Temperatura rosła , w kotłach wrzało. Burza zbliżała się … Przerażające grzmoty z daleka oznajmiały nadchodzące zmiany. Popłoch w Piekle nie wróżył nic dobrego. Diabełki ,te duże i te małe obijały się o trzęsące się od grzmotów, ściany Piekła. Niektóre chowały się w swych norkach , inne z zaciekawieniem spoglądały przed siebie. Jakby zaraz na horyzoncie miały ujrzeć coś niebywałego. W tym całym rozgardiaszu Kanarek próbował ratować siebie. Przy upadku nieco zwichnął skrzydełko, które teraz rozdzierało go niesamowitym bólem. Nie był w stanie się ruszyć. Wujka Dobrej Rady nie było w pobliżu. A ganiające diabełki w ogóle nie zwracały na niego uwagi. Poczłapał resztkami sil pod najbliższy kocioł. Pomyślał ,że może na razie ukryje się przed tą całą zawieruchą. Przeczeka ,jak zawsze . Zamknie oczy i oderwie myśli od niebezpieczeństw. Pomyśli o Niej. Pięknej , wspaniałej , jedynej -Sośnie. Nie lubił takiego zamieszania. A zbliżająca się Burza nie była przyjemna. Schowa główkę pod skrzydełko i znów będzie wszystko po staremu. Burza przejdzie. A ściany Piekła przestaną pękać. On w tym czasie pomarzy. Pomarzy jak wspaniale będzie kiedyś z Nią. O ile Ona raczy go przyjąć pod swoje rozłożyste gałęzie. Kiedyś przecież jak się spotkają będzie musiał powiedzieć jej prawdę . O tym ,że mieszkał w Piekle , że brudził się w smole. Przecież nie będzie mógł tego przed nią ukryć . Przecież Ona będzie chciała wiedzieć jakiego lokatora przyjmuje pod swe bezpieczne konary. A on będzie musiał być uczciwy. I uczciwie wyznać jej wszystko. Mieszkanie w Piekle , to ohyda . Każdy to wie. Z mieszkańcami Piekła lepiej się nie zadawać. To dwulicowe , zimne , wyrafinowane typy. Szukające tylko korzyści i pozbawiające drugich szczęścia. Ale przecież on- kanarek, nie miał innego wyjścia. Rodzice wędrujący na zachód, przez nie uwagę zrzucili go tutaj. Był za mały żeby ich gonić. Został i tu się wychował. Rozumek nauczył go przetrwania miedzy oślizłymi typami. A Wujek Dobra Rada fajnie zabawiał. Lubił to życie, bo nie znał innego. Aż do momentu kiedy nie nachyliła się nad kotłem .A w jego piersi coś mocno gruchnęło. Nie mógł pojąć jak taka dzikość może mieć tak piękny pień. Lubił rozmyślać o jej delikatnej korze , chropowatych krawędziach, które wydawały się aksamitem. Ale może kiedyś….może kiedyś…
Ał. Z tego pięknego snu na jawie obudził go ból. Ktoś szarpał za chore skrzydełko. Trzpiotka znów gdakała mu nad głową. Nie mógł jej słuchać. Nie chciał. Obrócił się na drugi bok , zawinął chore skrzydełko. I już miał zapaść w sen ,kiedy Trzpiotka zastąpiła mu drogę. Gdakała tak niemożliwie , że była głośniejsza od już i tak bardzo głośnej burzy. W końcu skupił uwagę na jej słowach. Nie wierzył w to co usłyszał. Kilkakrotnie przetrzepał piórka. Dziobnął w kocioł ,żeby upewnić się że nie śpi. Nie spał , a Trzpiotka mówiła prawdę.
To nie była zwykła burza. To Lucyfer zbliżał się by policzyć się z niechcianymi gośćmi w kotle. Kanarek osłupiał. Wiedział ,że jego chwile spokoju i beztroski się skończyły. Zagłada zbliżała się wielkimi krokami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz