W restauracji jednego z najbardziej znanych warszawskich hoteli siedziały dwie kobiety. Jedna z nich położyła przed sobą dyktafon oraz notatki, a druga przyglądała się temu z ciekawością. Pani Iwona Sowa – dziennikarka miesięcznika „Kobieta Sukcesu” przygotowywała się do przeprowadzenia wywiadu. Obiektem jej dzisiejszej pracy była niezwykła kobieta. Miała dopiero 32 lata, a już zdążyła zrobić oszałamiającą karierę, no nie w Polsce oczywiście, ale na europejskim i azjatyckim rynku materiałów tekstylnych nazwisko tej kobiety znaczyło bardzo wiele. Była bowiem wiceprezesem odpowiedzialnym za rozwój w międzynarodowej korporacji, kontrolującej produkcję i handel niemal połową materiałów w Europie. Była Polką, która ponad pięć lat temu po jakiejś towarzyskiej aferze wyjechała za granicę i osiągnęła sukces. Pani Urszula Cieplak, dziewczyna z podwarszawskiego Rysiowa przyjechała właśnie do kraju aby stworzyć tu kolejną spółkę córkę. Mówiło się w branży, że to będzie kiler dla polskich firm handlujących materiałami. Natomiast sama pani Cieplak była wielką niewiadomą. Nikt tu właściwie nie wiedział czego się po niej spodziewać. Dziennikarka przyglądała się Uli przez chwilę i musiała stwierdzić, że jej rozmówczyni to bardzo efektowna kobieta. Mogłaby być równie dobrze aktorką lub modelką, a nie prezesem firmy. Była dość wysoka, średniej budowy ciała, miała ponętne kształty. Jej kasztanowe włosy pięknie opływały twarz i ramiona. Miała prześliczne, duże, błękitne oczy, pełne zmysłowe usta, ale największym jej atutem był uśmiech. Gdy się uśmiechała pokazując dwa rzędy ślicznych równych zębów, każdy automatycznie odpowiadał tym samym. Tym uśmiechem zjednywała sobie ludzi - szefów, podwładnych, znajomych, a czasem nawet wrogów. Ubrana była stosownie do pory dnia i swojej pozycji zawodowej w świetnie skrojoną jasną garsonkę i buty na średnim obcasie.
- To co, może zanim zaczniemy wywiad zamówię nam coś do picia? – pogodnym tonem powiedziała dziennikarka.
- Oczywiście poproszę białą kawę bez cukru. – odpowiedziała Ula.
- Na początek chciałam podziękować, że znalazła pani czas na ten wywiad. Pewnie ma pani dużo pracy i obowiązków.
- Owszem na etapie tworzenia firmy jest mnóstwo pracy, ale później z reguły wcale nie jest lepiej, więc nie ma na co czekać – roześmiała się promiennie.
- Dobrze więc zaczynajmy, pozwoli pani że będę nagrywała?
- Oczywiście. Zastrzegam sobie jednak autoryzację materiału.
- Pani Urszulo w ciągu kilku lat pobytu za granicą udało się pani zrobić przysłowiową karierę od gońca do prezesa wielkiej korporacji. Jak do tego doszło?
- To prawda, choć nie zaczynałam jako goniec lecz jako asystentka jednego z członków zarządu mojej firmy. Tak się dobrze składa, ze znam biegle trzy języki obce, niemiecki, angielski i rosyjski, a w międzynarodowej firmie jaką jest Best Global Fabrics Coroporation, była to przepustka do kariery. Zawsze miałam mnóstwo pomysłów, które potrafiłam ubrać w słowa i cyfry, a potem rzetelnie zaprezentować i obronić. Tak krok po kroku zdobywałam uznanie i zaufanie szefów, a w końcu dostałam swoją szansę. Opracowałam plan ekspansji naszej firmy na nowe rynki, czego konsekwencją stało się podróżowanie od kraju do kraju i powoływanie do życia spółek córek, zdobywanie kluczowych klientów i budowanie podstaw długoletniej mam nadzieję współpracy.
- W jakich krajach udało się pani stworzyć takie spółki córki?
- Dotychczas w czterech: w Czechach, na Węgrzech, w Rosji i Grecji. Teraz czas na Polskę.
- Wielu przedsiębiorców w naszym kraju boi się, że pani firma chce kontrolować nasz rynek tekstylny. Co pani na to?
- Prawda jest taka, ze w Polsce nie ma właściwie producentów dobrych tkanin. Firmy które stawiają na jakość i tak są zmuszone sprowadzać materiały z zagranicy. Mówiąc szczerze często są to nasze materiały. Tak więc rzeczywiście fakt powstania w Polsce firmy bezpośrednio powiązanej z BGFC zagrozi bytowi firm pośredniczących w handlu materiałami, ale dla firm szyjących ubrania będzie to szansa na łatwiejszy dostęp do produktów najwyższej jakości.
- Zamierza pani osiedlić się w Polsce?
- Na razie tak, mieszkałam w każdym z krajów gdzie rozkręcałam naszą działalność, jak również w Hamburgu, gdzie nasza firma ma siedzibę. Oczywiście dla mnie możliwość mieszkania w Warszawie jest nieporównywalna w mieszkaniem w żadnym innym mieście bo, jak pani pewnie wie, urodziłam się w Rysiowie pod Warszawą i mieszkałam tam aż do wyjazdu za granicę. Cała moja rodzina nadal tu mieszka.
- A gdzie zdobywała pani wykształcenie i doświadczenie zawodowe?
- Uczyłam się w Warszawie na SGH, którą to uczelnię ukończyłam z wyróżnieniem. Potem odbyłam staż w NBP oraz pracowałam w kilku bankach i firmach, najdłużej w Febo &Dobrzański, gdzie pierwszy raz zetknęłam się z pośrednio z rynkiem tekstylnym. Ponadto prowadziłam z przyjacielem własną firmę, ale po moim wyjeździe za granicę Maciek Szymczyk prowadził już ją sam, zresztą z dużymi sukcesami.
- Wspomniała pani o Febo & Dobrzański, ta firma jest na naszym rynku od lat, swego czasu miała spore problemy, ale ostatnio dobrze im się wiedzie. Może będzie to jeden z pani kontrahentów?
- Tak to niewielka, ale znana firma, współpraca z nią byłaby z pewnością korzystna dla obu stron.
- Skoro pracowała pani w FD, to zna pani zapewne Prezesa Marka Dobrzańskiego?
- Tak znam pana Dobrzańskiego, jak również pana Febo i ich głównego projektanta Pshemko. Ale to stare dzieje. Zapraszam do współpracy wszystkie przedsiębiorstwa, które szyją ubrania, kupując nasze materiały zapewnią swoim klientom produkty najwyższej jakości.
- Może jeszcze na koniec powie pani kilka zdań o swoim życiu prywatnym.
- Nie ma właściwie o czym mówić. Pracując w taki sposób jak ja i w tylu różnych miejscach, trudno mieć chociażby psa, a co dopiero rodzinę. Mogę tylko powiedzieć, że w Hamburgu mam bliskiego przyjaciela, ale żyjemy w wolnym związku, przynajmniej na razie.
- A w jaki sposób odreagowuje pani stresy, które zapewne są nieodłączną częścią pani życia.
- Tak oczywiście, mam kilka niezawodnych sposobów, które stosuję od lat np. lepienie pierogów lub pisanie wierszy.
- Dziękuję za rozmowę. Jeśli ma pani czas, to jutro przyjechałabym tu z naszym fotografem i zrobilibyśmy kilka zdjęć do artykułu.
- Oczywiście, może być o 11 przed południem, ale zapraszam nie tu, tylko do naszej siedziby.
- Do widzenia.
Był wieczór, Ula siedziała w swoim nowo kupionym mieszkaniu, wytrącona z równowagi przez ten wywiad. Że też ta redaktorka musiała ją zahaczyć o Marka Dobrzańskiego. Dobrze, że nie skojarzyła faktów. Ula nie chciała niezdrowych plotek, to dlatego dopiero teraz zdecydowała się na Polskę. Nie mogła już dłużej udawać, że nie ma jej na mapie.
Otworzyła album ze zdjęciami. Patrzyła na siebie sprzed ponad pięciu lat. Aparat na zębach, okropne okulary i fryzura, po prostu - Brzydula. Na zdjęciu obok niezwykle przystojny mężczyzna, zmierzwione, czarne włosy, lekki zarost, oczy jak lodowiec w górach, zniewalający uśmiech, dołeczki, dobrze, że zdjęcie nie może mówić … Marek.
Przez te pięć lat nie widziała go, ani nie słyszała. Zrobiła wszystko aby się z niego wyleczyć. Niedługo okaże się czy się udało. Koniec ich związku był równie nieoczekiwany jak początek. Właściwie to dobrze, że doszło do tego tak szybko, szkoda przecież czasu na beznadziejne przypadki. Powiedziała mu tamtego dnia, że mimo iż bardzo chce, to nie potrafi go zrozumieć, nie wie dlaczego w tak banalny sposób postanowił poddać próbie jej miłość. Powiedziała, że go opuszcza i nie wróci dopóki tego nie zrozumie. Czy zrozumiała? Trochę tak, pewnie prędzej czy później będzie okazja, to go zapyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz