Get your own Digital Clock

piątek, 2 października 2009

Smerfetkowe opowiadanie cz.7


Dni mijały monotonnie. Zegary jakby zwolniły, by po jakimś czasie znów przyspieszyć. Nikomu nigdzie się nie spieszyło. Nikomu? Nigdzie? Przecież to jest niemożliwe. Nie tu w Warszawie. I nie w siedzibie Febo&Dobrzański. Tu wszystko wrzało, burzyło się, wszyscy biegali w różnych kierunkach, w określonym celu. Lecz kiedy dobiegali musieli wracać do początku trasy, z bardzo prostego powodu, zapominali, po co biegli właśnie tu. Do początku musieli też wrócić Ula z Markiem, Marek z Aleksem, i wiele innych osób. Nie będę ukrywała przed Wami tego, że najtrudniejszy okazał się powrót Uli i Marka. Nie wiem tylko, dlaczego. Może już za daleko oddalili się od startu? Może, dlatego, że droga, którą przez pewien czas się razem poruszali, okazała się zbyt trudna do przejścia dla jednego z nich? A może dla nich obojga? Nie będę też ukrywała rozmowy między nimi. Krótkiej, ale brzemiennej w skutkach. Odbyła się ona po kilku dniach lub tygodniach po pamiętnej zamianie panów młodych. Przez ten czas żadne z nich nie szukało okazji do rozmowy, a gdy wpadali na siebie całkiem przypadkowo w firmie wymieniali zdawkowe: witaj, co u ciebie? Tyle. Na nic więcej się nie odważyli. On nie miał odwagi, ona nie chciała zaczynać, gdyż nie była pewna jak się to zakończy. Marek nie był pewien czy do Uli dotarły informacje o tym, że zerwał z Pauliną. Sebastian, który był zawsze dobrze poinformowany też bezradnie rozkładał ręcę. Violateż nic nie wiedziała, poza tym, odkąd Ula była dyrektorem finansowym, rzadko się widywały, o zwierzaniu nie wspominając. Na Alę, Izę i Elę też nie miał, co liczyć. Były to najlepsze przyjaciółki Uli i wątpił, aby powiedziały cokolwiek. Zwłaszcza Ala. Przypomniał sobie jej spojrzenia, którymi go obrzucała na urodzinach w Rysiowie. Były to spojrzenia pełne przestróg i chyba gróźb pod jego adresem. Wiedział, że teraz mogły się spełnić. Skoro Sebastian i Viola nic nie wiedzieli to pozostało mu jedyne rozwiązanie. Postanowił porozmawiać z Ulą. Nie możemy udawać, że nic się nie stało, bo przecież stało się. Musimy to jakoś wyprostować. Chociaż część. To znaczy ja muszę wyprostować.- Przekonywał siebie
w drodze do gabinetu Uli. Gdy był już pod drzwiami, odwaga się gdzieś ulotniła, argumenty, które jeszcze przed chwilą były bardzo przekonujące, nagle stały się błahe i chyba dziecinne. No, ale skoro się pofatygowałem i jestem tu, to, chociaż spróbuję…
-Proszę- Odpowiedziała automatycznie. Zresztą myślała, że to jej sekretarka z kawą. Rzadko miała okazję kogoś gościć tutaj u siebie. Dodatkowo była pochłonięta masą papierów.
- Chciałbym porozmawiać.
Dopiero teraz podniosła wzrok. Spojrzała na niego. Niepewny, wystraszony, spanikowany. Jeszcze się mi tu rozchoruje, biedaczek.- Chciało się jej śmiać, gdy tak na niego spoglądała.
Czy mi się wydaje, czy wyładniała przez ten czas?
Nie ma kawy, przecież widzę, to niech się ulotni. Ale chwileczkę, chciał o czymś porozmawiać, ciekawe, o czym? Zaraz się dowiemy…
- Rozmawiajmy więc.- Jak gdyby nic wróciła do studiowania stosu dokumentów na biurku.
Czy mi się wydaje czy jest cholernie pewna siebie?
- A czy mogłabyś oderwać się na chwilkę od tego wszystkiego?- Marek podszedł do biurka i wskazał na to, co się na nim znajdowało.
- Nie mogę. Już raz się oderwałam, i nie za dobrze na tym wyszłam. Ale słucham cię, mów.
-Ula chciałem z tobą porozmawiać o tym, co usłyszałaś, a właściwie, czego nie usłyszałaś i o moim związku z Pauliną.
Nie zareagowała, nie zachęciła go żadnym słowem, spojrzeniem, a tym bardziej przyjaznym, dodającym otuchy gestem. W tym momencie była jak porcelanowa lalka. Porcelanowa lalka? Przecież to pasuje do Pauliny, prawda? A jednak dla mnie była taką lalką. Takie lalki są bardzo ładne. Mają cudowne sukienki, uszyte z koronek, aksamitów, satyn, tiulów, koralików. Mają bujne włosy, skręcone w loki, związane wstążką. Mają też ładne oczy, niebieskie. Ładne, ale takie nieobecne, dalekie, w których nie da się nic dojrzeć. Marek też nic nie dostrzegł w oczach Uli. I nie, dlatego, że była nadal pochylona, lecz dlatego, że jej oczy też były nieobecne. Nieobecne dla niego. Pomimo tego kontynuował…
-Wtedy gdy byłaś koło mojego gabinetu słyszałaś zaledwie część mojej rozmowy z Sebastianem. Mówiłem mu wtedy o uczuciu do ciebie, które zrodziło się tak nagle, i które tak bardzo mnie cieszyło. Było zupełnie inne od tych, które znałem do tej pory i na które czekałem całe życie. Było to znaczy jest nadal jak wiosenny, ciepły deszcz, na który się czeka. A gdy nadchodzi niespodziewanie to bez namysłu wychodzisz, aby też zmoknąć. Tak było ze mną. Ula mówiłem Sebastianowi, że nie mogę okłamywać Pauliny, że ją kocham i ciebie. Przez tydzień nie wiedziałem, co zrobić. Nie potrafiłem nawet odwołać ślubu. Dopiero tam, w kościele odważyłem się. Powiedziałem Paulinie prawdę, ona jest z Lvem, a ja właśnie walczę.
Wiem wyrządziłem ci wielką krzywdę, oszukiwałem, okłamywałem cię, ale cię kocham. Ula powiedz coś! Powiedz nic się już nie da uratować? Co mam ci jeszcze powiedzieć?- Nachylił się nad nią. Spojrzała na niego. W oczach miał łzy, rozpacz i wyglądał tak jakby pozbierał wszystkie nieszczęścia świata i je jej tu przedstawiał. Mówił:
- Ula powiedz coś? Wszystkie moje uczucia, nadzieje przelałem na ciebie, rozumiesz? Jesteś jak porcelanowa lalka, wiesz, i patrzysz na mnie tak jak patrzą lalki, swoimi zimnymi oczami. A ja… A we mnie wszystko się rozpada. Wolę nie, nie chcę myśleć, że nie będziemy nawet przyjaciółmi, że cię tracę… Może lepiej żebyś odeszła albo umarła…
Wstała, otworzyła drzwi na oścież…
- Więc właśnie umarłam, albo wyobraź sobie, że tak się stało.- Poczekała aż wyjdzie. Zatrzymał się, spojrzał na nią :
-Ula spróbujmy, może jednak coś zostało, co da się naprawić. Ula…
Wyszedł trochę zdziwiony i trochę osłupiały. Zrobiło jej się trochę smutno. Przez chwilkęchciała za nim wybiec, dogonić i powiedzieć mu, że kocha, wybacza, kocha…Ale tylko przez chwilkę. Później przez chwilę myślała o tym, co by to dało. Znowu niepewność w słowa, które wypowiadałby do niej? Segregowanie gestów na prawdziwe i udawane? Sprawdzanie czy ma kogoś innego? Przecież to nie miałoby większego sensu. Być może nadal miałaby wrażenie, że trwa w tej grze bez uczucia. Kochała go nadal. Nie mogła temu zaprzeczyć. Kochała go miłością inną niż na początku. Teraz jego obecność nie powodowała już tego chaotycznego zachowania u niej, słów, gestów, które pojawiały się nagle i nie zastanawiała się dłużej nad nimi. Teraz też spokojniej reagowała na to, co mówi, nie odnajdywała w tym głębszych znaczeń, tak jak robiła to kiedyś. Nie teraz już nie…
Porcelanowa lalka, może i tak. Któż to wie?
A jednak jeszcze długo widziała jego spojrzenia, jego osłupiałą twarz,
i przeżywała ten moment, gdy Marek opuszczał jej gabinet…

Tym razem zaprosił ją do muzeum. Mówiła mu kiedyś, gdy spacerowali po parku oczekując jesieni, że nigdy nie była w muzeum. Postanowił wtedy, że zabierze ją właśnie do muzeum. I zabrał. Tylko w taki sposób mógł się jej odwdzięczyć za to co zrobiła z jego życiem. Z bardzo krótkim kawałkiem życia, który mu pozostał. Musiał to przyznać, polubił ją i jej towarzystwo. Przywiązał się już do jej obecności, podobnie jak kiedyś Marek. Było to jednak inne przywiązanie niż do… Było minęło. Nie minęło, a tak bardzo tego chciałem…
Lubił patrzeć na nią, gdy ona z kolei patrzyła na coś, czego do tej pory nie widziała. Tak było teraz. Zamiast patrzeć na obrazy wiszące na ścianach, patrzył na nią. Jej oczy szkliły się radością. Usta miała lekko rozchylone… Gdy wchodziliśmy tutaj była smutna. Może znowu miała przeprawę z Markiem. Nigdy nie zmuszał jej do wypowiedzi na temat firmy i Marka. Nie interesowało go to. Już dawno wykonał ten telefon, co miał w planach. Zdążył ją na tyle poznać, że wiedział, iż w końcu sama zacznie mówić. Cierpliwie słuchał, pocieszał, i starał się nie narzucać z radami. Sam tego nie lubił, gdy wszyscy mówili mu, co jest dla niego najlepsze. Podczas ich spotkań, to Ula mówiła więcej. Jemu też zdarzało się wtrącić od czasu do czasu parę zdań. Oprócz tego jednego wieczoru, kiedy to opowiedział jej tą smutną historię. Kiedy kończył, modlił się o to aby nie udzieliła mu żadnej rady. Uff, co za ulga, nie udzieliła… Spacerowali pomiędzy obrazami, zatopieni w ciszę… A on liczył ile mu zostało do ostatniej odprawy… Miesiąc, dwa, pół roku, rok… Zapomniałem zegarka, telefonu komórkowego też nie wziąłem, więc nie sprawdzę… Może to i dobrze…

Zostawię Ulę i jej towarzysza w muzeum a odnajdę Marka, który chyba się mi gdzieś zgubił, podobnie jak Pshemko. Nie, Pshemko pracuje nad nową kolekcją w pracowni razem z Izą i jednak bliźniakami. Tam nic się nie zmieniło. Z wyjątkiem Izy, która czeka na przyjście maleństwa…

Jest i Marek. Widzę go. Spaceruje po parku, trzymając aparat fotograficzny w ręce. Nie porzucił ani parku ani sesji. Teraz urządza je kaczkom i staruszkom,
którzy chętnie się na to zgadzają. Dla nich jest to jak promyk chylącego się ku zachodowi słońca. Dla Marka jest to ucieczka od pustego mieszkania, od firmy, od Uli i wspomnień… Uciekł od domu, samotności, firmy, ale czy od Uli? Jest jego największą miłością. Ale przecież nie istnieją największe miłości, nieszczęścia. Są wielkie, ale nie największe. Dla Marka Ula jest największą miłością, i tak już zostanie. Nigdy też nie ucieknie od niej cokolwiek się stanie…
Świat mu się zawalił. Cierpiał. Wciąż miał w uszach jej słowa: właśnie umarłam, albo wyobraź sobie, że tak się stało. Czuł, że z każdym dniem traci kogoś najważniejszego w swoim życiu
Nie wiedział już gdzie ma szukać ratunku dla niej i dla siebie. Jak mam walczyć? Mamo jak? Wyjaśniłem jej wszystko, przyznałem się, wyznałem jej miłość. A ona? Mówi, żebym sobie wyobraził, że umarła. Przepraszam Ula, ale nie zrobię tego… Chodzi teraz po parku lekko zgarbiony, nie robi zdjęć. Nie wyobraża sobie też niczego, może poza jednym… Przywołuje postać porcelanowej lalki… Spróbuję jutro, może będzie mieć lepszy dzień… W domu mam pustą lodówkę. Muszę zrobić zakupy. Chleb, masło, jajka, pomidory, jakiś ser…

Gdy Marek robił zakupy ja wybrałam się w odwiedziny. Duży dom, przestronny ogród… Fajnie się urządzili. Widać, że oboje lubią stylowe rzeczy…
- Widzę, że jednak macie ten obraz Tamary Łempickiej.- Wskazuję na ścianę za moimi plecami. Jesteśmy w salonie i pijemy kawę z bardzo cienkiej, też stylowej porcelanowej zastawy.
- Tak! Przynosi nam szczęście.- Odpowiadają chórem, śmiejąc się. Są szczęśliwi. Zbieram się do wyjścia. Mam jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia w właściwie to dwa. Paulina mnie zatrzymuje, w chwili, gdy zamierzam nacisnąć klamkę…
- Co u Marka…

Byłam w Rysiowie. Tam wszystko dobrze się układa. Nie musicie się martwić. Józef z Alą wspierają Beatkę w starcie szkolnym, Jasiek razem z Kingą zdali maturę, wyjechali na zasłużone wakacje, od października rozpoczynają studia. Jasiek zrezygnował z modelingu, czasami pomaga Maćkowi…

Maciek niestety nie miał dla mnie czasu, wyjeżdżał do Poznania, więc odwiedziłam Elę. Ciągle próbują z Władkiem i coraz lepiej im to wychodzi…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz