Get your own Digital Clock

wtorek, 15 września 2009

"Marek- wczoraj świnia, jutro kanarek” cz.3

Wigilia. Czas wybaczania, wspólnej rozmowy, kwitnącej miłości. Czas gdy
cały świat zapomina o złym, a myśli tylko o dobrym. Czas kiedy wróg
zamienia się w przyjaciela, a przyjaciel umacnia więzi. Kolędy było słychać
w całym mieście. W każdym domu paliły się światełka. Cała uśpiona
Warszawa pachniała pierogami ze śliwkami, kutią i innymi świątecznymi
przysmakami. Ula również spędzała te chwile w rodzinnym gronie. Ojciec, brat
i siostra- cały jej świat. Mikołaj tego roku przybył ze skromnym
wyposażeniem ,ale wszyscy bardzo się cieszyli. Liczyło się tylko to ,że nie
zapomniał. Było dość późno, dochodziła bowiem 22.00 gdy kolacje
zakończono. Umyto naczynia, posprzątano stół, posłano łóżka. Wszyscy kładli
się spać ,ale Ula nie była jeszcze zmęczona.

- Tato idę na spacer- powiedziała do zamiatającego podłogę ojca
- Ula jest 22.00
- Wiem
- Czyli bardzo późno
- Wiem
- Czyli nigdzie nie idziesz
- Wie…- zaczęła- Ale tato
- Nigdzie nie idziesz- powtórzył stanowczym głosem
- Dzisiaj wigilia
- Właśnie i ludzie siedzą w domu ,a nie chodzą po mieście
- Dzisiaj czas dawania, a ja czuję wewnętrzną potrzebę ofiarowania
komuś…
- No czego? Słucham… co chcesz komuś ofiarować?
- Miskę pierogów -dokończyła szukając pretekstu
- Kto najedzony po wigilii będzie chciał twoje pierogi?
- Tato. Nie wszyscy mają dach nad głową. Jakiś biedny człowiek umiera
teraz z głodu ,bo ty jesteś przewrażliwiony
- Przewrażliwiony?- zapytał zszokowany- moja własna, rodzona córka chcę
szlajać się po niebezpiecznych ulicach, a ja jestem tylko
przewrażliwiony- jęczał
- Tato!- warknęła- Ja Cię proszę. Naprawdę chcę pomóc
- Ale Ula…
- A zjesz te wszystkie pierogi sam? Bo jak zjesz to ja zostanę- ruszyła by
usiąść na krześle

Pan Józef zamilknął. Po tak sytej kolacji bał się choćby myśleć o
jedzeniu nie mówiąc już o wciśnięciu czegoś do ust. Spojrzał z pod byka
na dziewczynę.

- Życz mu smacznego -powiedział tylko i wrócił do zamiatania
- Dziękuje- powiedziała dumna ,że udało jej się przekonać ojca
- I uważaj na siebie -krzyknął za wybiegającą z domu dziewczyną

Wyszła przed dom i powolnym krokiem ruszyła przed siebie. Niosła całą
miskę pierogów zastanawiając się gdzie może znaleźć potrzebujących. W
końcu zdecydowała się na dworzec. Prawie godzinę przedzierała się przez
zaspy aż w końcu dotarła do celu. Znalazła tam kilka siedzących,
ciepło ubranych osób.

- Dobrywieczór- bała się do nich podejść
- Dobrywieczór- odpowiedzieli niemal równocześnie
- Tak sobie pomyślałam, że może jesteście Państwo głodni i
przyniosłam pierogi

Wszyscy tam obecni spojrzeli na siebie zszokowani.

- Oczywiście ,że jesteśmy głodni- powiedział jeden z mężczyzn
- Proszę bardzo- podała mu miskę- Smacznego- powiedziała po czym
odwróciła się do wyjścia

W pomieszczeniu dalej panowała cisza. Po chwili jednak pewna kobieta
zawołała

- Wesołych świąt!
- Wesołych świąt -odpowiedział uśmiechnięta Ula

Spełniła dobry uczynek. Bardzo się cieszyła, że może komuś pomóc. I
ruszyła w drogę powrotną. Ulice były całkowicie puste. Z nieba padały
maleńkie płatki śniegu, które tylko pogrubiały leżącą już na ziemi
warstwę białego puchu. Kolejne 15 min. przedzierała się przez miasto.
Zmęczona drogą postanowiła odpocząć. Kilka metrów dalej stał przystanek,
więc zdecydowała się na nim usiąść. Podeszła kilka kroków bliżej.
Ktoś już tam siedział. Niezniechęcona osobnikiem poszła dalej aż w końcu
dotarła do celu. Usiadła na skraju ławki obok nieznajomego. Od razu
wiedziała ,że to mężczyzna. Był ubrany w czarny płaszcz, czarne skórzane buty
i czarny szalik. Zresztą nie trudno było wyczuć męskie perfumy. Z poza
kaptura wystawały tylko kosmyki włosów. Usiadła oddychając miarowo.
Ściągnęła z głowy czapkę żeby wytrzepać śnieg z włosów, Przystanek był
pod zadaszeniem ,więc śmiało mogła to zrobić. Osobnik dalej siedział
bez ruchu, ale w końcu powiedział

- Autobusy dzisiaj nie jeżdżą- od razu poznała ten głos. To był on-
Marek Dobrzański, ukochany kretyn
- Wiem- odpowiedziała

Znowu zapadła cisza nie trwała ona jednak długo

- To na co Pani czeka?- zapytał z ironią
- Na cud- odpowiedziała zdenerwowana tonem głosu chłopaka
- Dzisiaj Wigilia, nie jest Pani z rodziną?- odezwał się już łagodniej
- Jestem- mówiła pewnie- W Wigilie cały świat staje się jedną, wielką
rodziną

Chłopak prychnął

- Widzę ,że Pan tak tego nie widzi. A Pan dlaczego nie z rodziną?
- Odpoczywam od nich- skwitował
- Odpocznie sobie Pan w inny dzień. Teraz pewnie jest im smutno ,że Pan
zniknął
- Wątpię. To gdzie Pani chodzi w Wigilię?
- Byłam na dworcu
- Autobusy dzisiaj nie jeżdżą- powiedział znowu
- Wiem
- To po co Pani poszła na dworzec?- był zdziwiony
- Podzielić się pierogami z bezdomnymi

Chłopak znowu prychnął, ale szalik skutecznie wchłonął dźwięk

- Po co?
- Bo tak się robi. Trzeba pomagać. Taki dobry uczynek, lek na cierpiące
sumienie

Znowu nastała cisza. Po kilkunastu sekundach chłopak wychylił się zza
okapturzenia i wysunął rękę

- Marek…
- Dobrzański- dokończyła- tak wiem

Oczy omal nie wypadły mu z orbit.

- Skąd?- jąkał się
- Kto inny jak nie Marek Dobrzański podchodzi tak lekceważąco do życia

Zatkało go ,ale po chwili zmienił temat

- A Pani jak ma na imię?
- Urszula Cieplak- uścisnęła dłoń ,którą dalej trzymał w powietrzu
- Ucałował bym ,ale boję się ,że przymarznę- zaśmiał się

Ona również się śmiała. Jego lustrujące spojrzenie nieco ją
krępowało ,więc “przyciśnięta do muru” odchrząknęła. Chłopak szybko
powrócił do poprzedniej pozycji. Chciał jednak pooglądać swoją
rozmówczynie. Ulka spojrzała na zegarek, była 23.59. Zerwała się szybko na równe
nogi, tyle drogi jeszcze było przed nią.

- Wesołych świąt- powiedziała nie oczekując odpowiedzi
- Wesołych świąt -odpowiedział po chwili gdy ona zrobiła już kilka
kroków

Zszokowana odwróciła się w jego stronę

- Wow! Zwierzęta dzisiaj mówią ludzkim głosem. To dopiero cud-
zaśmiała się i ruszyła w stronę domu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz