Get your own Digital Clock

czwartek, 14 stycznia 2010

Ula i Marek Dobrzańscy? cz.4 wg pod wiatr

Minuty mijały, zbyt szybko mijały. Marek zastanawiał się, co zrobić, żeby zatrzymać czas, a przynajmniej przedłużyć te wspólne chwile, tak ostatnio rzadkie w ich związku. Po porannej energii, teraz przyszło zniechęcenie do jakiegokolwiek działania. Nie chciał wychodzić z domu i zostawiać Uli samej. Miał niejasne przeczucie, nie całkiem uświadomione, że coś złego się wydarzy, gdy tylko rozstaną się chociaż na parę godzin. Najchętniej zostałby z nią w domu lub ją zabrał ze sobą. Jednak to nie było możliwe i zdawał sobie doskonale z tego sprawę. Każde z nich miało różne plany na dzisiejszy dzień. Nie można już było tego przedłużać.
- Marek, dość tego dobrego, obowiązki wzywają.
- Tak. Już się zbieram.
- Zrobię szybko zakupy i jadę do Rysiowa.
- Przyjadę po was około szóstej.
- Zadzwonię do ciebie i jeszcze ustalimy.
- Ula, ale co tu ustalać. Przyjadę po pracy i już.
- Wiesz, nie wiem przecież, co zastanę w Rysiowie.
- A co możesz zastać?
- Różnie może być.
- Nie rozumiem za bardzo o co ci chodzi.
- Może Krzyś będzie chciał jeszcze tam zostać albo Ala czy tata nie będą chcieli go puścić.
- Ulka, co ty kombinujesz? Chcesz zostawić Krzysia jeszcze trochę w Rysiowie? Też się za mną stęskniłaś, tak jak ja za tobą?
- Marek, no co ty wygadujesz? Myślisz, że zostawię go na drugą noc samego?
- No tak. Sam nie wiem, co za głupoty wygaduję. To zadzwoń. Na razie.
- Obraziłeś się?
- Nie, dlaczego tak sądzisz?
- Bo masz minę, jakbyś się obraził.
- Nie mam żadnej miny. Po prostu spodziewałem się, że przyjedziecie do domu, a ty coś zmieniasz.
- Jeszcze nic nie zmieniam. Powiedziałam tylko, że zobaczę, jak wygląda sytuacja.
- Na to samo wychodzi.
- Nie na to samo. Przecież nie powiedziałam, że nie chcę przyjechać, tylko nie wiem, czy to będzie możliwe.
- Ula, no… Przecież to proste. Pakujesz się, ja przyjeżdżam i wracamy.
- A jak mnie poproszą, żebym została?
- Ula. Nie przedłużajmy już tej rozmowy. To do niczego nie prowadzi. Zdecyduj i zadzwoń.
- Zawsze możesz przyjechać.
- Mogę. Posiedzieć godzinę i wracać po nocy do pustego domu.
- Kiedyś ci nie przeszkadzało.
- Co mi nie przeszkadzało?
- Przyjeżdżanie do mnie do Rysiowa. Potrafiłeś przyjechać nawet na pięć minut.
- Dobrze. Przyjadę. Niezależnie od tego, co postanowisz. W porządku?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo wcale tego nie chcesz. Wymusiłam na tobie ten przyjazd, a ty się zgodziłeś.
- I co w tym złego, że się zgodziłem?
- Ale nie chcesz. Tak na prawdę to nie chcesz.
- Czego znowu nie chcę?
- Nie chcesz przyjeżdżać do Rysiowa. Wolisz gdzieś pójść z Sebastianem albo z kimś innym.
- Przecież powiedziałem, że chcę, żebyście wrócili do domu i przyjadę po was.
- Ale ja nie wiem jeszcze, czy wrócimy. A ty nie chcesz przyjeżdżać, jeśli nie wrócimy.
- To w końcu mam nie przyjeżdżać, bo już nie rozumiem.
- Jak chcesz. Twoja sprawa.
- Ulka, o co ci chodzi. Przed chwilą było dobrze, nawet lepiej niż dobrze, a teraz… Chyba, że nie było dobrze.
- Było. Ale teraz nie jest.
- Jak to nie jest? Nie rozumiem.
- Bo to za trudne dla ciebie. Idź już.
- Nie pójdę, dopóki się nie dowiem, o co ci chodzi.
- Musiałabym ci długo tłumaczyć. Nie mamy tyle czasu.
- I co, mam cię zostawić w takim nastroju?
- Nic mi nie będzie. Zaraz wychodzę. Powiedziałam, idź już.
Postał jeszcze chwilę na środku sypialni, nie wiedząc, co ma robić: wyjść, czy zostać. Z zachowania Uli próbował się tego domyślić, ale nie wysyłała żadnych sygnałów. Poszła do łazienki z nadąsaną miną. Westchnął i postanowił iść w końcu do pracy. “Dam jej czas, żeby sobie wszystko ułożyła w głowie i zastanowiła się, o co jej w końcu chodzi. Co ja znowu takiego powiedziałem, że się pogniewała?”

Znowu przyszedł do firmy za późno i to o całe dwie godziny. Zaraz po wyjściu z windy wpadł na Aleksa, który nerwowo kręcił się po holu. Na widok Marka znacząco spojrzał na zegarek.
- Pięknie, pięknie. Godzina jedenasta, a firma samopas chodzi.
- Cześć, Aleks. Niemiło cię widzieć.
- Baaardzo śmieszne. Twoje żarty nabierają coraz większej finezji.
- Daruj sobie. Czego chcesz?
- Jak to, czego. Wczoraj mówiłem, że wracam i biorę się do roboty. A, racja, mogłeś nie zapamiętać. Nie wyglądałeś najlepiej – zaśmiał się ironicznie.
- Ciebie nie trudno zapamiętać.
- Potraktuję to jako komplement.
- Jeszcze raz pytam: czego chcesz?
- Jeszcze raz mówię: zamierzam pomóc ci w prowadzeniu firmy.
- Mówiłem, że nie potrzebuję pomocy.
- Mówiłeś, ale ty zawsze co innego mówisz, a co innego jest. Przecież widzę, co się dzieje.
- Nic się nie dzieje.
- Oczywiście, tytanie pracy. Wczoraj… lepiej nie mówić, dzisiaj spóźniony dwie godziny. Powinieneś się cieszyć z mojego powrotu: będziesz mógł się spóźniać albo w ogóle nie przychodzić.
- Wczoraj była tu Ula. Zresztą, po co ja ci się tłumaczę?
- Bo jestem współwłaścicielem i członkiem zarządu? A swoją drogą, to piękne: we dwójkę ciągniecie jeden etat?
- Aleks. Masz coś konkretnego do mnie, czy będziemy nadal wymieniać uprzejmości?
- Mam. Wczoraj twoja żona obiecała znaleźć mi jakiś pokoik do pracy, ale dzisiaj się nie zjawiła. Więc może ty ją zastąpisz?
- A na jak długo przyjechałeś, bo nie wiem, czy warto zamieszanie robić?
- Warto. Przyjechałem na wystarczająco długo, żeby było warto robić zamieszanie z powodu mojej osoby.
- Ooo. A jak tam twoje interesy w słonecznej Italii?
- Sprzedałem firmę i jestem.
- Sprzedałeś firmę?
- Tak. Nawet przy moich zdolnościach do robienia interesów, nie da się być w dwóch miejscach na raz. Więc postanowiłem dopilnować tego. Nie mogę pozwolić na zaprzepaszczenie dorobku życia moich rodziców.
Marek poczuł, że nie ma już ochoty rozmawiać z nim ani chwili dłużej. Zaczynał być coraz bardziej wściekły. “Znowu będę miał go na głowie. A myślałem, że mam już święty spokój, przynajmniej w tej sprawie”.
- Wiesz co, Aleks. Daj mi jeszcze z pół godziny, dobrze?
- No cóż, zdaje się, że nie mam wyboru. Idę na wczesny lunch. Aaa… moja propozycja odnośnie dzisiejszego wieczoru jest aktualna. Zrobiłem wstępne rozeznanie i wiem już, gdzie mogę was zaprosić.
- Ale nie wiem, czy my możemy przyjąć…
- To ja wyciągam rękę do zgody, a ty…
- Aleks, nie o to chodzi. Nie wiem, jakie plany ma Ula. Muszę z nią porozmawiać…
- A to nie rozmawialiście wczoraj?
- Aleks. Porozmawiam i dam ci znać, OK?
- Byle szybko, bo rezerwację muszę zrobić.
Wsiadł do windy i w końcu zniknął. Ale niestety nie na długo. Wkrótce wróci i znowu będzie to samo, co przez te wszystkie lata pozornej współpracy. “A tak dobrze się zaczął dzisiejszy dzień. A teraz znowu jest jak zwykle: najpierw Ula ze swoimi humorami i dąsaniem się nie wiadomo o co, teraz Aleks. Zaczynam powoli mieć tego wszystkiego serdecznie dosyć. Potrzebuję jakiejś odmiany, bo zwariuję”. Poszedł do dawnego gabinetu Aleksa i poprosił Aldonę o przeniesienie jej rzeczy do księgowości. Spojrzała ze zdziwieniem, ale na wytłumaczenie Marka, że Aleks wrócił, ze zrozumieniem pokiwała głową:
- Rozumiem. Ale nie wiem jednego: jeśli on tu wrócił na stałe, to nie jestem pewna, czy nadal chcę tutaj pracować.
- Aldona, nie rób mi tego, proszę. Poczekaj trochę. Może akurat się dogadacie.
- To niemożliwe. Adaś zbyt dużo mi o nim opowiedział.
- Tym bardziej zostań. Chcesz zostawić mnie z nim samego? Potrzebny mi zaufany człowiek przy Aleksie.
- Mam ci donosić? Nie potrafię.
- Nie. Nie o to mi chodzi. Ale gdyby coś knuł, to ty zauważysz.
- Przecież on mnie i tak zwolni.
- Nie zwolni cię. Masz stałą umowę o pracę.
- Ale jak się uprze, to coś wymyśli. Zawsze może mi coś podrzucić albo jakieś dokumenty zniszczyć. Nie dam rady ciągle się pilnować. To niemożliwe. Jeszcze mi opinię zszarga.
- Aldona, przestań martwić się na zapas. Zobaczymy, jak będzie. Poczekaj z tym czarnowidztwem. Jak też nie skaczę z radości z powodu jego przyjazdu. Przenieś swoje rzeczy, a potem zobaczymy, jak będzie. OK?
- No, dobrze. Zobaczymy.

Z pokoju zajmowanego jeszcze przez Aldonę, poszedł do Sebastiana. Ten też nie miał zbyt tęgiej miny, kiedy podniósł głowę znad papierów.
- O, cześć, Marek. Zjawiłeś się w końcu. Co tak późno?
- Nieważne. Wiesz, że Aleks wrócił?
- No, wiem. Trudno było go dzisiaj nie zauważyć, jak się panoszył.
- A to kanalia. Stary, co ja mam z nim zrobić? Najchętniej to bym mu obił mordę.
- Nie dziwię ci się. Nawet bym ci pomógł. Tyle, że to nic nie da.
- Ale mnie by pomogło.
- Dobra. A tak naprawdę, to co będzie?
- Nie mam pojęcia. Ale mam tego wszystkiego już coraz bardziej dosyć.
- Chyba się nie poddasz? Tyle razy dawałeś sobie z nim radę, to i teraz sobie poradzisz.
- Pewnie bym sobie jakoś poradził. Tylko nie wiem, czy mi się jeszcze chce.
Wyszedł od Sebastiana. Nawet nie spytał go o ten nieszczęsny teatr, ani nie opowiedział nic o sobie. Nie miał ochoty na luźną rozmowę. Czuł się coraz bardziej zdenerwowany. Zastanawiał się, czy zadzwonić do Uli i opowiedzieć jej o Aleksie, czy dać jej spokój i samemu zdecydować, że nigdzie z nim nie wychodzą. Ale Ula sama zadzwoniła.
- Marek, przepraszam cię, że byłam dla ciebie niemiła. Nie wiem, co mi się stało. Przyjedź po pracy do Rysiowa, to porozmawiamy.
- Dobrze.
Przezornie nie zapytał już, czy zamierza wrócić do domu, czy nie. Pojedzie do Rysiowa, niezależnie od tego, czy potem wrócą razem, czy tylko on sam. Z zachowania Uli wywnioskował, że ona też nie przywiązała wagi do zaproszenia Aleksa.
- Ula, Aleks jednak wrócił do pracy.
- No tak. Przez to, co przeżyłam wczoraj wieczór i w nocy, kiedy ciebie nie było, zapomniałam o nim. I co?
- Jeszcze nie wiem. Poszedł na lunch, a ja poprosiłem Aldonę, żeby oddała mu gabinet.
- Poprosiłeś Aldonę? Marek. Nie widzisz, że to nie jest w porządku wobec niej?
- A co miałem zrobić? Gdzie go ulokować? Zresztą, Aldona nie miała nic przeciw temu.
- A co miała ci powiedzieć? Musiało jej być przykro, ale przecież nie powie ci tego.
- Masz lepszy pomysł? Powiedz, jeszcze mogę zmienić…
- Już za późno.
- Nie za późno, jeszcze się nie wyprowadziła.
- Za późno, bo już jej to powiedziałeś, już jej zrobiłeś przykrość. Teraz, nawet jak odwołasz, to i tak tego nie zmienisz.
- Ula. Aldonie wcale nie było przykro. Ona bardziej boi się, czy będzie mogła pracować z Aleksem, a nie martwi się swoim pokojem.
- Jedno drugiego nie wyklucza. Ale trudno. Już nic się nie da zrobić.
- Ula. Aleks ponowił zaproszenie na kolację… – zmienił temat.
- I co z tego?
- Nic. Chciałem cię tylko spytać o zdanie.
- Przecież nie zostawię Krzysia, żeby pójść na kolację z Aleksem. Powinieneś to wiedzieć.
- Wiem, ale powiedziałem ci tylko.
- Dobrze, że mi powiedziałeś.
“Co się z nami dzieje – pomyślał. Coraz trudniej nam się rozmawia. Kiedyś to było takie proste. Rozmowa z Ulą zawsze była dla mnie przyjemnością. Kiedy tak było?” – zadał sobie pytanie, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo natknął się na Pshemko, który domagał się stanowczo, aby Marek zwiększył mu środki na kolekcję. Twierdził, że robi, co może, ale parę złotych musi jeszcze wyciągnąć z firmowej kasy. Marek obiecał mu, że zaraz zorientuje się, co da się w tej sprawie zrobić i w końcu wszedł do własnego gabinetu. Rzucił płaszcz i teczkę na fotel, a sam usiadł za biurkiem i schował twarz w dłoniach. “Tak, z Ulą dogadywaliśmy się… kiedy? zanim zostaliśmy parą… wtedy, kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi… tak, to był nasz najlepszy okres, jeśli chodzi o porozumienie. Rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło jedno spojrzenie, skinienienie głową, spojrzenie w oczy lub uśmiech, a już wszystko było jasne. To były piękne czasy – rozmarzył się. Dziwne. Nie byliśmy razem, a mam uczucie, jakbyśmy właśnie wtedy byli najbliżej. Całkiem blisko. Ciekawe dlaczego? Jak to wytłumaczyć? Potem pokochaliśmy się. Nadal się kochamy. Jesteśmy razem, jesteśmy rodziną. Możemy sobie ufać. Pomagamy sobie. Zawsze możemy na siebie liczyć. Ale dlaczego nie dogadujemy się tak łatwo, jak kiedyś? Dlaczego właśnie to zniknęło? Czyżby to była cena, jaką musieliśmy zapłacić za miłość? Brakiem porozumienia? Dziwne. Nigdy bym nie przypuszczał… Nie. To niemożliwe. Coś majaczę. Muszę więcej czasu spędzać z Ulą i Krzysiem. Ale spędzam tyle, ile mogę. Przecież muszę pracować. Dobra, wystarczy tych myśli. Muszę skupić się na pracy, bo w końcu przy pomocy Aleksa, mogę jej w ogóle nie mieć” – zakończył rozmyślania i otworzył laptopa, aby sprawdzić pocztę.

Po powrocie Aleksa z lunchu sprawy potoczyły się już prościej. Marek, nie wdając się w zbyteczne dyskusje, poinformował go, że może zająć swój dawny gabinet i jeśli koniecznie chce się czymś zająć, to niech przejrzy dokumenty księgowe i zorientuje się w kondycji finansowej firmy, a potem wspólnie z Aldoną – wspólnie – podkreślił, zajmie się prowadzeniem działu finansowego. Aldona jest świetnym fachowcem, dodał, ma zupełnie inną osobowość niż jej brat i nie życzę sobie żadnych nieporozumień. Aleks, zaskoczony stanowczością Marka stwierdził, że nie zamierza z nikim toczyć wojny, ani jawnej, ani podjazdowej. Marek nie ufał jego słowom, ale postanowił wziąć je za dobrą monetę i udawać, że wszystko jest w porządku, dopóki coś się nie wydarzy. W końcu i tak nie miał wyboru. Aleks miał prawo tu być. Zresztą, liczył na Aldonę, że w razie czego udaremni knowania Aleksa. W końcu, była mniej “ostrożna” niż jej brat. Poza tym, zdecydowanym tonem powiedział Aleksowi, że nie mogą skorzystać z jego propozyji zaproszenia na kolację, ponieważ Ula z dzieckiem jest w Rysiowie.
- Może kiedy indziej – ustąpił Aleks.
- Zapewne będziemy mieli okazję. Nie traktuj tego jako odmowę, ale przełożenie na inny termin.
- Dobrze, dostosuję się. W końcu, ja nie mam dzieci.
- A powinieneś. Polecam.
- Myślę o tym.
- No wiesz, z samego myślenia…
- Powiedzmy, że myślę bardziej konkretnie…
- O, czyżbyś miał kogoś?
- Ty będziesz ostatnim, który się o tym dowie. Tak na wszelki wypadek.
- Może powinienem być pierwszym? Tak na wszelki wypadek? Bo wiesz, nigdy nie wiadomo, kogo się spotka…
- Podobno masz żonę i dziecko. Ale, o czym ja mówię. Nigdy ci to nie przeszkadzało.
- O, przepraszam, z Pauliną nie miałem dzieci. Zresztą, miałem na myśli, że to ja mogę przypadkiem wpaść w oko twojej wybrance. Dlatego lepiej, żebym wiedział…
- Dziękuję za troskę. Ale raczej nie.
“Ciekawe, jak będzie? Może Aleks faktycznie kogoś ma i trochę złagodnieje? Niemożliwe. Najwyżej na trochę, a później będzie znowu to samo. Warto by było dowiedzie się więcej. Wyraźnie sugerował, że coś jest na rzeczy. W każdym razie, tak na wszelki wypadek, nie powinienem uśmiechać się do żadnej kobiety w mieście” – pomyślał z ironią.
Sytuacja w firmie była w pełni pod kontrolą. Przygotowania do pokazu, kolejnego w karierze Marka, szły swoim trybem, bez żadnych większych komplikacji. Zespół pracowników był już tak wdrożony w system pracy, że właściwie nie trzeba było nikogo kontrolować, ani też specjalnie mówić, co ma robić. Ludzie sami wiedzieli i postępowali zgodnie z przyjętymi schematami, ale potrafiąc je modyfikować w zależności od sytuacji. “Jednak te pięć lat naszej ciężkiej pracy wspólnie z Ulą, plus dwa wcześniejsze, przyniosły efekty. Wszystko idzie jak w zegarku. Nawet Pshemko coraz rzadziej ma ataki histerii, odkąd zaczął współpracę z Wojtkiem. Udało nam się stworzyć prężny, zgrany zespół, w którym każdy ma swoje miejsce. Tak naprawdę, to mogłoby mnie już teraz tu nie być, a firma by się nie zawaliła. Wystarczy, że przyjdę podpisać pocztę i upewnić pracowników, że działają zgodnie z moją koncepcją. Godzina, dwie, dziennie wystarczy. A Aleks się dziwi, że przychodzę do firmy, kiedy chcę. On pamięta czasy, kiedy trzeba tu było siedzieć na okrągło. Nie wie, że to jest zespół, a nie grupa przypadkowych osób”. Teraz też już nie miał nic do roboty. Przypomniał sobie jeszcze o umowie z firmą Terleckiego. Dał Aldonie zlecenie stałe na dokonywanie comiesięcznych przelewów, a umowę zostawił u siebie.

Postanowił wyjść z pracy i pojechać wcześniej do Rysiowa. “Posiedzę chwilę, poudzielam się rodzinnie i towarzysko, to łatwiej Uli będzie zdecydować się na powrót. Zresztą, nie byłem tam już chyba z miesiąc, bo ostatni raz się nie liczy. Spieszyłem się i myślami byłem zupełnie gdzieś indziej”. Jeszcze tylko po drodze wstąpił do Ali, powiedzieć jej, że się spotkają i wyszedł z firmy. Było około trzeciej po południu. Znowu wiosenne słońce mocno prażyło. W dodatku wiał dość ostry, ciepły wiatr. Wszystko razem, łącznie z roztopionym błotem po resztkach śniegu, nie sprzyjało dobremu samopoczuciu. “Byle do wiosny – westchnął – tej prawdziwej, zielonej i świeżej”.
W Rysiowie Ula właśnie położyła Krzysia spać na popołudniową drzemkę, tak, że nawet nie mógł się z nim przywitać. Jedynie delikatnie pocałował śpiące dziecko w czoło. Wyglądał jak śliczny, niewinny aniołek. “Nic dziwnego, że Ulka tak się nad nim trzęsie. Wygląda tak krucho. Ale jednak za bardzo. To znaczy, moim zdaniem za bardzo, ale czy ja się znam na wychowywaniu dzieci? Ona bardziej”. Wyszedł z dawnego pokoju Uli, który zajmowali teraz wspólnie podczas przyjazdów do Rysiowa. W domu trochę się zmieniło. Zamieszkała Ala, ale za to Jasiek się wyprowadził. Zamieszkał w Warszawie, w mieszkaniu Ali. Rozpoczął studia, ale bardziej skoncentrowany był na karierze modela niż na nauce, dlatego też ciągle ich nie ukończył. Ula usiłowała przemówić mu do rozumu, ale bez większych efektów, zwłaszcza, że Jasiek coraz częściej otrzymywał propozycje zdjęciowe, a nawet małe rólki w reklamówkach. Jednym słowem, coraz bardziej wciągał go świat showbiznesu. Ula stała przy zlewie i zmywała naczynia. Józefa ani Beatki jeszcze nie było.
- I co, dajesz radę?
- Niby z czym? Przecież nic takiego nie robię.
- Tak pytam…
- Podać ci obiad?
- Właściwie… tak. Nie miałem czasu.
- I co z tym Aleksem? – spytała, nakładając jedzenie na talerz.
- Sam nie wiem. Jakiś dziwny…
- Zawsze był dziwny.
- Teraz jest inaczej dziwny. Dlatego się niepokoję.
- Ale co?
- Chce współpracować. Godzi się na wszystko. Nawet Aldonę w charakterze konsultantki przełknął.
- To chyba dobrze?
- Ula… znasz go przecież. Tak samo, jak ja. Moim zdaniem, on ma jakiś plan.
- Może nie ma. Wiesz, spróbował we Włoszech, może nie spodobało mu się i postanoowił znaleźć swoje miejsce w firmie.
- No, nie wiem. Dla mnie to dziwne. A – jeszcze sugerował, że ma kogoś.
- Co???
- Tak. Nie powiedział tego wprost, jak to Aleks, ale tak między wierszami.
- Ciekawe. Chciałabym ją poznać.
- Przełożyłem zaproszenie na kolację. Zgodził się na jakiś bliżej nieokreślony termin. Ale nie minie nas to.
- Dobrze. Jakoś to przeżyjemy.

Wrócił Józef. Oczywiście, ucieszył się na widok Marka. Poprosił go o pomoc przy zdjęciu furtki, którą zamierzał odnowić na wiosnę. Marek zgodził się z ulgą, bo to siedzenie na miejscu zaczynało go już nużyć. Przez dłuższą chwilę pracowali, wymieniają jedynie uwagi związane z czynnościami. Potem wróciła Ala, Beatka, obudził się Krzyś i życie w Rysiowie zaczęło iść swoim dawnym, zwariowanym rytmem. Marek czuł się trochę zagubiony, natomiast Ula była w swoim żywiole. Lubiła dom pełen ludzi, dobrze się czuła, gdy mogła podawać obiad, zbierać naczynia, pytać, czy ktoś sobie czegoś życzy. Całkowicie zdominowała dom, sprowadzając Alę i ojca, nie wspominając o Beatce i Marku, do roli odbiorców jej zainteresowania. Siedzieli w pokoju gościnnym, a Ula przynosiła to kawę, to herbatę, to ciasto, które zdążyła upiec.
- Ula, aleś zaszalała. Przyjeżdżasz na dwa dni i robisz mi konkurencję. W życiu ci nie dorównam – stwierdziła Ala.
- Ależ, Alu, ty też świetnie sobie radzisz – zauważył Józef.
- E tam, ty więcej gotujesz niż ja.
- Bo mam więcej czasu, niż ty.
- Przyjechałam na dwa dni nie po to, żeby tutaj siedzieć i być obsługiwaną – skomentowała rozmowę Ula.
Marek nie odzywał się. Wiedział, że Ula miała tu pole do popisu, jakiego nie miała w ich domu. Miała w końcu o kogo się troszczyć i dla kogo gotować.
“No cóż. W domu jest sama z Krzysiem, a to dla niej za mało. Do firmy rzadko przychodzi, bo nie chce zostawiać dziecka z opiekunką. Ja najczęściej przyjeżdżam po siódmej. Późno. Nic dziwnego, że tutaj lepiej się czuje. Rozumiem to, ale wolałbym, żeby już wróciła”. Zaczął się bawić z Krzysiem w chowanego. To znaczy, Krzyś się chował, a on go szukał. Całkiem fajna zabawa, pozwalająca na odejście od stołu i poruszanie się po całym domu. Nie przewidział tylko jednego: że Krzyś uderzy się o nogę od stołu i zacznie płakać. Oczywiście, zarówno Ula, jak i Ala, natychmiast rzuciły się dziecku na pomoc.
- Mógłbyś uważać na dziecko – powiedziała podniesionym tonem Ula.
- Uważałem. Takie wypadki zawsze się zdarzają.
- Ciekawe, że tylko tobie, bo przy mnie nie.
- Ula, nie przesadzaj.
- Ale Ulka ma rację. Dziecka trzeba pilnować jak oka w głowie – wtrąciła się Ala.
- Pilnowałem.
- Oj, mężczyźni. Wy zawsze jesteście trochę lekkomyślni.
- Ala, nie mów tak. Nie jestem lekkomyślny. Zdarzyło się. W końcu nic takiego.
- Jasne, dla ciebie nic takiego – krzyknęła Ula, przykładając Krzysiowi woreczek z lodem do guza na czole.
- Ale będzie miał śliwę. Boli cię, kochanie? – Ala nachyliła się nad Krzysiem.
- Taaak. Boli.
Krzyś, widząc zainteresowanie mamy i babci, zaczął chlipać, patrząc, jakie to robi na nich wrażenie.
- Biedne dziecko. Biedny chłopczyk – Ala całowała jego rączkę.
- Nie widzicie, że nic mu nie jest? Płacze, bo wy chcecie, żeby płakał.
- Zwariowałeś?! My chcemy, żeby płakał! – krzyknęła Ula.
- Marek, zastanów się, co ty mówisz – to Ala.
- Przecież już nic nie mówił. To wy nakręcacie sytuację.
- Wiesz co, ty już lepiej się nie odzywaj. Namieszałeś, a teraz zwalasz wszystko na nas. Na mnie i Alę.
- Nic nie zwalam. Chcę tylko powiedzieć…
Popatrzył na obie. Ula nadal przykładała Krzysiowi lód, a Ala trzymała go za rękę. Chłopiec popatrzył na ojca, nie wiedząc, czy ma jeszcze płakać, czy już przestać. Przez chwilę patrzył spokojnie. Marek uśmiechnął się do dziecka, a ten odwzajemnił uśmiech.
- Fajnie się bawiliśmy, co nie, synku?
- Tak. Fajnie.
Spojrzał na matkę i widząc jej zatroskaną minę, skrzywił się.
- Buuuu, boli Krzysia, boli…. buuuuuuuu – zapłakał.
Marek miał już tego dość. Spojrzał na Józefa, który przez cały czas nie odzywał się. Józef bezradnie westchnął.
- Chyba już będę wracał. Zrobiło się późno – powiedział Marek.
- Zostań jeszcze trochę – odezwał się Józef.
- Nie, lepiej będzie, jeśli pojadę.
- Chyba masz rację. Tak będzie lepiej – powiedziała obrażonym tonem Ula.
Marek pocałował Krzysia, rzucił “do widzenia” i wyszedł. Na ulicy zobaczył Maćka, który wsiadał do samochodu.
- Cześć.
- Cześć. Wyjeżdżasz już? A Ulka zostaje?
- Zostaje.
- Oo. Pokłóciliście się?
- Nie, dlaczego.
- Przecież widzę.
- Maciek, nie chcę o tym gadać.
- OK. Mnie też nie chce się gadać, jak pokłócę się z Anią. Ale jakbyś chciał…
- A masz dzisiaj czas?
- Mogę mieć.
- To spotkajmy się w Warszawie.
- Dobra. Zadzwoń.
Maciek pojechał. Marek otworzył drzwi samochodu, kiedy z podwórka wybiegła Ula.
- Marek. Zostań. Nie wyjeżdżaj.
- Dlaczego? Przecież widzę, że przeszkadzam.
- Jak możesz tak mówić.
- Co mam robić? Siedzieć? Wiesz, że tego nie lubię.
- Mieliśmy porozmawiać.
- Nie bardzo jest o czym. O Aleksie już ci powiedziałem.
- O nas.
- Teraz? Nie mam nastroju. Ani nie ma warunków.
- Chodź. Coś wymyślimy.
- A później będę wracał po nocy…
- Nie będziesz. Nigdzie nie jedziesz. Do rana.

Znowu w domu. Sam nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć, czy nie. Z jednej strony dobrze, że Ula go zatrzymała, bo chciał być z nią, a z drugiej, miał ochotę już stąd wyjechać. Z Ulą i z Krzysiem. Ale nawet nie odważył się o tym wspomnieć. Miał zdecydowanie dość nieporozumień na dzisiaj. W pokoju Uli, do którego od razu weszli, Krzyś spokojnie coś rysował. Guz nie był zbyt duży, ale Marek na ten temat też już postanowił się nie wypowiadać.
- To co robimy? – spytał.
- Wykąpiemy Krzysia, a potem możesz mu przeczytać bajkę. A ja przygotuję kolację.
Jęknął w duchu. Jeszcze nie strawił obiadu, a Ula o kolacji mówi. “Zjeść i się męczyć, czy zaprotestować i znowu się narazić? A Hamletowi się wydawało, że miał dylematy. Powinien ożenić się z tą Ofelią, to by natychmiast odechciało mu się gadać do czaszki” – pomyślał i rozejrzał się za bajkami dla Krzysia.
W końcu sytuacja została opanowała. Problem kolacji udało się załatwić herbatą bez cukru i maleńką kanapeczką. Krzyś zasnął w łóżeczku wciśniętym między stół a regał. Zostali sami.
- Marek, wszystko w porządku?
- Tak, dlaczego?
- Bo od jakiegoś czasu jakiś dziwny jesteś.
- Wydaje ci się.
- Nie, nie wydaje mi się. Nie odzywałam się, dopóki się nie upewniłam.
- Ula, naprawdę wszystko w porządku.
- Marek, przecież widzę.
“Jasne, ja jej powiem, że jak dla mnie, to wiele nie jest w porządku, a ona się obrazi i dopiero wtedy już nic nie będzie w porządku” – Marek nie był pewien, czy kontynuować tę rozmowę, czy zbyć byle czym.
- Chciałbym ci powiedzieć, ale nie bardzo wiem, jak to określić słowami.
- Czyli miałam rację. Znudziłam ci się? – nagle wypaliła.
- Jak możesz tak mówić. Z tobą nie da się nudzić.
Ula patrzyła na niego podejrzliwie i z pewnym niepokojem.
- Mam nadzieję, że mówisz prawdę.
- Chodź do mnie. Przytul się.
Przez chwilę tulił ją do siebie.
- Nie. Nie znudziłaś mi się. Na pewno nie. Chodźmy spać.
Wąskie łóżko wymuszało bliskość, ale mieli już wprawę. Śmiejąc się, usiłowali się jak najwygodniej ułożyć. Ula przytuliła się do niego.
- Nie chciałabym, żeby coś między nami się popsuło.
- Ja też nie chciałbym.
Pocałował ją w usta. Zobaczył jej smutne oczy i postanowił ją trochę rozbawić. Przewrócił ją na plecy i zaczął całować po całym ciele. Udało się. Ulka zaczęła się śmiać.
- Przestań, wariacie. Mam łaskotki. Co robisz!
- To ty przestań się śmiać. Obudzisz Krzysia – powiedział, nie przestając.
- Nie mogę się nie śmiać.
Ale zdobyła się na wysiłek, przewróciła z kolei jego na plecy i odpłaciła się tym samym. Po paru minutach wygłupów, poczuli się na tyle odprężeni, że mogli już spokojnie zasnąć, wtuleni w siebie.
Kiedy się obudził, w pokoju było już całkiem jasno. Nie było ani Uli, ani Krzysia. Łóżeczko było zaścielone, a na środku pokoju stała spakowana torba. Patrzył ze zdziwieniem, kiedy weszła Ula.
- Spakowałaś rzeczy?
- Tak. Wracamy.
- Kiedy?
- Teraz.
Wyszła. Marek uśmiechnął się. Przeciągnął się na łóżku, a potem wstał. “Nie jest źle – pomyślał. W każdym razie, nie tak źle, jak mi się jeszcze wczoraj wydawało”.

Po zawiezieniu Uli i Krzysia do domu, znowu przyszedł trochę spóźniony do pracy. “To zaczyna już mi wchodzić w nawyk. Niedługo ludzie też się zaczną nałogowo spóźniać, skoro szef daje taki przykład”. Ania przywitała go uśmiechem. “Wczoraj Maciek mówił, że się kłócą. Niemożliwe. Jak z taką dziewczyną można się kłócić. Przecież ona jest całkowicie bezkonfliktowa”.
- Aniu, zrobisz mi kawę?
- Jasne.
- Mogę cię o coś spytać… – zaczął niepewnie.
- Tak?
- Kłócicie się czasem z Maćkiem?
- Jasne. Wszyscy się kłócą.
- No tak. Wszyscy.
- A co? Macie z Ulą jakiś problem?
- Nie. Tak tylko pytam. Tak ogólnie.
- Aha.
“Wiadomo, że wszyscy się kłócą, co w tym dziwnego. Dobrze, że jeszcze godzić się potrafimy”.
Zadzwonił telefon. Monika. Zdziwił się trochę, bo nie spodziewał się, że rzeczywiście zależało jej na kontynuowaniu znajomości.
- Cześć, Monika.
- Cześć. I jak? Pan prezes już w formie?
- A kiedyś nie byłem?
- No wiesz, znamy się krótko, ale widziałam cię już w różnych sytuacjach.
- Racja. Różnie bywało. Ale dzisiaj akurat w formie.
- To dobrze. Bo mam wolne popołudnie i nie bardzo wiem, co z nim zrobić. Brak nawyku. Posiadania wolnego popołudnia – zaśmiała się.
- Oczekujesz ode mnie jakiejś propozycji?
- Niekoniecznie propozycji. Raczej podpowiedzi. Co robisz, jak masz wolne popołudnie?
- Rzadko kiedy miewam.
- Ale ci się zdarza? Bo wyglądasz na takiego, któremu wolne się czasem zdarza.
- Jeśli już, to raczej nieplanowane i spontaniczne.
- A ja wolę zaplanować.
- A kiedy mnie zaprosiłaś do domu, to mówiłaś, że spontanicznie…
- Różne rzeczy się mówi… chyba wiesz coś o tym…
- Więc to nie było spontaniczne?
- Przestań mnie przepytywać. Pytałam o coś. Pomożesz mi?
- Czekaj, czekaj, niech pomyślę…
- Czekam.
- Może być kino… albo kolacja w restauracji…
- Mam iść sama do kina albo do restauracji? Nie. Wymyśl coś innego.
- Wiesz co… Mam pewien pomysł. Ale muszę ustalić szczegóły. Zadzwonię do ciebie za parę minut, dobrze?
- Dobrze. Czekam.
“Więc zaprosiła mnie do siebie celowo? Coś podobnego… Ciekawe, dlaczego. Marek, przestań się zastanawiać nad nieistotnymi rzeczami. Celowo czy niecelowo. Może też chciała w końcu podpisać tę umowę, a ja jej nie ułatwiałem zadania. Nie mogła być pewna, czy przyjdę na spotkanie, czy nie i czy będę komunikatywny”. Wyjął telefon i zadzwonił do Uli.
- Ula? I jak? Rozpakowałaś się już.
- Owszem.
- Co robisz?
- Nic takiego. Trochę bawię się z Krzysiem. Zaraz idziemy na spacer.
- Ulka… wiesz… tak sobie pomyślałem, że może nie odkładajmy dłużej tej kolacji z Aleksem… i tak nas nie minie. Lepiej miejmy to już z głowy.
- Dzisiaj? Dopiero wróciliśmy z Rysiowa.
- I co z tego. Dwie godziny i po sprawie. Wracamy do domu i po kłopocie.
- Nie bardzo mi się chce.
- Mnie też nie. Dlatego zróbmy to i już.
- No dobrze. Ale umawiamy się na dwie godziny. Potem żegnamy się i wychodzimy.
- Dzięki, Ula.

Dogadanie się z Aleksem zajęło zaledwie parę minut. Nawet się ucieszył.
- Nie spodziewałem się, że się zdecydujecie. Myślałem, że to gra na zwłokę.
- Dlaczego?
- Marek, nie udawaj. Od kiedy to skaczesz z radości na myśl o kolacji ze mną?
- Więc dlaczego właściwie nas zaprosiłeś?
- Powiedziałem już. Chcę przełamać lody.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Przekonasz się.
- Aleks, więc będziemy w trójkę, czy przyprowadzisz tę swoją panią?
- Czy ja mówiłem, że mam jakąś panią?
- Dawałeś do zrozumienia.
- Znowu coś źle zrozumiałeś.
- A ja już powiedziałem Uli, że chyba kogoś masz…
- Niepotrzebnie. Ale dochowywanie tajemnic nigdy nie było twoją mocną stroną.
- Czyżby?
- No nie. Z wyjątkiem tych, które dotyczyły ciebie. Tych potrafiłeś dochowywać.
- Aleks, znowu się kłócimy.
- Dobra. Darujmy sobie tę rozmowę.
- Jeśli przychodzisz sam, to może zaprosimy jeszcze kogoś?
- Po co?
- Łatwiej będzie rozmawiać przy kimś obcym. Będziemy musieli się pilnować, żeby nie skakać sobie do oczu.
- Fakt. I będziemy musieli wysilić się na jakąś konwersację. Masz kogoś konkretnego na myśli?
- Tak. Violettę.
- Zwariowałeś?
- No, to Aldonę.
- Nie masz lepszych pomysłów?
- Co chcesz od Aldony? Jest inteligentna, błyskotliwa…
- Tak, tak. Ale nie będę szedł na kolację z moim pracownikiem. To się nigdy dobrze nie kończy.
- To mamy problem.
- Ty masz problem ze znalezieniem kogoś na kolację?
- Nie te czasy.
- W takim razie, dajmy spokój.
- Wiesz co, jest taka jedna. Niedawno przyjechała z zagranicy i nie ma tu znajomych.
- Czyli jednak ciągle masz znajomości…
- To córka Darka Terleckiego. Prosił mnie, żebym trochę jej pomógł w biznesie. Bo ona dopiero rozpoczyna. A z Darkiem wolę żyć w zgodzie.
- Każdy woli. Widziałeś ją?
- Raz. Przy okazji załatwiania umowy na sklepy.
- I co?
- Nic – wzruszył ramionami. Obchodzi cię, jaka ona jest?
- Właściwie, to nie.
- Gdyby była interesująca, to nie trzeba by było pomagać. Sama dałaby sobie radę.
- Trudno, jakoś to zniesiemy, dla dobra firmy – zaśmiał się Aleks.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz