Za górami za lasami… Wrrrróć…
Przecież to całkiem blisko w stolicy Polski, gdzieś w jej centrum (sądząc po okolicy stawiam na obszar placu Trzech Krzyży lub politechniki) w ekskluzywnym biurowcu mieści się siedziba firmy Febo & Dobrzański. Na 3 piętrze w jednym z gabinetów dzieją się rzeczy, których oczy dziecięce nie powinny widzieć. Nie mniej jednak, że jest po 22 i „wszyscy” mamy 18 lat możemy zajrzeć za drzwi gabinetu. Wewnątrz toczą się sceny zdarte ze skóry Różowej Landrynki (emisja kilka lat temu na Polsacie po 24 – dla tych, co nie pamiętają). Prezes firmy Marek Dobrzański i Ula Cieplak jego asystentka zabawiają się na biurku. Język Marka śmiało wiruje w ustach Uli, co rusz uderzając o jej zęby, a od czasu do czasu grzęznąc w metalowym aparacie. Ula przesuwa się na biurku. Nagle rozlega się huk nie z tej ziemi. Marek odskakuje od Uli w przerażeniu.
M: co się stało?
Ula trochę zmieszana: Ups… To był Twój laptop.
M: Kurde blaszka. No i raport diabli wzięli.
U: No to kłopot z głowy.
M nie miał ochoty teraz się tym przejmować. Był bardzo rozgrzany i miał ochotę tylko na jedno.
M: Czy możemy kontynuować?
Ula nieśmiało: a jak ktoś nas nakryje?
M: a nawet jeśli to i tak nikt w to nie uwierzy
Wrócili na biurko. Pieszczą się intensywnie. Marek coraz śmielej opiera się na Uli. Rozchyla jej bluzkę… Wtem trzask prask i znaleźli się na podłodze.
M: Kurcze. Co za gów no z IKEI A mówiłem, że mam mieć porządne biurko na specjalne okazje!
U: Budżet w tym roku był mały i cieli koszty na materiałach biurowych.
M: No i co my teraz zrobimy? Ula nie pozwoliła mu dokończyć myśli.
U: Mamy spory problem. Jak wytłumaczysz połamane biurko?
M: No właśnie, a takie było wygodne. I na czym teraz dokończymy? ? w myślach dopowiedział : już wiem. Przecież jeszcze jest kanapa z IKEI Zaciągnął Ulę na sofę. Posadził ją, ale ten stan nie trwał długo. Po 10 sek. już leżała przygnieciona jego ciałem, a on wsadzał jej ręce pod spódnicę. Zaintrygowała go chropowatość jej nóg.
M: Kotku kiedy ostatnio goliłaś nogi?
U: Będzie już jakiś czas. Sądzę, że nawet dinozaury nie pamiętają tych czasów.
M: Hmmm? Fajne futerko ? powiedział z błyskiem w oku i zabrał się do dalszej penetracji. U: Maaarek
M: Słucham
U: Może jednak nie tu i nie teraz.
M: Czemu? Przecież dobrze nam idzie i mam nadzieję, że kanapa wytrzyma, bo jak się wezmę do konkretnej roboty?
U: No właśnie z tym może być pewien problem? Marek spojrzał na nią pytająco.
U: Bo wiesz? U nas w domu jest taka tradycja?
M: aaa, że przed ślubem nie Rozumiem Ula nie wyprowadzając go z tej myśli: No właśnie.
Była zła na siebie. Przecież miała go wziąć. Leżał na półce nad łóżkiem. Klucz do jej największego Skarbu.
M: Ok. Trudno.
U: Nie gniewasz się na mnie?
M: nie. Mimo tych słów nie chciał dać za wygraną. Przecież tak już się nakręcił. Był tak blisko. Teraz się poddać to by był dla niego dyshonor. On najlepszy kochanek w firmie?
M: To może masz ochotę na mały relaks gdzieś daleko stąd?
U: Czemu nie? Z Tobą zawsze i wszędzie na Libor i Wibor. Nie wiele myśląc postanowili rano zrealizować swój plan. Już wychodzili z gabinetu, a tu w drzwiach pojawia się Violetta jak Vandetta z dyktafonem w ręce.
M: Ty tutaj? (patrząc na to co ma w ręku) Aleksa nie ma, żebyś mogła nagrać, jeśli Ci o to chodzi.
V: Mylisz się. Chciałam nagrać Ciebie z kochanką, ale chyba się opóźniłam. Cóż Paula pokażemy wszystkie gwiazdy nawet te, których nie ma w żadnym gwiazdozbiorze. M trochę zaskoczony wylewnością sekretarki: No widzisz nie załapałaś się na spektakl.
V: chciałeś powiedzieć na tragedię z Ulą w roli upadłej kobiety z wielkim cycem! U z oburzeniem: O przepraszam Nie są takie wielkie
V: wielkie czy nie. Tragedia i tak by była. M chcąc zakończyć niezręczną sytuację: Tak czy siak, to może się udamy do domu? Późno się zrobiło
V i U zgodnie: Tak.
Następnego dnia rano w Rysiowie
Pan Józef: Wszystko masz Uleńko?
U: tak tato. Lecę, bo Marek już czeka.
Pan Józef: Jedźcie ostrożnie i daj znać jak dojedziecie.
U: Po polskich drogach inaczej się nie da.
Pan Józef: Pa
U: Pa Marek wysiadł z samochodu, żeby pomóc Uli włożyć bagaże. Wziął torbę w rękę i ku jego wielkiemu zdziwieniu nie był w stanie jej podnieść.
M zwracając się do Uli: Co Ty wzięłaś ze sobą?
Ula z początku nieśmiało: Parę istotnych drobiazgów. Nic szczególnego. Suszarka, lokówka, trochę kosmetyków? kajdanki, wibrator, pejcz?
Marek nie uwierzył w to, co usłyszał. Przesłyszało mi się ? pomyślał. Z trudem wrzucił torbę do bagażnika. Wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku upragnionego gniazdka miłości. Marecki nie mógł się doczekać. Popęd pchał nogę na gaz.
Chciał jak najszybciej znaleźć się na łóżku z baldachimem z Ulą u boku. Po kilku mandatach, kilkuset złotych i 15 pkt. karnych dotarli na miejsce. Marek bez chwili wahania poprosił o apartament z wielkim łożem z baldachimem i drugi mniejszy dla stworzenia pozorów, że będzie trzymał się od Uli z daleka.
On wziął klucz do mniejszego pokoju. Jej dał klucz do apartamentu. Przed drzwiami zakomunikował towarzyszce, ze obiad jest za 20 min i żeby się odświeżyła, a on będzie na nią czekał pod jej drzwiami.
Ula założyła seksowną sukienkę. Zrobiła delikatny makijaż. Robiła go kilka razy, żeby był perfekcyjny. Nie wzięła jednak pod uwagę, że i tak nie będzie go widać spod tych ogromnych czerwonych okularów.
Marek czekał pod jej apartamentem. Z początku w zniecierpliwieniu krążył po korytarzu. Po 20 min postanowił usiąść. Był tak zmęczony podróżą, że przysnął.
Obudził go głos Uli. Spojrzał na zegarek. Jego drzemka trwała 40 min.
M: mam nadzieję, że jeszcze nie zamknęli restauracji.
U: trochę się spóźniłam. Przepraszam. Nie sądziłam, że to tak długo trwało.
Marek w myślach: trochę? Kobieto 1h spóźnienia To trwało wieki, zaraz umrę z głodu
M: chodźmy w takim razie.
Spiesznym krokiem oddalili się ku restauracji. Zajęli stolik i zabrali się za analizowanie karty dań. Marek chciał, żeby było to coś wyjątkowego, specjalnego na specjalną okazję.
Wybrał danie o najbardziej egzotycznym brzmieniu. La przytaknęła z rozkoszą. Strawę podano. Jej smak był równie egzotyczny, co nazwa.
Wtem twarz Uli stawała się coraz większa. Marek z przerażeniem patrzył jak jego towarzyszka rośnie w oczach.
M: Ula co Ci jest? Ula nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa tylko palcem wskazywała na talerz.
M: coś nie tak z jedzeniem? Nie smakuje Ci?
Ula coraz bardziej nerwowo wskazywała na jedzenie. Marek zawołał kelnera.
M: z czego składa się ta potrawa?
K: warzywa, owoce egzotyczne i surimi
M: surimi
K: tak
M wrzasnął: wezwać karetkę!
Ula była już bordowa. Karetka przybyła. Podano jej leki odczulające i kroplówkę.
M: przepraszam Cię za nieudany wieczór.
U: nic się nie stało. Ważne, że żyję.
M: może pójdziemy nad jezioro w ramach relaksu po mało szczęśliwie rozpoczętym wieczorze?
U: z przyjemnością. Udali się zatem na pomost. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Ogromna pomarańczowa tarcza rzucała złocisty blask na delikatnie muskane wiatrem lustro jeziora. Od czasu do czasu ryba wyskakiwała z wody nad powierzchnię, by chwycić przelatującą muchę.
Ula i Marek usiedli na pomoście. Zanurzyli nogi w wodzie, lecz szybko wynurzyli, bowiem woda miała 12 st. C.
Marek z czułością objął towarzyszkę i sprawnym ruchem powalił ją na deski. Czule całował ja w policzki potem w szyję. Rozkosz nie trwała długo, bo jak to nad jeziorami wraz z zachodem słońca uaktywniają się komary, które nie dawały im spokoju.
M: chyba będziemy musieli stąd iść, ponieważ zjedzą nas żywcem.
U: szkoda. Tu jest tak pięknie.
Marecki podniósł się i podał rękę Uli. Ona zaś podnosząc się poczuła jakby coś ją przytrzymywało za szyję. Jednak Marecki z dużą siła poderwał ją do góry i nim się spostrzegła to coś puściło. Wrócili do hotelu.
Marek powiedział, że musi coś załatwić w recepcji, a potem do niej przyjdzie. Ula była ciekawa co planuje jej kochanek. Udała, że zmierza do pokoju, ale nadsłuchiwała jego słów. Dowiedziała się, że zamawia wino na wieczór.
Z dużym uśmiechem na twarzy pomknęła w podskokach do apartamentu, żeby przygotować się na wejście smoka.
Wreszcie! Ta wymarzona noc! Ta, na którą tak długo czekała. Myśląc o tym przypomniała sobie słowa mamy, która ukazała jej się w głowie: Pamiętaj moja Ptaszyno to żelazna zasada, jak już się zdecydujesz użyć tego co masz najcenniejsze to nie byle jak, nie byle z kim i nie byle gdzie.
Ula przeanalizowała sobie: byle jak nie może być patrząc na doświadczenie Marka, byle z kim też nie w końcu jest prezesem wielkiej firmy, byle gdzie też nie SPA to dobre miejsce.
Jej rozważania przerwał stukot.
To był Marek. Stał na balkonie i szczękał zębami.
M: dzzzziiiiięęęęki. Ssssstoooooję tu jużżżż 10 minut, a na zewnątrz jest 10 st C. Nie słyszałaś jak pukam?
U: przepraszam zamyśliłam się.
M: wino już przynieśli?
U: przecież zamówiłeś do swojego pokoju? Marek był zdziwiony, że ona o tym wie, ale stwierdził, że nie istotne skąd wie.
M: zapomniałem. Poczekaj zaraz wrócę. Marek wraca po 30 sek.
M: sprzątaczka zamknęła balkon, a ja nie mam klucza
U: to zamówimy drugie. Po 30 minutach od zamówienia.
U: chyba się nie doczekamy.
Marek pomyślał: tak trzeba brać się do dzieła, na znieczulenie nie ma co liczyć.
Nie wiele czasu potrzebował na poskromienie Uli.
Zerwał niej wszystkie ubrania, wyjął aparat ten na zęby, bo bardzo mu przeszkadzał w penetracji językiem w jej ustach.
Przyszedł czas na okulary. Ula nie była mu dłużna.
Miała mniej do zdzierania. Tylko szlafrok, w którym do niej przyszedł.
Ula od razu przejęła inicjatywę. Nie pozwoliła się dotykać. Postanowiła, że zacznie od jego nóg. Delikatnymi pocałunkami schodziła od ud w kierunku stóp.
Gdy miała zabrać się za ssanie palcy, nagle łóżko jej się skończyło i z wielkim hukiem osiągnęła poziom podłogi.
M: Ula żyjesz Nic Ci nie jest
U: wszystko ok. Szybko wróciła na łóżko.
Teraz chciała zająć się kanarkiem.
Wyczuła twarde i jędrne coś. Pomyślała: ale się już napalił.
Zaraz przejdzie do dzieła. W tym samym czasie Marecki leżał u wezgłowia łóżka przyglądając się jak Ula dłońmi przesuwa w górę i w dół po jednej z podpór baldachimu. Był trochę zdziwiony jej działaniem.
Zdobył się na odwagę, żeby jej przerwać, mimo, że wyglądało to obiecująco.
Myśli Uli: dobry jest, długo się umie powstrzymać. Przy takim to nawet tabletki są niepotrzebne.
M: Uleńko co Ty robisz Kochanie?
Ula rozmażonym głosem: nie czujesz?
M trochę zmieszany sytuacją: niespecjalnie. Raczej nie.
Ula w myślach: tak właśnie myślałam, że za słabo majtam.
M: wiesz Skarbie, nie chcę Ci przerywać oczywiście, ale ja jestem trochę gdzie indziej.
U: a to nie Twój?… Ula nie dokończyła
M: nie Żabciu. To nie mój.
Ula w myślach: ale się zbłaźniłam. Kurde blaszka. Bez swoich dużych czerwonych bryli była jak dziecko w ciemni.
Ula znowu w myślach: mam nadzieję, że nie weźmie mnie za nowicjuszkę, ale przecież powiedziałam mu, że dopiero po ślubie.
Bywa Marek nie mogąc się doczekać wybrał się po Ulę. Przyciągnął do siebie i zaczął pieścić. Miał ochotę pobawić się muszelką.
W pewnym momencie jego dłoń napotkała coś niezwykłego. To nie były zwykłe materiałowe majtki. To był żelazny pancerz broniący dostępu do raju.
M: Hmmm. Czy tego da się pozbyć?
U: To właśnie jest ten problem, o którym chciałam Ci powiedzieć w biurze, ale mam kluczyk, na łańcuszku na szyi.
M: ale Ty nie masz łańcuszka!
U: Kurde blaszka. Tak mi się wydawało, że coś mnie przydusiło na pomoście, ale chwilę potem puściło, więc się nie przejęłam.
M: Wstawaj. Jedziemy!
U: Dokąd?
M: do ślusarza. Przecież nie będziemy pościć. Przynajmniej ja nie zamierzam.
Odziali się skąpo i szybko pobiegli do samochodu. Niestety SPA było daleko od cywilizacji. M: co za zapadła dziura!
U w myślach: a miało być tak pięknie!
Ślusarza nigdzie nie znaleźli.
Marek cierpiał katusze. Był bardzo zdesperowany. Krążyli po małym miasteczku w poszukiwaniu ratunku.
Za jednym z zakrętów pojawił się warsztat samochodowy. Zdesperowany Marek waleniem w drzwi obudził właściciela.
W: pali się czy co?
M: tak mi w spodniach, a jej w tym czymś ? wskazując na pas cnoty
Ula uniosła koszulę. Oczom właściciela ukazał się widok, którego do końca życia nie zapomni.
W przez łzy radości: a co to takiego? Tego od wieków już się nie używa hahahaha
M z wściekłością: niech Pan nie pyta tylko tnie Bo nie mam za wiele czasu!
W śmiejąc się do rozpuku: no dobrze już dobrze. Niech Panienka pozwoli tu do mnie. Ula nieśmiało podeszła do mechanika. On wziął obcęgi do cięcia blachy i rozciął łańcuch spinający obie części pasa.
Zapłacili za nietypową usługę i czym prędzej ruszyli w kierunku gniazdka miłości.
Nie ujechali daleko. Złapali gumę, nie, nie tę bo byłoby ciekawiej.
Taką samochodową. Marecki był u kresu wytrzymałości.
Kopiąc w koło mówił zirytowanym głosem przez zaciśnięte zęby: złom Złom Złom
Zmienił koło po 30 minutach męki, jęczenia i stękania (śruby się zapiekły) i ruszyli dalej. Była już trzecia nad ranem gdy dotarli do pokoju.
Weszli do apartamentu i od razu zabrali się do roboty. Wszystko zmierzało ku szczęśliwemu końcowi. Już był w ogródku już witał się z gąską.
Zdołał tylko dotknąć Kanarkiem jej warg rozkoszy i?
USNĄŁ.
Tak proszę Państwa właśnie tak po prostu usnął.
Tak go to wszystko wykończyło.
Na tym zakończę moją bajkę, ale może Ula i Marek powrócą w kolejnej części Któż to wie DALSZE LOSY PornUli i PornMarka
Ula nie mogła się nadziwić, że on tak po prostu usnął. W takim momencie ach?
Już było tak blisko.
I miałaby to za sobą. Mogłaby się pochwalić Ali, a tu figa z makiem. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę czy go nie obudzić.
Przecież był taki rozpalony przez ogień pożądania. Wtapiając się w rozmyślania w końcu i sama zasnęła snem błogim i spokojnym.
Śniło jej się, że cały czas ma na sobie to cholerne żelastwo poniżej pasa i że za żadne skarby nie mogą się go pozbyć. Bardzo gnębił ją ten sen. Obudziła się przepełniona poczuciem winy. Zajrzała pod kołdrę: Uffff? odetchnęła z ulgą ? a jednak to był tylko sen.
Droga ku wolności otwarta. Wynurzyła się spod przykrycia. Marecki spał w najlepsze. Pomyślała: dobrze, dobrze.
Niech śpi to mu się akumulatory podładują na poranną sesję. Położyła się z powrotem, zamknęła oczy. Gdy się obudziła kolejny raz było już jasno.
Marek nadal słodko pochrapywał. Ula w myślach: szybko się rozładowuje, ale proces ładowania ma baaardzo długi. Skoro on śpi to ja się umyję. Najpierw to muszę poszukać szczątków garderoby, może czegoś da się jeszcze użyć.
Ma chłopak siłę (z niedowierzaniem patrzy na swoją poszarpaną bluzkę).
Pomyślałby ktoś, że tę noc spędziłam z tygrysem, a nie z kanarkiem. Spędziłam? nie spędziłam? spędziłam?
Ula zastanawiała się nad sensem zdania: ?spędziłam z nim noc?. Czy wszystkie niedoskonałości dzisiejszej nocy można wpisać w poczet ?zaliczenia Pasa cnoty się pozbyła, w trochę niekonwencjonalny sposób, ale to nie powoduje pozbawienia jej niewinności. Przecież to jest najistotniejszy element ?zaliczenia?.
Ta noc nie należała do udanych. Najpierw jej wpadka z baldachimem (na samą myśl o tej scenie rysowała się na jej twarzy maska zażenowania), potem nieszczęsny kluczyk i w końcu nieudany finał.
Miała jeszcze nadzieję, że to nie koniec tej historii. Wyrwała się ze swojego zamyślenia. Stała naga, jedną ręką podpierała podbródek, drugą miała ułożoną na brzuchu i trzymała w niej rozszarpaną bluzkę.
Spojrzała w stronę Marka. Siedział na łóżku w szlafroku i z błyskiem w oku przyglądał się jej. Ula czuła się skrępowana.
Wolała, żeby jej w tym stanie nie oglądał. On zaś nie odrywał wzroku. W Uli narastało poczucie wstydu i chciała jak najszybciej temu zaradzić. Jednym susem znalazła się obok Marka. Rzuciła się na niego zasłaniając mu oczy. Marek pod wpływem impetu z jakim natarła na niego kochanka, przewrócił się na plecy.
Ula poleciała na niego, lecz zdołała oprzeć się na kolanach wypinając swoją pupę w kierunku drzwi.
Wrota apartamentu otworzyły się, a w nich ukazał się kelner.
K: sniaaaadaaaanieeeee drodzy państwo. Ula nadal tkwiła w pozie z wypiętym tyłkiem. Na dźwięk głosu kelnera szybko się wyprostowała i odwróciła zapominając o swojej nagości.
Kelner stał jeszcze przez chwile skamieniały jak posąg.
Otrząsnął się, szybkim ruchem wepchnął wózek do środka i uciekł zamykając drzwi z trzaskiem. Ula nie wiedziała co ma powiedzieć w zaistniałej sytuacji.
W końcu wydusiła.
U: to ja idę się wreszcie umyć.
M: tylko wyszoruj się dobrze, żeby zmyć tę czerwień z twarzy.
W tym samym czasie w biurze.
Drzwi windy otwierają się. Wyłania się z nich rozwścieczona Paula.
Rzuca gromami z oczu na prawo i lewo.
Podchodzi do Ani i pyta
P: Violka już jest?
A: tak, u siebie.
Paula nawet nie dziękując szybkim krokiem oddaliła się w kierunku Violki. Viola siedziała przy swoim biurku pożerając truskawki i czytając Cosmopolitan.
Gdy Paula weszła nawet nie podniosła wzroku tylko kontynuowała swoją lekturę udając, że jej nie widzi.
Królowa Ardo z marsową miną stała nad Violą i stukała długimi czerwonymi paznokciami o blat biurka.
P: czy ja jestem przezroczysta? Viola nieznacznie uniosła głowę. W przednich zębach miała na wpół przegryzioną truskawkę. Trzymając za szypułkę wyciągnęła ją z ust i odezwała się do Pauli. V: lód zawsze jest przezroczysty. Aż powiało chłodem jak tu weszłaś. Po tych słowach z powrotem zwróciła wzrok na karty gazety i włożyła sobie truskawkę do ust. Przerzucała ją z policzka w policzek obkręcając językiem. Podśmiewała się z tego co czyta.
W Pauli narastała wściekłość. Już zapomniała o wściekłości na Mareckiego. Teraz do szału doprowadzała ją Violka.
Zrobiła się czerwona na twarzy. Para ulatywała uszami. Zacisnęła usta, które zaczęły drżeć. Nagle otworzyły się a wydobył się z nich przeraźliwy wrzask: Violka! Viola stanęła na równe nogi. V: Paula stało się coś?
P przez zaciśnięte zęby: tak! Chodź do gabinetu Marka.
V: no już dobrze, dobrze. Dasz wiarę, że go jeszcze nie ma?
P: Violka Do gabinetu! Marsz Królowa Ardo wparowała do gabinetu Mareckiego. Ku jej wielkiemu zdziwieniu ujrzała złamane wpół biurko.
P: czy tędy przeszło tornado? Wiesz coś o tym? Viola była równie zdziwiona jak Paula. Przecież nie wpuścili jej wczoraj wieczorem do gabinetu. Jednakże obiecała Pauli, że będzie miała rękę na zegarku. Nie wiedziała co wymyślić. W końcu musiała jej powiedzieć cokolwiek.
V: wczoraj wieczorem był tu Marek z Ulą. Paula spojrzała na nią ze zdziwieniem.
P: nie wiesz co robili?
V: jakieś rozliczenia.
Królowa Ardo stała w milczeniu. Nie mogła pojąć co takiego Marek mógł robić z Brzydulą, że zdewastowali pół gabinetu. Postanowiła, że zadzwoni do niego i sprawdzi gdzie jest.
W hotelu?
Ula umyła się i ubrała. Zastała Marka jak przyglądał się temu co wczoraj udało im się po wielkich mękach zdjąć. Na myśl o całej tej sytuacji Kanarek zaczął chichotać.
Przez śmiech spytała się Uli
M: co robimy z tym żelastwem?
U zażenowana: nie przypominaj mi nawet o tym
Dzwoni telefon. Marek w swoim rozbawieniu nie spojrzał kto dzwoni.
Odebrał.
M: tu Marek Dobrzański poskramiacz króliczków i żelaznych pasów cnoty słucham? Halo!?
Nikt się nie odezwał tylko nagle rozłączył.
U: kto to był?
Marek w ostatniej chwili spojrzał na ekran: rozmowa zakończona Paula.
Przełknął gęstą ślinę.
M: chyba zostaniemy tu na dłużej, aż Pauli przejdzie?
Ula nie chciała myśleć o tym co Paula zrobi Markowi jak go zobaczy. Po takich słowach mógł liczyć na zamrożenie wzrokiem, a potem rozbicie kijem bejsbolowym na tysiące lśniących lodowych kawałków.
W biurze? Królowa Ardo stała z kamienną miną na twarzy. Chwilę po rozłączeniu trzymała jeszcze komórkę przy uchu. Potem powolnym ruchem opuściła ją opierając o drugą położoną na brzuchu.
Była w totalnym szoku. Przez długą chwilę stały w milczeniu. Violka patrzyła na Paulę z pytającym wyrazem twarzy, marszcząc przy tym brwi.
Błękitne oczy Królowej Ardo stały się największym elementem jej lica. Zdawało się, że zaraz wyskoczą z oczodołów i potoczą się w kierunku drzwi gabinetu.
Viola w końcu nie mogąc znieść milczenia wyparowała: Nakryłaś go? Paula spiorunowała ją wzrokiem, ale Viola nie przejęła się za bardzo i z błyskiem w oku świdrowała przyjaciółkę w celu wyciągnięcia informacji.
P: zejdź mi z oczu! O co Cię prosiłam Po co tu jesteś
V: miałam pilnować Marka ? z uśmiechem odpowiedziała Violetta
P: wiesz co Marek mi powiedział? Tu Marek Dobrzański poskramiacz króliczków i żelaznych pasów cnoty
V: dasz wiarę! Ale numer to jeszcze ktoś to stosuje Znam nowsze metody.
Jakaś panna ze średniowiecza zabrała się za Twojego Mareczka hehehe
P: żebym ja się nie zabrała za Ciebie. Żegnam.
Królowa Ardo szybkim krokiem opuściła pomieszczenie pozostawiając za sobą śnieżną burzę. Jeszcze długo po jej wyjściu unosiły się płatki śniegu.
V: brrrr? współczuję Markowi. Nie dziwne, że woli średniowieczne cnotki od bryły lodu.
Paula krążyła po korytarzach firmy. Wszyscy usuwali się z drogi.
Jak trochę ochłonęła wpadła do gabinetu Alexa Wrednego Febo.
A: znowu nie w humorze? Marek coś zbroił?
P: znowu ma kochankę Musimy się dowiedzieć gdzie jest z nią. Nie zostawię tak tego. I on i ona muszą ponieść karę.
Drzwi się otworzyły, po cichu, ukradkiem wsunął się do gabinetu Adam Matołek Turek.
Adam: nie przeszkadzajcie sobie. Ja tylko ogórka zapomniałem ? otworzył lodówkę wziął warzywo, mrugnął do nich okiem i wyszedł.
Alex: myślałem, że masz go zawsze przy sobie.
Tego Adam już nie usłyszał.
P: to co pomożesz mi? ? zaczęła
A: z przyjemnością.
Doktor Samo Zło i Panna Piekiełko ruszyli w poszukiwaniu śladów Mareckiego.
W hotelu?
Marecki jak to Marecki musiał wymyślić coś na poczekaniu, ale do tego momentu była jeszcze długa droga. Przecież byli z dala od firmy i pozostawali poza zasięgiem śnieżycy.
Teraz miał jeszcze czas cieszyć się obecnością Uli pozbawionej już ochronnego pancerza.
Marek w przeciwieństwie do Króliczka nadal pozostawał w ?stroju Adama?.
Ula była nadal przygnębiona telefonem od Pauli.
Martwiła się, że Marek będzie miał kłopoty. On jednak nie zdawał się być dotknięty pesymizmem. Wręcz przeciwnie.
Cały czas się szelmowsko uśmiechał i trzymał w ręku żelazne pokrywy. Miał ochotę dokończyć to czego nie zrobił w nocy.
Na samą myśl o tym, że nic mu już nie tarasuje drogi i w każdej chwili może ziścić swoje marzenie, robiło mu się gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz