Get your own Digital Clock

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.1 wg pod wiatr

- Marek! Marek!!! Halo, Ziemia do Marka, mówi się!
- Viola, uspokój się, przestań mi machać przed oczami…
- Ale ty nie słuchasz, jak zwykle zresztą. W każdym razie od jakiegoś czasu…
- O co ci chodzi, przecież słucham.
- No, dobra, dobra, niech ci będzie. I jak?
- Co jak?
- Jak to co? Czy zgadzasz się, pytałam.
- No… zastanawiam się.
- I co, jak myślisz? No, długo będziesz się tak zastanawiał?
- Właściwie, to już się zastanowiłem.
- No, to wyduś w końcu.
- Dobra, OK.
- Co OK?
- No, wszystko OK.
- Wszystko? Nawet ten mój pomysł z …
- ???
- Dobra. Nieważne. Jeśli się zgadzasz, to biorę się do roboty. Już mnie nie ma, już mnie nie ma, papa…
Viola odwróciła się, pospiesznie przeszła przez gabinet i zniknęła za drzwiami. Marek patrzył za nią, dopóki nie zamknęła drzwi.
“Ciekawe, na co się zgodziłem…” pomyślał. Ale nie zainteresowało go to na tyle, żeby ją zatrzymać i spytać. Nie miał na to siły ani ochoty. Znał Violę od lat i wiedział, że musiałoby to trochę potrwać. Nie dzisiaj.
“Może nie zniszczy firmy swoimi pomysłami… zresztą…”

Nie skończył myśli. Podszedł do okna, odchylił żaluzję i popatrzył na ulicę. Marzec. Ludzie brodzili po roztopionym śniegu, jedni ubrani na zimowo, drudzy z płaszczami przewieszonymi przez ramię, jeszcze inni w samych swetrach. Beznadziejna aura, nie wiadomo, jak się ubrać, rano zimno, później upał. Stał i bezmyślnie patrzył, nie dostrzegając szczegółów. Nie miał pojęcia, jak długo to trwało. Znowu mu się to zdarzyło, to patrzenie przez okno, kolejny raz. Do rzeczywistości przywrócił go zgrzyt otwieranych drzwi. Ula.
- O, już przyszłaś? – Spojrzał na zegarek – Godzinę przed czasem.
- Tak, poprosiłam opiekunkę, żeby wcześniej przyszła do Krzysia, bo przecież tutaj huk roboty, pewnie nie wiesz, w co ręce włożyć…
- Właśnie. Dobrze, że przyszłaś. Wiesz… Violetta ma pewien nowatorski pomysł na kampanię reklamową i… Ula, mam prośbę. Proszę cię, porozmawiaj z nią na ten temat, bo ja… no, to przechodzi moje możliwości. Zrozumienie tego, o czym mówi Violetta, znaczy. A wy od dawna macie dobry kontakt, więc… Tylko, proszę cię, nie mów jej, że ja cię o to prosiłem, bo znowu się obrazi.
- Dobrze, nie martw się, powiem, że chcę dowiedzieć się u żródła.
- No, na ciebie to zawsze można liczyć – uśmiechnął się do niej czule.
- Dobra. Jeszcze w czymś ci pomóc? – odwzajemniła uśmiech i spojrzenie w oczy.
- Nie… wystarczy.

Otworzyły się drzwi, weszli Viola, Ania, Ala, Aldona, Seba i Maciek. Marek popatrzył na nich ze zdziwieniem.
“Imieniny mam, czy co?” pomyślał.
- No, to możemy zaczynać, czy za chwilę? – spytał Sebastian.
- Co zaczynać? – Marek popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Jak to, co? Zebranie wczoraj zarządziłeś. Kazałeś mi wszystkich zwołać.
- Ale na jutro, a nie na dzisiaj.
- Widocznie coś mi się pomyliło. Przepraszam was. Nie wiem, coś… Powinienem od razu zapisać.
- To może dzisiaj, skoro już wszyscy tu jesteśmy – zasugerował Maciek.
- Nie, Maciek. Proszę cię, nie mam wszystkich informacji jeszcze.
- No dobra, jak nie, to nie, wychodzimy – zarządziła Viola.
- Będę coś musiała zrobić Sebulku z tą twoją niepamięcią, bo jeszcze kiedyś mnie nie poznasz.
Wyszli. Ula też, żeby porozmawiać z Violą. Został Sebastian.
- Stary, co się dzieje, przecież nic mi się nie pomyliło, zapisałem zresztą…
- Nic się nie dzieje. Po prostu, nie chce mi się dzisiaj gadać.
- No, ale to nie jest powód raczej. Pokaz tuż tuż.
- I co z tego, zdążymy.
- No, nie wiem, nie wiem. Terminy napięte.
- Przestań, zawsze były napięte i jakoś przez te wszystkie lata dawaliśmy radę.
- No, fakt. A teraz to przynajmniej Aleks nie knuje.
- Sam widzisz. Nie jest źle, damy radę.
- Oby, oby.

Sebastian wyszedł. Marek odetchnął z ulgą. Miał ich wszystkich z głowy. Przez chwilę postał na środku gabinetu, podszedł do biurka, spakował rzeczy, zamknął laptopa i wyszedł.
- Ania, ja już wychodzę i nie wrócę dzisiaj. Proszę, powiedz Uli, że przypomniałem sobie, że mam sprawę do załatwienia na mieście.
- OK, powiem. Ale jaką sprawę?
- Ania, spieszę się, już jestem spóźniony, jutro pogadamy.
Prawie biegiem dotarł do windy, ale zmienił zdanie i poszedł w kierunku schodów. Wolał nie ryzykować, że z windy wysiądzie ktoś i będzie mu zawracał głowę.

Była druga po południu. Słońce ostro świeciło. Podszedł do samochodu, wsiadł i ruszył przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd jedzie. Zorientował się, że jest koło parku, jak zwykle zresztą. Gdziekolwiek jechał, od jakiegoś czasu zawsze trafiał do parku. Wysiadł z samochodu i poszedł alejką. Wszystko było fajnie, tylko to błoto przeszkadzało, ale nie zwracał na nie uwagi. Szedł już jakieś 20 minut, starając się wyciszyć myśli i skoncentrować uwagę na jakiejś jednej, ale bez specjalnego efektu. Dzwonek telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał – numer prywatny. Przez moment wahał się, ale ostatecznie odebrał.
- Halo?
- Dzień dobry. Pan Marek Dobrzański, mam nadzieję? – spytał kobiecy głos.
- Tak… z kim…
- Monika Terlecka z tej strony. Dostałam pana numer od ojca. Byliście dzisiaj umówieni o 14.00. Ojciec musiał pilnie wyjechać
i prosił, żebym ja z panem prowadziła wstępne negocjacje. Zresztą, ojciec dzwonił do pana w tej sprawie. Nagrał się na pocztę głosową…
- Tak, tak, wiem, nagrał się. Przepraszam panią, ale mam taki młyn w firmie, finalizujemy pewne sprawy i coś mnie zatrzymało. Bardzo panią przepraszam i mam nadzieję, że mam jeszcze szansę spotkać się dzisiaj z panią. Pomimo tego mojego spóźnienia. Postaram się to pani jakoś wynagrodzić.
- No, dobrze. Ojciec uprzedzał, że z panem łatwo nie będzie… – usłyszał cichy śmiech w słuchawce.
- Więc?
- Czekam jeszcze najwyżej 30 minut.
Wyłączyła się. Marek przez moment usiłował przypomnieć sobie, gdzie umówił się z Terleckim. Bo o tym, że w ogóle się umówił, to już zdążył sobie przypomnieć. Włączył pocztę głosową. Darek przepraszał go za zmianę planów, informował, że Monika przygotowuje się do przejęcia po nim biznesu i życzył owocnej współpracy, korzystnej dla obu stron. Jak zwykle podstępny i śliski. Na szczęście podał miejsce spotkania. Marek odetchnął. Odwrócił się i szybkim krokiem skierował w stronę zaparkowanego samochodu.

Wszedł do restauracji. “Ciekawe, jak ją poznam” pomyślał. Rozejrzał się i bez trudu w pustawym lokalu zauważył jedyną kobietę, która mogła być Moniką Terlecką. Podszedł do stolika.
- Dzień dobry. Marek Dobrzański. Czy pani Monika…
- Cześć. Monika Terlecka, bez pani.
- OK. Przepraszam i bardzo dziękuję, że zechciałaś tak długo czekać.
- Bo obiecałeś, że mi to wynagrodzisz.
- A, no tak… obiecałem. Ja zawsze dotrzymuję słowa. Ale mam nadzieję, że w ramach podzięki i przeprosin nie zechcesz zrujnować mojej firmy.
- Bez obawy. Twoje spóźnienie było prywatne, a nie służbowe, więc tak je potraktuję.
Widząc zdziwione spojrzenie Marka, dodała:
- Dzwoniłam do firmy, twoja asystentka mi powiedziała, że wyszedłeś na spotkanie.
- Korki były.
- Tak, tak. Jakie to szczęście, że mamy w Warszawie korki. Co my byśmy bez nich zrobili… – drwiła w żywe oczy.
Postanowił nie ciągnąć tego tematu, bo czuł, że się wkopuje. “Jednak miałem zaplanowane spotkanie” uśmiechnął się w myślach – “przynajmniej Uli nie okłamię”. Ale diabeł dopowiedział: “przez przypadek”.
- Rozglądałem się po drodze za prezentem dla żony. Wiesz, za tydzień mamy rocznicę ślubu.
- Tak? Którą?
- Piątą.
- O, niezły staż.
- Tak, całkiem niezły. A biorąc pod uwagę, że wcześniej znaliśmy się przez blisko dwa lata, to jeszcze więcej.
- No tak. Jak ktoś lubi… Ja jestem zdeklarowaną singielką i ojciec na wnuki raczej nie ma co liczyć. Tylko obiecaj, że mnie przed nim nie wsypiesz, bo on jeszcze o tym nie wie.
- Kiedyś się dowie i to raczej nie ode mnie.
- W swoim czasie. Najpierw muszę przejąć jego interesy, a przynajmniej ich większą część, zanim ta małpa, jego żona w moim wieku, nie otruje go albo coś innego.
Marek patrzył na nią z zaskoczeniem. Szczupła brunetka, na oko 30 lat, niezbyt ładna, siedziała, więc nie mógł określić dokładnie wzrostu, ale jakieś 170.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Sama nie wiem. Może dlatego, że kłamiesz, a więc też coś ukrywasz.
- Dlaczego sądzisz, że kłamię?
- Ja nie sądzę, ja to wiem.
- Tak? Zaskakująca przenikliwość…
- Nie. Umiejętność obserwacji i kojarzenia faktów. Ale przejdźmy do rzeczy.
- Właśnie, tak będzie lepiej.
- W takim razie, daj tę umowę.
Cholera. Tu go miała. Miał przynieść projekt umowy do wstępnego przeanalizowania. Tak, teraz dokładnie przypomniał sobie rozmowę z Terleckim. Powiedział mu, że ma już przygotowane propozycje, wyliczenia, ile FD jest w stanie wyłożyć kasy za rozszerzenie umowy na następne sklepy. Zapomniał. Zapomniał wszystkiego: zlecić Aldonie przygotowanie tabelek, Ani naniesienie danych na wzór umowy. Nawet nie był pewien, czy w ogóle powiedział Ani o przygotowaniu wzoru. Nie mógł sobie przypomnieć takiej rozmowy.
- I znowu muszę ciebie przepraszać – uśmiechnął się do Moniki swoim najbardziej czarującym uśmiechem.
- Zapomniałem teczki z biura, tak się spieszyłem. Mam pojechać i przywieźć? – zablefował.
Monika spojrzała na zegarek. Przestała się uśmiechać. Najwyraźniej już trochę miała dość.
- Nie. Mam następne spotkanie. Muszę już iść.
- Nawet nic nie zamówiliśmy…
- Trudno. Może na tym następnym spotkaniu będę miała więcej szczęścia.
- Podwieźć cię?
- Daj spokój, sama prowadzę. Nie słuchałeś: jestem singielką.
- Ależ słuchałem… chciałem tylko przedłużyć nasze spotkanie.
- Lepiej przygotuj tę umowę i zadzwoń do mnie. Zobaczę, co się da jeszcze zrobić.
- Naprawdę? Nie skreśliłaś mnie jeszcze?
- Po tylu latach waszej współpracy z ojcem, nie mam wyboru. Cześć.
Położyła na stole wizytówkę i wyszła. Rzeczywiście, nie pomylił się. Około 170.

Wyszedł z restauracji. Słońce już zachodziło. Wsiadł do samochodu. Postanowił wrócić jednak do firmy, ale zdał sobie sprawę, że jest już tak zmęczony, że nie da rady z nikim rozmawiać. “Powinienem kazać przygotować tę umowę chociaż” pomyślał z wyrzutem sumienia, ale natychmiast rozgrzeszył się:
“Nie będę ludziom psuł humoru przed samym wyjściem z pracy, jutro to zrobię”. Rozmowa z Moniką ożywiła go.
“Zauważyła, że kłamię, coś podobnego. I to od razu. Ula potrzebowała na to więcej czasu. A Paulina…” Roześmiał się w myślach na wspomnienie Pauliny. Ta to nigdy nic nie wiedziała.
I tak zostało do samego końca. Zdziwiło go trochę zestawienie Moniki z Ulą, że takie coś mu przyszło do głowy. Jednak jeszcze bardziej nie rozumiał, dlaczego przyszła mu na myśl Paulina, której już od bardzo dawna w ogóle nie wspominał. Paulina wyjechała do Milano i słuch o niej zaginął. Nie odzywała się, dając Aleksowi stałe upoważnienie do dysponowania jej głosem w zarządzie. No i dobrze. Przynajmniej matka nie miała problemu z oswojeniem się z Ulą w charakterze synowej. Ale dystans trzymała do tej pory, jednak starając się dbać o pozory dobrej teściowej. Musiało to wystarczyć. Zresztą, Ula rozumiała niezręczną sytuację i wszystko było dobrze. Rekompensowała to sobie dużą zażyłością z ojcem, który traktował ją jak córkę.
Aleks też odpuścił. Jeśli wytykał błędy, to merytoryczne. Pozostał współwłaścicielem FD, z szacunku dla pracy swoich rodziców, jak to uzasadnił, ale wszelkie prywatne nadwyżki finansowe lokował w rozwój nowej firmy odzieżowej, którą założył we Włoszech.
I tam koncentrował energię.
“Spełniły się moje marzenia” – pomyślał Marek. “Jestem szczęśliwym człowiekiem, bez żadnych problemów”.

Wrócił do domu. Uli jeszcze nie było. Zwolnił opiekunkę i zajął się Krzysiem. To Ula uparła się, żeby tak dać dziecku na imię. Marek czasem zastanawiał się, czy ona nie dogaduje się lepiej z ojcem niż z nim. Tak w żartach tylko. Telefon. Ulka dzwoni.
- Marek, gdzie ty jesteś? Może umówilibyśmy się gdzieś na mieście?
- Jestem już w domu, zwolniłem Dorotę.
- To znaczy, że będę musiała wziąć taksówkę.
- No tak, przepraszam, mogłem przyjechać po ciebie.
- Nic się nie dzieje. To wracam…
- Ula!
- Tak?
- Jest gdzieś w pobliżu Ania?
- Tak, chcesz z nią rozmawiać? Proszę.
- Marek? – usłyszał głos Ani.
- Aniu, mam do ciebie prośbę. Zadzwoń do mnie po wyjściu Uli. Nie chcę jej zatrzymywać naszą rozmową.
- OK.
Dobrze, że chociaż na współpracowników mógł liczyć. Wolał poprosić Anię o telefon, bo już dopuścił do swojej świadomości myśl, że może zapomnieć.
Po dzisiejszych doświadczeniach… zresztą, po raz kolejny już, ale dzisiaj wyjątkowo dużo się tego skumulowało. “To dlatego, że mam tyle na głowie, ten pokaz i w ogóle” usprawiedliwił się. Telefon – Ania.
- Aniu, mam do ciebie prośbę. Trzeba przygotować umowę z Terleckim na rozszerzenie współpracy o następne sklepy. Przygotuj wzór i poproś Aldonę o wyliczenia, wiesz te dane …
- Wiem, Marek, wiem. Przecież robimy to nie pierwszy raz. Na kiedy potrzebujesz?
“Żebym to ja wiedział” – pomyślał.
- Na jutro do około 14.00. Dacie radę?
- Myślę, że tak, pogadam z Aldoną.
- Fajnie.
Uff, no to znowu wybrnął. Tylko jeszcze ta Monika została. Musi do niej zadzwonić. Najlepiej teraz, zanim Ula wróci.
- Monika? Nie przeszkadzam?
- Nie spodziewałam się, że tak szybko zadzwonisz.
- Na co czekać, trzeba sprawy załatwiać szybko, to podstawa w biznesie.
- Co ty nie powiesz… Rozumiem, że masz dla mnie jakąś ofertę.
- Tak. Możemy spotkać się jutro po południu?
- Zaczekaj, niech sprawdzę w kalendarzu… Żartuję. Mam czas jutro od 19.00.
- Super. To co, ta sama restauracja?
- No co ty? O 19.00 to już nie ta sama. Wymyśl coś ciekawego. I zadzwoń.
- Tym razem nie zawiodę. Cześć.

“Gdzie ją zabrać?” – zastanawiał się. Nic o niej nie wie. Nie wie, co lubi, czym się interesuje. I nie chce wiedzieć. Nic go to nie obchodzi. Chce tylko załatwić tę cholerną umowę. “Wszystko przez moją głupotę” – wściekł się sam na siebie – “gdybym nie zapomniał, to już wszystko by było załatwione, a ja miałbym święty spokój”.
Święty spokój – ostatnio ulubione dwa słowa Marka. Od dłuższego czasu miał wreszcie ten upragniony święty spokój. Było mu z tym dobrze. Miał to, czego tak bardzo pragnął: miłość ukochanej kobiety, wspaniałe dziecko, dom, dobrze prosperującą firmę, którą w końcu udało się postawić na nogi, kilkoro przyjaciół, na których mógł zawsze liczyć, rodziców.
“Jestem cholernym szczęściarzem, nie zasłużyłem na to wszystko. A może zasłużyłem? Kto wie? W końcu, swoje przeszedłem… Spełniły się moje marzenia”.
Krzyś przyniósł dwa samochodziki.
- Zrobimy buuum? – spytał.
- Zrobimy.
Póki Ula nie wróci. Nie znosiła tej zabawy. Wkurzała się. Marek rozumiał jej złe wspomnienia, dlatego zawsze się bawili w bum, kiedy byli w domu sami. Krzyś, pomimo swoich 3 lat, potrafił dochować tajemnicy. Marek nie prosił go o to, ale maluch sam intuicyjnie czuł, że mamy nie trzeba denerwować.
Koniec zabawy. Ula wróciła. Szybko schowali samochodziki, niczego nie zauważyła.

- I co? Jak w firmie? Przepraszam, że zostawiłem cię samą z tym bajzlem, ale musiałem załatwić tę umowę z Terleckim.
- Załatwiłeś?
- Nie do końca. Musimy jeszcze nanieść pewne zmiany.
W każdym razie, jutro finalizuję sprawę.
- To dobrze. Po pokazie musimy zacząć natychmiast sprzedawać te ciuchy, póki ludzie nas będą kojarzyć.
- Jasne, Ula, przecież nie musisz mi tego mówić. Powiedz, co tobie udało się załatwić?
- Rozmawiałam z Violettą. Ma pomysł na kampanię reklamową firmy w telewizji.
“Jednak puści nas kiedyś z torbami. Powinienem słuchać, co do mnie mówi, a nie przytakiwać jej” – pomyślał.
- Nie stać nas…
- Spokojnie, Viola wymyśliła taką transakcję wiązaną…
Przestał słuchać. Już nie musiał. Ula powiedziała “spokojnie”, nad wszystkim panowała, więc wszystko jest dobrze.
“Gdzie ja zabiorę tę Monikę?” – to było teraz najważniejsze i na tym usiłował się skoncentrować. Ale nic mu nie przychodziło do głowy. To znaczy, pełno miał pomysłów, ale żaden mu się nie podobał. Zależało mu, żeby było niebanalnie, chciał ją zaintrygować. “Przecież muszę ją jakoś oswoić, po tych wpadkach, bo inaczej gotowa bruździć w umowie, a sprzedaż musi wkrótce ruszyć…gdzie ja ją zabiorę…”
- Marek, chciałabym jutro po pracy pojechać z Krzysiem do Rysiowa. Ojciec dzwonił, że Beti bardzo się za nim stęskniła. W końcu, nie widziała go ponad miesiąc – słowa Uli przebiły się do jego świadomości. Pewnie dlatego, że nie dotyczyły firmy.
- Jutro? Myślałem, że dopiero po pokazie.
- Mogę jechać. Wrócę rano i przyjdę do firmy. Nie martw się, pomogę ci.
- Ula, nie o to chodzi. Myślałem o tobie.
- Daj spokój. Jeszcze nie zapomniałam codziennych dojazdów z Rysiowa do Warszawy. To co, zawieziesz mnie jutro?
- Jasne, jasne. Nie ma sprawy. Ale, Ula, zaraz o 5. jedziemy, OK? Albo może wcześniej? Tak koło 4.?
“Muszę zdążyć na 19.00, żeby nie wiem co. Przecież nie mogę zawalić tego spotkania. Cholera, znowu sobie namieszałem. Czy ja zawsze muszę wszystko spie pszyć” – pomyślał retorycznie.
- Przygotuję kolację, a ty zajmij się Krzysiem, dobrze? – objął Ulę, przez dłuższą chwilę się całowali, a potem poszedł do kuchni.

- Seba, mam problem.
- Jaki problem? Myślałem że ty już od dawna nie masz żadnych problemów.
- Też tak myślałem. Do wczoraj.
- Więc?
- Gdzie byś zabrał kobietę, niezależną, 30 lat, dobrze ustawioną, na kolację?
Seba patrzył na niego z głupim wyrazem twarzy.
- Marek, odbiło ci?
- Seba, o czym ty myślisz?
- No, sam mówisz przecież…
- Chodzi mi o kolację biznesową, kretynie.
- To poradź się Ulki – podstępnie podpowiedział kumpel.
- Seba… weź się wypchaj swoimi radami…
- Jak ci nie pasują moje rady… czyli jednak coś jest na rzeczy.
- Nic nie ma. Proszę cię, jak możesz nawet sugerować coś takiego. Po prostu: zawaliłem sprawę umowy i muszę się kobiecie odwdzięczyć, że w ogóle chce ze mną jeszcze gadać.
A Ula jedzie do Rysiowa, więc nie mogę jej zawracać głowy moimi sprawami – wybrnął sprytnie.
- Od tej umowy zależy sprzedaż kolekcji.
- Aaaa. To ta umowa. Tylko nie wiedziałem, że Darek jest 30-letnią brunetką i dlatego nie skojarzyłem.
- Jego córka jest – popatrzył na Sebę z odrazą.
Tyle lat związku z Violą, a ciągle mu głupoty w głowie. Ale musiał przyznać, że tylko w głowie.
- No, to co? Masz jakiś pomysł? Bo ja przecież od lat nie łażę po knajpach. Tylko do tych “grzecznych” czasem. A jej raczej nie o to chodzi.
- Marek. Nigdzie nie idź. Dobrze ci radzę.
- Muszę. Przecież nie mogę zawieść Uli i firmy. Zawaliłem, to teraz muszę z tego jakoś wybrnąć.
- Ale jak to zawaliłeś? Z czym?
- Seba, nie chcę o tym mówić. Wstyd mi. Zawaliłem i już. Masz tę knajpę, czy nie?
- Może i mam. Ale obiecaj, że się nie wygadasz. Bo Violka by mi łeb urwała, jakby się dowiedziała, że po knajpach się włóczę.
Seba podszedł do szafki, której się nie otwiera, spojrzał, czy żaluzje są dobrze zasunięte i podał Markowi wizytówkę nowootwartego klubu.
- Dobre drinki tam dają. I dziewczyny też całkiem…całkiem…
- Daruj sobie. Dzięki.
- Marek, a co z dzisiejszą nasiadówką?
- Z czym?
- Nic, nic, nie przeszkadzaj sobie.

Wszedł do gabinetu. Ania odczekała, jak zwykle, dwie minuty i przyniosła dokumenty.
- Proszę, tu masz projekt umowy, a tu dane od Aldony. Jak zaakceptujesz projekt, to naniosę dane i wszystko będzie gotowe.
- Dziękuję, Aniu. To znaczy, obu wam dziękuję. Podziękuj Aldonie.
- Przecież to nasza praca – uśmiechnęła się.
Wyszła. Marek usiadł za biurkiem, rozłożył dokumenty i zaczął czytać. Preambułę sobie darował, przeszedł do pierwszego paragrafu, przeczytał ze zrozumieniem, następny przeczytał dwa razy, ale dalej było już gorzej. Łapał się na tym, że przelatuje wzrokiem po słowach, nie rozumiejąc ich sensu. Po raz kolejny zaczął od nowa. Znowu to samo: pierwszy paragraf – OK, drugi… no, OK, trzeci, czwarty, piąty… “Czy ja dobrze robię, idąc z tą Moniką do klubu?”… szósty… “Przecież nie robię nic złego”… czwarty… “Pójdę, pogadam, wypijemy po drinku”… piąty… “Posłuchamy muzyki, podpiszemy umowę”… trzeci…”Ale jak Ulka się dowie”… piąty…”Powinienem jej powiedzieć” …czwarty… “Ale co jej powiem, przecież mówiłem, że z umową wszystko w porządku, znowu pomyśli, że coś kręcę” …trzeci… “Nie pomyśli. Przecież mnie zna. Wie, że ją kocham i nie wątpi w to”…siódmy…”Tak, jasne, zna mnie doskonale i dlatego sobie pomyśli”…szósty…”Nie powiedziałem jej nawet, że to nie z Darkiem rozmawiałem. Nie okłamałem, bo nic nie powiedziałem, ale…”…piąty…”Nie. Dość tego. Nie robię nic złego. Pójdę, podpiszę tę cholerną umowę i koniec”…ósmy…”Musiałbym powiedzieć Uli, że zapomniałem, że ostatnio o wszystkim zapominam… Przestraszy się. Nie mogę jej martwić, dość ma na głowie…Sam muszę sobie z tym poradzić. Muszę wziąć się w garść i tyle. Przecież nic się nie dzieje. Dam radę. Po pokazie wezmę parę dni urlopu i wyjedziemy gdzieś. Muszę naładować akumulatory. Wtedy jej powiem, że miałem kłopoty. Z przemęczenia. Łatwiej to zrozumie”…siódmy…”Ale jak się dowie o tej knajpie… Skąd ma się dowiedzieć… Monika jej nie powie…chyba…na pewno, przecież powiedziała mi o swoich planach, będzie się bała”…piąty…
Z obrzydzeniem spojrzał na leżące przed nim papiery. Zdobył się na uczciwość wobec siebie i przyznał, że nic nie zrozumiał z projektu. Za tabelki Aldony nawet nie ma się co brać. Zgarnął wszystko na kupkę i wyszedł do sekretariatu.
- Aniu, dziękuję ci. Świetny projekt, jak zwykle zresztą. Co ja bym bez ciebie zrobił.
- Dziękuję. Masz jakieś uwagi?
- Nie, skąd. Mówiłem porzecież, że projekt jest doskonały. Dane od Aldony też. To co, opracujesz całość? Godzina ci wystarczy?
- Aż za dużo. Zgranie danych i wydrukowanie tyle nie zajmie.
- Dziękuję. To ja pójdę kupić coś na prezent dla Beti. Ula wybiera się dzisiaj do Rysiowa i obiecałem. Za godzinę powinienem wrócić. OK?
- Jasne, Marek. Idź.

Znowu poszedł do parku. Znajome alejki, ścieżki, ławki, drzewa. Wszystko znane od lat. Dobrze się tu czuł. Tyle wspomnień… Dobrych i złych. Ula. Wszystko tutaj przypominało Ulę i historię ich burzliwego związku. To znaczy, burzliwego do czasu. Teraz od dawna wszystko było dobrze. Nawet bardzo dobrze. To, co miał, wykraczało daleko poza jego marzenia i doskonale o tym wiedział. Popatrzył w górę, na niebo i korony drzew, uśmiechnął się do wspomnień. “Oj, Ulka, Ulka, jesteś skarbem” – pomyślał. Po godzinie spaceru udało mu się w końcu zapanować nad myślami. Korzystając z tego, uspokojony, wyszedł z parku, pospiesznie wszedł do sklepu muzycznego, kupił prezent i wrócił do firmy. Umowa czekała. Teraz tylko odwieźć Ulę, wrócić i załatwić sprawę. Tylko tyle. Aż tyle. Sam nie wiedział, ale po spacerze miał tak dobre samopoczucie, że patrzył na wszystko optymistycznie. “Będzie dobrze” – pomyślał. Godzina 15.00, ma więc dużo czasu w zapasie. Zdąży, nawet biorąc pod uwagę korki i konieczność rozmowy z teściem. Dobrze, że pojedzie samochodem, to nie będzie tracił czasu na nalewkę.

Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Józef go przetrzymał trochę. Przecież nie mógł mu powiedzieć, dlaczego się spieszy. Udał ból głowy, ale to był zły pomysł, bo Ula kazała mu poczekać, aż przejdzie. Więc musiała go ta głowa przestać boleć w ekspresowym tempie. Na szczęście, zamieszanie spowodowane przez Krzysia odwróciło jej uwagę i udało mu się w końcu pożegnać Rysiów. Józef patrzył trochę podejrzliwie, ale z półuśmiechem, więc pewnie sądził, że Marek umówił się z Sebą na piwo albo coś.
Korki. Jeszcze to. O tej porze nie powinno być żadnych korków, przynajmniej nie w stronę Warszawy. Ale jak pech, to pech. “Widocznie skończyło się moich siedem lat tłustych i zaczęło siedem lat chudych” pomyślał ironicznie, ale po chwili przyszło mu do głowy, że coś w tym może być.
“Marek, tobie naprawdę zaczyna odbijać. Weź się, chłopie, w garść, dobrze ci radzę” – zbeształ sam siebie.
Spojrzał na zegarek – 18.30. “Szlag. A tu taki kawał drogi jeszcze, a jak nie będzie miejsca do zaparkowania…Co ja bredzę. Nie będzie miejsca do zaparkowania przed knajpą na bocznej ulicy. Niemożliwe”.
Gaz, jeszcze trochę…hamulec… Baba jakaś, niewidoczna na ciemnej jezdni. “Co z tymi ludźmi jest nie tak? Taka Stalińska już od stu lat się produkuje, żeby odblaski na wsiach nosić, a ci dalej nie kumają. A wystarczyło, że raz powiedziała: Liga rządzi, Liga radzi… i wszyscy pamiętają do tej pory”.
Warszawa, nareszcie. 18.45. Zdąży. “O rany…..” hamulec, zjazd na pobocze, zatrzymał się. “Przecież ja nie zadzwoniłem do Moniki i ona nie wie, gdzie…” Telefon.
- Cześć, Monika. To gdzie mam po ciebie przyjechać?
- Mówiłam, że nie potrzebuję kierowcy, ale to nawet miłe, że zaproponowałeś.
- To gdzie?
- Nigdzie. Powiedz lepiej, gdzie mnie zapraszasz.
Uff. Znowu się udało. Podał adres i już na luzie pojechał do klubu.

Wszedł do środka. Rozejrzał się. Nie był w żadnym klubie od lat. Właściwie, to sam nie wiedział, dlaczego. Seba ciągle proponował, a Ula nawet nie miała nic przeciwko temu. Parę razy sama chciała się wybrać. To Marek nie chciał. Tak, jakby podświadomie pragnął raz na zawsze oderwać się od tej przeszłości, z której nie był dumny. Jednak nic się nie zmieniło. To znaczy, inny lokal, inny wystrój, nawet muzyka trochę inna. Ale jedno niezmienne: atmosfera wszystkich klubów jest podobna. Początkowo dziwnie się poczuł, ale natychmiast ruszył przed siebie, w głąb sali. Monika znowu była wcześniej. Spostrzegł ją siedzącą na stołku przy barze. Patrzył na nią i nie zauważył, że wszedł na krzesło przy stoliku. “Przepraszam” – powiedział machinalnie, bezwiednie uśmiechając się. Spojrzał na siedzącą blondynkę. Dziewczyna obejrzała się ze złością, ale popatrzyła na niego i uśmiechnęła się zalotnie.
- Nic nie szkodzi.
“Czyżbym nadal działał na kobiety?” pomyślał trochę ze zdziwieniem. Od dawna nie zwracał na to uwagi. “Najlepsza partia w stolicy” – nie mógł powstrzymać śmiechu na wspomnienie słów Pauliny. “Znowu ta Paulina. Już drugi raz dzisiaj… No, może nie najlepsza, ale też nie ostatnia… Ale, niestety, moje panie, zajęty jestem. A, swoją drogą, to dziwne. Zawsze podobały mi się blondynki, a wybierałem brunetki. Paulina, Ula…”.
- Monika, witaj. No i jak podoba ci się w klubie? – podszedł do baru.
- Klub jak klub. Może być.
- Jeśli ci się nie podoba, możemy pójść gdzieś indziej…
- Nie, siadaj.
- Myślałem, że usiądziemy przy stoliku. Tutaj trudno będzie rozmawiać o umowie.
- O, czyżbyś przyniósł projekt?
- Tak, mam.
- Ale ja zapomniałam swojego. Wybacz, tak się spieszyłam po twoim telefonie – uśmiechała się, bezczelnie patrząc mu w oczy. Nawet nie udawała. Marek patrzył na nią i poczuł się bezradny. Nie wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji. O co jej chodzi? Chce mu dokopać, czy coś więcej?
“Podpisać umowę…podpisać umowę…muszę podpisać tę umowę…” tylko tego był w tej chwili pewien.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz