Get your own Digital Clock

piątek, 25 września 2009

Smerfetkowe opowiadanie cz.2

Trudno było mu ją dojrzeć. Pokój był pogrążony w półmroku. Dopiero, gdy odstawił herbatę na stolik, zobaczył ją… Leżała na łóżku i spała. Spała sobie w najlepsze…A co z herbatą? Trudno wypije ją sam. Znowu zapomniała, pewnie myślała o czymś innym i nie przykryła się kołdrą. Dopiero teraz zmarznie i się rozchoruj. Pomyślał z troską. Podszedł i nakrył ją. Odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła… I znowu pojawiła się ta myśl, to pragnienie, ta nieodparta chęć i pokusa, aby ją pocałować… Nie miał już wymówki, że czyta… Pochylił się i delikatnie pocałował policzek, wystawiony ku niemu… Mam trudniejsze zadanie niż tamten królewicz, on musiał zbudzić królewnę, a ja nie mogę… Nie udało się niestety. Dlaczego niestety? Pocałunek, którym obdarzył jej usta, delikatny jak muśniecie motyla, jak spadający płatek śniegu na dłoń, zdołał ją obudzić… Popatrzyła w oczy królewicza… Mogłaby tak siedzieć całą wieczność. Pod jednym warunkiem, musiała mieć przed sobą jego oczy… Oczy mądre i dobre, oczy, które jak lodowiec górski, choć z pozoru zimne to jednak kryjące tyle ciepła…
Oboje siedzieli, wpatrując się w siebie, szukając odpowiedzi…
Chciał jej coś powiedzieć. Ale co ja mogę powiedzieć? Przepraszam, że cię zbudziłem, że cię pocałowałem… Przecież nie żałował tego. Przeciwnie… Ula mi już nie wystarczają pocałunki, pragnę czegoś więcej. Boję się…Boję się, że swoim dotykiem skrzywdzę cię, boję się, że to zburzy wszystko to, co nas łączy, że cię spłoszę, że uciekniesz, a ja nie pobiegnę za tobą… Boję się… Ula??? Rozumiesz mnie?
Jeszcze nigdy nie biło mi tak serce, przy żadnej kobiecie nie czułem tego, co przy niej…Powiedz, coś, co ułatwi mi, nam sytuację…Ula…
Ona też się bała, bała się tego, co do tej pory było jedynie jej marzeniem…Bała się powiedzieć, że ona też pragnie tego, tak samo mocno jak on…
Nie boję się twojego dotyku, znam już jego namiastkę. To mi wystarczy, wiem, że nie może mi zrobić żadnej krzywdy…
Nie musieli nic mówić, robiły to za nich ich oczy… Były to nieme poematy miłości, czułości, tęsknoty… Znaleźli w nich wszystko, czego szukali… Ta noc była ich, wypełniona pocałunkami, melodią serc bijących miłością i niczym więcej… Kochali, nie śpiesząc się.
Delikatnie, jedynie opuszkami palców dotykał jej ciała. Był jak znawca porcelany, i teraz miał przed sobą niezwykły okaz… Do tej pory trafiały mu się same przedmioty, choć z tego tworzywa to jednak grube i ciężkie… Ta jest inna… Musi uważać, wie, że musi być delikatny, że każdy gwałtowniejszy ruch i dotyk może spowodować pęknięcie…Przecież jest taka cienka i krucha… Miał przy sobie przewodnika, o którym już wiedział. To miłość podpowiadała mu jak ma postępować. Była jak drogowskaz. Dzięki niej nie błądził, lecz zawsze bez kłopotu trafiał na właściwe miejsce, nie rozbijając filiżanki z cienkiej porcelany, która tej nocy towarzyszyła mu w podróży…Podróży przez Krainę Szczęścia… Czy w ogóle istnieje taka kraina? Marek a jak myślisz? Gdzie teraz jesteś? Istnieje, ale tylko wtedy i tylko dla tych, którzy kochają…
A ona… Ona też udała się razem z nim w tą podróż. Była nie jak znawca porcelany. Przecież nigdy nie otaczał ją luksus a co dopiero cienka, chińska porcelana. Znała tylko zwykłe kubki w kwiatki, które tata zakupił z Beatką w pobliskim sklepie w Rysiowie. Była jak botanik, który wkroczył do miejsca pełnego palm, kwiatów i innych roślin, czekających odkrycia i nadania im nazw. Nie to nie była palmiarnia, zdecydowanie nie…Do palmiarni mógł wejść każdy, posiedzieć, zadumać się, popatrzeć na rośliny. To był zakątek świata, do którego tylko ona umiała trafić. Tylko ona posiadała mapę… Była początkującym botanikiem. Nigdy nie była w takim miejscu, nie bardzo umiała się poruszać między roślinami, których nie zna. Powolnymi krokami przemierzała odległości między nimi. Początkowo nieśmiało dotykała roślin. Podobnie jak znawca porcelany tak i ona bała się, że niechcący złamie łodygę, oderwie liść, albo ten kolorowy płatek… Zupełnie niepotrzebnie… Tylko ona potrafiła zmieścić w dotyku tyle czułości, delikatności… Była stworzona do pielęgnowania roślin… Im zapuszczała się głębiej, obawy i lęk zniknęły równie nagle jak się pojawiły. Pozostała tylko radość z dotykania grubych lub cienkich, chropowatych lub gładkich, jasno lub ciemno zielonych liści, wąchania niezliczonych zapachów, którymi przyciągały kwiaty. Jej oczy mieniły się wszystkimi barwami, jakie miała przed sobą… Dla niego były niczym gwiazdy odbite w morzu…
Zasnęli, spełnieni, oddani, zmęczeni, szczęśliwi kołysani przez deszcz, który tego wieczoru miał koncert. Musieli przyznać to oboje, podróż się udała…
Przebudził się… Spojrzał na zegarek, wybijał właśnie 12. Kominek powoli dogasał. Deszcz przestał już grać… A co z Kopciuszkiem?
Jest, śpi wtulona w jego ramię, i wygląda na to, że nigdzie się nie wybiera…
Więc to nie był sen, ani bajka, to wydarzyło się naprawdę. Teraz jest moja tylko moja…
Nagle nie wiadomo skąd, odnalazł w lamusie zapomnianych słów, zwrotów, wierszy ten… Nie pamiętał skąd się tam wziął, nie znał autora, ani chwili, gdy go pierwszy raz słyszał…
Mówił cichuteńko do Kopciuszka, który teraz zmienił się w Śpiącą Królewnę…
Mogłabyś być z innym, ale nikt nie pokochałby Cię tak czysto i pełnie jak ja.
Dla nikogo Twoje szczęcie nie byłoby tak święte jak zawsze było i będzie dla mnie.
Wszystkie moje doświadczenia, wszystko to, co żyje we mnie, wszystko- moja najdroższa- oddaję Tobie.
A jeśli próbuję doskonalić siebie, to tylko po to, aby być jeszcze cenniejszym dla Ciebie, aby uczynić Cię jeszcze bardziej- szczęśliwą… Kocham Cię… Tak bardzo Cię kocham…
Nie wiedział, że nie tylko kominek słyszał to wyznanie. A gdy lekko się poruszyła, myślał, że to z zimna… Opatulił ją kołdrą, tak jak lubią dzieci, żeby żaden wiaterek nie wleciał im na plecki…Mocniej przytulił i sam zasnął…
Po deszczowym koncercie na dwoje skrzypiec rano nie było śladu. Teraz świeciło słońce, które wtargnęło do pokoju, oślepiające i wołające: Dzień dobry. Uśmiechało się trochę za dużo i szyderczo. Biedactwo, to, dlatego, że zazdrościło nocy tych pięknych obrazów malowanych przez miłość, które wraz z nadejściem poranka traciły ostrość i stawały się nieco wyblakłe. Nie martw się, ty też zobaczysz obrazy, bardziej pastelowe, ale nadal malowane przez tą samą artystkę…
Zabrał ją na spacer i obiecał niespodziankę. Tą niespodzianką była duża zielona łąka. Nigdy nie widziała takiej łąki, nawet w Rysiowie. Była jak zielony dywan, w kształcie prostokąta, z białymi stokrotkami. Nieopodal, znajdował się drugi mniejszy, było w nim mniej zielonej trawy, za to dominowała czerwień maków… Nad nimi był niebieski sufit, z równie wielkim jak dywan żyrandolem, który czasami zakrywały woalki, abażury… Umiesz to sobie wyobrazić? Jeśli tak to wiesz o czym mówię, jeśli nie to szkoda, trudno. Ale spróbuj…
A oni właśnie weszli na ten dywan, i nic sobie nie robiąc położyli się na nim. Byli teraz wprost w nim zanurzeni. I z lotu ptaka przypominali literę T.
Paulina! Co ty tutaj robisz? Odejdź, nie mam teraz czasu…Przyjdź później, albo wcale nie przychodź… Tylko na chwilkę? Dobrze, ale później pójdziesz do innego momentu, innej chwili, z innymi myślami…
Widzisz ty nigdy byś sobie na to nie pozwoliła. Bo jak to? Na trawie mam leżeć? Zaraz sobie ubrudzę ubranie i na pewno pełno jest tu owadów, robaków. Widzisz, zaraz byś to zburzyła, nie umiałabyś mi tego podarować. Teraz już możesz iść, wracać do swojego świata…
Głuptasy, nie zwracali uwagi na to, że spodnie, koszula Marka i letnia sukienka Uli uzielenią się, i nie będą nadawały się na nic, jedynie do wyrzucenia… Kto by się przejmował ubraniami, kiedy mieli tyle spraw do załatwienia…Na początek zmieniali świat na lepsze: Afryce dali deszcz, słońce było dla Eskimosów, optymizm dla ponuraków, troszkę pesymizmu dla wielkich optymistów…
- Marek a co ty byś zmienił, w swoim życiu? – Zapytała, kiedy zmiany były zatwierdzone, a teraz przyszła kolej na ich prywatne światy.
- Może zmieniłbym tylko to, że zdradzałem Paulinę, chciałbym cofnąć czas, do pierwszej nocy, kiedy byłem z inną. Z drugiej strony gdyby nie to, może nigdy nie spotkałbym ciebie, więc może lepiej nie cofać czasu. A ty? Tylko nie mów, że nic.
Zastanawiała się jak mu to powiedzieć. Tak naprawdę nie pragnęła żadnej zmiany, chciała tylko usłyszeć coś jeszcze raz. Palce ich dłoni zacisnęły się, i tak już pozostały…
- Zmiany nie zawsze są dobre. Czasami przynoszą tylko ból i cierpienie. Dobrze jak nie za dobrze… Zmieniłabym tylko pustkę i bezsilność, która nastaje jak odchodzi na zawsze ktoś, kogo kochamy, na radość i odwagę do bycia szczęśliwym już bez tej osoby…
Nie mówiła o nim, była w jej życiu ważniejsza osoba. Nie chciał, aby była smutna…
- Co ci przypomina ta chmura? – wskazał na niebo, na którym pojawiały się lekkie, białe, lub ciężkie, ogromne, z srebrnymi brzegami obłoki. Dzisiaj nie wróżyły nic złego, przepowiadały świetlną przyszłość? Tylko, dla kogo? Dla łąki czy dla nich?
- Hmm statek z wielkim żaglem, zmierzającym do malutkiej, bezpiecznej przystani.- Odpowiedziała. Teraz ona powiodła wzrokiem w poszukiwaniu chmury.
- A tobie tamta, duża z nierównymi brzegami?
- Dwie…- nie zdążył powiedzieć.
- Żyrafy.
- Ula gdzie ty tam widzisz żyrafy? To są jak nic dwie brzozy.
- No, co ty. Naprawdę nie widzisz tego… Marek… Zobacz tam mają te postawione uszy czy rogi a tam mają mordki- uśmiechała się coraz szerzej. Lubiła te spory, które tylko z boku wyglądały poważnie.
- Ja tam żadnych mordek nie widzę. To są dwie młode brzozy, a ich jeszcze cienkie gałązki z zielonymi listkami, oplatają się. Aha już wiem są na balu i tańczą… czekaj… co oni tańczą… tańczą rock’n’rolla.
Śmiała się na całego, te drobne smuteczki schowały się pod dywan, i już nie wychodziły…
- Rock’n’rolla. To nie mogą się tak ciasno oplatać, co innego tango.
Popatrzyła na niego… Ciekawe czy wiesz, że tango to taniec skłóconych kochanków…
- Dlaczego nie mogą? Oj u mnie na balu mogą. – Zrobił nadąsaną minę. -Chciałem cię rozweselić…
I udało ci się… Widząc to Ula zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami. Teraz to on się śmiał…
-Ula przestań, to łaskocze- krzyczał.
Wiedziała jak sprawić, aby przestał krzyczeć… Kiedy oderwali się od siebie, ich twarze były lekko zarumienione, ale czy tylko słońcem?
- Poczekaj- Marek zerwał się nagle i pobiegł w stronę maków. Zdziwiona patrzyła jak pokonuje wysokie trawy, tylko po to, aby zerwać najpiękniejsze maki, dla niej? Dla Brzyduli? Teraz był jak astronom, który o północy szuka gwiazdy, tej najjaśniejszej, najpiękniejszej na ciemnym niebie. I znajduje nie jedną, ale dziesięć, sto, tysiąc, milion. I wszystkie są najpiękniejsze, nie wie, na którą się ma zdecydować. Tak Marek wybierał polne maki. Ten nie, bo jeszcze nie rozkwitł, ten też nie, brakuje mu jednego płatka. O ten będzie dobry, ten też i tamten…
Po chwili szczęśliwy, wraca do niej, wręcza bukiet i pada zmęczony obok, kładzie głowę na jej kolanach i patrzy, jak ona tonie w czerwieni i zapachu łąki…
- Wariat- mówi i uśmiecha się do niego. Głaszcze go po włosach, spogląda w oczy.
To jest właśnie ten moment, kiedy powinienem powiedzieć, że kocham. Czy zdarzy się jeszcze taki jak ten, czy będzie nam dane przeżyć takie chwile jak ta? Jutro jest takie niepewne szczególnie dla niej? A dla mnie? Czy mogę być pewien wszystkiego? Jeśli niepewność jest przeznaczona dla Uli to również i dla mnie. Czy słowo kocham i miłość wyprze tą niepewność, lęk przed niewiadomym? Może powiem jej…
- Kocham cię…
Jest pewien, to są jego słowa.
Czy ja dobrze usłyszałam, powiedział, że mnie kocha? Kocha mnie. Kocha mnie! Jak pięknie brzmi, takie wyczekiwane, wytęsknione, wyśnione w noc bezsenną wyznanie…
-Kocham cię Ula.- Powtórzył i czekał. Z czekania zawsze coś wynika. Coś dobrego, lub złego. Znikały jakieś tajemnice, rozwiązywane były zagadki. Czekał, a czas dłużył mu się niesłychanie, minęło zaledwie parę sekund, kiedy Ula powiedziała:
- Kocham cię… pocałunkom i słodkim obietnicom nie było końca…

Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, kiedy dopadł ją smutek. Czasami mówiła o nim wprost, tak jak wtedy z szantażem Bartka, albo milczała, nieudolnie go maskując. Wracali do Warszawy, do szarej rzeczywistości, zakurzonych miejsc, wracali do domu. On do domu i narzeczonej. Wracali milcząc. Nawet Anna Jantar nic nie mogła zrobić z jej smutkiem. Nie pomagał też bagaż wspomnień, który mieli wspólny i który każdy zabierze ze sobą. Dojechali. Rysiów powitał ich zielenią i zachodzącym słońcem. Pomógł jej z bagażami, odprowadził do drzwi. Na pożegnanie złożył pocałunek, nie w usta, lecz w policzek i mocno przytulił. Nie powiedział nic, nie było dobranoc, dziękuję za miły weekend, do zobaczenia w pracy… Nic a jednak tak wiele…
Jest książe jest bajka, nie ma księcia nie ma bajki… Jest mi smutno Marek… Jest mi smutno, że odchodzisz. Zabierasz siebie, swoje dłonie, oczy, usta. Teraz te pocałunki, uściski dłoni będą przeznaczone dla niej. Teraz to ona będzie mieć na własność twoje włosy i prawo do ich mierzwienia. Jest mi smutno, bo wiem, że nie jestem taka jak ona, nie ta twarz, nie ten styl…

Zachwytom nie było końca. Prezenty sprawiły wszystkim wiele radości. Coś dziwnego jest w dawaniu prezentów, upominków… Może tak jest dobrze. Może najpiękniejsze są pożegnania bez słów, albo takie, których nie było, pocałunków, których się nie otrzymało, słów, których się nie usłyszało…
Nastał miesiąc upałów i wysokich temperatur. Słońce już zadowolone, nieobrażone świeciło, sprawiając tyle przyjemności. Ula zmieniła swoje postanowienia i została na stanowisku dyrektora finansowego. Przedpołudnia były pracowite, wypełnione po brzegi cyframi, wykresami, sumami, wielkimi kwotami. A później przychodziły popołudnia, on, park, spacery, kaczki, ukradkowe lub nie pocałunki, trzymanie się za rękę. Nie chodzili do restauracji, kin, tylko do parku, tam gdzie zawsze. Marek odkrył w sobie jeszcze jedną pasję fotografowanie. Zabierał, więc ze sobą aparat fotograficzny i urządzał Uli sesje. Ula pod drzewem, Ula na ławce, Ula karmiąca kaczki, Ula uśmiechnięta, Ula zadumana… Robił te zdjęcia bez opamiętania, później dawał je do wywołania w dość dużym rozmiarze, chował w specjalnym pudełku, w specjalnym miejscu. Nawet Uli nie zdradził, gdzie jest to miejsce. A gdy chciała mu zrobić zdjęcie, by mieć coś dla siebie, twierdził, że nie, bo on nie lubi zdjęć, nie i już. Brakowało tylko tego, żeby zaczął tupać nogami. Nie namawiała go już więcej. I dziś nadeszło popołudnie. Jak zwykle wybrali się do parku, Marek z aparatem, Ula z chlebem. Postanowili nakarmić kaczki. Śmiali się, wygłupiali.
- Marek a może zrobi nam ktoś zdjęcie. Ty i ja razem, co?- Postanowiła przechytrzyć go. Skoro nie chce, abym ja mu zrobiła zdjęcie, to może zgodzi się na wspólne, pomyślała.
- Dobry pomysł, tylko, kto nam zrobi- Rozejrzeli się w poszukiwaniu, kogoś odpowiedniego, najlepiej, aby był to ktoś młody. Co za pech nikt taki nie pojawiał się na horyzoncie. Mieli już zrezygnować, kiedy Marek dojrzał parę staruszków, siedzących na ławce. Trzymali się za ręce i obserwowali kaczki. Podszedł do nich.
- Przepraszam, ale czy mogliby państwo zrobić mnie i tamtej dziewczynie- tu wskazał na Ulę dalej karmiącą kaczki. – Zdjęcie. Bardzo nam zależy.- Uśmiechnął się.
- Oczywiście, tylko nie bardzo umiem obsługiwać aparat.- Odpowiedziała staruszka. – Może ty, Stasiu będziesz potrafił.- Spojrzała na męża.
Zgodził się. Trochę to trwało za nim Stasiu opanował robienie zdjęć. W końcu udało się. Zdjęcie zrobione. Marek podbiegł, aby podziękować, wtedy staruszka wzięła jego głowę w swoje dłonie i powiedziała:
- Walcz synku o waszą miłość każdego dnia. I pamiętaj, że po deszczu zawsze przychodzi słońce.- Pochylił się a ona pocałowała go w czoło. Podziękował. Całe zdarzenie obserwowała Ula, oddalona kilkoma krokami.
- Mówię otwarcie, jestem zazdrosna o tą uroczą staruszkę, która przed chwilą cię całowała.- Powiedziała, kiedy Marek zamknął ją w swoich ramionach.
- Tak? A ja jestem zazdrosny o te kaczki.
- O kaczki?
- Tak o kaczki. Mnie nigdy tak czule nie karmiłaś, a jestem bardzo głodny.
- W takim razie zapraszam cię na pierogi, narobiłam ich cały stos.
Tylko widzisz Ula, on miał na myśli troszkę inne karmienie.
Ok. zjem. Pierogi też mogą być, ewentualnie…
Byli szczęśliwi, zakochani… Cóż wobec tego mogła znaczyć Paulina, ślub?
Czas upływał im na spacerach po parku, a gdy zapadał zmrok i wyganiał ich, chronili się w ciepłych ścianach rysiowskiego domu. Pochłaniali duże porcje pierogów, kanapek, i ciast pieczonych przez Ulę wczesnym rankiem. Wszyscy się już przyzwyczaili do obecności Marka w kuchni, pokoju. Kiedy już był nakarmiony, pomagał Uli w sprzątaniu, a potem czytał Beatce bajki. Czasami leżeli we trójkę, Beatka wtulona między nimi, zasłuchana tak samo jak Ula kiedyś tam…
Trudno jest pisać, a co dopiero mówić o miłości, która przychodzi w takim wieku. Jak miał powiedzieć dzieciom, że się zakochał. Przecież już przeżył miłość, taką na całe życie tak wtedy myślał. Wtedy, gdy odprowadzał ją na cmentarz i żegnał, aby powitać ją za ileś tam lat.
I teraz też kochał, ale inaczej. Oboje z Alicją wiedzieli, że lepiej czasami spokojniej, cierpliwiej, powoli odkrywać siebie i uczucie. Czasami nie warto się rzucać całym sobą w przepaść, bo może nikt tego od nas nie oczekuje… Byli pełni obaw, czy sobie poradzą, czy dzieci zaakceptują ten związek. Ale podjęli tą próbę, zaryzykowali, i wygrali siebie, miłość, i szczęście trochę spóźnione… Józef był tylko smutny, że z Jaśkiem nie mógł się podzielić tym szczęściem. Ula zauważyła ten smutek. Beatkę też dopadł. Nie wiedziała już, co ma zrobić, aby przekonać brata do powrotu. Pewnego wieczoru, kiedy Marek skończył czytać bajkę, Beatka przytuliła się do niego i powiedziała:
- Nie gniewaj się, lubię cię, ale wolałam jak bajki czytał mi Jasiek. Było wtedy śmieszniej.
Popatrzył na małą, ginącą w jego ramionach istotkę i już wiedział, co ma zrobić.
- Ula gdzie mieszka Jasiek, daj mi adres, pojadę tam i pogadam z nim.- Poprosił.
- Marek, mówiłam ci. To nie ma sensu. On nie chce nikogo słuchać.
- Ale może mnie wysłucha, w końcu dobrze znam ten świat, który go pochłonął.- Pocałował ją i zniknął w mrokach nocy.
Tak, jak nikt inny znał ten świat. Świat, który wszystko zabiera, a niczego nie daje. Świat, który nie toleruje prawdy, jest bezwzględny. Gdzie uczucia nie są nic warte. Miał czasami wrażenie, że jest w wesołym miasteczku, i kręci się na olbrzymiej karuzeli. Karuzeli, która nigdy się nie zatrzymuje, pędzi bez ustanku i brutalnie wyrzuca tych, którzy nie pasują. Którzy z wysoka dostrzegają dla siebie szanse, tam na dole, i którym znudziło się już oglądanie tylko nieba.
Zapukał, miał nadzieję, że zdąży złapać Jaśka, za nim ten wsiądzie na karuzelę.
- Marek, co ty tutaj robisz?- Jasiek nie krył zaskoczenia. Prędzej spodziewał się Uli, taty, ale nie Marka.
- Cześć możemy pogadać?
- Ok.
Opowiedział mu wszystko o domu, ojcu, Beatce. Opowiedział także o uczuciu do jego siostry.
- Jasiek zastanów się, czy chcesz tak dalej żyć, z dala bez rodziny, z dnia na dzień. Wierz mi, znam to. To jest dobre i fajne, ale nie dla ciebie. Ty nie jesteś taki. Zastanów się czy chcesz poświęcić Kingę i miłość do niej dla tej dziewczyny. Czy warto?

Nie było pretensji, żalów. Ważne, że wrócił. Wrócił do domu, do bajek, do Kingi…
- Jestem z ciebie dumny synu. Dobrze, że jesteś…
- Dziękuję tato…

Mimo woli stał się ich bohaterem. Uratował jej życie, jej rodzinę. Czy mogło zdarzyć się lepiej?

Po miesiącu upałów i słońca przyszły dni deszczowe. Zapowiadali je w telewizji, ostrzegali przed gwałtownymi, przelotnymi burzami, gradobiciem i obfitymi deszczami, które miały się pojawić, zwłaszcza w okolicach stolicy… Deszczowe dni też są potrzebne, aby zmyć ten kurz, który pojawił się i zaległ na ulicach, odświeżyć roślinność. Słońce też zasłużyło na odpoczynek.
Jej to nie przeszkadzało, kiedy rano wychodziła do pracy. A na niebie, które było błękitne zawisły srebrne chmury, które popołudniu miały przynieść deszcz…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz