł do sekretariatu. Tu też pusto, Ani nie ma za biurkiem. Przez otwarte drzwi do gabinetu zobaczył Ulę rozmawiającą przez telefon. Wyglądała na spokojną, uśmiechała się nawet. “Chyba nie jest tak źle, może nie podpadłem za bardzo” uspokoił się trochę i już pewnym krokiem wszedł do środka. Właśnie skończyła rozmowę.
- Cześć, kochanie – uśmiechnął się.
Miało wyjść czarująco, ale wyszło trochę niepewnie. Ulę zawsze rozczulała ta jego niepewność, więc liczył, że przypadkiem osiągnął lepszy efekt od zamierzonego. Ula patrzyła jednak na niego przez chwilę nie odzywając się. W jej oczach widział ogromne zaskoczenie.
- Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Jak to co? Jak ty się ubrałeś?
- Nie podoba ci się?
- Nie o to chodzi, ale nie do pracy. Zaskoczona jestem.
- Daj spokój. Czasem trzeba trochę bardziej na luzie.
- Oj, Marek, Marek – Ula pokręciła z dezaprobatą głową.
- Ulka. Nie krzycz już na mnie, dobrze? Przytulisz mnie? – poprosił, uśmiechając się przymilnie.
- No, niech ci będzie. Ale na chwilę, bo ktoś może wejść.
Stała przed biurkiem. Marek pociągnął ją za rękę na kanapę. Objął i mocno przytulił, dotykając twarzą jej szyi. Było dobrze. Ula pogładziła go po włosach.
- Ach, ty kocie. No, wystarczy już tych czułości. Idź sobie – powiedziała z przekorą.
- Jeszcze chwilę.
Poczuł, jak bardzo mu jej brakowało. Nie widzieli się kilkanaście godzin, a on czuł, jakby parę tygodni. Pewnie dlatego, że nie miał całkiem czystego sumienia. Poza tym, od paru tygodni właśnie nie zawsze był obecny duchem, kiedy byli razem.
- Ula, wrócisz dzisiaj do domu?
- A dasz radę pojechać do Rysiowa po Krzysia?
- No, nie bardzo.
- Tak myślałam.
- Ale mnie chodziło, żebyś sama wróciła. Krzyś może zostać w Rysiowie do jutra.
- Raczej nie. Będzie w nocy płakał.
- Nie dasz się namówić?
- Nie. Chciałabym, ale…
- Rozumiem. Trudno. Co jest do zrobienia, to znaczy, dla mnie? Bo jak chcesz, to możesz już jechać.
- Wiesz co, to ty może jedź do domu. Ja zostanę. Jutro nie przyjdę. Postaraj się przyjechać po nas wieczorem, dobrze?
- OK. Jadę do domu wyspać się. Mogę nie odbierać telefonu.
- Nie będę dzwonić.

Ula odprowadziła go do windy. Po drodze spotkali Violettę. Obejrzała Marka dokładnie i zdecydowała:
- Wiesz… myślałam, że to niemożliwe, ale wyglądasz gorzej od Sebulka. No… dużo gorzej. Aleście dali czadu wczoraj. Macie zdrowie. Chociaż, ty to przynajmniej na chodzie jesteś, a Sebuś to tam biedaczek umiera. Ale nie żal mi go, co to, to nie. Jak sobie nawarzył, to teraz niech ma…
Słowotok Violetty nagle zawisł w powietrzu. Otworzyły się drzwi windy i wysiadł Aleks. Wszyscy troje patrzyli na niego jak na zjawę.
- Buon giorno, amico! – wyciągnął ramiona w stronę Marka.
- Co? – Marek patrzył na niego ze zdumieniem.
- No co ty? Prostych trzech słów po włosku nie rozumiesz?
- Już nie muszę – burknął.
- Musisz, musisz. A przynajmniej miło by było. Wyobraź sobie: twój najlepszy wspólnik i niedoszły szwagier wrócił, aby wesprzeć ciebie i naszą firmę.
- Obejdzie się.
- No, nie wiem, nie wiem. Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny, że nie potrzebujesz pomocy.
- O co ci chodzi, znowu coś knujesz?
- Ja? A czy ja kiedyś coś knułem? Zawsze mnie tylko posądzaliście o coś. Więcej wiary w ludzi, przyjacielu, dobrze radzę.
Świetnie wyglądał. Opalony, włosy w lekkim nieładzie, co dodawało mu uroku, doskonale ubrany, wypoczęty, z uśmiechem od ucha do ucha.
- Witam panie. Czas płynie i płynie, a wasza uroda stoi w miejscu. Tak samo czarujące. I piękne. Niezmiennie.
Ucałował najpierw dłoń Uli, a potem Violetty. Obie patrzyły na niego z szokiem w oczach.
- Aleks, ile ci jeszcze zostało życia? Miesiąc? – Viola przymrużyła oczy.
- A czy ja wyglądam na umierającego, bella? Wprost przeciwnie, od dawna tak dobrze się nie czułem.
Poklepał Marka po ramieniu.
- Gratuluję. Szczęścia z piękną kobietą. I mądrą. No co, chyba dobrze mówię?
- Dobrze. Ale w twoich ustach to nie brzmi dobrze.
- Dajcie już spokój – wtrąciła się Ula – Na długo pan przyjechał?
- Trochę zamierzam pobyć. Jeszcze dokładnie nie zdecydowałem. Ale pani, jak widzę, jak zwykle konkretna.
- Acha. No cóż, jakoś będziemy musieli się porozumieć.
- Z mojej strony nie będzie żadnych problemów. Nie zamierzam niczego utrudniać. Chcę pomóc w prowadzeniu mojej firmy. To znaczy, w połowie mojej, oczywiście.
- To co, znajdziemy dla pana gabinet.
- Powoli. Przyszedłem się przywitać tylko. Na dole czeka taksówka z moimi rzeczami. Jadę prosto z lotniska. Rozpakuję się, zaaklimatyzuję i jutro wracam do pracy. Coś się dla mnie znajdzie, prawda? A – jeszcze jedno. Zapraszam was jutro na kolację do najdroższej restauracji w mieście. W końcu musimy przełamać lody.
- Mnie też? – spytała niepewnie Viola.
Aleks popatrzył na nią ironicznie.
- Chyba jednak nie. Pójdę już. Powodzenia – rzuciła Violka i odeszła niepewnym krokiem.
- Zastanawiam się tylko, gdzie was zaprosić. Oczywiśie, włoskie restauracje są najlepsze, ale znudziły mi się. Wiecie, ileż można…
- Aleks, po co tak naprawdę przyjechałeś – przerwał Marek.
- Oj, ty powinieneś mieć na imię Tomasz, a nie Marek – ironizował Aleks – To co, rozumiem, że jesteśmy umówieni. Ja wybieram restauraję i płacę, wy się zgadzacie. To do jutra.
Wsiadł do windy.
- Może się naprawdę zmienił? – powiedziała mało przekonująco Ula.
- Wierzysz w to, bo ja nie. Aleks się nigdy nie zmieni.
- Nie przesadzaj. Może coś zrozumiał.
- Tak, jasne. Albo zatęsknił. Na przykład za mną. Nagle poczuł, że pała do mnie braterską miłością i postanowił wrócić, aby mnie odciążyć.
- No, w końcu ta firma jest tak samo jego, jak nasza. Więc też mógłby trochę dla niej popracować.
- Ula… myślałem, że już trochę wyrosłaś z idealizmu. Ja w każdym razie nie ufam mu. Przyjacielski Aleks to gorzej niż wrogi Aleks.
- Dobrze. Na wszelki wypadek będziemy ostrożni. Znajdę mu jakieś zajęcie.
- No to cześć.
- Cześć.
Cmoknęli się nawzajem w policzek. Ula patrzyła, jak wsiadał do windy i nagle tak jakoś bez powodu posmutniała.

Marek wyszedł z budynku. Przed wejściem jak zwykle stał Władek.
- O, dzień dobry panie prezesie.
- Dzień dobry.
Marek zszedł ze schodów, ale nagle zawrócił.
- Ile lat my się już znamy?
- Lepiej nie pamiętać. Za dużo. Lat w sensie, a nie znajomości.
- Tak, tak, rozumiem. Rzeczywiście, mam takie samo odczucie – patrzył przez chwilę, a potem zaproponował:
- Może w końcu przestaniemy sobie mówić na pan, co? Już mnie to wkurza czasem.
- No…
- Marek jestem – wyciągnął rękę.
- Władek. Ale nie wiem, czy się przyzwyczaję.
- Musisz. To polecenie służbowe.
- A, chyba, że tak…
Przez chwilę stali nic nie mówiąc.
- Wiesz, czasem jak patrzę na ten budynek, to niedobrze mi się robi… To znaczy, o miejsce mi chodzi, a nie o ludzi. W każdym razie, nie o wszystkich.
- Chyba wiem, o jakich ludziach pan… o jakich ludziach mówisz.
- Właśnie. Cześć.
- Cześć. Też mi się czasem niedobrze robi – dodał ciszej.

Tak. No, to teraz pozostało mu odebrać samochód z parkingu przed klubem. Stwierdził, że już na tyle dobrze się czuje, że może to zrobić. Wyciągnął telefon, żeby zamówić taksówkę, ale postanowił pójść pieszo. W końcu nie tak daleko, a spacer dobrze mu zrobi. Po drodze przypomniał sobie, że powinien zadzwonić do Moniki. Odebrała.
- Marek. Miło cię słyszeć. Już myślałam, że się na mnie pogniewałeś, albo, co gorsze, zapomniałeś o mnie.
- Nie chciałem ci przeszkadzać. Pewnie musiałaś trochę odespać. W każdym razie, wygląda na to, że żyjesz.
- I to całkiem nie najgorzej. Zaskoczony?
- Trochę tak, przyznaję.
- Kochany, ty mnie jeszcze nie znasz.
- Ale chciałbym – rzucił bez zastanowienia.
- W to akurat nie wątpię – roześmiała się – Marek, w tej chwili załatwiam pewną bardzo ważną transakcję, więc…
- Przepraszam, zadzwonię później.
- Ja zadzwonię. Cześć.
- Cześć.

“No tak. Czas płynie, Mareczek popłynął, umowa dalej bez zmian, czyli w lesie, albo gdzieś indziej, Monika zajęta, Aleks wrócił, Ulka jedzie do Rysiowa, łeb mi pęka… Co jeszcze się wydarzy, bo to trochę mało?”. W ostatniej chwili uskoczył przed zachlapaniem przez przejeżdżający samochód. “Jeden plus dla mnie. Mam jednak jakieś sukcesy na koncie” – poczuł, że robi się coraz bardziej wściekły. Miał ochotę zrobić coś złego, na przykład kopnąć pojemnik na śmieci albo coś w tym stylu. “Dobrze, że Ula nie spytała o tę umowę. Pewnie skoncentrowała się na moim wyglądzie i umknęło jej. Ale dłużej się już nie da tego przeciągać. Sam to najlepiej wiem”.
W końcu znalazł się na parkingu przed klubem. Odszukał samochód, podszedł.
- Mówię ci, jaka dżaga, to mózg staje w poprzek. Nie wyobrażasz sobie nawet, hahaha.
Odwrócił się. Z zaparkowanego obok bmw X6 wysiadł dwumetrowy, przypakowany łysy blondyn o grubym karku. Rozmawiał przez komórkę. Marek przyjrzał mu się i upewnił, że to ten sam, który był też wczoraj w klubie. Widocznie stały bywalec. Monika się bezustannie na niego gapiła, dlatego zwrócił na gościa uwagę. Przez pół wieczoru się gapiła, dopóki nie wyszedł. Co chwilę jej wzrok lądował na nim. Marka to cholernie wkurzało, dlatego nie panował nad piciem. “Myślałem, że jest mądrzejsza. Taki typ, że bez bejsbola się nie rusza z domu, a ona się na niego gapi. Ale takie inteligentne laski lecą na takich kolesi, na zasadzie kontrastu”. Jeszcze raz rzucił pogardliwe spojrzenie w kierunku odchodzącego. Postanowił, że już nigdy więcej nie przyjdzie do tej knajpy. W każdym razie, na pewno nie z Moniką.
Przypomniał sobie, że miała do niego zadzwonić. Spojrzał na zegarek. Dwadzieścia po szóstej. Nie wiedział, czy dalej czekać, czy zadzwonić. Rozejrzał się po samochodzie. Nie zauważył teczki z umową. Jeszcze raz dokładnie sprawdził, ale nie było. “Albo zostawiłem w klubie, albo w domu, albo nie wiem, gdzie. To najbardziej pechowa umowa w moim życiu. Jak ją w końcu podpiszę, to chyba znowu się upiję. Tym razem z radości”. Siedział w samochodzie, zastanawiając się, czy wejść do klubu, gdy zadzwoniła Monika.
- Tak, jak obiecałam. Już jestem wolna.
- To gdzie się spotkamy?
- Tym razem przyjedź po mnie. Nie ściągnęłam jeszcze samochodu.
- Pomóc ci jakoś?
- Nie trzeba. Wysyłam kierowcę po mój samochód. Przyprowadzi mi go do domu. A tobie wysyłam sms-em adres. Szkoda czasu.
- Zgubiłem gdzieś teczkę z umową – odważył się przyznać.
- Ja ją mam. Wzięłam wczoraj.
- Nie mogłaś powiedzieć…
- Nie. Chciałam sprawdzić, czy powiesz mi prawdę.
- I co? Zadowolona?
- Owszem. Mamy szansę się dogadać. Tak myślę.

Odebrał sms-a. Kiedy podjechał pod duży biurowiec, czekała na schodach. Wysiadł, podszedł do niej. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie było po niej widać żadnych śladów nieprzespanej nocy.
- Świetnie wyglądasz. Jakbyś…
- Jakbym uczciwie przespała całą noc?
- Właśnie.
- Na tym to polega. Na pozorach. Myślałam, że wiesz…
- Nie myślałem, że ty też to wiesz…
- No, to już wiesz…
- Mało…
- Wystarczająco.
- Nie sądzę.
- Taki jesteś ciekawy?
- Może…
- Ale ja lubię tajemnice…
- A ja lubię szczerość…
- Czyżby?
- Czasem.
- Ze mną?
- Może…
- Jedźmy już.
- Gdzie?
- A ma to jakieś znaczenie?
- Nie wiem. A ma?
- Zobaczymy. Oboje zobaczymy.

Otworzył jej drzwi. Wsiadła. Marek znowu nabrał głęboko powietrza w płuca. Wsiadł do samochodu.
- To dowiem się w końcu, gdzie mam jechać?
- Do mnie. Masz coś przeciwko?
- Nie, dlaczego?
- Bo tak dziwnie patrzysz.
- Wydaje ci się.
- Nie. Ale nieważne. Dobrze wyglądasz. Pasuje ci ten luźniejszy styl.
- Tak sądzisz?
- Nie sądzę. Widzę, że tak jest.
“A Ula była niezadowolona. Ula. Co ja robię? A czym ja się martwię. Jedziemy podpisać umowę. Przecież wczoraj musiała zabrać ją do domu, potem zostawiła i tyle. A poza tym, przecież ja nie jestem dwumetrowym łysym blondynem w bmce. A ona na takich leci. Spokojnie Marek, wszystko pod kontrolą”.
- Mogę włączyć radio, czy masz problem z głośnymi dźwiękami?
- Nie mam problemu. Możesz włączyć.
Włączyła. Przez chwilę leciało: “…a w życiu jakby piękniej… byłem z nią parę chwil…” i Marek wyłączył.
- Jednak jeszcze za wcześnie na głośne dźwięki. No, to jedźmy w końcu.
- Jedźmy.
Popatrzył na jej lewy profil. Uśmiechała się lekko. Dziwne, ale wydała mu się dużo ładniejsza niż jeszcze wczoraj. “A mówią, że nie ma brzydkich kobiet, tylko wina brak. Przecież dzisiaj nie piję. Więc to powiedzenie nie ma sensu. Uśmiecha się, bo sobie pewnie łysego blondyna przypomniała. Idiotka, tylko udaje przemądrzałą. A ja lubię inteligentne kobiety”.
Zdecydowanie przekręcił kluczyk w stacyjce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz