Get your own Digital Clock

piątek, 3 lipca 2009

CzarnA bajki pisze...czyli GENIALNA BAJKA O "PIEKIELNYM KANARKU" cz.9 (odcinek 158)

Słońce powoli budziło się ze snu. Figlarne promyki goniły między gałęziami drzew. Ich ciepło koiło i przyjemnie ogrzewało wilgotne po nocy piórka. Kanarek powoli otwierał zaspane jeszcze oczka. Z wolna docierało do niego gdzie się znajduje. Maleńkie gniazdko pomiędzy igiełkami Sosny. Uśmiechnął się do siebie na myśl cudownych chwil poprzedniego wieczoru. Ranek zresztą też nie jest gorszy. Pobudka w bezpiecznych ramionach Sosny była spełnieniem marzeń. Wspaniale się ze sobą bawili. A on był pewien ,że tak będzie już zawsze. Nigdy nie opuści swojej ukochanej Sosny. A ona będzie przy nim na dobre i złe. Zapierało mu dech i czuł skurcze w żołądku kiedy myślał ile jeszcze wspanialszych przed nimi -dni , miesięcy , lat. Może cała wieczność. Czy Ona naprawdę mogła go pokochać? Teraz był tego pewien ! Poprzedniego wieczoru pozwoliła usiąść mu na najwyższej gałęzi. Pozwoliła wyskrobać szkodniki z kory. Chowała igły kiedy przechodził z gałęzi na gałąź. Wiedział ,że nie robiłaby tego bezinteresownie. Zresztą powiedziała mu to wyraźnie. Lubiła jego towarzystwo. Był dla niej delikatny i opiekuńczy a ona to doceniała. Po latach w dusznych oparach Piekła, wolność jaką doznawał była wprost nie do opisania. Chciało mu się wyć , śpiewać , skakać , śmiać się i płakać równocześnie. Nigdy wcześniej nie czuł takiego szczęścia. Nigdy wcześniej nie był tak bardzo zakochany. Nigdy wcześniej nikt tak go nie kochał. Czuł ,że na drobnych skrzydełkach może unieść cały świat. Radość wprost eksplodowała w jego maleńkim serduszku. Wreszcie czuł je mocno. Dotąd uśpione , nie wykorzystywane teraz grało piękną sonatę w partii pierwszych skrzypiec. Kanarek chciał dzielić się swym szczęściem ze wszystkimi. Zaraz po przebudzeniu wyfrunął z gniazdka w przelocie muskając Jej gałęzie wprawiając je w delikatne wibracje. Zaśmiała się cicho. Sprawiło jej to przyjemność. Kanarek uczył się Jej zachowań, odruchów i gestów . Wiedział już ,że delikatne muśnięcia Jej igieł sprawiają że cała drży. Lubił kiedy to robiła. Pofrunął ku słońcu . Zatrzepotał skrzydełkami w powietrzu . Zrobił kilka sald , zanurkował w chmury, spadał w bezwładzie by w ostatniej chwili przed upadkiem odbić się ponownie w przestworza. Wiedział ,że go obserwuje wiec jego ewolucje stawały się coraz bardziej wyszukane , coraz bardzie niebezpieczne. Rozpędzał się do niebywałej prędkości a potem hamował na drzewach wbijając się pazurkami w korę. Budził tym samym cały las. Ale nie obchodziło go to. Chciał by wszyscy podzielali jego radość. W pewnym momencie kiedy kolejny raz robił trik z wbijaniem pazurków w korę . Nóżki nie trafiły w pień drzewa. Mech który obrósł pień rankiem był jeszcze mokry. Kanarek nie mógł uchwycić równowagi. Skrzydełka zaplotły się w pajęcze „babie lato” . A nóżki ześlizgiwały się po mchu. Bezradnie trzepotał piórkami. Spadał i nic nie mógł na to poradzić. Kątem oka zauważył tylko wielki kocioł….

Nagle coś gorącego oblało mu twarz. Przetarł oczy. To Wujek Dobra Rada chlapnął na niego mazistą smołą. Krzyczał coś o nieodpowiedzialności , o wyfruwaniu z kotła a przede wszystkim pytał czy załatwił w końcu pomoc do wyczyszczenia kotła. Kanarka bardzo rozbolała głowa. Przy upadku nabił sobie wielkiego guza. I kiedy tak siedział oszołomiony , rozcierając bolące miejsce powoli docierało do niego co się stało. Był u Niej , prosił o pomoc, zrobiło mu się słabo i upadł. Nie było żadnych cudownych chwil z Nią, nie było muskania , nie było wydłubywania szkodników, nie było wieczornych rozmów i pełnego optymizmu poranka. Był tylko sen . A teraz jest wielki guz na głowie i nadal nie wyczyszczony kocioł. Problemy były jego specjalnością , choć do tej pory jakoś udawało mu się z nich wychodzić . Teraz , może już nie być tak łatwo. Jak zwykle nie miał siły i ochoty myśleć o nich w tym momencie. Przygnębiony , smutny i zrezygnowany poczłapał do swojej norki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz