Następnego dnia, po śniadaniu, goście którzy zgłosili chęć udziału w safari zostali podzieleni na małe grupy. Każda z grup miała swojego opiekuna i przewodnika. Głównymi atrakcjami miała być wizyta w rezerwacie lwa i nosorożca oraz w ośrodku badań nad gepardami. Uczestnicy sami podzielili się na pary, każda z nich dostała do dyspozycji jeepa i prowiant na cały dzień. Mieli poruszać się tak aby nie tracić się z oczu.
Pshemko zrezygnował z udziału i postanowił odpoczywać w hotelu. Seba z Violettą byli gotowi na przygodę. Marek do końca nie wiedział, czy Ula z nim pojedzie. Na szczęście udało się jej dołączyć do grupy w ostatniej chwili. Przez to jechali na samym końcu.
Po nerwowym poranku mogli wreszcie cieszyć się wycieczką i swoim towarzystwem.
Jechali po afrykańskich bezdrożach, przez sawannę. Powoli ukazywały im się wspaniałości afrykańskiej przyrody. Najpierw zobaczyli w oddali stado niewielkich antylop. Po chwili dostrzegli z boku kilka żyraf. Mieli nadzieje, ze uda im się ujrzeć wielka afrykańską piątkę: słonia, bawoła, nosorożca, lamparta i oczywiście lwa. Marek miał w pogotowiu aparat fotograficzny. Ula przyglądała się okolicy przez lornetkę. Po jakimś czasie minęli stado zebr. Jechali powoli w pewnej chwili Uli wydawało się, że widzi w trawie przyczajone zwierzę. Zatrzymali się. Mieli wielkie szczęście i byli świadkami polowania lwic na zebrę. Stracili z oczu samochód który jechał przed nimi. Na szczęście droga którą jechali była wyraźna. Przyspieszyli i po jakiejś godzinie dogonili grupę. Nawiasem mówiąc nikt nie zauważył, że ich brakowało. Wszyscy wysiadali właśnie z samochodów bo dojechali do punktu widokowego przy wodopoju.
Podeszli do nich Violetta i Sebastian
- I co widzieliście coś ciekawszego niż antylopy? – Zapytał Sebastian.
- Pewnie, lwice polowały na zebrę, zrobiłem świetne zdjęcia –chwalił się Marek.
- Ja jestem już zmęczona, kiedy będzie jakiś odpoczynek – narzekała Violka.
- Zobaczcie – Ula zwróciła ich uwagę na piękny widok.
Przy wodzie zobaczyli kilka dorosłych słoni i dwa słoniątka. Dalej pasły się spokojnie bawoły. Po chwili obserwacji ruszyli dalej. Zbliżali się do ośrodka badań gepardów. Pracownik pokazał im młode gepardy, które wychowywali bo ich matkę zabili kłusownicy. Widzieli też gepardy oswojone i dzikie na wolności. Ruszyli dalej. Zagłębiali się w coraz bardziej dzikie tereny. W końcu zobaczyli nosorożce. Dwa osobniki leżały na ziemi pod akacjami, które dawały im cień. Wszyscy po kolei zatrzymywali się i robili zdjęcia, Ula i Marek przyjechali w to miejsce jako ostatni. Nosorożcom znudziło się leżenie i majestatycznie się oddalały. Zamarudzili jeszcze chwilę przyglądając się strusiom. Znowu zostali w tyle. Tym razem nie mieli tyle szczęścia. Gdy próbowali dogonić grupę natrafili na rozstajne drogi. Mapa którą mieli ze sobą okazała się niedokładna. Nie wiedzieli którą drogą jechać dalej.
- No świetnie, robi się już późno jak źle wybierzemy drogę to możemy nocować na sawannie, jak myślisz którą lepiej jechać w prawo, czy w lewo – zapytał Marek z troską w głosie.
- O kurde blaszka nie mam pojęcia. Zobacz czy telefon działa.
- Nie ma zasięgu.
- No to nieźle, trzeba wybrać, no to gramy w marynarza.
W końcu pojechali w prawo. Jechali szybko około godziny i nic.
- Chyba już byśmy ich dogonili co? – Stwierdziła Ula
- Myślę, że tak. Zobacz Słońce zaraz zajdzie. Wracamy do skrzyżowania. Wrócili, ale nie byli w stanie już ich dogonić. Jechali jeszcze godzinę, byli już zmęczeni i głodni. Postanowili zatrzymać się i zjeść resztę prowiantu. Było już zupełnie ciemno, zastanawiali się czy jechać dalej, czy może poczekać do rana, albo aż ktoś po nich wróci. Nagle gdzieś z boku dobiegł ich ryk jakiegoś zwierzęcia.
- Wsiadamy do samochodu, szybko Ula, coś mi tu nie gra.
Ledwie wsiedli wokół nich rozległy się strzały. Mieli strasznego pecha. Władowała się na nich grupa kłusowników polujących na nosorożce. Na szczęście nie trafiły ich kule przeznaczone na grubą zwierzynę. Banda jechała samochodami bez dachów i strzelali do uciekającego w popłochu zwierzęcia. Obok jeepa Uli i Marka zatrzymały się dwa samochody. Wysiadło z nich ośmiu uzbrojonych mężczyzn.
- Wysiadać z samochodu – krzyknął jeden z nich po angielsku.
Ula i Marek nie mieli wyjścia, wysiedli.
- Co tu robicie? – Zapytał ten sam człowiek. Mierzyli do nich z broni.
- Ej, zobacz John jaka ślicznotka – jeden z facetów wskazał na Ulę.
- Spokojnie panowie, jesteśmy turystami, przypadkiem odłączyliśmy się od naszej grupy, zaraz po nas wrócą – próbował tłumaczyć Marek.
- Ha, Ha, ha, tak ci się wydaje, gnojku, trzy godziny temu jechali tu turyści i nikt nie wracał, więc nie myśl, że nas przestraszysz.
- Steve, przeszukaj ich samochód.
- A ja przeszukam tę panią – jeden z oprychów skierował się w stronę Uli.
- Nie mam broni ani pieniędzy – szybko powiedziała Ula.
- Daj jej spokój Fred, nie ma teraz czasu na zabawę.
- Chcę ją sprawdzić – złapał Ulę za szyję.
Marek natychmiast rzucił się na ratunek ukochanej. Jego pięść wylądowała na szczęce zaskoczonego Freda, który upadł na ziemię. Dwaj jego kumple rzucili się na Marka. Nie miał żadnych szans, ale odważnie próbował z nimi walczyć. Któryś z obserwujących zajście bandytów uderzył go mocno karabinem w głowę, Marek stracił przytomność. Fred kopnął go kilka razy w brzuch.
- Nie zabijajcie go – krzyczała Ula.
- Spokój do cholery, już ma dosyć, zostaw go – wrzasnął John.
Ula skoczyła do Marka i uklękła przy nim.
- Znalazłeś coś – mężczyzna krzyknął do faceta w samochodzie.
- Zobaczcie to ich dokumenty. Co to za dziwne paszporty, skąd oni są.
- Pewnie gdzieś z Europy.
- Zobacz, to jakieś identyfikatory. BGFC, słyszałem, to znana firma, a ta laska to ich vice-prezes.
- No to trafiliśmy. Zabieramy ich, dostaniemy za nią niezła kasę.
Marek powoli oprzytomniał. Słaniał się na nogach, miał rozbitą skroń i łuk brwiowy. Bardzo krwawił i strasznie bolał go brzuch. Ula go podtrzymywała. Bandyci związali im ręce i zapakowali do swojego wozu. Jeepem kierował Fred. Pojechali.
W tym czasie Seba zorientował się, że jego przyjaciele się zgubili, dojechali właśnie do hotelu, a Marka i Uli nie było wciąż widać. Zaalarmował obsługę hotelu i szefów Uli. W nocy nie było sensu ich szukać. Rano miała rozpocząć się akcja poszukiwawcza.
Marek był strasznie pobity.
- Widzisz mnie, słyszysz? – Ula szeptem mówiła do niego.
- Tak, … nic ci nie jest? – Marek lekko jęknął z bólu.
- Nie, nic mi nie zrobili, dzięki za obronę, rozpłakała się.
- Nie płacz, kochanie nie płacz. Mówili coś?
- Będą chcieli za mnie okup. Chyba już nam nic nie zrobią, to kłusownicy, a nie terroryści. Wiozą nas do swojej kryjówki.
Po godzinie byli na miejscu.
- Rano dasz nam namiary na twojego szefa lub męża, bądźcie grzeczni, to nic nikomu się nie stanie. Steve, zamknij ich – John spodziewał się udanej wymiany Uli na twardą walutę.
- Mój przyjaciel potrzebuje pomocy, źle z nim – odważyła się odpowiedzieć.
- Niech zdycha, nie jest nam potrzebny – John nawet nie spojrzał na Marka.
Zostali zamknięci w jakiejś ciasnej komórce, bez okna. Dostali tylko wodę do picia, nadal mieli związane ręce.
- Marek, jak głowa?
- Boli, ale nie martw się, do rana jakoś wytrzymamy. Myślisz, że twoja firma zapłaci za ciebie.
- Mam nadzieję, boję się.
- Przytul się do mnie, dasz radę?
Ula przełożyła związane ręce, za plecy Marka i przytuliła się. Cała się trzęsła. Siedzieli przytuleni oparci o ścianę.
- Marek, … jak ten najgorszy – Fred, coś ci jeszcze zrobi to nie wiem, ja oszaleję, tak się boję o nas. Kocham cię, nie mogę znów cię stracić.
- Ula, tak bardzo czekałem, czy jeszcze kiedyś to usłyszę od ciebie….- Marek ledwo mówił - Jak zbliżył się do ciebie, to chciałem go zabić. Zrobiłbym to gdyby mnie nie zatrzymali…. Ty wiesz, że cię kocham bardziej niż kogokolwiek na świecie. Wierzysz mi, powiedz.
- Wierzę, tak wierzę ci.
- Jeżeli …uda się nam…. wyjść z tego cało, to zostaniesz już ze mną, na … zawsze?
- Tak, będziemy już odtąd razem. Nie mów już, bo jesteś słaby, odpocznij. – Ula przytuliła głowę Marka do siebie.
Przed świtem usłyszeli jakieś podejrzane hałasy, a po chwili znowu strzały, całe serie z broni maszynowej. Jacyś ludzie krzyczeli w nieznanym języku. Potem wszystko ucichło. Nagle ktoś otworzył drzwi komórki. Ukazała się w nich twarz młodego murzyna w mundurze.
- Wychodzić – powiedział słabym angielskim.
- Nie strzelaj – poprosiła go Ula.
Powoli wstali z podłogi. Wyszli na zewnątrz, gdyby Ula nie trzymała Marka, to upadłby na ziemię. Cały był w zakrzepłej krwi i zgięty, bo bolał go brzuch.
- Kim jesteście? Ty siadaj – pokazał na Marka.
- A ty mów – zwrócił się do Uli.
- Jesteśmy turystami. Ci ludzie wczoraj na nas napadli, pomóżcie mojemu przyjacielowi.
- Zabierzemy go do szpitala.
- Co tu się stało? – Ula widziała wokół cały oddział ludzi w mundurach.
- Ta banda wyrzynała nasze nosorożce. Tropiliśmy ich od dawna, dzisiaj wpadli w naszą zasadzkę.
- Jesteście z policji?
- Nie jesteśmy wojskowymi, pilnujemy parku narodowego, a oni tam właśnie kłusowali najwięcej. Większość aresztowaliśmy, ale kilku musieliśmy zabić. Kogo zawiadomić, że was uwolniliśmy?
- Jestem Urszula Cieplak, a to jest Marek Dobrzański. Jesteśmy Polakami. Pracuję dla Best Global Fabrics Corporation, mamy teraz konferencję biznesową w Johannesburgu. Proszę zadzwonić do nich, na pewno już nas szukają. Pan Dobrzański jest naszym klientem i gościem.
- Dobrze, proszę wsiadać do naszego samochodu.
- Tam stoi nasz, pojedziemy za wami, dobrze.
- Dobrze, jeden z naszych żołnierzy będzie prowadził. Pani niech się zajmie przyjacielem, bo chyba z nim źle.
Ula zaprowadziła Marka do samochodu, pomogła mu wygodnie usiąść. Sama usiadła obok niego. Pojechali.
- Marku, udało się nam, przeżyliśmy, słyszysz?
- Tak kochanie – szepnął i stracił przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz