Get your own Digital Clock

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

"Brzydula – jak zniszczyć i odnaleźć miłość." - cz.11 AFRYKA wg Iwony

Ula z Markiem długo i wnikliwie ustalali plan działania. Marek użył wszystkich posiadanych talentów i dopiero około południa następnego dnia głód wygonił ich z sypialni. Zgodnie z umówioną strategią nie potwierdzali i nie dementowali rewelacji „Gorącego Faktu”. W efekcie po fali internetowych plotek i komentarzy sprawa ich domniemanego romansu ucichła. Oni tymczasem bardziej dyskretnie pielęgnowali rodzący się między nimi związek. Marek był cierpliwy, nie narzucał się Ulce, nie wymagał od niej deklaracji co do jej uczuć. Wierzył, że każdy wspólnie spędzony dzień przekonuje ukochaną do niego. Rzeczywiście tak było. Ula zaczynała powoli dostrzegać dla nich szansę, wolała jednak na razie ograniczyć się do tego co jest tu i teraz.

Prezes Cieplak dotrzymała danej obietnicy i miała dla zarządu Febo&Dobrzański zaproszenie na doroczne spotkanie najważniejszych kontrahentów Best Global Fabrics Coroporation w Johannesburgu w RPA. Postanowiła zawieść je osobiście Markowi, Pshemko oraz Sebastianowi i Vilolettcie. Przy okazji liczyła na miłe spotkanie ze znajomymi ze starej pracy.

Rzeczywiście miło porozmawiała sobie z panem Władkiem i Elą, którzy byli parą. W pracowni mistrza Pshemko spotkała oczywiście Izę. Projektant nie żartował, mówiąc, że ma dla niej zaprojektowaną sukienkę. Nie obyło się więc bez przymiarki. Na końcu skierowała kroki do gabinetu Marka, gdzie spotkała też Sebastiana i Violkę.

- Proszę oto wasze zaproszenia, Pshemko ma już swoje. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.

- Dzięki Ula, jesteś cudowna, kocham cię – Violetta cieszyła się jak dziecko.

- Zarezerwowane są dla was pokoje w hotelu. W programie jest kilka odczytów, targi tekstylne, pokaz mody, bankiety, koncert i bezkrwawe safari.

- Ty kochanie jedziesz oczywiście z nami? – zapytał Marek

- Nie, ja jadę dwa dni wcześniej, jako wiceprezes BGFC ds. rozwoju mam swoje obowiązki. Będzie wam towarzyszył mój asystent Wiktor. Spotkamy się oczywiście na miejscu i w miarę możliwości będę wam dotrzymywać towarzystwa.

- Marku, mogę się zwolnić już, muszę kupić sobie kilka drobiazgów na tę wyprawę.

- Tak Violka, oczywiście.

- Seba, idziesz ze mną, dzisiaj się nie wykręcisz – Violka pociągnęła swojego misiaczka na sklepowe łowy.

- Ulka, ale pokój będziemy mieli wspólny, prawda – Marek posadził sobie Ulę na kolanach.

- Nie, będziemy mieszkać w sąsiednich hotelach, ale może pozwolę ci się od czasu do czasu odwiedzić – roześmiała się widząc jego zasmuconą minę.

- Jesteś okrutna, bez ciebie to nie będzie to samo, jako twój najważniejszy klient domagam się większej uwagi.

- A wiesz, dzisiaj podpisałam umowę z Fox Fashion, ich prezes jest też moim klientem, więc…

- Nie przeginaj, bo spotka cię zasłużona kara.

- Jaka kara?

- O właśnie taka – w tym momencie Marek zaczął łaskotać Ulę po żebrach.

- Hahaha, aaa ha, hi, hi, ha, przestań, przeeeeestań, ja nie mooooogę – Ula wyrywała mu się jak mogła, ale niewiele mogła.

- Powiedz, że jestem najważniejszym twoim klientem, jedyną grubą rybą, powiedz bo pożałujesz – łaskotał ją wszędzie, pod pachami, pod kolanami, na stopach. Ula nie miała już sił ze śmiechu.

- Jeesteś, jesteś, jesteś najgrubszą z moich rybek, przysięgam i najukochańszą, Mareczku, prooooszę.

- No masz szczęście. Marek przytulił ją i zaczął całować.

- Ja …. ja nie…mam już sił… ci uuuciekać.

- Nawet nie próbuj, kocham cię.

- Marek ale tu…

- Wszędzie i zawsze i wciąż od nowa.

Ostatnie dni przed wylotem Ula miała bardzo zajęte, prawie nie widywali się z Markiem. Wszystko było już załatwione. Wiktor czuł się wyróżniony i doceniony. Jego pani prezes powierzyła mu ważne zadanie. Pojedzie do niej do Afryki, a kto wie co tam się może zdarzyć. Jeszcze tylko trzeba tam dolecieć i przypilnować gości. Na szczęście Dobrzański i Olszański są doświadczeni, tylko ta Violetta, no i Pshemko. Ciągle na niego spogląda, co on sobie myśli.

Ula czekała na lotnisku. Razem z Wiktorem pomogli im się zakwaterować. Można się było zgubić wśród ponad dwustu osób z piętnastu krajów.

Wieczorem był bankiet powitalny. Po pierwszej sztywnej przemowie samego prezesa, wystąpił nie kto inny tylko Ula. Po angielsku, niemiecku i rosyjsku przywitała wszystkich, przedstawiła skrót programu imprez i życzyła gościom owocnych rozmów biznesowych i dobrej zabawy. W końcu po jakiejś godzinie udało jej się dosiąść do stolika ekipy z Polski. Bawili się świetnie, Marek nawet nie był zazdrosny. Ula nie kryła, że łączy ich coś więcej niż interesy i przyjaźń. Tylko Wiktor był smutny, zrozumiał, że karmił się marzeniami. Nawet Ula zwróciła na to uwagę.

- Co jest temu Wiktorowi, siedzi taki osowiały – zagadnęła Marka.

- No wiesz kochanie, widocznie działa na niego prezesowski urok, asystentki i asystenci tak mają, pamiętasz?

- Ale ty myślisz, że on …coś do mnie czuje.

- No, przecież nie do mnie? Pewnie, że czuje i to bardzo, ale chyba zobaczył, że jego pani jest tylko m o j a.

- Zaraz wracam.

Ula podeszła do stolika czeskiego, znała tam wszystkich i rozmawiała z prześliczną, młodą dziewczyną. Potem razem poszukały Wiktora. Po chwili Ula wróciła sama.

- Gdzie byłaś.

- Właśnie bawiłam się w swatkę. Znalazłam Wiktorowi bratnią duszę. Zuzka to moja była asystentka z Pragi, teraz zapewne mnie obgadują, dałam im pracę do wykonania. Wiktor jest za fajny, żeby się marnował.

- A ja?

- A ty Dobrzański to już jesteś od dawna zmarnowany.

Zabawa trwała do późna.

Nazajutrz przewidziane były targi i różne prezentacje. Wiele firm chciało przedstawić gościom swoją ofertę handlową na dodatki czy usługi, albo próbowało znaleźć partnerów biznesowych. Ula cały dzień była zajęta. Marek razem z Sebą łazili tu i tam. Nawiązali kilka obiecujących znajomości, interesowano się odnowioną kolekcją FD Sportovo i najnowszymi pomysłami Pshemko. Projektant spotkał również znajomych z Włoch. Natomiast Violka nie wychodziła ze spa.

Wieczorem w hotelowym ogrodzie przy basenie był koncert pod gwiazdami, a nazajutrz zaplanowane było safari.

Marek stęsknił się za Ulką. Zaczaił się na nią przy wejściu i pociągnął w boczną alejkę. Nie pozwolił dojść do słowa i zamknął jej usta pocałunkiem.

- Z mojego tarasu wszystko widać i słychać, już dosyć dzisiaj pracowałaś, porywam cię do siebie.

- Ale…

- Nie pożałujesz, obiecuję.

W pokoju na tarasie czekała na nich lekka kolacja i wino. Wokół paliły się lampiony. Rzeczywiście mieli widok na ogrody hotelowe. Postanowili tam zjeść i posłuchać muzyki. W pewnej chwili Marek poprosił dziewczynę go tańca. Było bardzo romantycznie, tańczyli przytuleni pod rozgwieżdżonym niebem. Ula położyła ukochanemu głowę na ramieniu, a on przytulał ją mocno. Byli jakby jednym ciałem. Ula uwielbiała gdy był tak blisko, czuła każdy jego mięsień, a on jej piersi i biodra, kołyszące się zmysłowo. Wszystko wokół przestało dla nich istnieć, byli tylko oni i muzyka.

You are so beautiful
To me
You are so beautiful
To me
Can't you see

You're everything I hoped for
You're everything I need
You are so beautiful to me
You are so beautiful to me

You are so beautiful
To me
Can't you see
You're everything I hoped for
You're every, everything I need
You are so beautiful

Marek poprowadził ją do pokoju i kochali się w świetle gwiazd, a księżyc im zazdrościł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz