Get your own Digital Clock

niedziela, 27 września 2009

Smerfetkowe opowiadanie cz.3

Po miesiącu upałów i słońca przyszły dni deszczowe. Zapowiadali je w telewizji, ostrzegali przed gwałtownymi, przelotnymi burzami, gradobiciem i obfitymi deszczami, które miały się pojawić, zwłaszcza w okolicach stolicy… Deszczowe dni też są potrzebne, aby zmyć ten kurz, który pojawił się i zaległ na ulicach, odświeżyć roślinność. Słońce też zasłużyło na odpoczynek.
Jej to nie przeszkadzało, kiedy rano wychodziła do pracy. A na niebie, które było błękitne zawisły srebrne chmury, które popołudniu miały przynieść deszcz…

Nigdy nie robiła mu porannych niespodzianek. Jeszcze w Bieszczadach, kiedy wspominali swoje pierwsze spotkanie, ustalili, że godzina jedenasta, będzie ich godziną. I tak, codziennie Marek odwiedzał Ulę w jej gabinecie. Przynosił krówki, lub książeczki z bajkami. Teraz, gdy spogląda na regał widzi wystające rogi Muminków, Calineczki, Piotrusia Pana i innych dziecięcych dzieł. Dzisiaj postanowiła zmienić tą tradycję. Zbliżyła się do drzwi, które były lekko uchylone. Usłyszała jak Marek z kimś zawzięcie dyskutuje. Pewnie Pshemko ma jakiś problem, nie będę przeszkadzać. Marek i tak przyjdzie o jedenastej. Miała zamiar odejść…
- Seba ja tak dłużej nie mogę rozumiesz? Muszę jej końcu powiedzieć, że ją oszukuję. Że nasz związek nie ma sensu. Muszę jej powiedzieć, że kocham…
Odeszła. Odeszła, nie wiedząc, że Marek powie…
- Muszę jej powiedzieć, że kocham Ulę.
- Marek, o czym ty mówisz? Przecież to nie wchodziło w grę. Miał być sfałszowany raport i jest, Ula miała być dyrektorem i jest. A w ogóle jak to sobie wyobrażasz? Powiesz to Paulinie, licząc, że cię zrozumie i da wolną rękę. Stary…- Sebastianowi brakowało już argumentów. Nie wiedział, że cała ta intryga zamiast pomóc Markowi jeszcze bardziej zagmatwa jego życie nie tylko firmowe, ale przede wszystkim uczuciowe. Nie bardzo też wiedział, jak ma się zachować w tej sytuacji, i co doradzić. Przecież on też brał w tym udział. Był pośrednikiem, wiatrem, który przyniósł zimniejsze powietrze…

Wyjść, wyjść. To już za długo trwa. Wystarczy spakować parę rzeczy, zadzwonić po Maćka, zostawić wypowiedzenie i tyle. Nie to nie jest koniec. Zostało jeszcze naciśnięcie klamki u drzwi. To zadanie okazało się najtrudniejsze. Nie spakowała się, nie napisała wypowiedzenia i nie nacisnęła klamki. Wyjść, wyjść… Nie umiała sobie tego wyobrazić. Teraz jej życie składało się z chwil z Markiem, i chwil bez niego. Gdy naciśnie klamkę, co zostanie? Pustka i bezradność? A może nic? Wyjść, zostawić to wszystko za sobą. Nie oglądać się. To byłoby najprostsze rozwiązanie. Nic by ją to nie kosztowało. Postanowiła. Zostanie w firmie, znajdzie w sobie tę odwagę i radość z bycia szczęśliwą bez Marka. Bez Marka?
Stała i spoglądała przez okno. Zachmurzyło się. Muszę zadzwonić do Maćka, żeby po mnie przyjechał, nie mam parasola. Spojrzała na zegarek. 10.59. No tak za minutę nasza godzina. Co ja mówię? Jaka nasza godzina? Nas nie ma!!! Nigdy nie było!!! Zaraz stanie w…
- Witaj kochanie. Przyniosłem ci krówk…
Odwróciła się w jego stronę.
- Wiem o intrydze Marek, o tym, że wszystkie słowa pisane, mówione, pocałunki były udawane.- W jej głosie nie było żalu, pretensji ani nawet gniewu. Był zawód, ogromny zawód, jaki jej sprawił swoją osobą i zachowaniem. Myślała, miała nadzieję, że choć trochę uporządkowali jego życie. Razem, wspólnie. A teraz on jak gdyby nigdy nic przynosi cały wór śmieci, który jeszcze niedawno ona z nim wynosiła, i wyrzuca na środku. Dlaczego?
- Ula to nie tak.- Marek nie był pewien, co dokładnie wie Ula a czego nie. Domyślił się, że usłyszała rozmowę jego z Sebastianem.
- A jak? No wytłumacz mi? Słucham? Jakie były zasady tej gry? I jaka była stawka? Sądzę, że dość duża, skoro zbankrutowałam.
- Ula posłuchaj mnie. To nie była żadna gra, ja tylko posłuchałem Sebastiana. Owszem z początku oszukiwałem, grałem, ale tylko, dlatego, że bałem się o firmę, weksle, że mi je zabierzesz. Wiedziałem, że nie jesteś taka, ale dalej brnąłem i nagle tam w Bieszczadach zrozumiałem, że cię kocham, że zależy mi na nas. Nas razem nie osobno. – Podszedł do niej, chciał przytulić.- Ula wierzysz mi?
Popatrzyła mu w oczy.
- Marek ja ci nie wierzę. Nas nigdy nie było, nawet tam, w pensjonacie. Nie martw się nie odejdę z firmy wraz z twoimi udziałami. Zostanę, bo potrzebuje pracy. Nigdy więcej tu nie przychodź prywatnie. A teraz leć, płyń, narzeczona czeka. Wyjdź.- Powiedziała to spokojnie, bez żadnych emocji…
- Ula…- nagle usłyszeli dziwny dźwięk. Marek rozpoznał go od razu, ona miała problem.
Wyjrzała za okno… Rozpadało się na dobre…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz