Get your own Digital Clock

piątek, 15 stycznia 2010

W miejsce Jaska...wprowadza się SWB :) cz.6

Marek gorączkowo zastanawiał się, o co zapyta go Ula i, co będzie miał jej odpowiedzieć. Chciał jej oszczędzić szczegółów, ale z drugiej strony, nie miał pojęcia, co tak naprawdę zamierza Joaśka, po co się pojawiła i, czy wiadomość o tym, że jest już żonaty powstrzyma ją od dalszych ruchów. A jeśli nie? Ula nie darowałaby mu kłamstwa. Kiedyś obiecał i jej i sobie, że nigdy więcej jej nie okłamie, nie wymusi kłamstwa na niej, że świadomie jej nie zrani, nie będzie przez niego płakała, ani… lepiła pierogów.
Tym bardziej teraz, kiedy przeczytał jej pamiętnik, dowiedział się i zrozumiał, jak przez niego cierpiała, ile zrobił jej świństw…
Żeby chociaż z Sebą mógł o tym pogadać, ale jego nie było. Pewnie nadal. odsypia swoją nocną wędrówkę po knajpach.
A może wystarczy jej to, co już powiedział? Może niepotrzebnie się denerwuje?
Ula wróciła. Spojrzał na nią niepewnie. Niczego nie wyczytał z jej twarzy. Szukała czegoś na biurku i nagle, jakby mimochodem, zapytała :
- To TA Joaśka? – zerknęła na niego kątem oka. Była ciekawa jego reakcji na to, że ona wie.
- Ulka,… skąd o niej wiesz? – Zaskoczyła go. Nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Tak głośny romans nie uszedł uwagi załogi i pewnie zapisał się w firmowej kronice – trochę z niego pokpiwała. – Od dawna wiedziałam, że była jakaś Joaśka, ale kiedy zadzwoniła, zupełnie nie skojarzyłam.
- Ula, ja…
- Marek, poczekaj. Wiem, że ona, to przeszłość. Nie jestem zazdrosna, ani urażona, jeśli o to ci chodzi. Joaśka, to nie jest epoka mojej pracy w firmie, ani ciebie w moim życiu. I nie musisz mi opowiadać historii tego burzliwego romansu. Bardziej interesuje mnie to, dlaczego się pojawiła i czego chce od ciebie teraz..
- Uwierz mi – sam chciałbym to wiedzieć. Tylko nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Z tego, co wiem, była za granicą, więc może rzeczywiście przyjechała na krótko do Polski i chciała odwiedzić starych znajomych.
- Może – Ula bardzo chciała, żeby tylko taki był powód jej telefonu.
- Dziękuję ci.
- Za co?
- Że mi ufasz. Nigdy, niczego nie byłem tak pewien, jak miłości do ciebie i zapewniam cię, że żadna Joaśka, choćby nie wiem po co tu przyjeżdżała, nie jest w stanie tego zmienić.
Podszedł do niej. Chciał ją mieć blisko, jak najbliżej siebie, niestety, pokaźny brzuszek z małym lokatorem, nie pozwalał na to. Przytulił ją delikatnie, czule. Poczuła się bezpiecznie. Wiedziała, że mówił szczerze. W końcu każdy ma na koncie jakieś Joaśki, ale nie można być zazdrosnym o przeszłość. Zresztą, gdyby kochał tamtą kobietę, nawet Paulina nie zmusiłaby go do zwolnienia jej, zerwania z nią. “Ze mną przegrała.”
Przez następne dni nic się nie działo, wydawało się więc, że temat umarł śmiercią naturalną.

Któregoś dnia, niespodziewanie odwiedził ich Jasiek. Niby mieszkali w jednym mieście, ale widywali się niezbyt często. On, zajęty nauką i dorabianiem na swoje utrzymanie, jako model, ona – domem, pracą, no i jeszcze ta nie najlepsza forma, wynikająca z jej odmiennego stanu. Wyglądał dość tajemniczo.
Było ciepłe popołudnie, usiedli więc w ogrodzie. O tej porze był przepiękny, bajecznie kolorowy, z całą gamą zapachów, odgrodzony od ulicy gęstym szpalerem tui, stanowił wspaniałą enklawę spokoju i intymności.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, jak na kobietę prawie w ósmym miesiącu ciąży. Ale nie przyszedłeś chyba rozmawiać o moim samopoczuciu. Co się stało? Masz jakiś problem?
- Można tak powiedzieć. Pojawiła się szansa na półroczny wyjazd do Włoch, jako model, naturalnie.
- I?
- No nie wiem, co zrobić? Jak o tym powiedzieć Kindze i ojcu?
- A co z uczelnią, bo chyba o niej zapomniałeś?
- Nie zapomniałem. Musiałbym wziąć dziekankę. Wiem, co o tym myślisz, ale to jest okazja, która może się już nie powtórzyć i szansa zarobienia całkiem niezłej kasy.
- Jasiek, skoro wiesz, co o tym sądzę, to o co właściwie mnie pytasz? Może i masz rację, że to jest okazja, ale nie wiem, czy kasa, którą zarobisz, zrównoważy ci koszty, które poniesiesz.
- Możesz jaśniej?
- Uczelnia, to jedno. Przez pół roku będziesz żył w innym świecie, innymi sprawami i jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak po tym czasie wrócisz do nauki. Znam cię przecież. Poza tym, Kinga. Myślisz, że ta wasza znajomość się utrzyma.? Ty tam, ona tu? Myślałam, że to jest dla ciebie ważne.
- Bo jest, ale nie rozumiem, dlaczego te pół roku miałoby zaważyć na naszym związku.
- Bo nie mówimy o półrocznym wyjeździe do Gdańska, Krakowa, czy no nie wiem, Poznania, na przykład, kiedy mimo, że nie mając siebie na co dzień moglibyście się spotykać chociażby w weekendy. Zdążyłeś się już mniej więcej przekonać, jak wygląda praca modela. Nie będziesz tu przyjeżdżał, bo nie będziesz miał kiedy. Ona tam nie będzie jeździła tym bardziej. Wiem, jest Internet, komórki, te sprawy, ale czy to wystarczy? Nie wiem, Jasiek. Musisz z nią po prostu porozmawiać.
- Tylko, że ja wiem, co ona powie.
- No, ja też to wiem. I co w takim razie? A tata? Myślisz, że się ucieszy?
- Myślałem, że mi pomożesz.
- To znaczy, co? Że zamiast ciebie porozmawiam z Kingą, z tatą, tak? Że w dodatku ich przekonam, że to świetna sprawa i powinni skakać z radości? Jasiek mówię ci, jak ja to widzę, ale nie podejmę za ciebie decyzji. Jesteś dorosły. Sam musisz zdecydować. Ale najpierw naprawdę wszystko dokładnie rozważ, nie zachłystuj się tylko pieniędzmi. A potem porozmawiaj o tym z Kingą i z tatą. I przygotuj się na to, że na pewno nie rzucą ci się z radości na szyję. Pamiętaj, że już raz przez to ją straciłeś. Nie zawsze jest do trzech razy sztuka.
- Oj, Ulka, to nie było przez to, tylko przez Magdę.
- Tak? A Magda czym się zajmowała? Mówię ci, przemyśl to wszystko jeszcze raz.

Marek wnosił właśnie siatki z zakupami. Odkąd coraz częściej robił je sam, bo Uli nie zawsze starczało sił na snucie się po hipermarkecie, sterczenie w kolejkach do kasy, zdążył nauczyć się, że nie należy brać z półek wszystkiego, jak leci przywoził do domu coraz mniej niepotrzebnych rzeczy.
- Chyba mam wszystko. Jeszcze tylko napoje przyniosę. Jasiek był? Widziałem, jak szedł, kiedy podjeżdżałem, ale zamyślony jakiś. Nawet mnie nie zauważył.
- No był. Wcale się nie dziwię, że zamyślony, bo ma o czym myśleć.
Ula opowiedziała mu o pomyśle brata, nie kryjąc, że nie zachwyca jej ta “okazja”.
- Wiesz, jakaś szansa na przeżycie jakiejś fajnej przygody, to na pewno jest. Jest jeszcze młody, niech się sprawdza..
- Marek, wolałabym, żeby najpierw skończył ”przygodę “ze studiami. Przez zabawę w modela omal nie zawalił matury i teraz pewnie będzie podobnie.
- Niekoniecznie. Liceum, to nie studia, przecież. Weźmie dziekankę, a jak wróci, to się przyłoży i będzie ok..
- Jasiek? Przyłoży się? Nie znasz go?
Marek podszedł do niej z tyłu, położył głowę na jej ramieniu, rękoma próbując objąć w pasie, jak kiedyś, ale się nie udało. Za to maluszek zasygnalizował, że uciskanie brzucha mamy wcale mu się nie podoba, bo i tak jest Ciano.
- Czułaś, jakiego dostałem kuksańca? Oj, będzie to dziecko miało charakterek. Już to czuję.
Ula roześmiała się:
- No, jeśli po tatusiu, to już się boję.
- Co chcesz od tatusia? Ja byłem bardzo grzecznym dzieckiem. Zapytaj mamy. A ty, niby co – rodzice nie wiedzieli, że cię mają, taka grzeczna byłaś? Nigdy w to nie uwierzę. Ty, to dopiero musiałaś mieć charakterek, uparciuch.
- Ja, uparciuchem….
Przekomarzali się jeszcze jakiś czas, wracając do wspomnień, każde ze swojego dzieciństwa….
- A wracając do Jaśka. Wiem, że moja pragmatyczna żona chciałaby, żeby wszystko było w jak najlepszym porządku i po kolei – najpierw studia, potem ewentualnie cała reszta.
- To źle?
- Nie, kochanie, ale czasem wychodzi inaczej. Okazje nie czekają i często się też nie powtarzają.
- Marek, modelem się bywa, a zawód trzeba mieć.
- Jasne, ale on przecież nie chce rzucić studiów, tylko skończyć je z niewielkim opóźnieniem.
- A Kinga? Myślisz, że się ucieszy?
- Pewnie nie, ale to mądra dziewczyna i chyba zrozumie.
- Mądrość nie ma tu nic do rzeczy. Związki na odległość się nie udają. Zresztą, sam musi zdecydować, porozmawiać z nią. Tak mu powiedziałam. To jego życie.
- Mądra dziewczynka. Zawsze o tym wiedziałem.
Żaby to przypieczętować, mocno, namiętnie ją pocałował.

Czas, jakby zaczął przyspieszać i przybliżać rozwiązanie. Ula, choć było jej coraz ciężej, nie chciała rezygnować z pracy i choć na chwilę, ale każdego dnia się tam pojawiała.
Był piękny, słoneczny, ciepły dzień. W ogóle, wiosna tego roku była wyjątkowa..
Wychodzili z firmy. Marek podtrzymywał ją, żeby bezpiecznie zeszła ze schodów. Kiedy dochodzili już do samochodu, miał dziwne wrażenie, że ktoś im się przygląda. Rozejrzał się. Nikogo nie było. Ulicą przemieszczali się ludzie, spiesząc każdy w swoją stronę, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.. “Mam jakieś urojenia” – pomyślał, ale wtedy zauważył czarnego Lexusa, Siedziała w nim jakaś kobieta. Znaczną część twarzy zasłaniały jej słoneczne okulary. Patrzyła w ich stronę. Marek poczuł się dziwnie. Nie znał jej. Dlaczego miałaby na nich patrzeć? “Może tylko mi się zdawało?”. Jednak jakiś, zupełnie irracjonalny niepokój pozostał. Otworzył Uli drzwi i pomógł wejść do samochodu. Kiedy przechodził na stronę kierowcy, popatrzył jeszcze kątem oka w stronę stojącego auta. Nic się nie zmieniło. Kobieta siedziała tam nadal. I nadal. patrzyła w ich stronę.
- Coś się stało?
- Nie, dlaczego?
- Bo wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.
- Po prostu, jest mi za gorąco. Nie lubię takiej pogody w zatłoczonym mieście. Chętnie pobyczyłbym się gdzieś nad wodą.
- To ci chyba , kochanie nie grozi w najbliższym czasie. Jedź już, bo ja też jakoś nie najlepiej się czuję.
Marek poczuł, jak serce błyskawicznie podskoczyło mu do gardła.
- To już?
- Co już? Aaaa. Nie. Chyba nie. Zostały jeszcze dwa tygodnie. To ta pogoda. Położę się w domu i będzie dobrze.
Chwilę trwało, nim udało się im włączyć do ruchu. Zdążył zauważyć, że czarny Lexus także rusza. Nie, to nie mógł być przypadek. Kto to jest, do cholery? Może Aleks przysłał jakąś Mata Hari? Nonsens.. Co chwilę sprawdzał, jak czuje się Ulka i, czy tajemnicze auto jedzie za nimi. Jechało. Nie wiedział, dlaczego, ale miał złe przeczucia. Jeżeli zaraz nie wymyśli, jak się pozbyć tego ogona, to ten nieznajomy ktoś, dowie się, gdzie mieszkają. Do tego nie zamierzał dopuścić.. Na najbliższym skrzyżowaniu, przemknął w ostatniej chwili na pomarańczowym. Lexus nie zdążył.
- Marek, co ty wyprawiasz? Nie widziałeś świateł?
- Przepraszam, kochanie, ale zdążyłem przecież.
Popatrzyła na niego z wyrzutem. Postanowił zabezpieczyć się, na wypadek, gdyby nieznajoma okazała się desperatką i próbowała ich dogonić. Wolał jechać okrężną drogą, skręcił więc w najbliższą przecznicę.
- Co się dzieje? Dokąd my jedziemy?
- Do domu, tylko trochę inaczej. Dawno tędy nie jeździliśmy, a tu jest zdecydowanie mniej tłoczno.
- Ale dalej.
- Zaraz będziemy. Jak się czujesz?
- Jakoś dziwnie.
- Co to znaczy?
- Marek, spokojnie. Maluch chyba bawi się w berka i to pewnie dlatego.
Zatrzymali się przed domem. Marek szybko otworzył bramę, wjechał. Brama już się zasuwała. Dobrze. Są bezpieczni. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaką ulgę przyniosło mu charakterystyczne stuknięcie, które oznaczało, że brama zamknięta i nikt niechciany tu nie wejdzie.. Sam już nie wiedział, czy to dlatego, że Ula będzie mogła spokojnie się położyć, czy dlatego, że udało się zgubić tamten samochód. Jakiś niepokój jednak pozostał
Ula postanowiła się zdrzemnąć, skorzystał więc z okazji, wziął telefon i wyszedł do ogrodu.
- Seba?
- Cześć stary. Miałem do ciebie dzwonić. Poszedłem w końcu do tego lekarza. Daruję ci szczegóły, ale wiesz co – wszystko ze mną ok..
- Przecież ci mówiłem, że tak będzie. Zobaczysz, ani się obejrzysz i będziesz czekał na to dziecko, jak ja teraz.
- Mam nadzieję. Ale. Ja tu o sobie, a ty pewnie masz do mnie jakąś sprawę.
- Nie wiem, czy ma sprawę ,ale muszę ci coś powiedzieć, bo nie daje mi to spokoju.
Marek opowiedział mu całe dzisiejsze zajście i poczuł, że znowu się denerwuje.
- No, to prawie, jak w jakimś gangsterskim filmie, stary. Ktoś ściga, ktoś ucieka… Sorry. Ale kobieta, mówisz? Ty sobie lepiej przypomnij, czy nie zaliczyłeś jednak jakiegoś malutkiego skoku w bok, a lasce to nie wystarczyło i teraz gania cię po mieście.
- Seba, wiesz co… To twoje poczucie humoru… Stary, to nie jest śmieszne.
- No wiem, wiem. Przecież my teraz tacy porządni faceci jesteśmy, że w książkach za wzór mogliby nas stawiać. Ale pomyśl – nikogo ci ona nie przypominała? Kompletnie nie kojarzysz?
- Nie.
- To może jakaś pomyłka. Albo przypadek jednak.
- Nie wierzę w takie przypadki. Stała pod firmą. Patrzyła. Ruszyła zaraz za nami i gdybym nie przeskoczył tych świateł, jechałaby dalej za nami. Jestem pewien.
- A co Ulka?
- Nic jej nie powiedziałem. I bez tego źle się dzisiaj czuje.
- No to nie wiem, o co tu chodzi. Po prostu uważaj. Może to się wkrótce jakoś wyjaśni.

Najpierw jednak miało się wyjaśnić coś zupełnie innego.
Poszedł do sypialni sprawdzić, czy Ula jeszcze śpi.
- I jak się czujesz, kochanie? Lepiej trochę? Zrobię kolację, co?
- Chyba nie dużo lepiej. Nie mam ochoty na jedzenie. Przynieś mi tylko wody i posiedź ze mną.
Kiedy wrócił, leżała w tej samej pozycji, jednak trzymała się za brzuchu, a na twarzy, co chwila, pojawiał się grymas bólu. Czuł, że serce wali mu coraz szybciej. Czyżby jednak? Już? Wziął ją za rękę.
- Boję się, Marek
Chciał jej powiedzieć, że on też, ale tylko pocałował ją w czoło i dodał:
- Ciii. Jestem przy tobie.. Słuchaj, może jednak pojedziemy do szpitala?
- Jeszcze nie.
Zupełnie nie wiedział, co robić. Widział, że cierpi i nie mógł jej pomóc. To było koszmarne. Położył się obok, głaskał jej brzuch, włosy, całował w policzek, kark… tak bardzo chciał jej ulżyć, tylko jak? Boże, niech jej się tylko nic nie stanie, Poczuł suchość w gardle, spocone ręce. “Ona nie może widzieć, że ja też się boję”.
Zauważył, że grymas na jej twarzy i cichy jęk, oznaczające powracający ból, pojawiają się coraz bardziej rytmicznie.
- Kochanie, myślę, że powinniśmy jechać. W szpitalu przynajmniej wszystko będzie pod kontrolą.
Niespodziewanie się zgodziła. Poszedł szybko do garderoby po torbę, która, przygotowana “na wszelki wypadek” czekała tam od tygodnia.
Wypił szklankę wody. Trochę go otrzeźwiła. “Nie mogę się denerwować. Nie teraz. Muszę ją szczęśliwie dowieść do szpitala”.
Pomógł jej wstać. Zaprowadził do łazienki. Sam, w międzyczasie wyprowadził samochód z garażu. Wrócił po nią. Była jakby spokojniejsza, ale ból powracał i nie dało się tego ukryć.
Jechali w milczeniu. Widział, że nie chce rozmawiać. Jedynym adwersarzem stały się jego myśli. Na ulicach nadal. panował ruch. Chcąc, ze względu na Ulę, uniknąć nagłych hamowań, nie wyrywał się do przodu, choć ciągle wydawało mu się, że jadą zbyt wolno. Gdzie ci ludzie ciągle jeżdżą? Czy jest jakaś pora dnia, kiedy można bez problemu przejechać przez to miasto? Jest prawie 22 – ga, a tu ruch, jak w godzinach szczytu..
Kiedy w końcu zatrzymali się przed szpitalem, kierownica była mokra od jego potu. Zaprowadził ją na Izbę Przyjęć. Musiał czekać, zadzwonił więc do Rysiowa i do rodziców.. Jedni i drudzy byli zaskoczeni, że to już.
Telefon odebrała Ala.
- Marek, tylko bądź przy niej. Może nie będzie chciała, ale ona tylko udaję taką silną, a tak naprawdę…
- Wiem. Będę. Jesteśmy przecież umówieni na rodzinny poród.
Józef, kiedy usłyszał, o co chodzi, nie powiedział nic. Po prostu wyszedł. Ala wiedziała, dlaczego tak się boi. Traumatyczne przeżycia z przed lat przypomniały o sobie.
Heleny też nie ominęła panika.
- Mareczku, zaraz tam przyjedziemy.
- Nie mamo. Po co? Ja będę z Ulą, a wy tylko niepotrzebnie będziecie się denerwować na korytarzu. Zadzwonię, jak będzie po wszystkim. Muszę kończyć.
W drzwiach ukazała się Ula z pielęgniarką. Za nimi szedł lekarz.
- Proszę się nie denerwować. Wszystko przebiega prawidłowo, tylko pewnie jeszcze trochę potrwa. Niech pan teraz idzie do żony.
Czuł, że idzie, jak automat. Wszystkie mięśnie były napięte do bólu. Nie mógł nad tym zapanować.
- Marek, chyba lepiej, żeby nie było cię tu, kiedy się zacznie. Nie chcę, żebyś to oglądał.
- Nie będę oglądał. Kochanie, chcę być przy tobie, kiedy będzie rodziło się nasze dziecko. Rozmawialiśmy o tym.
Sam nie wiedział, skąd u niego ta desperacja. Z widokiem krwi miał problemy od dziecka, a przecież nie wiadomo, co go tu jeszcze czeka. Czuł jednak, że mimo całego swojego lęku musi tu zostać. Że to jakiś przełomowy, niezwykle ważny moment w jego życiu.
Ula próbowała mu jeszcze coś tłumaczyć, dlaczego ona nie chce, a on nie powinien, ale też widziała, że to na nic..
Trzymał za rękę, próbował z nią oddychać, kiedy pojawiały się kolejne skurcze. Wychodziło mu to dość nieporadnie, ale był.
Minęła północ, ale nadal. nic się nie działo. Małgosia, czy Jaś, nie byli zdecydowani na przywitanie z tym światem.

Imiona, o których często wcześniej rozmawiali pojawiły się zupełnie niespodziewanie. Po pamiętnym wieczorze, kiedy Ula ze wzruszeniem i sentymentem oglądała album z rodzinnymi zdjęciami, miała dziwny sen. Śniła się jej mama. Siedziały gdzieś na łące, w pięknym słońcu, wśród różnorodnych polnych kwiatów i traw. Była małą, kilkuletnią dziewczynką. Mama nałożyła jej na główkę wianek, który uplotła z koniczynki, a potem zaczęła jej czytać bajkę o Jasiu i Małgosi. Kiedy kończyła, zaczynała od nowa.. Po przebudzeniu, Ula opowiedziała sen Markowi, zastanawiając się, co miał znaczyć. Może mama podpowiedziała imiona? Właściwie, dlaczego nie? Marek nie miał nic przeciw temu. Co prawda, gdyby był chłopiec, to jeden Jasiek już jest, ale Cieplak, a ten byłby Dobrzański.

Po pierwszej w nocy akcja przyspieszyła. Lekarz orzekł, że już pora, a Marek na te słowa poczuł, jakby grunt osuwał mu się z pod nóg. Resztkami sił zebrał się w sobie. Nie mógł patrzeć, jak ona się męczy. Niech się to już skończy..
Trzymał jej głowę, ocierał pot z czoła, pozwalał do białości ściskać swoją rękę… Polecenia i uwagi lekarza i pielęgniarki słyszał, jak przez mgłę.
W pewnej chwili zorientował się, że położna mówi coś do niego.
- Panie Marku. Panie Marku. Ma pan pięknego syna. Proszę zobaczyć.
Spojrzał na maleńką istotkę, którą lekarz trzymał na ręku. Usłyszał płacz…. zemdlał.
Kiedy doszedł do siebie, Jaś leżał obok Uli. Spojrzał na nią. Po jej policzkach toczyły się dwie wielkie łzy. Dokonał się cud narodzin.
Był, jak w amoku. Chyba jeszcze nie mógł w to wszystko uwierzyć. “To mój syn – te maleńkie, zaciśnięte piąstki, ciemna czuprynka…”
- Dziękuję ci, kochanie.
- Ja tobie też. Że byłeś.
Patrzył na niego i ciągle nie wierzył. Chyba pierwszy raz nie potrafi opisać, co czuje. Szczęście było tak wielkie, że zabrakło mu słów.
Wyszedł na chwilę i nie zwracając uwagi, że jest środek nocy, musiał zadzwonić do Rysiowa, do rodziców. Mama płakała, tata, wyraźnie wzruszony, gratulował, Józef, najpierw kilkakrotnie upewniał się, czy rzeczywiście wszystko w porządku, a potem tylko dodał: “co za szczęście”.
Lekarz kazał mu wracać do domu. Ula powinna odpocząć. Mały Jasiek, w łóżeczku obok też już spał. Marek dość niechętnie zostawiał ich tam samych, ale w końcu posłuchał rady lekarza. Kiedy wyszedł na zewnątrz, chłodne, rześkie powietrze czerwcowej nocy ocuciło go nieco. Świtało. Jechał bardzo wolno przez puste jeszcze ulice i po raz kolejny starał się poukładać sobie w głowie wydarzenia ostatnich godzin. “Mam syna. Jesteśmy rodziną”.
Przyjechał do domu, ale nie mógł zasnąć. Wypił kawę, potem drugą. 2 czerwca… omal nie urodziłby się w Dzień Dziecka. Wtedy uświadomił sobie, że zapomniał o tym dniu, a miał z tej okazji prezent dla Beatki. Ale… została przecież ciocią, więc chyba mu wybaczy to niedopatrzenie.
Wziął prysznic, wypił kolejną kawę i pojechał do szpitala. Ula wyglądała jeszcze na zmęczoną, ale czuła się dobrze. Maluszek słodko spał. Umówili się, że pojedzie na trochę do pracy, a potem wróci. Pewnie zresztą wpadną też rodzice i Ala z Józefem.
Był na nogach już drugą dobę, bez snu, ale nawet nie czuł zmęczenia. Nagle wpadł mu do głowy pomysł. Zatrzymał się przy najbliższym salonie jubilerskim. Długo przyglądał się różnym drobiazgom, ale nie mógł dostrzec niczego odpowiedniego. Ula nie przepadała za rzucającą się w oczy biżuterią, a wszystko, co widział było jakieś takie okazałe. Już miał wychodzić, kiedy w ostatniej gablocie zauważył bransoletkę. Niepozorna, delikatna, ale piękna. Składał się z niezliczonej ilości maleńkich serduszek. Wziął ją bez zastanowienia.
W firmie, pierwsze kroki skierował do Seby.
- Stary, to ty jesteś cholernym szczęściarzem. Gratuluję. – wyściskał go z całych sił.
- Staraj się, staraj. Mówię ci, niesamowite uczucie, kiedy zobaczysz takiego małego człowieczka i wiesz, że jest twój.
Wpadł do sekretariatu, żeby powiedzieć Violi i Ani. Violetta , najpierw krzyknęła tylko “O jeżeniu”, potem zaczęła ocierać łzy, bo się wzruszyła, następnie zaczęła piszczeć z radości i pobiegła siać dobrą nowinę wśród reszty załogi. Ania za nią. Marek został sam. Wziął się za podpisywanie pism, które Violetta jeszcze dziś miała wysłać, kiedy nagle usłyszał głos :
- Dzień dobry. Widzę, że dobrze trafiłam. Też mogę złożyć gratulacje.
Podniósł głowę. W drzwiach stała ona. Nieznajoma z samochodu. Zaraz, zaraz, nieznajoma? Przecież to… Joaśka? Nic dziwnego, że jej nie poznał. Zapamiętał ją przecież, jako dość przeciętną, ale raczej pogodną dziewczynę, z ciepłym spojrzeniem. Miłą, choć ze skłonnościami do histerii, zwłaszcza, kiedy zakochała się w nim bez pamięci, a on nie miał już ochoty na kontakty z nią.
Teraz stała przed nim elegancka kobieta, w nienagannie skrojonej kolorowej sukience. Obcięła włosy i z blondynki stała się brunetką. I oczy – już nie były takie ciepłe, jak kiedyś. Był w nich chłód, żeby nie powiedzieć, lód. Patrzyła na niego z…. nienawiścią. Już one same wystarczyłyby, żeby zmienić ją nie do poznania.
Marek czuł, że ta wizyta nie wróży niczego dobrego, tylko jeszcze nie wiedział, o co chodzi.
- Dzień dobry. Nie poznałem cię. Co tu robisz?
Nadrabiał miną, chcąc za wszelką cenę ukryć zdenerwowanie.
- Jestem od jakiegoś czasu w Polsce. Musimy porozmawiać.
- Chyba nie mamy o czym.
- Mylisz się, Marek.
- Dobrze, skoro tak uważasz. Chodźmy gdzieś na kawę i miejmy to już za sobą.
Marek chciał wyjść stąd jak najszybciej, jeszcze zanim wrócą dziewczyny.. Poza tym, chciał się dowiedzieć, czego od niego chce, skoro nawet zdobyła się na to, żeby go śledzić. Chciał raz na zawsze mieć już z niż spokój. Nie tak miał wyglądać dzisiejszy dzień, ale trudno. Kiedy wychodzili, jeszcze Władek złożył mu gratulacje. Nawet tu Viola zdążyła dotrzeć? No, rzeczywiście jest szybsza, niż agencja prasowa.
Spojrzał na nią. Patrzyła na niego z ironią., wzmocnioną lodem, który wręcz wypływał z jej oczy. Poczuł dreszcz na plecach. Ta kobieta go nienawidziła, tylko za co? Za to , że ją zostawił?

3 komentarze:

  1. I love it <3 Swoją drogą, to bardzo brzydko z Twojej strony, kończyć w najlepszym momencie... :P Niecierpliwie czekam na next!!! :)

    kejpi

    OdpowiedzUsuń
  2. poproszę o jeszcze; to jest świetne ;) zaglądam na ten blog systematycznie z nadzieją że jest kolejna część twojego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  3. hej, również czekam na kontynuację :)

    OdpowiedzUsuń